Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Francja nie zrywa z kolonializmem w Afryce

przeczytanie zajmie 8 min
Francja nie zrywa z kolonializmem w Afryce Prezydent Francji Emmanuel Macron i Prezydent Senegalu Macky Sall, Źródło: Global Partnership for Education - flickr.com

Większość afrykańskich krajów formalnie uzyskała niepodległość ponad pół wieku temu, a prawie wszystkie europejskie potęgi odeszły od jawnego kolonializmu. Jednak niechlubnym wyjątkiem jest Francja. Neokolonialny wyzysk trwa do dzisiaj przez systemowe uzależnienie zachodnio- i środkowoafrykańskich państw od francuskich publicznych instytucji, banków i prywatnych konglomeratów, którym Pałac Elizejski zapewnił monopolistyczną dominację na wielu rynkach. Francja nie tylko od lat blokuje odbudowę państwowości krajów Sahelu i Zatoki Gwinejskiej, ale nawet na poziomie moralnym nie poczuwa się do uderzenia się w pierś.

Françafrique wiecznie żywa

Na początku bieżącego roku postawa francuskiego rządu kilkukrotnie znalazła się na czołówkach afrykańskich gazet. Prezydent Francji, Emmanuel Macron, wykluczył przeproszenie Algierii za kolonializm, choć sam wcześniej nazwał tragiczne wydarzenia z tego okresu zbrodniami przeciwko ludzkości i aktami barbarzyństwa. Pałac Elizejski znalazł się też pod ostrzałem po tym, jak francuskie siły specjalne zrzuciły na początku roku bomby na muzułmańskie wesele w Mali. Choć celem mieli być islamscy terroryści, to zginęli przypadkowi goście weselni, w tym kobiety i dzieci.

Jednocześnie kraje regionu Afryki Północnej i Zachodniej dobrze pamiętają słowa prezydenta Francji, jakoby to Afryka miała problem cywilizacyjny. Biorąc pod uwagę regionalny kontekst historyczny, można stwierdzić, że Macron nie mógł dobrać bardziej niefortunnych słów. Łatwo je zestawić z francuską misją cywilizacyjną z kolonialnego okresu. Po II wojnie światowej Francja, Belgia, Hiszpania, Portugalia, a przede wszystkim Wielka Brytania, były wypierane z kontynentu dzięki miejscowym ruchom narodowowyzwoleńczym, presji własnej opinii publicznej oraz potrzebie skupienia się na odbudowie własnych krajów. Jedynie Francja nie mogła pogodzić się z następującymi zmianami w porządku światowym, chciała utrzymać się w pierwszej lidze globalnych potęg. Wsparły ją Stany Zjednoczone, które próbowały równoważyć sowieckie wpływy w Afryce. Francja stworzyła Françafrique – system mniej lub bardziej formalnych zależności personalnych, instytucjonalnych, politycznych i gospodarczych, dzięki którym dalej mogła eksploatować bogactwa Afryki, a jednocześnie współpracować z elitami politycznymi nowo utworzonych krajów regionu.

Konserwowany przez Paryż system przetrwał dekady i funkcjonuje w szerokim zakresie do dzisiaj mimo międzynarodowej krytyki i presji. Francuska pajęcza sieć, która oplotła państwowe instytucje Zachodniej Afryki, opiera się na czterech filarach – gospodarczych przywilejach dla francuskich koncernów, wojskowej obecności w regionie, politycznych naciskach i powiązaniach systemu monetarnego.

Ubezwłasnowolniona waluta

Szczególnie uciążliwy dla suwerenności państw afrykańskich jest ten ostatni element. Osiem krajów Zachodniej Afryki – Benin, Burkina Faso, Gwinea Bissau, Wybrzeże Kości Słoniowej, Mali, Niger, Senegal i Togo – dzieli wspólną walutę, franka CFA, co jest akronimem od Francuskich Kolonii w Afryce, później przepudrowanym na franka Francuskiej Wspólnoty (fr. communauté) w Afryce. Środkowa Afryka – Kamerun, Republika Środkowej Afryki, Czad, Kongo, Gwinea Równikowa i Gabon – również posługuje się frankiem CFA, który tylko nominalnie różni się od zachodnioafrykańskiego franka.

