„Doktór” i „Łuna” przeciw Polsce Ludowej
W skrócie
Społeczniczki i działaczki niepodległościowego podziemia. Pozostały w nim także, kiedy wojna dobiegła końca, a struktury wyraźnie słabły. Choć w poakowskiej konspiracji zajmowały kluczowe stanowiska, nie miały efektownych zdjęć. Dziś ich pseudonimy nie mówią nic, nazwiska niewiele więcej. „Doktór” to Zofia Franio. „Łuna” – Halina Sosnowska.
W ręce Urzędu Bezpieczeństwa wpadły jesienią 1946 r. Ich aresztowania były kolejnymi ciosami zadanymi Zrzeszeniu „Wolność i Niezawisłość” (WiN) – największej po wojnie nielegalnej organizacji przeciwstawiającej się komunistom. Obie należały do jej kierownictwa, obie wobec śledczych przyjęły postawę nieprzejednaną. Nie zdając sobie sprawy ze skali wiedzy bezpieki, usiłowały pozostać ostatnimi ogniwami wsypy.
Pierwsza przed sądem Polski Ludowej stanęła Franio. Interweniować w jej sprawie próbował m.in. doktor Stanisław Rutkowski – ocalały z Zagłady Polak pochodzenia żydowskiego i ordynator szpitala, w którym znana warszawska lekarka pracowała. „Za okupacji niemieckiej, z narażeniem własnego życia, wielokrotnie pomagała ludziom prześladowanym przez niemców [oryg.] z powodu ich pochodzenia” – zapewniał w liście do prokuratury. Przywoływał też niedawną sytuację, gdy Franio uratowała nieznanego sobie żołnierza Armii Czerwonej, przetaczając mu własną krew. Wyrok zapadł w przededniu trzeciej rocznicy wybuchu powstania. Trzy lata wcześniej „Doktór” otrzymała Krzyż Virtuti Militari. Teraz – dwanaście lat więzienia.
Sosnowska przed sądem stanęła niespełna pół roku później. Zasiadła na ławie oskarżonych z III Zarządem Głównym WiN i twórcami Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Demokratycznych Polski Podziemnej. Na sali rozpraw zachowywała się hardo, kryła podwładnych i przełożonych. Rzadka w realiach powojennych procesów postawa miała swoją cenę. Osławiony prokurator Stanisław Zarako-Zarakowski zażądał dla niej kary śmierci – wyroku wyższego niż dla organizacyjnych zwierzchników. „Gdy słuchałem jej subtelnych, sublimowanych słów, wtedy zrozumiałem całą głębię ohydy w rozumowaniu i postępowaniu Sosnowskiej” – grzmiał podczas rozprawy. Wojskowy Sąd Rejonowy nie przychylił się do wniosku. „Łunie” zasądzono dożywocie.
Dwudziestolecie
Halina Sosnowska – z domu Żelechowska – rocznik 1894. Pochodziła z Warszawy, lecz jeszcze jako nastolatka wyjechała za rodziną do carskiej Rosji. Pięć lat młodsza Zofia Franio przyszła na świat w Pskowie, gubernialnym mieście rosyjskiego imperium. Do Polski obie trafiły, gdy państwo odzyskiwało niepodległość.
Podczas wojen o granice pierwsza związała się z konspiracją piłsudczykowską i włączyła w działalność Czerwonego Krzyża. Druga służyła w załodze pociągu sanitarnego i szpitalach polowych na froncie polsko-bolszewickim. Gdy sytuacja się uspokoiła, wróciły na studia. Sosnowska obroniła dyplom z filozofii na Uniwersytecie Warszawskim. Franio na tej samej uczelni skończyła rozpoczętą jeszcze w Rosji medycynę.
Sosnowska już w latach 20. zaczęła działać w Polskim Towarzystwie Radiotechnicznym. Fascynacja nowym, rozwijającym się medium zdecydowała o jej zawodowej ścieżce. W 1930 r. rozpoczęła pracę w Polskim Radiu. Pięć lat później – nawet na mniej prestiżowych stanowiskach kobieta wciąż wywoływała sensację – została jego wicedyrektorem programowym. Formalnie, bo w rzeczywistości to do niej należeć miało decydujące słowo. W opinii współpracowników była kompetentna, ale też wymagająca i surowa. Niekiedy despotyczna. „Wiele osób bało się jej. Była sercem motoru całego radia” – wspominał Czesław Miłosz. To Sosnowska sprowadziła do warszawskiej rozgłośni wileńskiego poetę.
