Smutny los chrześcijańskich demokratów
W skrócie
Stara chadecja uzyskała prawdziwą dominację dopiero po II wojnie światowej. Potrzebne były dwa samobójstwa Europy, aby umiarkowani chrześcijańscy demokraci rozpoczęli skuteczny marsz po trwającą kilka dekad hegemonię. Ich projekt polityczny z obiektywnych przyczyn się wypalił. Historia dowodzi, że nowa chadecja, jeśli ma jakkolwiek zaistnieć, musi od nowa przemyśleć swoje fundamenty.
Esej stanowi część rocznika Klubu Jagiellońskiego pt. „Nowa chadecja”. Publikację można pobrać tutaj.
W czerwcu 2017 r. Bundestag podjął historyczną decyzję. Odtąd pary homoseksualne w Niemczech mogą zawierać małżeństwa i adoptować dzieci podobnie jak pary heteroseksualne. Za przyjęciem takiego rozwiązania głosowało 393 posłów, a przeciwko – 226. W tej ostatniej grupie znalazła się również kanclerz Angela Merkel, która w późniejszym wywiadzie oświadczyła nawet, że w myśl niemieckiej Konstytucji małżeństwo to związek pomiędzy mężczyzną a kobietą. Ale te konserwatywne stanowisko pani kanclerz nie przysłoniło faktu, że za przyjęciem ustawy głosowało również 75 posłów z CDU/CSU.
Stało się to często przywoływanym symbolem moralnego upadku europejskiej chadecji i powracających pytań o to, jak wiele wspólnego z chrześcijańskimi korzeniami mają jeszcze ugrupowania kojarzone z tym nurtem. By lepiej zrozumieć obecny charakter partii chadeckich, a także odpowiedzieć na pytanie dotyczące możliwości ich ponownego nawrócenia na chrześcijaństwo, trzeba prześledzić losy partii chrześcijańskich od ich XIX-wiecznych korzeni, przez ich powojenny sukces, aż po poważny kryzys w drugiej połowie lat 60. XX wieku.
Powojenna ruina
Myśląc dziś o tragedii II wojny światowej, przywołujemy najczęściej takie obrazy: bomby spadające na miasta, druty obozów koncentracyjnych, drogi pełne cywilów niosących swój dobytek na plecach, kolumny czołgów, żołnierzy. Prawie sześć lat zmagań przyniosło niewyobrażalne straty, zarówno ludzkie, jak i materialne. Liczbę ofiar trudno dziś oszacować, różne wersje mówią nawet o 70-80 milionach osób, które straciły życie w wyniku działań wojennych, a także związanych z nimi chorób i głodu. To tak, jakby w ciągu zaledwie kilku lat z powierzchni ziemi zniknęły dwa państwa wielkości ówczesnej Polski. Jednak, skupiając się na tych, którzy polegli na froncie, w komorach gazowych czy pod gruzami walących się budynków, często zapominamy o drugiej stronie tej dziejowej tragedii – dramacie tych, którzy przeżyli.
Oczywiście trudno to porównywać. Los tych, których życie zakończyło się w tragicznych okolicznościach, z całą pewnością jest najmroczniejszą kartą wojennej historii. Ale skala ich cierpień często przysłania obraz powojennego świata, który dla Europy zaczął się 8 maja 1945 r. Choć w przemówieniach ówczesnych przywódców królował optymizm i zapewnienia o nowym świecie pokoju, nowym początku historii i wielkim zwycięstwie wolności, to powojenna rzeczywistość często okazywała się brutalna. Wiele miast pozostawało zrujnowanych w stopniu uniemożliwiającym normalne życie, brakowało jedzenia, infrastruktura transportowa w znacznym stopniu nie nadawała się do użytku.
Wielu ludzi wciąż tkwiło w tymczasowych obozach, inni stracili dach nad głową bądź zostali wysiedleni ze swojej rodzinnej ziemi w związku z powojennymi zmianami granic. Na ulicach największych miast można było spotkać dziesiątki tysięcy bezdomnych dzieci, które straciły rodziców. Spowodowana wojną brutalizacja życia również nie ustąpiła wraz z podpisaniem aktów kapitulacji. Panowała przemoc i przestępczość, tym trudniejsze do opanowania, że struktury państw dopiero dźwigały się z powojennego upadku. Ludzie na własną rękę musieli radzić sobie z wojennymi traumami, wspomnieniami morderstw i gwałtów, a często również z poczuciem winy. To ostatnie dotyczyło przede wszystkim obywateli Niemiec, Włoch czy Austrii, ale po pierwsze, i w innych krajach kolaborantów nie brakowało, a po drugie, niełatwe decyzje podjęte w czasie wojny, podyktowane wolą przetrwania, często nie dawały powodów do dumy.