Waluta CFA nakłada na zachodnio- i środkowoafrykańskie państwa szereg zobowiązań. Jej kurs jest usztywniony wobec euro (wcześniej od francuskiego franka), co utrudnia miejscowym władzom prowadzenie niezależnej polityki monetarnej. Nie mogą obniżyć wartości waluty w czasie recesji, żeby np. wesprzeć własny eksport. Ten efekt wzmacniają globalne spowolnienia i kryzysy, jak np. w 2008 r., kiedy euro dodatkowo wzmocniło się jako bezpieczna przystań dla inwestorów, windując równolegle CFA. Paryż broni tego mechanizmu, tłumacząc, że stabilizuje on lokalne rynki finansowe i chroni społeczeństwa przed nadmiernym luzowaniem budżetu przez populistyczne rządy.

Zakrawa o ironię, że adwokatem zdyscyplinowanej polityki pieniężnej w regionie jest kraj z jednym z największych długów publicznych w Unii Europejskiej. W 2019 r. wicepremier Włoch, Luigi di Maio, skrytykował Macrona za to, że poucza włoski rząd, kiedy sam finansuje publiczny dług pieniędzmi z eksploatacji Afryki.

W istocie kraje afrykańskiej unii walutowej miały niską inflację, niższe bezrobocie i deficyty fiskalne niż te prowadzące niezależną politykę monetarną. WKS czy Senegal zrobiły w ostatniej dekadzie skokową poprawę w zakresie governance, przyciągały też więcej inwestorów zagranicznych dzięki niskim stopom procentowym, co pozwoliło WKS być jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek kontynentu. Z drugiej zaś strony najprężniejsze gospodarki regionu to Nigeria i Ghana, które wyjątkowo mają własną walutę. Udało im się w pełni uniezależnić od kontroli Starego Kontynentu. Ogółem od 2000 r. gospodarki posługujące się frankiem CFA rosły w tempie 1-2% rocznie wolniejszym niż kraje z płynnym kursem walutowym.

Umowy z Francją zobowiązują też wspomniane wyżej 14 krajów do utrzymywania aż 50% rezerw walutowych we francuskim Banku Centralnym (dawniej było to aż 85%!). Rocznie z podatków afrykańskich podatników do Paryża trafia prawie pół biliona euro. Republiki afrykańskie mogą więc korzystać tylko z połowy swojego budżetu, a jeśli chcą zainwestować w rozwój większe środki, mogą jedynie pożyczyć własne pieniądze od Francji na rynkowych zasadach, tj. z odpowiednimi odsetkami.

Mimo że Francja gwarantuje stabilność i wymienialność CFA, cena płacona przez Afrykę jest niebagatelna. Słabo rozwinięte kraje Zachodniej i Środkowej Afryki są związane kursem z walutą najbardziej rozwiniętego regionu świata, Europy Zachodniej. Priorytety polityki monetarnej obu regionów są rozbieżne – fiskalna dyscyplina i limity budżetowe państw strefy euro nie odpowiadają wyzwaniom afrykańskich gospodarek, które potrzebują zatrudnienia i inwestycji w infrastrukturę i produkcję, a te wymagają zwiększonego kredytowania publicznego i prywatnego sektora.

Bogactwo Afryki pod francuskim butem

Na tym francuskie wpływy się bynajmniej nie kończą. Wydawałoby się, że dysponując już połową budżetu i ewentualnymi zaciągniętymi pożyczkami, afrykańskie republiki mają pełną dowolność w wydawaniu tych środków.