Politycznie sympatyzowała z piłsudczykowską lewicą. W takim duchu, choć rządzący obóz sanacyjny wyraźnie skręcał już w stronę nacjonalizmu, starała się prowadzić politykę programową. I kadrową. Do pracy ściągała sekowanych w innych miejscach autorów o poglądach liberalnych i lewicowych. Niekiedy nawet komunizujących. Wprowadziła do radia audycje edukacyjne, starała się opierać naciskom w sprawie tzw. odżydzenia anteny. Nie zawsze skutecznie – nie udało jej się obronić „gadaninek Starego Doktora”, popularnych audycji dziecięcych Janusza Korczaka. O panującej wówczas atmosferze, ale także postawie dyrektor Sosnowskiej, świadczy raport dla Ministerstwa Spraw Wojskowych z 1938 r. Została w nim oceniona jako pozująca na apolityczną, zakamuflowana przedstawicielka „żydowsko-lewicowej grupy” zarządzającej radiem i dążącej do „rozbrojenia moralnego społeczeństwa”.
Doktor Zofia Franio nie zajmowała eksponowanych stanowisk. Pierwsze kroki zawodowe stawiała w warszawskiej Klinice Chorób Wewnętrznych, gdzie jej przełożonym był znany internista prof. Witold Orłowski. W 1932 r., już z pewnym doświadczeniem, przeniosła się do szpitala zakaźnego, a następnie do Poradni Miejskiej dla Ubogich na robotniczej Woli. Równolegle pełniła tam obowiązki lekarza szkolnego. Praca w warunkach zabiedzonej i przeludnionej dzielnicy, nieprzystającej do ckliwych opowieści o „Paryżu Północy”, nierzadko przyjmowała charakter społeczny. Niosła jednak autentyczne uznanie warszawskiej ulicy.
Wolska doktor równolegle współpracowała z Polskim Czerwonym Krzyżem i wchodziła w skład Rady Nauk Wychowania Fizycznego. Była jedną z pionierek medycyny sportowej i instruktorką, a od 1936 r. członkinią władz naczelnych Przysposobienia Wojskowego Kobiet (PWK) – paramilitarnej organizacji utworzonej przez weteranki walk o niepodległość. Nawiązała tu kontakt z wpływowymi w polityczno-wojskowych kręgach Drugiej Rzeczpospolitej kobietami obozu piłsudczykowskiego. Znajomości te miały niebawem zaważyć na losie „lekarki ubogich”.
Wojna
We wrześniu 1939 r. obie skierowane zostały na Wschód. Sosnowskiej – w atmosferze paniki wyróżniającej się osobistym spokojem i opanowaniem – zlecono uruchomienie specjalnej radiostacji Naczelnego Wodza. Z dala od frontu miała ona przejąć obowiązki zagrożonej rozgłośni warszawskiej. Punktem docelowym początkowo był Łuck, później Baranowicze. Nim jednak zmontowanej w tym celu ekipie udało się dotrzeć na miejsce, tamtejszy budynek Polskiego Radia został zbombardowany. Misja przestała być aktualna, a niemal cała dyrekcja ruszyła w stronę granicy z Rumunią. Niemal, bo Sosnowska zdecydowała się wracać do Warszawy.
Doktor Franio miała z kolei dotrzeć do Wilna i z ramienia PWK organizować kobiecy batalion. Wrzesień rządził się jednak swoimi prawami – w chaosie paraliżującym kraj trafiła do Lwowa. Nie widząc szans przedostania się na północ, weszła do tutejszego oddziału zorganizowanego przez Halinę Wasilewską – siostrę Wandy, wkrótce mającej stać się twarzą politycznej ofensywy Moskwy przeciw władzom polskim na uchodźstwie. Podczas niemiecko-sowieckiego oblężenia ochotniczki przygotowywały butelki z benzyną, opatrywały rannych. Gdy miasto skapitulowało, Franio także postanowiła wracać do stolicy.
