Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Kędzierski: Specyfika brytyjskiego wariantu przebiła najczarniejsze sny

Kędzierski: Specyfika brytyjskiego wariantu przebiła najczarniejsze sny https://unsplash.com/photos/4ZRRFfJJRUY

Wiosenna fala zbierze żniwo wśród osób młodszych. Jesienią łatwo było (podejrzewam) powiedzieć – ech, dożył 78 lat, na coś musiał umrzeć. Albo przeżyła 87 lat, piękny wiek, swoje przeżyła i umarła na śmierć – takie jest odwieczne prawo przyrody. Ale w obliczu setek zgonów 30- i 40-latków trudno będzie utrzymać takie poczucie znieczulenia, żeby ot tak wrócić do porządku dziennego.  

Z kronikarskiego obowiązku jak co tydzień podaje kilka liczb. Z sygnałów płynących z różnych stron wnioskuję, że sporo osób na to czeka, co jest najlepszym dowodem, że musi być bardzo źle, bo normalnie ludzie nie interesują się liczbami. No to jedziemy. Po pierwsze, dynamika przyrostu nowych zdiagnozowanych przypadków spadła z około 35% do 25%. Czy to powód do zadowolenia? Umówmy się – żadna dzisiejsza liczba nie jest powodem do zadowolenia, nawet jeśli jest nieco lepiej niż przed tygodniem. Średnia dobowa za ostatni tydzień dobiła dziś do 25 549 przypadków, głównie dzięki temu, że od środy dzień po dniu bijemy rekordy dziennych zachorowań. Wydaje się, że powoli zbliżamy się do szczytu, a to oznacza, że przyrosty będą już teraz wolniejsze. To jednak oznacza, że w przyszły, Wielki Piątek, ta średnia będzie zbliżać się do 30 tysięcy, a w sam piątek dobowa liczba nowych przypadków wyraźnie przekroczy 40 tysięcy.

Co prawda systematycznie rośnie liczba przeprowadzanych testów – w tym tygodniu przekroczyliśmy liczbę 100 tysięcy dziennie – ale rośnie ona wolniej niż liczba przypadków. W efekcie średni odsetek testów pozytywnych dobił dziś do 31%. To zaś oznacza, że tak naprawdę nic nie wiemy o realnej liczbie zakażań. Może być tak, że bardzo wysoka liczba zachorowań w miastach wynika ze specyfiki transmisji, a może być i tak, że spowodowana jest większą dostępnością testów. A pewnie obydwa wyjaśnienia są prawdziwe. To jednak może oznaczać, że na prowincji wyłapujemy znacznie mniej przypadków, co oczywiście sprzyja rozprzestrzenianiu się wirusa.

Zresztą wydaje się, że w miastach wirus wciąż ma spory rezerwuar. W ostatnich tygodniach zastanawialiśmy się, czy szczyt będzie w przedziale 80-100 przypadków na 100 tys. mieszkańców, czy bardziej 100-120. Już widać, że to były optymistyczne szacunki. Powiat poznański dobił dziś do 132, Dąbrowa Górnicza i Tychy do 127, Bielsko-Biała i okolice do 120. Warszawa, Wrocław, Kraków, Poznań, Trójmiasto i spora część konurbacji górnośląskiej albo już przekroczyła 100, albo zrobi to na dniach (Warszawa pewnie już jutro). Już 110 powiatów w Polsce przekracza wskaźnik 70, czyli ten, który jesienią był uznawany za próg ciemności. Kolejne 59 powiatów mieści się w przedziale między 60 a 70 i lada moment ten próg ciemności także przeskoczy.

W ogóle ta fala wyraźnie różni się od jesiennej, o czym już kilkakrotnie pisałem. Rozchodzi się bardzo równomiernie od największych miast – w zasadzie „opóźnienie” notują jedynie te większe miasta, które prawdopodobnie są gorzej posieciowane, czyli Szczecin, Lublin i Białystok. Nieco niższe wskaźniki notują miasta na północy, ale jak słusznie zauważa Błażej Mazur, tam jesienna fala dotarła najpóźniej i w zasadzie nie wygasła do pojawienia się wiosennej (nota bene aktualna fala zaczęła się właśnie tam – na Warmii i Pomorzu Gdańskim). Co więcej, na co też wskazywałem, przybiera raczej kształt płaskowyżu niż ostrego szczytu, co jest o tyle złą wiadomością, że nie należy się spodziewać szybkich spadków.

To ostatnie zaś jest katastrofalną wiadomością dla szpitali. Uczciwie przyznaje, że nie wierzyłem w możliwość przyjęcia prawie 30 tys. pacjentów. Widać, że potencjał służby zdrowia wiosną jest o 20-30% większy niż jesienią, a liczba hospitalizacji nieustannie rośnie w tempie 20% tygodniowo. Pojawia się już jednak tak wiele anegdotycznych dowodów, że właśnie zderzamy się ze ścianą, że ta liczba powoli przestanie rosnąć, choć oficjalnie mamy zajętych 75% miejsc. Powód jest znany – łóżka nie leczą, niezbędny jest personel, a tego po prostu już nie ma (OK – są jeszcze młodzi lekarze, którzy w poniedziałek przeprowadzili strajk; szczerze mówiąc nie wiem po jaką cholerę, excusez le mot, każą im zdawać teraz egzamin lekarski, skoro na gwałt są potrzebni w szpitalach).