Jednak Paryż, wycofując się z regionu latach w 50. i 60., wymusił na nich upokarzające umowy, które zapewniają francuskim koncernom uprzywilejowaną pozycję we wszelkich przetargach, inwestycjach i kontraktach wydobywczych.

I tak Francja ma prawo pierwokupu wszystkich nowo odkrytych surowców w swoich byłych koloniach. Przywileje rozciągają się nie tylko na bogactwo naturalne, ale na wszystkie kluczowe sektory gospodarki. Dzięki zapewnionym prawnie preferencjom dla koncernów znad Sekwany dominują one w sektorach finansów, wojskowym, transportu, energii, rolnictwa, usług komunalnych i telekomunikacji.

Zyski z uranu z Gabonu i Nigru czy z kakao z WKS (światowego hegemona w jego produkcji) trafiają tylko w minimalnym stopniu do kieszeni lokalnych farmerów zarabiających 97 centów dziennie. Francuskie firmy zdominowały inne kluczowe sektory – w regionie karty w branży budowlanej rozdaje gigant Bolloré, w energetycznej – Total, a w telekomunikacji – Orange. Paryż ma także faktyczny monopol na dostawy sprzętu wojskowego do wielu z krajów regionu.

Sahel jak Irak i Afganistan?

Francuskie interesy na miejscu pilnowane są nie tylko przez udowodnione korupcyjne praktyki, biznesowe lobby, agentów wpływu i nieprzejrzyste powiązania personalne, ale też rozmieszczony w Sahelu (południowym pasie Sahary) kilkutysięczny kontyngent wojskowy.

O ile dla Europy i miejscowych rządów przynosi on korzyści w rozbijaniu islamistycznych komórek terrorystów, rzeczywiście stabilizując ich bezpieczeństwo i hamując napływ imigrantów na Stary Kontynent, to wzmacnia on resentyment miejscowych społeczeństw wobec Francji. Afrykańczycy coraz częściej mają dość zagranicznych żołnierzy, szczególnie po tragicznych w skutkach wypadkach, jak podczas wspomnianego nalotu na muzułmańskie wesele w Mali. Trwające w Senegalu protesty przyjęły w marcu gwałtowny obrót, zaczęto skandować antyfrancuskie hasła, krytykowano zbyt uległą wobec Francji postawę władz w Dakarze.

Zmiany w tym aspekcie nie nastąpią prędko. Francuzi, którzy w połowie 2014 r. rozpoczęli operację Barkhane mającą na celu przeciwdziałanie islamskim radykałom i wspieranie w tej walce centralnych rządów, a także szkolenie ich żołnierzy, utrzymują w Mali, Nigrze i Czadzie ok. 4700 żołnierzy. W obliczu zapowiedzianego jeszcze przez administrację Donalda Trumpa stopniowego wycofywania się USA z regionu Francja zaczęła zabiegać o wsparcie europejskich krajów dla ich działań w Afryce. Obecnie Francję najmocniej wspierają kontyngenty Estonii i Czech, a w styczniu bieżącego roku Belgia zapowiedziała, że wyśle swoje siły specjalne do Mali.

Większe zaangażowanie europejskich sił w Afryce może w najbliższych latach stanowić kość niezgody w ustalaniu priorytetów unijnej i NATO-wskiej polityki. Po pierwsze, Bałtowie i Polacy mają całkowite różne od Paryża spojrzenie na kwestię bezpieczeństwa. Dla naszego regionu żywotnym zagrożeniem dla wewnętrznej stabilności pozostaje Rosja i budowanie zbiorowej obronności, dla Francuzów terrorystyczne ugrupowania z Afryki i wzmacnianie możliwości reagowania kryzysowego. Zaskakującą na pierwszy rzut oka obecność estońskich żołnierzy w Afryce należy widzieć przez pryzmat transakcyjny – w zamian za pomoc w Mali 300 francuskich żołnierzy rotacyjnie stacjonuje w grupie bojowej NATO w Estonii.