Z powodzeniem. Już w listopadzie zgłosiła się ponownie do pracy w wolskiej poradni. Jednocześnie szukała dojść do rodzącego się spontanicznie – objawiało się to dziesiątkami kanapowych organizacji o efektownych nazwach – podziemia. Dzięki przedwojennym znajomościom trafiła właściwie. Wkrótce nawiązała kontakt z „Teodorem”, czyli majorem Franciszkiem Niepokólczyckim. Wówczas oficerem odpowiadającym za pion dywersyjny głównego, afiliowanego przez władze na uchodźstwie ośrodka konspiracji. Po latach – współtwórcą poakowskiego Zrzeszenia WiN.
Niebawem, już jako „Doktór”, objęła dowództwo nad Kobiecymi Patrolami Minerskimi Związku Walki Zbrojnej, z czasem przekształconego w Armię Krajową (AK). Jej podwładne przechodziły szkolenia saperskie, gromadziły materiały wybuchowe i same prowadziły działalność dywersyjną. Wzięły udział w głośnej akcji „Wieniec” – pierwszym skoordynowanym uderzeniu AK na linie kolejowe. „O wyjątkowo ideowej postawie tej grupy świadczy, że w końcu grudnia 1943 r. na skutek zagrożenia magazynów, drużyny kobiece pod osobistym kierownictwem Pani Doktor przen[iosły] ręcznie w ciągu trzech dni 1500 kg materiałów wybuchowych, środków zapalających itp.” – zapisze w jednym z raportów kapitan Józef Rybicki „Andrzej”, dowódca warszawskiego Kierownictwa Dywersji. Także późniejszy winowiec.
Równolegle Franio angażowała się w akcję ratowania osób pochodzenia żydowskiego. Współpracowała z referatami dziecięcym i lekarskim „Żegoty”, ale pomagała także na własną rękę. Wbrew obowiązującym w AK procedurom bezpieczeństwa i mimo plagi szmalcownictwa, nasilonej zwłaszcza po likwidacji getta. W 1947 r. ukrywana przez lekarkę Anna Weinstock-Janczura napisze do prokuratury emocjonalny list w obronie aresztowanej. Rozpocznie go krótkim zdaniem: „Pani Doktor Franio uratowała mi życie”.
Mniej burzliwe, choć także ryzykowne, były okupacyjne losy Sosnowskiej. I ona, wykorzystując przedwojenne znajomości, związała się z głównym ośrodkiem podziemia. Na stopie legalnej prowadziła we własnym domu jadłodajnię dla inteligencji. W warunkach okupacji, po zamknięciu lub podporządkowaniu aparatowi niemieckiemu dziesiątek instytucji, wielu jej przedstawicieli zostało bez środków do życia.
Jednocześnie w stopniu porucznika współpracowała z samym szefem sztabu podziemnej armii, generałem Tadeuszem Pełczyńskim „Grzegorzem”. Jako „Maria” – „Łuną” stanie się dopiero po wojnie – uchodząc za osobę opanowaną nawet w najtrudniejszych sytuacjach, przez półtora roku prowadziła punkt alarmowy „drugiej osoby w AK”. Następnie zajmowała się wyszukiwaniem bezpiecznych lokali na potrzeby akowskiej Komendy Głównej. Stale utrzymywała przy tym kontakt z bliską jej ideowo i towarzysko, a pozostającą na politycznym uboczu podziemnego państwa konspiracją sanacyjną.
Wybuch powstania zastał Sosnowską na Ochocie, dzielnicy której oddziałom AK nie udało się opanować. Została wysiedlona z miasta. „Doktór” przeciwnie. Podległe jej patrole, których żołnierki nazywane były „bombami”, przez dwa miesiące walczyły w Śródmieściu. Osłaniały pracę głównej powstańczej drukarni, wytwarzały miny i granaty. Wzięły udział w najgłośniejszym z sierpniowych szturmów – akcji zdobycia gmachu PAST-y. Drugiego najwyższego budynku stolicy, od trzech tygodni zaciekle bronionego przez niemiecką załogę. Po upadku powstania „Doktór” nie trafiła do niewoli. Opuściła miasto jako cywil.
Okupacyjne życiorysy obu podsumowują odznaczenia. Choć w podziemnej armii nimi nie szafowano, Sosnowska kończyła wojnę z dwoma Krzyżami Walecznych. Franio z Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami i najwyższym z odznaczeń wojskowych, orderem Virtuti Militari.