Nie zapominajmy jednak, że hospitalizacja następuje dla uproszczenia mniej więcej tydzień po otrzymaniu wyniku testu. W poprzednim tygodniu zdiagnozowano 141 tys. osób, a w tym tygodniu liczba osób hospitalizowanych wzrosła o 4,2 tys. Przepraszam za chłopską matematykę, ale to jakieś 3%. Chłopską, bo intuicja podpowiada, że ten odsetek jest nieco większy, tylko że część trafia z opóźnieniem albo w ogóle. W tym tygodniu zdiagnozowano prawie 180 tys. a to oznacza, że do przyszłego piątku pomocy będzie potrzebować dodatkowo 5,5 tys. osób. I to przy ostrożnym szacunku.

Ministerstwo Zdrowia szacuje, że maksymalna liczba łóżek to 40 tys., co w moim odczuciu kompletnie nierealne. Jak uda się ogarnąć 30-32 tysiące, to będzie spory sukces. Czyli jakimś cudem szpitale będą upychać do Wielkanocy. Problem w tym, że liczba osób wymagających hospitalizacji przez kolejne 2-3 tygodnie będzie rosnąć, co wynika wprost z przebiegu tej fali. Pomnóżcie sobie trzy tygodnie przez 6-7 tys. osób tygodniowo. Tak, to 20 tys. osób.

Dobra, wiem, że w tych liczbach można się pogubić, więc postaram się prościej. Jeśli ktoś złapał wirusa w tym tygodniu, i będzie mieć pecha, bo przydarzy się cięższy przebieg, pozostaje mu modlitwa, bo na miejsce w szpitalu nie będzie co liczyć. Aha, jeśli nie macie 70 lat, ale powiedzmy 30 albo 40 lat, też nie za bardzo możecie spać spokojnie, bo znamy już trochę historii ludzi w tym wieku, którzy zamiast płuc mają galaretką i umierają dusząc się. Wiem, że straszę.

Pod koniec lutego widzieliśmy już w danych, o czym pisałem, że będzie bardzo źle, ale specyfika tego brytyjskiego wariantu przebiła najczarniejsze sny. Wciąż mam nadzieję, że te historie o galarecie zamiast płuc to jednostkowe przypadki, i przy odpowiednio wczesnej reakcji są duże szanse na wyjście bez szwanku, nawet przy cięższym przebiegu. Tylko do tego potrzebna jest specjalistyczna pomoc, która po prostu zaraz przestanie być dostępna. Wniosek jest prosty – ludzie, niezależnie od tego, co ogłosi rząd, siedźcie w domach. Ta brytyjska mutacja rozchodzi się … (tu wstawcie niecenzuralne słowo) szybko. Jak wyjść, to do lasu/parku (będzie ciepło). Na zakupy w porządnej masce, i to raz na tydzień. Żadnych spotkań towarzyskich. I to nie po to, żeby chronić seniorów. Po to, żeby samemu przeżyć. Dosłownie.

Zresztą widać już w danych wzrost liczby zgonów – średnia dobowa w ostatnim tygodniu skoczyła z 297 do 355 osób. To przekłada się mniej więcej na 2500 nadmiarowych zgonów tygodniowo. A to tylko dane oficjalne. Te „nieoficjalne”, a zatem bazujące na danych z urzędów stanu cywilnego, pokazują, że w 10 tygodniu (8-14.03) zanotowaliśmy ok. 2500 nadmiarowych zgonów. Obawiam się, że w 12 tygodniu (22-29.03) ta liczba będzie bliższa 4000, a w 14-15 tygodniu (5-11.04 i 12-18.04) może dojść do poziomów z początku listopada. W środę w programie Tomasza Rożka na falach radia 357 miałem okazję rozmawiać z Franciszkiem Rakowskim z ICM UW, który wskazywał, że dzięki zamknięciu szkół i wprowadzeniu lockdownu może uda się zmniejszyć liczbę nadmiarowych zgonów ze 155 do jakichś 120 tysięcy (licząc od początku epidemii).

120 tys! Nie uwierzę, że przejdziemy nad tym do porządku dziennego, tak jak zrobiliśmy w jesiennej fali. Nie dlatego jednak, że to strasznie dużo i trudno to ogarnąć, ale dlatego, że wiosenna fala zbierze żniwo wśród osób młodszych. Jesienią łatwo było (podejrzewam) powiedzieć – ech, dożył 78 lat, na coś musiał umrzeć. Albo przeżyła 87 lat, piękny wiek, swoje przeżyła i umarła na śmierć – takie jest odwieczne prawo przyrody. Ale w obliczu setek zgonów 30- i 40-latków trudno będzie utrzymać takie poczucie znieczulenia.

