Kolejny lockdown? O jego skuteczności nie zdecydują prawne obostrzenia, ale strach Polaków
W skrócie
Zwykło się mawiać, że prawo nie działa wstecz. Styl walki polskiego rządu z pandemią doprowadził jednak do sytuacji, w której prawo nie działa także wprzód. Jest to zaskakujące, bo na początku pandemii wyglądało na to, że Polacy bardzo łatwo przeszli do porządku dziennego nad legislacyjną fuszerką i podporządkowali się nawet bardzo ostrym restrykcjom. Jesienią ten mechanizm zadziałał jednak dużo słabiej. Wiele wskazuje na to, że skuteczne wprowadzanie obostrzeń w najbliższych tygodniach może być już prawie niemożliwe.
Odbudować strach
To nie jeszcze większy spadek jakości legislacji odpowiada za coraz mniejsze respektowanie obostrzeń – przy poziomie bliskim zera trudno dostrzec jakieś spadki. Różnicą jest strach. To on sprawiał, że wiosną 2020 r. akceptowaliśmy pełne sprzeczności prawo ogłaszane na konferencjach prasowych. Później, mimo że wirus bynajmniej nie stał się mniej groźny, w dużym stopniu oswoiliśmy się z zagrożeniem. Co więcej, tego relatywnego spokoju istotnie nie zaburzyła nawet przerażająca liczba nadmiarowych śmierci, którą Polska odnotowała w drugiej połowie 2020 r. Mimo starań rządzących odbudowanie poczucia, że koronawirus jest realnym zagrożeniem, nie będzie łatwe.
Po pierwsze, społeczeństwo jest już zmęczone pandemią. Narasta chociażby rozczarowanie, że wbrew zapewnieniom, kolejne święta znów nie będą „normalne”. Również szczepionka, która miała być szybkim rozwiązaniem problemu wirusa, nie przynosi na razie zauważalnej ulgi (poza środowiskiem lekarskim). Oczywiście, problemy z dostępnością szczepionek nie są winą rządu. Trudno jednak pogodzić przedłużanie obostrzeń z chwaleniem się rekordowym tempem szczepień.
Po drugie, jest spora grupa osób, które w pewnym sensie nie mają nic do stracenia. Ma to miejsce przede wszystkim w najbardziej poszkodowanych branżach. Tarcze pomocowe – mimo że były hojne – pozostawiły sporą część pracowników i pracodawców bez odpowiedniego wsparcia.
Co więcej, pomoc dla przedsiębiorców była często spóźniona, a także (z wyjątkiem instrumentów obsługiwanych przez Polski Fundusz Rozwoju) nadmiernie zbiurokratyzowana. Do tej grupy „nie mających nic do stracenia” można też zaliczyć coraz większą liczbę ozdrowieńców, którzy mają przekonanie, że co najmniej przez kilka miesięcy mają koronawirusowy immunitet.
Po trzecie, zaufanie społeczne nie tylko zostało nadszarpnięte, ale zostało wręcz wdeptane w ziemię. Dobitnie pokazuje to przygotowana przez Jonasza Jasnorzewskiego z RMF24 kompilacja sprzecznych wypowiedzi, głownie polityków i lekarzy, dotyczących zagrożenia wirusem czy potrzeby noszenia maseczek. Oczywiście, zarzuty można mieć nie tylko do tych dwóch grup. Gdyby także w podobny sposób zebrać nasze wypowiedzi – ekonomistów – to efekt byłby równie wstrząsający.
W efekcie jednak kolejne informacje o groźniejszych wariantach czy mutacjach COVID-19 nie powodują na tyle silnego strachu, żeby rząd mógł tak łatwo jak wcześniej kierować społeczeństwem przy pomocy legislacyjnej fuszerki. Chcę wyraźnie zaznaczyć, że nie wypowiadam się, czy aktualny poziom zagrożenia powinien powodować strach i zamknięcie, czy raczej należy się cieszyć z „przebudzenia” społeczeństwa. Oceniam jedynie skuteczność prawnych sposobów zarządzania epidemią.
Jak utrudnić sobie rządzenie? Sześć podstawowych zaniedbań
Wiele wskazuje na to, że rząd ma świadomość coraz mniejszej mocy sprawczej we wprowadzaniu obostrzeń. Nawet jeśli bunt przedsiębiorców nie osiągnął takiej skali, o jakiej marzyli organizatorzy, to poziom ignorowania przepisów jest coraz większy. Rząd próbuje temu przeciwdziałać pokazowymi akcjami policji, ale „podziemna” działalność gospodarcza wydaje się już nie do opanowania.
W dużej mierze rząd jest sam sobie winny. Nawet bowiem przy obecnym zmęczeniu i coraz mniejszym strachu możliwe byłoby skuteczniejsze zarządzanie epidemią. Warunkiem jest profesjonalne podejście do kwestii formalno-prawnych. Polska praktyka jest jednak tego całkowitym zaprzeczeniem. Przyjrzyjmy się najważniejszym zaniedbaniom.
Po pierwsze, większość restrykcji nie miała odpowiedniej podstawy prawnej. Naturalnie, nie wymagam, aby każdy szczegół otwierania/zamykania/ograniczania był każdorazowo wprowadzany nowelizacją ustawy. Jednak trudno zrozumieć, dlaczego poza zasięgiem rządzących okazało się przygotowanie ustawy, która zwierałaby poprawną – tj. trudną do podważenia przed sądami – delegację ustawową do wydawania rozporządzeń pandemicznych.