Powojnie
W realiach pojałtańskich obie zdecydowały się pozostać w podziemiu. Nie był to wybór powszechny. Dość silne jeszcze wiosną 1945 r. przekonanie o sensie dalszego oporu z biegiem czasu malało. Zmęczenie wojną, zawód postawą Zachodu, prześladowania. Wreszcie – niejednoznaczność nowej sytuacji. Wszystko sprawiało, że konspiracyjne szeregi topniały, a miejsce podziemia i zepchniętego na margines uchodźczego rządu w społecznej świadomości zajmowało Polskie Stronnictwo Ludowe.
Pod wodzą niedawnego „premiera z Londynu” Stanisława Mikołajczyka zapowiadało polityczną rywalizację z komunistami, a więc nie kapitulację, ale względny spokój. „Mikołajczyk w oczach przeciętnego człowieka – to Anglia i Ameryka, to dolar i UNRRA [zachodni program pomocy materialnej – red.], to uwolnienie Polski od preponderancji moskiewskiej” – kwitował jesienią 1945 r. autor podziemnego raportu.
Sosnowska utracone po powstaniu kontakty z podziemiem odnowiła po około roku. Doktor Franio w zasadzie ich nie przerwała. Na co dzień pracowała w szpitalu św. Ducha, przeniesionym ze zrujnowanej Warszawy do Konstancina. Równolegle nadal, choć w stopniu znacznie luźniejszym, utrzymywała styczność z ludźmi konspiracji. Już poakowskiej, tropionej przez UB i NKWD. To wtedy – według świadectwa ordynatora Rutkowskiego – uratowała życie wykrwawiającemu się czerwonoarmiście.
Jesienią 1945 r. obie znalazły się w Zrzeszeniu WiN. U podstaw największej poakowskiej organizacji leżała idea odrzucenia walki zbrojnej i zastąpienia jej niepodległościową akcją informacyjno-propagandową. Celem miało być podtrzymanie ducha oporu i osłabienie komunistów w wyborczym starciu z legalną opozycją. To ostatnie gwarantowały postanowienia konferencji jałtańskiej. „Nikt obcy nie będzie walczył o nasze prawa, jeśli sami nie zademonstrujemy światu naszej powszechnej i nieugiętej woli odzyskania ich” – tłumaczono w pierwszym numerze „Wolnego Słowa”, winowskiego organu prasowego.
Obie – niezależnie, ich konspiracyjne drogi dotąd biegły osobno – związały się z Obszarem Centralnym WiN. Jednym z dwóch podległych Zarządowi Głównemu ośrodków kierowniczych, nadzorujących podziemie poakowskie w Polsce środkowej i województwach wschodnich. Drugim był Obszar Południowy, sięgający od Podkarpacia po Dolny Śląsk (trzeci – Zachodni – został rozbity jeszcze zanim zdołał rozwinąć działalność). Struktura była politycznie zróżnicowana.
Pracowali w niej piłsudczycy i socjaliści, ale także narodowcy, z którymi kontakty utrzymywał nowy prezes obszaru podpułkownik Wincenty Kwieciński „Lotny”. Powiązania te – nurt nacjonalistyczny przejawiał ambicje do opanowania i monopolizacji podziemia; obawy budził też stopień jego infiltracji przez komunistyczne służby – rodziły zastrzeżenia zarządu WiN oraz lewicujących struktur z południa kraju, stając się źródłem wewnętrznych napięć.
Role „Doktór” i „Łuny” w poakowskim zrzeszeniu wzrosły na początku 1946 r., gdy organizacja odbudowywała się po kolejnej wsypie. Pierwszej z nich zaproponowano wówczas kierowanie obszarowym Wydziałem Łączności. Być może zdecydował fakt, że gdy w wyniku serii aresztowań konspiracyjne sieci zupełnie się porwały, właśnie przez doktor Franio ówczesny prezes WiN, operujący teraz ze Śląska stary znajomy – pułkownik Franciszek Niepokólczycki „Halny”, odbudował kontakt ze strukturami w zniszczonej Warszawie. „Łuna” w nowych okolicznościach miała z kolei objąć Wydział Informacyjno-Propagandowy, odpowiedzialny za analizę danych spływających z terenu i opracowywanie raportów o sytuacji w kraju. Obie podjęły się nowych zadań i zaczęły bliską współpracę.
