Indywidualna walka z mrokiem czającym się w duszy. O twórczości literackiej Wojciecha Chmielarza
W skrócie
Twórczość Chmielarza zawiera wszystkie cechy dobrego kryminału. Jest wyraźny podział na dobro i zło, lecz wprowadzone niejednoznaczności sprawiają, że akcja jest ciekawa i autentyczna. Główny bohater, policjant walczący o sprawiedliwość, często sięga po nielegalne metody. A mimo to konwencja powieści sprawia, że jesteśmy mu skłonni darować więcej, niż darowalibyśmy prawdziwemu policjantowi. Chmielarz w swoich powieściach daje nam nie tylko dobrą rozrywkę, lecz również każe zastanawiać się nad słusznością wyborów moralnych.
W literaturze wolno być złym gliną
Rozmawianie o powieściowym policjancie jest zdecydowanie prostsze niż rozmawianie o jego realnym odpowiedniku. Nikt nie oskarży nas wtedy o sprzyjanie aktualnej opcji politycznej ani nie posądzi nas o próby wybielenia niezgodnych z prawem zachowań. Literacki policjant ma prosty żywot. Wolno mu być nieprzyjemnym typem. Zazwyczaj jest dawno po rozwodzie, nie stroni od używek, a jego działania balansują na granicy prawa. Często jest również antypatyczny, ironiczny i cyniczny. Bywa, że wygłasza sądy niepoprawne politycznie. Musi być kimś więcej od sztywnego pana w mundurze. Takich bohaterów lubimy. Chcemy przecież czytać o brutalnych zbrodniach, a nie nudnych przestępstwach gospodarczych lub wykroczeniach drogowych. O ile ciekawsze od prawdziwych przestępstw jest śledzenie losów takich policjantów, którzy mogą chodzić w zwykłych ciuchach i rzucają zjadliwymi ripostami, detektywów walczących z mrokiem czającym się zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz nich samych.
Jakub Mortka, główny bohater cyklu Wojciecha Chmielarza, nie odbiega od tego oklepanego wizerunku. W końcu tak skonstruowana postać stała się już pewnym literackim archetypem. Podobnie jak jego amerykańscy, angielscy, skandynawscy lub francuscy koledzy po fachu mierzy się z biurokratycznymi absurdami, niekompetentnymi współpracownikami oraz osobistymi problemami. A niejako przy okazji rozwiązuje coraz to bardziej skomplikowane kryminalne zagadki. Tyle że klimat jest bardziej swojski, gdyż przestępcy grasują po dobrze nam znanych ulicach. Łajdactwa również są bliższe rodzimym sercom. I jak to w dłuższych seriach bywa, pojedyncze sprawy stopniowo ustępują miejsca większej intrydze, gdzie na pierwszy plan wysuwają się prywatne losy wielu bohaterów i ich złe decyzje z przeszłości.
Widać to zwłaszcza w ostatnich książkach z cyklu, w których popełnione morderstwo jest tylko pretekstem do przyjrzenia się zawiłym ścieżkom ludzkiego postępowania. Można pokusić się o stwierdzenie, że Jakub Mortka skończył z kryminałem, kiedy rozwiązał sprawę z Farmy Lalek. W kolejnych powieściach jego losy to przede wszystkim klasyczny konflikt dobra ze złem. Oczywiście są to dylematy oryginalne bądź przełomowe dla rozwoju gatunku. Pytania o to, jak bardzo można ubrudzić sobie ręce, walcząc o słuszną sprawę, rozważania o naturze prawa, które bardziej przeszkadzają niż pomagają, powracające wątpliwości, czy każdy, kto walczy z nieprawością, sam nie staje się coraz gorszym człowiekiem – czytaliśmy lub oglądaliśmy to wielokrotnie.