Przede wszystkim jednak tragiczne trzy dekady w historii Europy zapoczątkowane zabójstwem arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie postawiły jedną sprawę jasno: bez radykalnej zmiany zasad gry kontynent pogrąży się w spirali autodestrukcji. Pierwszą wojnę światową często określano jako tę, która zakończy wszystkie wojny (nawet architekt powojennego ładu, prezydent Woodrow Wilson przywoływał tę frazę), jednak wrzesień 1939 r. i to, co nastąpiło później, pokazało, jak bardzo się mylił.
Żaden konflikt zbrojny nie był w stanie wyeliminować wszelkich napięć i zapobiec przyszłym starciom. Rozwój militarnej technologii sprawiał, że koszt kolejnej konfrontacji mógł się stać niemożliwy do przyjęcia: dwie bomby atomowe zrzucone przez amerykańskie bombowce na dwa japońskie miasta obwieściły światu, że następna światowa wojna może być zarazem tą kończącą wszystko. „Dostaliśmy ostatnią szansę. Jeśli nie wymyślimy lepszego i bardziej sprawiedliwego systemu, czeka nas armagedon” – powiedział generał Douglas MacArthur w radiowym przemówieniu tuż po kapitulacji Japonii.
W 1989 r., patrząc na postępującą degradację bloku komunistycznego, Francis Fukuyama opublikował na łamach „National Interest” słynny tekst, w którym dowodził, że oto druga (po faszyzmie) alternatywa dla liberalnej demokracji i kapitalizmu upada, a ponieważ innych propozycji nie widać, zachodni model wreszcie zatriumfował i tym samym historia dobiegła końca. Przywódcy powojennego świata dalecy byli od podobnego optymizmu. Ciężar toczącej się historii był aż nadto oczywistym brzemieniem i nic nie wskazywało na to, by wkrótce miało ono zniknąć. Jeśli chcieli historię zakończyć, musieli to zrobić samodzielnie. Takie pobudki tłumaczą przede wszystkim powstanie nowego ładu międzynarodowego i tworów, takich jak Organizacja Narodów Zjednoczonych, Bank Światowy czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy, a także późniejszy impuls do rozpoczęcia procesu integracji europejskiej. Na gruncie polityki państwowej te same okoliczności spowodowały historyczny sukces partii chadeckich w wielu państwach Europy Zachodniej.
Korzenie chrześcijańskiej dominacji
Początki chrześcijańskich partii politycznych w Europie sięgają XIX wieku, choć ówczesne nastawienie, zwłaszcza Kościoła Katolickiego, do demokracji cechowało się głęboką nieufnością. Polityka w nowoczesnym wydaniu była produktem oświeceniowych idei i rewolucji francuskiej. Pod koniec wieku nastawienie Kościoła uległo jednak znaczącej zmianie, a pierwsze jaskółki zapowiadające korektę kursu pojawiły się, jeszcze zanim światło dzienne ujrzała encyklika Rerum novarum, stanowiącą swoisty program polityczny dla katolickich ugrupowań, którą papież Leon XIII opublikował w 1891 r.
Pierwszy przełom nastąpił w Belgii, państwie, które po 1830 r. uniezależniło się od Holandii i ukonstytuowało jako nowy twór. Już w latach 50. zaczęły się tworzyć rozmaite ugrupowania konserwatywne i katolickie zrzeszenia, które w 1869 r. dały początek Partii Katolickiej. Paliwem jej sukcesu stała się wojna o miejsce religii w systemie edukacyjnym. Rządzący wówczas Belgią liberałowie zdecydowali się na sekularyzację szkół i odebranie rządowego wsparcia dla szkół katolickich. Spotkało się to z ogromnym sprzeciwem katolików i w 1884 r. wyniosło katolicką partię do władzy, którą utrzymała aż do 1918 r.