„Doktór” koordynowała odtąd kontakty z podziemnymi strukturami w Łódzkiem, na Białostocczyźnie i Lubelszczyźnie. Z czasem zaczęła także nadzorować przepływ w teren materiałów propagandowych. Przede wszystkim centralnych pism zrzeszenia – „Polskiego Słowa” (zastąpiło wspominane „Wolne Słowo”) oraz „Honoru i Ojczyzny”. To ostatnie, z symboliczną akowską „Kotwicą” w winiecie, opatrzone było charakterystycznym mottem: „W szeregach AK walczyliśmy zbrojnie o prawo do życia. W szeregach WiN walczymy politycznie o prawo do samostanowienia”.
O ile oddawało ono charakter pracy na poziomie obszarowym, realia niższych szczebli konspiracji były bardziej złożone. Koncepcja odrzucenia walki zbrojnej zwłaszcza w województwach wschodnich budziła poważne zastrzeżenia. W efekcie część lokalnych struktur, choć ograniczyła tego typu aktywność, nie zrezygnowała z niej.
„Łuna” z kolei zorganizowała komórkę wywiadowczą Obszaru Centralnego o kryptonimie „Stocznia”. Początkowo wartość jej opracowań – funkcję, ze względu na braki kadrowe, objęła z doświadczeniem dziennikarskim, nie wywiadowczym – budziła duże zastrzeżenia. Z czasem poprawiła się. To do „Stoczni” spływały informacje z terenu, a Sosnowska osobiście sporządzała na ich podstawie raporty przekazywane zarządowi organizacji. Z czasem także władzom emigracyjnym. „Łuna” utworzyła ponadto obszarową komórkę fotograficzną, werbowała ludzi i utrzymywała kontakt z działaczami legalnej opozycji peeselowskiej. Jako osoba dobrze ustosunkowana politycznie, brała udział w montowaniu Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Demokratycznych Polski Podziemnej – gremium mającego stać się platformą współpracy różnych środowisk antykomunistycznej konspiracji. Zwłaszcza skonfliktowanych ze sobą nurtów poakowskiego i narodowego.
Gdy w październiku 1946 r. komuniści definitywnie rozbili II Zarząd Główny WiN, to na bazie Obszaru Centralnego utworzony został kolejny ośrodek mający dowodzić akcją zrzeszenia. Tym samym „Doktór” i „Łuna” znalazły się w ścisłym kierownictwie głównej, choć pogrążonej w kryzysie, powojennej organizacji niepodległościowej.
Przestawiając prace na nowe wyzwania, nie wiedziały, że w świeżo powołanym zarządzie – na stanowisku jednego z dwóch zastępców prezesa! – znalazł się człowiek zwerbowany przez bezpiekę. Był nim Kazimierz Czarnocki „Kazik”, przedwojenny działacz Obozu Narodowo-Radykalnego i doświadczony konspirator z okresu okupacji niemieckiej. Prywatnie krewny „Łuny”, cieszący się szczególnym zaufaniem „Lotnego”. Informatorów było zresztą więcej – pętla wokół nowego zarządu błyskawicznie zaczęła się zaciskać.
Uderzenie przyszło już w listopadzie. Obserwowana od dłuższego czasu Franio wpadła jako jedna z pierwszych, Sosnowską zdjęto kilka dni później. „Żadnego udziału nie brałam i nie biorę”, „nie znam nikogo”, „nic mi to nie mówi”, „nie znam” – brzmiały pierwsze odpowiedzi zaprotokołowane podczas jej przesłuchania. To nie była norma. Także „Doktór” trzymała się twardo, ale nie miało to już większego znaczenia. Bezpieka wiedziała dużo, ponadto część aresztowanych zaczęła zeznawać. Po kilku tygodniach III Zarząd Główny WiN przestał istnieć.