Jednakże Wojciech Chmielarz nie tylko z dużą zręcznością wypełnia podstawowe wymogi gatunku, lecz także precyzyjnie odgaduje oczekiwania czytelników. Dobrze wie, na co może pozwolić sobie jego bohater: co zostanie mu wybaczone, a co spotkałoby się z niedowierzaniem oraz dezaprobatą obserwującej go widowni. Dzięki temu mimochodem przedstawia szczególny obraz sprawiedliwości: ten, kto ją wymierza, musi łamać prawo.
Autor kryminałów tworzy świat pełen niedoskonałości, a poruszający się w nim bohater częściej odwołuje się do prawa zemsty niż do sprawiedliwych i przejrzystych procedur. Całkowicie uczciwy policjant prawie nigdy nie będzie godnym do naśladowania bohaterem beletrystyki. Nie dlatego, że cała intryga nie miałaby szans na rozwinięcie i byłaby do bólu przewidywalna. Po prostu nie byłaby stanie spełnić marzenia o tym, że zło zawsze zostanie ukarane. Niekoniecznie zgodnie z prawem.
Wybaczamy Jakubowi Mortce, że de facto zleca znajomemu gangsterowi zabójstwo Klaudii Klau, ponieważ system nie był w stanie przykładnie ukarać jej za doprowadzenie do śmierci dwójki małych dzieci. Powracające wyrzuty sumienia i niepokój Mordki także pomagają nam patrzeć na niego litościwiej. Jednak oczywiście nie każdego łamiącego prawo policjanta potraktujemy równie pobłażliwie. Z nienawiścią spojrzymy na komisarza Andrzejewskiego, który wszelkimi środkami starał się ukryć dokonane przed laty zabójstwo grupy gangsterów trzymających w garści całe miasto.
Między prawem a osobistą motywacją
Mortka działał w imię sprawiedliwości (zgodnej z powszechnym odruchem: zbrodnie na dzieciach należy surowo karać), natomiast Andrzejewski z pobudek osobistych (rozprawienie się z gangsterami było mniej ważne od ukrycia jego romansu oraz otrzymania korzyści majątkowych). Wychodzi na to, że sprawiedliwość zawsze jest zależna od okoliczności towarzyszących. Z tych względów człowiek uzależnia ją od potocznego postrzegania dobra i zła. Wbrew pozorom, jest ona również bardziej klarowna niż prawo ograniczające ludzkie postępowanie stosownymi procedurami.
Przepisy nie patrzą na intencje, wymierzają karę za określony czyn. Nie zastanawiają się nad tym, czy ktoś miał prawo popełnić morderstwo, gdyż wcześniej został mocno zraniony. W sądzie to, czy dana osoba „zasługiwała na śmierć”, jest kwestią drugorzędną. Owszem istnieje możliwość złagodzenia wyroku, ale raczej żaden sędzia na przymknie oka na tyle, aby odstąpić od wymierzenia kary (chociaż jej wymiar nierzadko jest dyskusyjny).
Ponadto, system prawny nie zawsze czyni zadość naszemu poczuciu sprawiedliwości, opierającemu się zazwyczaj na popularnych odruchach (powiesić go!), których pewność jednak słabnie, gdy dana sytuacja jest niezwykle złożona lub dotyka nas osobiście. W końcu każdy inaczej będzie oceniał okoliczności towarzyszące, a zgadzamy się jedynie w najjaskrawszych przypadkach łamania zasad współżycia społecznego (np. przy niektórych zbrodniach pedofilskich).
Dlatego też nie będziemy wyrzucać Jakubowi Mortce, że omija szczególnie uciążliwe procedury biurokratyczne, jeżeli jego celem jest walka z szeroko pojmowanym złem, które u Wojciecha Chmielarza wygląda często bardzo zwyczajnie. Należy za wszelką cenę ukarać zabójcę, trzeba bronić przyjaciół (nawet jeśli nasz kolega bije żonę i ogólnie jest mało sympatycznym typem), przestępcy muszą zostać ukarani, bo liczy się dla nich zysk, a maluczkich mają w pogardzie. Światem rządzą pewne podstawowe reguły – kto się im przeciwstawi, ten ostatecznie skończy marnie. Cykl o warszawskim policjancie z Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym wpisuje się w (znaną z wielu innych kryminałów) tęsknotę za prostą rzeczywistością, w której wszyscy wiedzą, jakie zasady obowiązują i co czeka tego, kto ich nie przestrzega. Dobro nie zawsze musi w niej wygrywać, ale przynajmniej istnieją w tym świecie jasne podziały na to, co właściwe i to, co niewłaściwie.