Na Starym Kontynencie głośno wybrzmiewają też obawy o drugi Afganistan lub powtórkę z Iraku. Wojskowa interwencja Zachodu nie rozwiązała trwale żadnych problemów, ale doprowadziła do kompletnego upadku struktur państwowych i obnażyła brak realistycznego planu na wyjście z twarzą z wojennego pobojowiska.

Francji w aspekcie bezpieczeństwa ewidentnie towarzyszy podobny syndrom co Niemcom w wymiarze gospodarczym. Oba kraje utożsamiają narodowe, partykularne interesy z tymi reprezentowanymi przez wspólnotę unijną. Polska, Słowenia czy Rumunia mają zupełnie inne priorytety bezpieczeństwa i nie muszą się szczególnie obawiać rezultatów utarczek między prowincjami Czadu lub politycznych zmian w Kamerunie. Potencjalne głębsze zaangażowanie w regionie krajów Środkowej i Wschodniej Europy trudno byłoby wytłumaczyć inaczej niż tylko ochroną uprzywilejowanej pozycji Francji. A ta ma wiele do stracenia, szczególnie w wymiarze gospodarczym.

Wszyscy martwi prezydenci

Wydawać by się mogło, że dla krajów Zatoki Gwinejskiej dostępnym rozwiązaniem byłoby wypowiedzenie lub renegocjacja poniżających dla nich umów handlowych. Próbowano to zrobić wielokrotnie, a lekcja ze zbyt wyemancypowanych działań jest więcej niż bolesna dla Afryki.

Kiedy pierwszy prezydent Togo odmówił w 1963 r., podpisania paktu z Paryżem, który w formalny sposób miał kontynuować kolonizację kraju, Francja wymogła zwrot kosztów za zbudowanie przez siebie infrastruktury w minionych latach. Roczne długi kolonialne sięgały 40% budżetu Togo, co niemal doprowadziło kraj do bankructwa. Kiedy rząd Togo zdecydował o wyemitowaniu własnej waluty, trzy dni później doszło do zamachu stanu, a prezydent został zamordowany. Według informacji The Daily Telegraph watażka, który dokonał egzekucji, otrzymał łapówkę o równowartości 550€, a cztery lata później został prezydentem z poparciem Pałacu Elizejskiego. Rozpoczął trwającą prawie cztery dekady okrutną dyktaturę. Trwała aż do jego śmierci w 2005 r.

W latach 60. głowy stracili także prezydenci Republiki Środkowoafrykańskiej, Burkina Faso, Beninu i Mali. Zastąpili ich przychylni Francji marionetkowi przywódcy. Ogółem od 1960 r. do połowy lat 90. Francja jako gwarant stabilności interweniowała w regionie średnio raz do roku.

Oczywiście nie był to objaw mechanizmu „CFA albo śmierć”, powyższe przypadki były najbardziej drastyczne. Dużo częściej używano subtelnych środków nacisku, np. przez izolowanie gospodarcze niepokornego kraju (Mali w 1960 r.) czy sztuczne wywoływanie inflacji (Gwinea w 1962 r.). W 2011 r. w Wybrzeżu Kości Słoniowej, kiedy po wyborach prezydenckich doszło do kryzysu politycznego, dwuwładzy i w konsekwencji do wojny domowej, Francja odcięła kraj od własnych rachunków w Centralnym Banku Państw Afryki Zachodniej i z dnia na dzień uniemożliwiła jakąkolwiek wymianę handlową. To był jasny sygnał – kto kontroluje pieniądze, ten trzyma władzę. A kontroluje je Paryż.

Świadomość procederu wyzysku nie jest nieznana francuskim decydentom. Prezydent Francji, François Mitterand, stwierdził, że bez Afryki Francja nie ma miejsca w historii XXI wieku, zaś jego następca, Jacques Chirac, ogłosił wprost, że ogromna część pieniędzy we francuskich bankach pochodzi z wyzysku afrykańskiego kontynentu. Potwierdził to słowami w marcu 2008 r.: „Bez Afryki Francja stoczyłaby się do rangi kraju trzeciego świata”.