Mówimy przecież o sytuacji, w której rząd ma większość sejmową i swojego prezydenta, a mimo to przygotowuje wadliwe prawo. W efekcie wiele osób nie przestrzega obostrzeń. Są do tego zachęcane m.in. przez wyroki sądów, które podważają nakładane przez policję i sanepid kary.
Po drugie, wiele regulacji przeczy elementarnej logice. Nakaz noszenia maseczek poza budynkami i skupiskami ludzi jest krytykowany nawet przez członków rady medycznej. Zamiast jego luzowania dokonuje się jednak zaostrzania, eliminując możliwość zasłaniania ust i nosa za pomocą czegoś innego niż maseczka.
Po trzecie, brak solidarności. Mam tu na myśli nie tylko ewidentne łamanie zakazów przez polityków i ich rodziny, ale też uchwalanie prawa w partykularnym interesie swojego środowiska. Najlepszym przykładem było wprowadzenie w okresie świąteczno-noworocznym wyjątku pozwalającego na korzystanie z hoteli osobom zaangażowanym w przygotowanie treści wykorzystywanych przez nadawców posiadających koncesję. Rzecz jasna chodziło o możliwość zorganizowania przez TVP „Sylwestra Marzeń”. Jakby tego było mało, nawet w tym „ukłonie” pod adresem telewizji pojawił się błąd, bo przecież TVP jako nadawca publiczny nie posiada koncesji. Nie stanowiło to jednak problemu, bo rozporządzenie zostało szybko znowelizowane i wyjątek objął już szerszą kategorię „pracowników mediów”.
To prowadzi do czwartego rodzaju zaniedbań – częstych nowelizacji i ogłaszania treści restrykcji w ostatniej chwili, niejednokrotnie na kilkadziesiąt minut przed ich wejściem w życie. To zrozumiałe, epidemia jest zjawiskiem dynamicznym, które wymaga częstych zmian i bieżącego dostosowywania narzędzi. Mamy jednak prawo oczekiwać, żeby akt normatywny był gotowy w momencie konferencji prasowej, na której ogłaszane są obostrzenia. To dawałoby też większą szansę na spójność między wypowiedziami polityków, infografikami na stronie rządu oraz treścią rozporządzeń.
Po piąte, publikowanie przepisów na ostatnią chwilę utwierdza w przekonaniu, że są to regulacje pisane na kolanie. Przykładów fatalnych błędów w pandemicznych aktach normatywnych są dziesiątki. Nie dopilnowano nawet tak kluczowej zmiany, jak wyłączenie możliwości korzystania z przyłbic, szali, chust czy kominów. Przepis został tak oto sformułowany: „…nakazuje się zakrywanie, przy pomocy maseczki, ust i nosa:…” i tu wymienione są miejsca, w których nakaz obowiązuje. Tu literalnie nie napisano nic o tym, co ma być zakrywane. Wymieniono jedynie, przy pomocy czego ma być dokonywane zakrywanie (w kolejności: maseczka, usta, nos). Jakby tego było mało, wyrażenia „przy pomocy” zgodnie z regułami języka polskiego używamy w odniesieniu do osób, a nie do rzeczy.
Po szóste, rządzący naruszyli umowę społeczną. Przewidywała ona, że zamykanym branżom oferowana będzie hojna pomoc. W niektórych aspektach zostało to zrealizowane – przede wszystkim w letniej tarczy PFR. Pomoc jesienna i zimowa była jednak spóźniona i bardzo dziurawa. W kontekście zerwania umowy społecznej nie sposób też pominąć odejścia od ogłoszonych jesienią przedziałów, określających, jaka liczba zakażeń wiązać się będzie z poszczególnymi restrykcjami. W tym kontekście przedstawiciele rządu twierdzący, jakoby nierozsądne było opieranie się tylko na tym wskaźniku, jedynie się pogrążają. Czy ogłaszając osławione progi, nie mieli świadomości, że trzeba brać pod uwagę także inne dane?
Czy mogło być inaczej?
Wprowadzanie kolejnych obostrzeń będzie coraz trudniejsze. Powody są bardzo złożone. Dominują te zawinione przez rząd i spowodowane przez fatalną legislację. Wiele wskazuje, że mogło być inaczej. Naturalnie, nawet przy dużo spójniejszych działaniach rządu pojawiłoby się w społeczeństwie zmęczenie, rozgoryczenie, a nawet desperacja. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w dużym stopniu roztrwoniliśmy przewagę, którą Polska wypracowała wiosną.
W tym tekście koncentrowałem się na aspektach prawnych. Moglibyśmy jednak państwu o wiele więcej zarzucić – przede wszystkim, jeśli chodzi o działania Sanepidu, co szczegółowo jest analizowane w raporcie Centrum Polityk Publicznych Uniwersytetu Ekonomicznego – Sanepid w ogniu. Opisane wyżej problemy są bowiem potęgowane przez to, że wiele osób (nie bez przyczyny) unika poddawania się testom, a w kluczowych momentach system śledzenia kontaktów był iluzoryczny.
Najciekawsze pytania dotyczące walki z epidemią wciąż czekają na odpowiedź. Czy sądy będą ograniczały się wyłącznie do uchylania bezpodstawnie nakładanych kar? Czy może równie życzliwym okiem będą patrzyły na wnioski o odszkodowania, które zapowiadają przedsiębiorcy? Jak szybko będzie rosło społeczne nieposłuszeństwo? A przede wszystkim, kiedy to wszystko się skończy? Nie zadaję natomiast pytania, czy ta lekcja nas czegoś nauczy. Ostatnie miesiące nie pozostawiają bowiem w tym temacie żadnego miejsca na optymizm.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.