Szemrane typy wywalczą sprawiedliwość
Nie stoi to wcale w sprzeczności z mało krystalicznym charakterem przedstawianych postaci. Szczególnie ostatnia książka z serii Cienie stara się udowodnić, że każdy ma coś na sumieniu. Ważne, że w ostatecznym rozrachunku główne postaci staną po właściwej stronie. Znów zbliżamy się do codziennego życia, w którym nic nie jest jednolicie białe ani czarne, a ludzie mogą postępować tylko trochę-dobrze i trochę-mniej-źle.
Wojciech Chmielarz sprawnie podąża za potocznymi mniemaniami, kiedy rzuca swoich bohaterów na pastwę kolejnych zwrotów akcji. W końcu nie ma nic przyjemniejszego od lektury zgodnej z naszymi odruchami. A kto nie zgodzi się z tym, że morderstwo dla korzyści jest czymś złym? I trzeba za nie ponieść najsurowszą karę? Cieszy nas śmierć złoczyńców. Szczególnie, gdy przy okazji daje się prztyczka w nos niesprawnemu i niewydolnemu systemowi sprawiedliwości, w którym biurokracja jest ważniejsza od prawdy.
Z tych względów łatwo jest nam utożsamić się z Jakubem Mortką. Uosabia on wzór dobrego złego policjanta, który ponad wierność prawu wynosi inne, bardziej godne pochwały wartości. I również ma swoje za uszami. A my jesteśmy ukontentowani z triumfu dobra nad złem. Jednakże warto się zastanowić, dlaczego aż tak bardzo jesteśmy skłonni rozgrzeszać detektywów z ich niecnego postępowania. Dlaczego wolimy kibicować tym bohaterom, którzy podążają za własnym kompasem moralnym, za nic mając zastany porządek?
Owszem można zignorować ten problem, powołując się na chęć czerpania przyjemności z lektury. Nie interesowałaby nas postać ślepo słuchająca się przełożonych albo pozbawiona ciemnych sprawek z przeszłości. Niemniej kryminalne dylematy moralne zwykle nie są na tyle intrygujące i oryginalne, aby wpływało to na pomnożenie czytelniczej frajdy. Raczej podążają za jasno wytyczanymi schematami, które są nam zadziwiająco bliskie. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Wbrew pozorom, nie chodzi tutaj o radość ze zwycięstwa „ludowej” sprawiedliwości nad bezdusznym prawem. Najważniejsi jesteśmy my sami. Nasze sądy i oceny. Nasze poczucie tego, co można uznać za dobre i złe. Przeświadczenie, że jesteśmy w posiadaniu szerszego wglądu w daną sprawę, ponieważ nie kierujemy się utartymi procedurami. To my sami lepiej ocenimy dany czyn niż jakieś abstrakcyjne przepisy. Na pierwszy plan wysuwają się wtedy okoliczności towarzyszące oraz indywidualne przekonania, które wyznaczają zakres tego, na co można przymknąć oko, czyli jakie zło jest akceptowalne.
Naturalnie sprawny pisarz kryminałów będzie operował na takim poziomie ogólności, że zdecydowana większość czytelników zgodzi się z proponowanymi przez niego rozstrzygnięciami (np. mało kto obruszy się za zamordowanie dzieciobójczyni). Co więcej, odbiorcy nawet zgodzą się na to, że w analogicznej sytuacji zareagowaliby w taki sam sposób.