Ucisk Afryki nie jest jednak dzisiaj tak silny, jak był dekady temu. Francuskie problemy budżetowe zmusiły Pałac Elizejski do większego skupienia się na wewnętrznych problemach gospodarczych. Bliska więź personalna zanika, kiedy z tym światem żegnają się członkowie zarządów korporacji i wpływowi politycy. Ściślejsza integracja Francji z UE i strefą euro również nieco rozluźniły jej podejście do Afryki. Rośnie też konkurencja ze strony ambitnych krajów z innych regionów świata. Turcy, Chińczycy i Rosjanie starają się wyprzeć francuskie interesy i zdobyć dla własnych przedsiębiorstw część afrykańskiego rynku.

Eco wyzwoli Zachodnią Afrykę?

Największy wpływ na zmianę tej sytuacji ma jednak inicjatywa samych zainteresowanych, tj. republik środkowo- i zachodnioafrykańskich. Od lat na sile przybierała idea wspólnej, regionalnej waluty, która byłaby w całości niezależna od Francji, a w Zachodniej Afryce przyjęła już wyraźne kontury i jest duża szansa na to, że wkrótce rzeczywiście zastąpi franka CFA.

Regionalnej wspólnocie pod egidą ECOWAS-u (Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej) nie udało się jednak utrzymać jednolitego frontu w tych dążeniach. Obawy o zdominowanie nowej waluty (eco) przez gospodarcze potęgi już teraz posługujące się własnymi walutami – Ghanę i przede wszystkim Nigerię – wykorzystała Francja. Paryż wie, że dni franka CFA są policzone, dlatego zdecydowała się na kilka symbolicznych, a kilka rzeczywistych ustępstw w aktualnie funkcjonującym mechanizmie. Wciąż jednak kurs eco ma być sztywny wobec euro. Bank Francji gwarantowałby wymienialność waluty, co pozwalałoby mu na utrzymanie kontroli nad regionalnymi przepływami pieniężnymi. Takie rozwiązanie wybiłoby kilka zębów afrykańskiej inicjatywie. Nadal jest negocjowane na międzynarodowym forum.

Koniec francuskiej dominacji?

Państwa Afryki po latach upokorzeń wytyczyły kurs na wyplątanie się z francuskiej pajęczej sieci. Oprócz zaakceptowania historycznych win i otrzymania przeprosin, o które walczy m.in. Algieria, Afrykańczycy chcą zyskać o wiele więcej – móc w pełni rozwijać gospodarki, nieskrępowanie podejmować decyzje polityczne i wykorzystywać potencjał, jaki daje im bogactwo naturalne własnej ziemi. Jedynie całkowite zerwanie form nacisku i wymuszonych umów handlowych może im przywrócić suwerenność i godność.

Większość państw Unii Europejskiej nie ma bezpośrednich, strategicznych interesów w Środkowej i Zachodniej Afryce, dlatego powinny one z dużą rezerwą podchodzić do francuskich inicjatyw na forum NATO i UE, które mają na celu zwiększenie zaangażowania w regionie. Koszty (zarówno moralne, jak i ekonomiczne) utrzymania niezdrowych relacji między Paryżem a tymi krajami powinien ponosić tylko Pałac Elizejski. Równocześnie należy przyznać, że Francja ma pewne sukcesy w zwalczaniu potencjalnego zagrożenia terrorystycznego i imigracyjnego.

Jednak bezpieczeństwu i dobrostanowi regionu najbardziej przysłuży się swoboda decyzyjna władz afrykańskich krajów i relacje z Paryżem, które będą transparentne i możliwie najbardziej partnerskie. Im szybciej obecny system w samym swoim rdzeniu (niesprawiedliwy, wyzyskujący i neokolonialny) odejdzie w niepamięć, tym lepiej i dla Afryki, i dla Francji, i dla całej Europy.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.