Partie katolickie rozwinęły się również w Holandii, Austrii, a także w Niemczech, gdzie przykładem wczesnych sukcesów chrześcijańskich ugrupowań w europejskiej polityce może być Niemiecka Partia Centrum. Powstała w 1870 r., by bronić katolików przed intensywną polityką sekularyzacyjną, zapoczątkowaną przez kanclerza Ottona von Bismarcka w ramach Kulturkampfu. Partia Centrum odniosła względny sukces polityczny – była kilkukrotnie trzecią największą partią w Reichstagu, choć nigdy nie osiągnęła pozycji porównywalnej z belgijską Partią Katolicką. Jej koniec nastąpił w 1933 r. wraz ze wzrostem potęgi NSDAP i eliminacją przez Hitlera konkurencji politycznej. Stało się tak, mimo że Partia Centrum zagłosowała wcześniej za specjalnymi pełnomocnictwami zwiększającymi władzę kanclerza. Partia została reaktywowana po wojnie, ale już nigdy nie odzyskała wcześniejszego znaczenia.
Historia jej poparcia dla hitlerowskiej dominacji dobrze obrazuje dylemat, przed którym stanęły ugrupowania konserwatywne i katolickie w wielu krajach. Dziś bardzo łatwo oceniać tę historię, co często nadal czyni strona lewicowa. Pamiętajmy jednak, że wobec rosnącej potęgi faszyzmu z jednej strony, a narastającego zagrożenia bolszewickiego z drugiej często środowiska katolickie były zmuszone wybierać mniejsze zło. W związku z wojującym ateizmem, materializmem i jawną wojną z Kościołem, proponowaną przez komunistyczną międzynarodówkę, decyzja często wypadała na korzyść ugrupowań faszystowskich. To nie tylko oznaczało spadek znaczenia części partii katolickich w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch wojny, ale też obciążenie, które nie pozwoliło na powojenną odbudowę ich znaczenia.
Jednak to, co wyeliminowało z gry jednych, dało niezwykłą szansę innym. Tony Judt, opisując czynniki, które złożyły się na powojenny sukces chadecji, wymienia przede wszystkim ich monopol na głosy katolików. Niemieckie CDU, włoska Chrześcijańska Demokracja czy Ruch Republikańsko-Ludowy we Francji mogły wykorzystać kompromitację (bądź delegalizację) ugrupowań naturalnie walczących o podobny elektorat i samodzielnie zgarnąć pełną pulę. Chadecy zyskali też sporą przewagę w bardziej wówczas konserwatywnym i zorientowanym na rodzinę elektoracie kobiecym. W wielu krajach dopiero okres międzywojenny przyniósł kobietom prawa wyborcze, a po wojnie te rozszerzenie elektoratu ujawniło się w pełni – nawet dwie trzecie głosujących kobiet poparło Ruch Republikańsko-Ludowy w wyborach w 1952 r.
Przede wszystkim jednak Chrześcijańscy Demokraci stali się idealną odpowiedzią na zapotrzebowanie swoich czasów, odpowiedzią na koniec świata, który właśnie się wydarzył. Konserwatywny przekaz i promocja rodzinnych wartości dobrze trafiały w oczekiwania zmęczonych wojną społeczeństw wchodzących w okres gwałtownego baby boomu. Jako ugrupowania lokujące się na prawicy chadecy stanowili też tamę dla ekspansji partii komunistycznych, które na powojennym gruncie szybko zyskiwały popularność. Byli też zdeklarowanymi przeciwnikami nacjonalizmów (na gruncie chrześcijańskiego uniwersalizmu). Obawa ponownego odrodzenia nacjonalizmów w wydaniu nazistowskim czy faszystowskim wciąż pozostawała żywa w latach tuż po zakończeniu globalnego konfliktu.
Również stosunek chrześcijańskich demokratów do państwa i wolnego rynku powodował, że ich program stał się doskonałą odpowiedzią na powojenne potrzeby, czas, kiedy rola rządów w koordynowaniu procesu odbudowy, a także socjalnego zabezpieczania podstawowych potrzeb obywateli musiała być duża i spotykała się z raczej powszechną akceptacją. Ta linia programowa chadeków miała również dwie dodatkowe zalety. Po pierwsze, tworzyła platformę porozumienia z socjaldemokracją, która stanowiła drugą najważniejszą siłę polityczną powojennej Europy. Choć pozornie obydwa nurty dzieliła ideologiczna przepaść, to jednak nietrudno było im znaleźć wspólny grunt w kwestiach państwowego interwencjonizmu, konieczności budowy państwa dobrobytu, bardziej sprawiedliwych stosunków pracy czy regulacji biznesu.