W konsekwencji kształtuje się znamienny obraz prawa, jako czegoś obcego, abstrakcyjnego i narzuconego z góry. Takiemu prawu należy się przeciwstawić, ponieważ przeczy „prawdziwej sprawiedliwości” opartej na opinii większości. Nie chodzi w tym momencie o pokazanie, że każdy przepis jest słuszny i należy go z całą stanowczością przestrzegać. Tym bardziej nie idzie o to, aby usprawiedliwiać tych, którzy popełnili zbrodnie, gdyż tak nakazywały aktualne regulacje. Żaden regulamin ani nie zwalnia nas z myślenia, ani nie powinien stać w sprzeczności z poszanowaniem życia oraz godności człowieka. Ze złym, nieludzkim, niesprawiedliwym prawem należy walczyć z całą stanowczością, żeby w pewnym momencie nie być zdanym na łaskę tych, którzy za nic mają dobro wspólne. Jednakże powieściowi detektywi, nie wyłączając Jakuba Mortki, wcale nie walczą ze złym prawem. Oni jedynie je obchodzą.
A my wraz z nimi stajemy się obojętni na absurdalne przepisy. System jest niewydolny, biurokracja absurdalne, zło nie może zostać ukarane przy pomocy obowiązującego prawa, więc tak naprawdę nie można zreformować istniejących struktur. Detektyw może jedynie działać na ich pograniczu lub wrócić do narzędzi zgodnych z własną interpretacją praworządności. W gruncie rzeczy ta droga jest najłatwiejsza. Obicie gęby gangsterowi jest prostsze niż wsadzenie go za kratki. Niesłuchanie się przełożonych jest szybsze od walki z nieefektywnymi hierarchicznymi zależnościami. Zlecenie morderstwa dzieciobójczyni jest lepsze od walki z prawem, które nie potrafi jej ukarać. Właśnie takie wybory bohaterów kryminałów są bliskie potocznemu poczuciu sprawiedliwości. Przynoszą wymierne rezultaty, a my mamy mgliste wrażenie, że dobro w jakiś pokrętny sposób jednak zatriumfowało.
Jednostka naprzeciw zła tego świata
Jednakże nie jest to prawdą nawet w odniesieniu do świata przedstawionego danej powieści. W cyklu Wojciecha Chmielarza po fabularnej kulminacji, gdzie każdy poniósł jakąś karę, wszystko wróciło do status quo ante. Owszem, kreślą się jakieś nadzieje na zmianę, kiedy następuje przetasowanie na szczytach policyjnych struktur, ale czytelnik od razu wie, że to tylko pozory. Nowy komisarz niczego nie naprawi, gdyż jego receptą na poradzenie sobie z zastanymi patologiami jest jeszcze ściślejsze trzymanie się procedur. A te, jak wiemy, są nieskuteczne w starciu ze zbrodnią. Pozostaje nam tylko czekać na kolejnego detektywa, który będzie zmuszony do działania na własną rękę, aby (poczuciu) sprawiedliwości stało się zadość.
Kryminał zawsze sprzyjał takiej wizji świata, gdzie ze złem może wygrać jeden człowiek, poświęcający się na rzecz wyższych wartości. Właściwie tę gałąź literatury można z powodzeniem odczytać jako przypowieść o indywidualnej walce z mrokiem czającym się w duszy. Mimo moralnych dwuznaczności kryminały pokazywały, że w każdej sytuacji człowiek potrafi opowiedzieć się po dobrej stronie. Ale ta dobra strona często sama w sobie była już dwuznaczna. I to nie z powodu niejednoznacznych wyborów konkretnych postaci. Raczej ze względu na konieczność wpisania się w standardowe mniemania odbiorców.
