Programiści łączcie się i miejcie wpływ na działania firmy. Związek zawodowy w korporacji Google
W skrócie
O potrzebie tworzenia związków zawodowych w firmach technologicznych mówiło się do tej pory raczej w kontekście pracowników magazynów Amazona, kierowców i dostawców jedzenia Ubera lub Bolta. Jednak związek zawodowy w Google’u założyli wysoko wykwalifikowani specjaliści, których prawa pracownicze stoją na zdecydowanie wyższym poziomie. Czy to próba wpływu pracowników na kierunek rozwoju firmy?
W kwietniu 2020 roku bezrobocie w USA skokowo wzrosło o 10%. Nagłe zderzenie z niestabilnym rynkiem pracy i sprawdzenie w praktyce zalet elastycznego zatrudnienia w ramach gig economy z pewnością wielu otworzyło oczy na ich osobistą sytuację życiową. Oczywiście problem ten w mniejszym stopniu dotyczył wysokiej klasy specjalistów w największej korporacji technologicznej świata, ale doświadczenie pandemii i obserwacja tego, co dzieje się wokół, z pewnością skłania do namysłu.
Początek każdego roku kalendarzowego jest dla wielu okazją do realizowania swoich postanowień z większym zaangażowaniem. Jak zwykle musi przynieść nowe obietnice. Najwyraźniej tak uznali pracownicy Google’a w USA, którzy w styczniu tego roku założyli pierwszy związek zawodowy w firmie.
Forpocztą w poprzednich latach byli pracownicy Amazona, także w Polsce, ale rzecz dotyczyła nie wysokiej klasy specjalistów IT, ale pracowników fizycznych, a więc grupy, która historycznie ruch związkowy tworzyła i tworzy. Związek w Google’u jest pierwszy nie tylko w tej firmie, ale także w nowoczesnych korporacjach FAANG/GAFAM w ich mateczniku, czyli w Stanach Zjednoczonych. W Wielkiej Brytanii pracownicy Google’a i Facebooka podjęli takie kroki dopiero we wrześniu 2020. To rzecz niezwykła, zważywszy, że wyżej wymienione podmioty zatrudniają dziesiątki tysięcy wysoko wykwalifikowanych specjalistów i setki tysięcy pracowników w ogóle.
Związki zawodowe na ratunek technologii
Droga do uzwiązkowienia nigdy nie jest prosta i napotyka naturalny opór ze strony pracodawcy, ale pochodzące z Doliny Krzemowej firmy technologiczne sprzeciwiają się w wyjątkowo trudny sposób. Dla wielu mikroprzedsiębiorców będących współpracownikami firm wyrosłych z interesującej idei ekonomii współdzielenia (sharing economy) sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. Platformy, takie jak Uber, Airbnb czy Pyszne.pl, według ich własnej narracji służą jedynie nawiązywaniu kontaktów między różnymi osobami działającymi na rynku i współdzieleniu zasobów. W rzeczywistości ich rola nie ogranicza się do pośrednictwa i jest o wiele bardziej znacząca, o czym świadczą oligarchiczna pozycja w swoim segmencie rynkowym, narzucanie nienegocjowalnych warunków i przerzucanie znacznej części ryzyka na użytkowników.
W ostatnich miesiącach głośno było o wyroku sądu w Kalifornii, który stwierdził, że kierowcy Ubera są pracownikami firmy, a nie tylko użytkownikami platformy. Takie wyroki zdarzały się w latach poprzednich we Francji i Wielkiej Brytanii. W oczywisty sposób zmniejszyły przewagę konkurencyjną tego typu podmiotów. Prowadzenie działalności gospodarczej stało się nieco trudniejsze po uwzględnieniu wszystkich obostrzeń narzucanych przez stanowione prawo – płacy minimalnej, płatnych urlopów, zabezpieczenia socjalnego, ubezpieczenia zdrowotnego i związanych z tym składek.
O tym problemie przyzwyczailiśmy się mówić w odniesieniu do pracowników magazynów Amazona czy kierowców aplikacji. Jednak poprzedni rok pokazał, że możemy w przyszłości odczuć go wszyscy, jeśli ekonomia współdzielenia zdominuje obrót gospodarczy. Niedawno dużym echem w polskim internecie odbiło się ogłoszenie pewnego młodego przedsiębiorcy, który kupił na kredyt kilka mieszkań i przeznaczył je na najem krótkoterminowy. Taki model biznesowy oczywiście nie może istnieć bez pośredniczących platform, które inkasują znaczną prowizję za swoje usługi. W momencie, gdy zmaterializowało się ryzyko w postaci obostrzeń epidemicznych, właściciel pozostał z problemem sam. Wspomniane ogłoszenie uczciwie przedstawiało bieżące trudności i dotyczyło sprzedaży voucherów na przyszłe noclegi, ponieważ to mogło zapewnić płynność finansową. Powyższe działania spotkały się jednak z powszechnym niezrozumieniem i hejtem.