Chadecka wizja państwa i zdecydowane odrzucenie komunizmu odpowiadały również na nastroje w Waszyngtonie, który wciąż otrząsał się z wielkiego kryzysu lat 30. XX wieku, gdzie silny był wpływ polityki New Deal i akceptacji dla państwowego interwencjonizmu. Znaczenie amerykańskiego poparcia w powojennej Europie było przecież niebagatelne. Z jednej strony poprzez plan Marshalla USA kładły wówczas fundament europejskiej odbudowy, z drugiej, przede wszystkim w Niemczech Zachodnich, wciąż były kluczowym przedstawicielem aliantów, z którym należało się porozumieć co do przyszłości kraju. Zatem i tutaj chadecy idealnie się wpasowali.
Wreszcie, zdaniem Judta, chadekom sprzyjał… wiek przywódców partii w poszczególnych państwach. Konrad Adenauer, Alcide De Gasperi, Robert Schuman i inni urodzili się jeszcze w wieku XIX, a polityczne kariery rozpoczynali często przed I wojną światową. Jak pisze autor Powojnia, „ci starzy ludzie, którzy odbudowywali zachodnią Europę, uosabiali kontynuację. W okresie międzywojennym panowała moda na to, co nowe i nowoczesne. Wielu ludzi – nie tylko faszyści i komuniści – uważało systemy parlamentarno-demokratyczne za dekadenckie, pogrążone w stagnacji, skorumpowane i niezdolne realizować zadań nowoczesnego państwa. Wojna i okupacja rozwiała te złudzenia, jeśli nie wśród intelektualistów, to wśród ogółu wyborców. W zimnym świetle pokoju nudne kompromisy konstytucyjnej demokracji nabrały atrakcyjności.” Dlatego „ci starzy ludzie” dostali od wyborców bardzo silny mandat.
Złota epoka
Pierwsze powojenne wybory w Zachodnich Niemczech z 1949 r. przyniosły sukces socjaldemokratów (SPD), którzy otrzymali prawie 30% głosów. Jednak to założona przez byłych polityków Partii Centrum CDU sformowała rządzącą koalicję (wraz z bawarską CSU, liberałami z FDP i narodowo-konserwatywną DP), a pierwszym powojennym kanclerzem został Konrad Adenauer. Chadecy rządzili nieprzerwanie do 1969 r., a później od 1982 do 1998 r. i znowu od 2005 aż do dziś.
We Włoszech Chrześcijańska Demokracja zwyciężyła już w pierwszych wyborach w 1946 r., a potem we wszystkich kolejnych, aż do 1992 r. Mimo zawirowań włoskiej polityki w ciągu tych pięciu dekad współtworzyli wszystkie gabinety (blisko pięćdziesiąt!), a premier niemal zawsze wywodził się z ich szeregów (wyjątkiem był socjalista, Bettino Craxi, który rządził w latach 1983-87). Kres dominacji położyła dopiero ogromna afera korupcyjna i słynne śledztwo rozpoczęte w 1992 r., znane jako mani pulite (wł. czyste ręce). Skandal wywrócił do góry nogami włoską politykę, pogrzebał dotychczas dominujące partie, w tym chadeków.
W Belgii partia chadecka zwyciężyła we wszystkich wyborach od 1946 do 1968 r. (choć dwukrotnie nie udało jej się sformować rządu), a jej pozycji zaszkodził dopiero podział ugrupowania ze względu na nasilające się napięcia między grupami językowymi. Z kolei w Holandii chadecy współtworzyli wszystkie rządy od 1946 do 1966 r. Później zaczęli tracić na znaczeniu ze względu na postępującą sekularyzację. W Luksemburgu partia chadecka zwyciężyła we wszystkich wyborach po 1945 r. i wciąż pozostała największą siłą parlamentarną (choć aktualnie w opozycji). Austriacka Partia Ludowa współtworzyła wszystkie rządy od 1945 do 1966 r. i później od 1986 r. aż do dziś. Zdecydowanie słabszą pozycję uzyskał francuski Ruch Republikańsko-Ludowy, który odegrał ważną rolę zaraz po wojnie, ale począwszy od wyborów z 1951 r. stopniowo tracił na znaczeniu, a w latach 60. zniknął zupełnie.
Ten pobieżny przegląd osiągnięć ugrupowań chadeckich w krajach Europy Zachodniej pokazuje bardzo wyraźnie, że pierwsze dwie dekady po zakończeniu II wojny światowej były okresem niemal całkowitej dominacji tego nurtu (z wyjątkiem Francji). Wiele partii nie przetrwało jednak zawirowań lat 60., a te, którym się udało, musiały się pogodzić ze znacznymi przeobrażeniami.