Podczas śledztwa sprawy „Doktór” i „Łuny” rozdzielono. Pierwsza została osądzona w tzw. odpryskowym „procesie WiN i WRN”. Obok Franio i jej łączniczek oskarżonym był Bolesław Gałaj – wywodzący się z Polskiej Partii Socjalistycznej „Wolność Równość Niepodległość” winowiec, który przeniknął do warszawskiego kierownictwa koncesjonowanej PPS. Propagandowym celem rozprawy było wykazanie „zbrodniczych powiązań lewicy londyńskiej z poakowskim podziemiem”. „Łuna” z kolei zasiadła na ławie oskarżonych w głównym procesie rozbitego zarządu i działającego przy nim Komitetu Porozumiewawczego. Poza nią sądzeni byli wówczas m.in. trzeci prezes WiN podpułkownik Wincenty Kwieciński i twórcy wspomnianego komitetu: znany piłsudczyk, podpułkownik Wacław Lipiński oraz przedstawiciel Stronnictwa Narodowego Włodzimierz Marszewski. Kluczowe zarzuty, jakie usłyszały „Doktór” i „Łuna” były jednak zbieżne: próba siłowego obalenia ustroju i szpiegostwo.
Życia zawieszone
Franio z wyrokiem dwunastu lat, Sosnowska z dożywociem. Obie pozbawione praw obywatelskich i honorowych, trafiły do tej samej celi mokotowskiego więzienia ironicznie nazywanej ogólniakiem. W lutym 1948 r. na 25 prycz przypadało w niej ponad 120 uwięzionych kobiet. Obok akówek, działaczek WiN i podziemia narodowego, osoby skazane za współpracę z Niemcami i przestępstwa kryminalne.
W społeczności więziennej szybko zdobyły uznanie. Franio zajmowała się chorymi i ofiarami śledztw, Sosnowska współorganizowała w przeludnionej celi namiastki życia kulturalnego. We wrześniu 1948 r. obie znalazły się w kilkuosobowej grupie przewodzącej buntowi kobiet przeciw urągającym warunkom odbywania kary. „Łuna” otwarcie zażądała od zdumionego naczelnika osławionej katowni, kapitana Alojzego Grabickiego, przestrzegania praw człowieka. Powołała się przy tym – do osadzonych docierała oficjalna prasa – na postanowienia wrocławskiego Kongresu Intelektualistów, szeroko nagłaśnianego przez komunistyczną propagandę. Zamiast poprawy warunków posypały się kary i decyzje: karcer.
Po niespotykanym w realiach „krwawego Mokotowa” buncie zaczęły się też „przesiadki”. Sosnowska i Franio znalazły się w grupie przeniesionych do kobiecego więzienia w bydgoskim Fordonie. W 1950 r. na mocy nowych przepisów obie sklasyfikowano jako szczególnie niebezpieczne dla ustroju. Warunki pogorszyły się. Dwa lata później kolejne przeniesienie – do Inowrocławia, filii Fordonu o zaostrzonym rygorze. Sosnowska zaczęła być przerzucana częściej. Warszawa-Bydgoszcz-Inowrocław – w każdym z więzień lądowała aż trzykrotnie.
Wolność przyszła dopiero z polityczną odwilżą. W maju 1956 r., krótko po ogłoszeniu amnestii, wypuszczona została doktor Franio. Sosnowska musiała czekać aż do listopada. „Doktór”, powojenna działalność w Zrzeszeniu WiN „kosztowała” 9 lat i 6 miesięcy. „Łunę”, okrągłe – bez kilku dni – 10 lat.
* * *
Po wyjściu Zofia Franio wróciła do zawodu. Działała w PCK, leczyła w warszawskich przychodniach i szkołach. Przedwojenna dyrektor Helena Sosnowska w Gomułkowskiej Polsce nie mogła na to liczyć – założyła spółdzielnię krawiecką, w której zatrudniała inne kobiety ze „złym życiorysem”. Starała się nadrobić stracony czas z mężem.
Więzienie nie złamało „Łuny” i „Doktór”, ale poważnie odbiło się na ich zdrowiu. Halina Sosnowska u schyłku lat 60. straciła wzrok. Następnie – w wyniku wylewu – mowę i sprawność. Wcześniej zdążyła odwiedzić Londyn i przyjaciół, którzy po wojnie wybrali emigrację. Było to dla niej wielkie przeżycie.
Doktor Zofia Franio w ostatnich latach życia cierpiała na stopniowy zanik słuchu. Narastały problemy ze wzrokiem i pamięcią. Pół roku przed śmiercią, na wniosek ocalałej z Zagłady Anny Aszkenazy-Wirskiej, Instytut Yad Vashem przyznał jej medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Halina Sosnowska zmarła w 1973 r. Zofia Franio – pięć lat później.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.