Pracownik przeciw firmie Google
Jeszcze 5 lat temu średnia wieku pracownika w Google’u wynosiła 29 lat. Oczywiście, będąc 20-latkiem w renomowanej firmie, niekoniecznie ma się potrzebę lub chęć myślenia o zabezpieczeniu socjalnym, emeryturze czy racie kredytu bez pokrycia. Być może w rzeczy tak prozaicznej, jak upływ czasu tkwi kolejny powód powstania związku zawodowego. Wobec zderzenia się z wywołanym przez pandemię zagrożeniem zdrowia i życia trzeba było zdefiniować na nowo swoją przyszłość ze względu na fakt posiadania rodziny lub plany założenia jej, nawet jeśli utrata pracy nie dotyczyła bezpośrednio wysoko wykwalifikowanych programistów z branży, którzy na wirusie akurat raczej zyskali.
Być może redaktor CNN, który stwierdził, że „to największe i najbardziej zorganizowane wyzwanie dla zarządu firmy”, wcale nie przesadził. Dla przypomnienia: mówimy o firmie, która dosłownie sfotografowała cały świat i zeskanowała wszystkie wydrukowane książki. Teraz będzie musiała mierzyć się z samorządną organizacją wewnątrz tej własnej.
Właśnie ta samorządność – gwarantowana przez powszechnie obowiązujące prawo – może być szczególnie dotkliwa i traktowana jako ciało obce. Sami organizatorzy związku podkreślają, że swoje starania prowadzili potajemnie od wielu miesięcy, a pandemia w tym pomogła. Dzięki otwarciu telekonferencji (zamiast spotkań na terenie przedsiębiorstwa) można było rozmawiać z potencjalnymi członkami w cztery oczy, bez udziału osób trzecich.
Związek ma nie tylko działać w interesie ochrony praw pracowników, ale również wpływać na to, nad czym i z kim pracuje firma Google. Jednym z motywów ma być nieliczenie się zarządu z głosem pracowników w sprawach biznesowych, a także zwalnianie tych, którzy ośmielają się krytykować decyzje podejmowane za zamkniętymi drzwiami. Założyciele podkreślają też etyczne cele stojące przed powołanym związkiem. Szczególnie nieustanny flirt, jaki prowadzą wielkie korporacje z Chińską Republiką Ludową, nie musi cieszyć się uznaniem pracowników, którym bliskie są wartości demokratyczne. Mariaż nowoczesnej technologii z politycznymi celami chińskiego establishmentu wydał już przecież tak przerażające narzędzia, jak „system zaufania społecznego”. Z pewnością nie o tym marzyli młodzi inżynierowie zatrudniający się kilka lat temu w firmie, której jeszcze wówczas przyświecało wykreślone już motto: „nie czyń zła”.
Pierwsze oświadczenie nowego związku, którego przedstawiciele z pewnością będą częstymi gośćmi mediów, pokazuje, że rozumienie wpływu firmy Google na świat i odpowiedzialność za jego kształtowanie niekoniecznie jest zachowawcze lub zupełnie różne od wizji kierownictwa. Komentując ostatnie wydarzenia na Kapitolu, młodzi związkowcy określili działania platformy YouTube jako zbyt powolne. Wskazywali, że już wcześniej informowano o zagrożeniach, jakie może spowodować korzystanie przez Donalda Trumpa z serwisu, i wzywano do zablokowania platformy.
Pierwszy tydzień nowego roku pokazuje, że obwieszczone tu i ówdzie gospodarcze wzmocnienie wielkich korporacji technologicznych (które niewątpliwie odbyło się w roku pandemii i sytuuje je w miejscu zupełnie niedostępnym dla organizacji państwowych) jest mimo wszystko przedwczesne.
Państwo i prawo kluczem do okiełznania BigTechu
To nadal państwo stanowi o otoczeniu prawnym, w którym funkcjonują globalni giganci. Nie byłoby związku zawodowego, gdyby nie szczególna rola, jaką przyznaje mu ustanowione przez parlament prawo. W Stanach Zjednoczonych nadana przez prawo rola nie jest akurat szczególnie istotna, dlatego największe związki zawodowe w USA swoją siłę czerpią głównie z liczebności, zasobności własnego budżetu i wpływów politycznych.
Państwo nadal posiada opcję atomową – monopol na przemoc. Rozwiązanie to wykorzystuje się rzadko, ale zarazem jest ono realne poprzez samą groźbę jego użycia. To powoduje, że gdy komisja śledcza wzywa Marka Zuckerberga przed swoje oblicze, ten stawia się i odpowiada na pytania, choć nie jest to dla niego zbyt komfortowe. A gdy Komisja Europejska – jako przedstawicielstwo państw narodowych – nakłada na firmę Google karę finansową, to po wyczerpaniu ścieżki odwoławczej korporacji nie pozostaje nic innego, jak zapłacić wyznaczoną kwotę.
Oczywiście realne użycie niezinstytucjonalizowanej przemocy jest szczególnie dostrzegalne w państwach totalitarnych i autokratycznych, dlatego Paweł Durow, twórca rosyjskiego Facebooka (WKontaktie), od 7 lat żyje poza granicami Rosji i nie ma wpływu na dzieło swojego życia. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że Partia Komunistyczna postanowiła powściągnąć nieco chińskie technokorporacje. Od wielu tygodni nikt nie widział Jacka Ma – twórcy potęgi Alibaby, jednego z najbogatszych ludzi na świecie. W starciu z czystą przemocą polegną największe fortuny i najlepsze algorytmy.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.