Dziś nie chcę odnosić się do decyzji rządu o wprowadzeniu lub niewprowadzeniu lockdownu, bo nie mam złudzeń – nie ma szans zadziałać, dopóki ludzie się nie przestraszą, a poza tym jest na niego o miesiąc za późno. Oczywiście lepiej późno niż później, ale fali to już nie zatrzyma. Chciałbym podać przykład kanclerz Merkel, która wprowadziła lockdown w dobrym momencie, czyli na takim etapie, na którym my byliśmy miesiąc temu. Sęk w tym, że po chwili ze względów czysto politycznych się z tej decyzji wycofała.

To w ogóle niezwykle ciekawy wątek, ale dziś nie będę go już rozwijał. Wrócę do niego, jak sytuacja się uspokoi. Dziś bowiem na zakończenie chciałbym odnieść się do tematu, którym zapowiedziałem w komentarzach pod ostatnim wpisem. Rozumiem, dlaczego rząd nie podjął decyzji o zamknięciu kościołów. Powód jest prosty – nic by to nie dało. Ale nie rozumiem, dlaczego biskupi, i szerzej – duszpasterze, wykazują się takim brakiem odwagi w działaniu. Odczytywanie w kościołach apeli hierarchów o zachowywanie limitów i obostrzeń sanitarnych w sytuacji, w której te limity są drastycznie przekroczone, nie ma żadnego sensu, dopóki proboszczowie i księża nie przestaną podchodzić do restrykcji z przymrużeniem oka.

Zdaje sobie sprawę, to nie tylko wina Kościoła – w końcu to wierni łamią zakazy i olewają maseczki/dystansowanie, podobnie zresztą jak robią to w sklepach i innych miejscach publicznych. Ale z bólem, jako członek Kościoła, muszę przyznać, że ilość antynaukowych treści, która dotarła do mnie za pośrednictwem niektórych mediów katolickich, duszpasterzy czy ruchów kościelnych jest dla mnie zatrważająca. Jan Paweł II w encyklice „Fides et ratio” o dwóch skrzydłach. Odnoszę wrażenie, że wielu katolików, przy braku stanowczej reakcji hierarchii, to skrzydło z napisem „ratio” po prostu odrąbuje siekierą. Przeraża mnie pogarda dla nauki i podążanie za jakimiś „ezoterycznymi” poglądami – nie ma to nic wspólnego z katolickim nauczaniem, takim jakie odebrałem w ramach wieloletniej formacji.

Ktoś napiszę, że przewodniczący Episkopatu abp Stanisław Gądecki wystosował apel. Dla mnie to jednak za mało. Chciałbym, że biskupi jako „głowy Kościoła lokalnego” na poważnie wzięli się za egzekucję reguł, które mogą powstrzymać rozwój epidemii. W imię troski choćby o piąte przykazanie, nie wspominając już o przykazaniu miłości. Co więcej, chciałbym, aby Episkopat uczcił ofiary COVID-19, choćby tak, jak dokonało się to w Pradze (nie będę opisywał, wystarczy zdjęcie). Może to sprawiłoby, że dostrzeżemy rzeczywistość taką, jaką ona naprawdę jest. Że nie prześnimy narodowej żałoby.

Na koniec osobiście. Ja wiem, że przed katolikami najważniejszy tydzień w roku. Jako animatora liturgicznego, wychowanego w Ruchu Światło-Życie, do rozpaczy doprowadza mnie stanie od roku pod kaplicą i niemożność przyjęcia komunii, bo niestety moje siostry i bracia w wierze nie przejmują się przepisami sanitarnymi. Wiem, że moje dzieci „stracą” drugie Triduum, i będziemy musieli posiłkować się jakimiś erzacami, bo nic nie zastąpi realnego doświadczenia liturgii. Ale wiem, że tak trzeba. Że to jest szansa, żeby coś zrozumieć, przemyśleć na nowo. Mimo kompletnej absurdalności tej sytuacji.

Nie mam specjalnych złudzeń, że mój apel coś zmieni. Tak jak napisałem, tylko zdecydowane działanie parafialnych duszpasterzy może coś zmienić, a tego nie będzie bez wyraźnego sygnału od poszczególnych hierarchów, a na to (niestety) niespecjalnie liczę. Dlatego mogę jedynie prosić, aby osoby wierzące w duchu przykazania miłości Boga, bliźniego i siebie samego trzy razy przemyślały, jak mądrze i bezpiecznie przeżyć nadchodzące święta. Niech to będzie „festiwal życia”, a nie „festiwal śmierci”.

Tyle na dziś. Z racji Świąt, następny odcinek wyjątkowo w środę. Będzie też wyjątkowy co do treści, bo Święta to Święta. Tymczasem uważajcie na siebie. I małe zadanie domowe na koniec – jeśli znacie kogoś, kogo możecie przekonać do większej odpowiedzialności za siebie i innych, zróbcie to.

Zachęcamy do śledzenia kolejnych wpisów dziennika pandemicznego w każdy piątek w serwisie Substack.