Do tego czasu chadecja zdążyła nadać ton powojennej odbudowie i stworzyć europejskie państwa dobrobytu. Wzajemne powiązania (nie tylko ideowe, ale również personalne) tych ugrupowań odgrywały kluczową rolę w polityce swoich krajów. Pozwoliło to stworzyć podwaliny integracji europejskiej. Do dziś w Parlamencie Europejskim dominuje frakcja chadecka (EPP), ale trudno nie odnieść wrażenia, że to nie nauczanie Kościoła wyznacza dziś kierunek rozwoju Europy. By lepiej zrozumieć tę sprzeczność (chadecy u władzy, ale bez chrześcijańskiej agendy), konieczne będzie przyjrzenie się kryzysowi chrześcijańskiej demokracji po 1965 r.
Demokracja, ale czy chrześcijańska?
Pierwszym i najbardziej oczywistym powodem osłabienia poparcia dla chadecji jest oczywiście rewolucja obyczajowa późnych lat 60. Nowe pokolenie niepamiętające już wojny i wychowane w dobrobycie stawiało sobie inne cele niż to dwie dekady wcześniej. W sferze światopoglądowej lokowało się zdecydowanie po lewej stronie sceny politycznej, odrzucało dotychczas dominujące wartości. Zmienił się więc polityczny wiatr, a społeczeństwa Europy Zachodniej coraz mocniej się liberalizowały i sekularyzowały.
Ugrupowania chadeckie, którym udało się przetrwać tę zmianę wiatru, najczęściej zapłaciły za nią rezygnacją ze stawiania wartości chrześcijańskich w centrum swojego przekazu. By nie stracić wyborców, liberalizowały się wraz z nimi. Nie przychodziło im to zresztą z wielkim trudem. Lata współrządzenia z partiami socjaldemokratycznymi (w Niemczech, Włoszech czy Austrii) oraz postideologiczny klimat powojennej Europy stopniowo transformowały te ugrupowania w kierunku catch-all parties, czyli takich, które mogą szukać wyborców wszędzie (Niemcy określają to zjawisko jako Volkspateienv – partie ludowe).
To jednak niepełna odpowiedź na pytanie o kryzys chadecji. Innym istotnym czynnikiem było wyczerpanie się politycznego programu chadecji zaproponowanego po zakończeniu wojny. Zestawienia postulatów wspólnych dla partii chadeckich w całej Europie dokonał niedawno Michel Gurfinkiel na łamach „First Things”. Szybki przegląd tej listy pozwoli zobaczyć, w jaki sposób się ona zdezaktualizowała: chadecje opowiadały się więc za wolną przedsiębiorczością, ale rynkiem regulowanym przez państwo, rządami prawa i stabilnymi demokracjami, państwem dobrobytu, zapewniającym bezpieczeństwo rodzinom – wszystkie te elementy w połowie lat 60. wydawały się już faktem dokonanym. Chrześcijańscy demokraci stawiali także na pojednanie między europejskimi narodami i wzajemną współpracę gospodarczą, która z kolei miała umocnić Europę Zachodnią i obronić ją przed narastającym zagrożeniem ze strony Związku Radzieckiego. Jednak NATO powstało w 1949 r., a traktat rzymski ustanawiający Europejską Wspólnotę Gospodarczą podpisano w 1957 r. Pojednanie między narodami w znacznym stopniu się dokonało, a współpraca między nimi, zarówno obronna, jak i gospodarcza, została nawiązana. Nawet zagrożenie komunizmem stało się mniej oczywiste, jeśli nie dla przywódców państw, to dla społeczeństw, które w dobie rewolucji 1968 r. coraz częściej głównego wroga widziały w bezideowym kapitalizmie.
W eseju The End of Christian Democracy Jan-Werner Müller argumentuje, że dalsza erozja chadeckiej ideowości przyszła po 1989 r., kiedy w państwach wyzwolonych z jarzma komunizmu nie doszło do ekspansji partii chadeckich, co zbiegło się w czasie z upadkiem Chrześcijańskiej Demokracji we Włoszech. Müller opisuje, gdy we wczesnych latach 90. kanclerz Niemiec, Helmut Kohl, i Wilfried Martens, były premier Belgii, a wówczas przewodniczący EPP, podjęli decyzję, by dla utrzymania przewagi frakcji chadeków w Europarlamencie zrekrutować do niej partie, których przywiązanie do chrześcijańskich wartości było co najmniej dyskusyjne. Ta decyzja okazała się brzemienna w skutki, kiedy do Unii dołączył szereg państw z dawnego bloku komunistycznego. Nastąpiła dalsza ekspansja EPP, jeszcze bardziej rozmywająca jej ideowy kształt.