Chcemy czytać, że system jest koszmarny, policjanci przekupni, a sprawiedliwość i prawo nie idą ze sobą w parze. Z lubością obserwujemy zmagania pojedynczego człowieka ze złym światem. I czujemy ulgę, gdy niczego się od nas nie wymaga. Nikt nie nawołuje do zmiany prawa lub zastanowienia się nad efektywnością stosowanych procedur. W konsekwencji walka ze złem musi odbywać się poza prawem. Nasza społeczna indolencja zostaje usprawiedliwiona. Zawsze znajdzie się przecież jakiś sprawiedliwy człowiek, który przywróci równowagę, uciekając się do niestandardowych metod. A nam pozostanie jedynie udzielić mu rozgrzeszenia, kiedy posunie się odrobinę za daleko. Okazuje się, że praworządność nie może realizować się w prawie.
Do tego obrazu Wojciech Chmielarz dodaje pewien interesujący oraz oryginalny akcent. Istniał czas, w którym policjant mógł w pełni realizować swoją misję oraz działać na rzecz społeczeństwa. Gdy nie krępowały go sztywne procedury i potrafił on sprawnie walczyć z przestępcami. W mitycznym okresie transformacji nikt nie trzymał się zasad. Liczył się tylko cel – rozprawienie się z gangusami. Policjant pozwalał sobie na wiele, aby ukrócić bezprawie. Każdy, nawet najbardziej lichy krawężnik, przeobrażał się w nieustraszonego strażnika sprawiedliwości. Nie było żadnych ograniczeń. Praktycznie każdy bohater tego cyklu kryminalnego z nostalgią wspomina tę złotą erę. Co więcej, młodsi stażem funkcjonariusze są nierzadko pouczani przez starszych kolegów, że znajdują się w dość kiepskim położeniu, ponieważ ominął ich ten wspaniały czas i nigdy nie zrozumieją, na czym w istocie polega bycie policjantem.
Jakub Mortka trochę w to wątpi, ale mimo wszystko powtarza ten sam schemat, czyli działa na pograniczu prawa, gdyż nie można inaczej – jest po prostu bardziej ostrożny. Niekiedy z niezrozumiałych powodów sam zaczyna odczuwać tęsknotę za mityczną transformacją, chociaż nie mógł z racji wieku zasmakować w tamtej atmosferze. Czas transformacji z jednej strony jawi się jako raj utracony, podczas gdy z drugiej strony już trochę nie przystaje do współczesnych czasów. Za dużo wtedy jednak było tej przemocy.
W twórczości Wojciecha Chmielarza świat lat 90. stanowi bufor przed chęcią popadnięcia w zradykalizowaną formę sprawiedliwości, gdzie człowiek za bardzo ufa swoim własnym przekonaniom na temat dobra i zła. Ale na co innego można liczyć, skoro prawo nie działa?
Na to pytanie nie znajdziemy naturalnie jasnej odpowiedzi. Trzeba jakoś sobie radzić w zastanej sytuacji. Próby jej systemowej naprawy są z góry skazane na porażkę. A policjant o tyle budzi nasz szacunek, o ile nie trzyma się ściśle litery prawa. Ma postępować zgodnie ze specyficznym kodeksem moralnym, z którym zgodzi się statystyczny odbiorca. Detektyw nie może walczyć z popularnymi mniemaniami. Ocenimy go pozytywnie, jeśli będzie bronił tego, co my uważamy za słuszne. Działa to również w niefikcyjnym świecie. Bez oporów będziemy psioczyć na absurdalne zachowania policjantów. Uwielbiamy narzekać na ich związki z władzą i to, że bez mrugnięcia okiem wykonują polecenia notabli. Protestujemy na ich bezprawne działania, chyba, że dostaje się tym, którym się należało. Nikt nie oceni lepiej tego niż my sami.
Jeśli systemu nie da się naprawić, możemy tylko biernie czekać na kolejnego detektywa, który uczyni zadość naszemu poczuciu sprawiedliwości i praworządności. Wiemy, co tak naprawdę jest dobre, a co złe. Nawet nie musimy się nad tym zastanawiać.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.