Przyszłość?
Chrześcijańskie ugrupowania w Europie od początku były próbą odpowiedzi na zapotrzebowanie epoki. W wieku XIX wyrażały sprzeciw wobec liberalnych tendencji (sekularyzacji szkół w Belgii, Kulturkampfu w Niemczech) i jednocześnie były próbą zaadaptowania chrześcijaństwa do nowego modelu politycznego – demokracji. Przeżyły poważny kryzys w dobie międzywojennych autorytaryzmów, by odrodzić się po wojnie w postaci zwycięskiej fali, która zalała Europę. Znowu były odpowiedzią na potrzeby tamtych czasów – powojenną ruinę i powszechną biedę, niepewność jutra, brak stabilności i zagrożenie nowym totalitaryzmem ze Wschodu.
Ta odpowiedź okazała się sukcesem. Powstały nowe, stabilne demokracje, opiekuńcze państwa dobrobytu, a zagrożenia zeszły na dalszy plan. Jednak wraz z tą poprawą sytuacji zmniejszyło się zapotrzebowanie na chadecję. W tym samym czasie polityczny nurt epoki wyraźnie skręcał w lewo, a społeczna pozycja Kościoła malała. Partie chrześcijańsko-demokratyczne musiały więc albo odejść, albo się dostosować. Historia dostarcza przykładów na każde z tych rozwiązań. Te partie, które ów przełomowy moment przetrwały, znalazły się jednak daleko od swoich chrześcijańskich korzeni. Tymczasem ich dotychczasowe kompromisy mogą nie wystarczyć, by dalej pozostać liczącą się siłą polityczną.
W zakończeniu swojego eseju Jan-Werner Müller pisze o dylemacie, przed jakim stanęli współcześni europejscy chadecy. Z jednej strony ich cele gospodarcze nie różnią się znacząco od tych prezentowanych przez socjaldemokratów. Z drugiej strony ich ideologiczna miałkość, która do tej pory mogła być uznawana za atut, będzie coraz silniej kwestionowana przez nową falę ugrupowań nazywanych populistycznymi. Ryzykując licytację w kulturowej wojnie, by powstrzymać napór nowej prawicy, mogą stracić centrum. Pozostając w centrum, najprawdopodobniej będą tracić na rzecz socjaldemokratów i nowych ugrupowań lewicowych, które staną się bliższe społecznym trendom. Wydaje się więc, że długofalowo, niezależnie od swoich zdolności adaptacyjnych, współczesna chadecja będzie powoli odchodziła w cień.
Czy może ją zastąpić nowy ruch chrześcijańskich demokratów, którzy chrześcijanami okażą się już nie tylko z nazwy? Najbardziej oczywista odpowiedź jest negatywna: sekularyzacja, rozpad tradycyjnej rodziny, zmierzch tradycyjnych postaw i wartości nie będą sprzyjały temu odrodzeniu, chyba że dojdzie do tragicznego przełomu. Pierwszy sukces chadecji przyszedł po latach niewyobrażalnych cierpień, pokrótce opisanych w pierwszej części artykułu. Narodził się z potrzeby końca świata, konieczności nowego otwarcia pozwalającego ustabilizować rozdygotany kontynent. Czy można sobie wyobrazić powtórzenie takiej sytuacji?
Kilka lat po poważnym kryzysie gospodarczym i w czasie, kiedy rozwija się następny, kiedy narastają wewnętrzne antagonizmy mogące rozsadzić wspólnotę europejską, kiedy słabnie wspólnota transatlantycka, a świat obserwuje narodziny nowej rywalizacji między mocarstwami, kiedy kryzys migracyjny wciąż grozi nawrotem, a ten pandemiczny wydaje się daleki od zakończenia, tak dramatyczną przyszłość coraz łatwiej sobie wyobrazić. Należy mieć nadzieję, że żaden apokaliptyczny scenariusz się nie spełni i należy robić wszystko, by do tego nie doszło. Ale gdyby jednak kolejny koniec świata jednak był potrzebny, chadecja znów może otrzymać swoją szansę. Pytanie tylko, czy nie zabraknie wówczas sprawiedliwych, którzy mogliby ją wskrzesić.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.