Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Michał Potocki  19 grudnia 2020

Korupcja silniejsza od konstytucji? Polityczna burza na Ukrainie

Michał Potocki  19 grudnia 2020
przeczytanie zajmie 8 min
Korupcja silniejsza od konstytucji? Polityczna burza na Ukrainie Leszek Kozlowski/flickr.com

Ustrojowa bomba wybuchła na Ukrainie. Sąd Konstytucyjny Ukrainy (KSU) uznał za niezgodny z konstytucją szereg przepisów dotyczących walki z korupcją. Kulejący system antyłapówkarski został rozmontowany jednym orzeczeniem. W odpowiedzi prezydent Zełenski zastosował opcję atomową – projekt ustawy skracający kadencje członków Sądu Konstytucyjnego i kasujący kontrowersyjne orzeczenie. Jaki będzie ciąg dalszy tej ustrojowej burzy u naszego wschodniego sąsiada? Czy Zełenski traci władzę?

Niespodziewany wybuch na ukraińskiej scenie politycznej

Gdy Wołodymyr Zełenski z rekordowym, 73-procentowym, poparciem wygrywał w 2019 roku drugą turę wyborów prezydenckich, zwolennicy jego rywala, Petra Poroszenki, straszyli rewanżem obozu prorosyjskiego, który miał się czaić za plecami komika. Paradoksalnie do największego rewanżu upiorów przeszłości doprowadzili jednak właśnie sędziowie powołani za czasów Poroszenki.

27 października Sąd Konstytucyjny Ukrainy (KSU) uznał za niezgodny z konstytucją szereg przepisów dotyczących walki z korupcją. Z wnioskiem do KSU wystąpiło 47 posłów, z których 44 reprezentowało Platformę Opozycyjną – O Życie Wiktora Medwedczuka, osobistego przyjaciela Władimira Putina. Pozostałych trzech deputowanych wydelegował Ihor Kołomojski i jego partia O Przyszłość. Oligarcha, któremu Zełenski zawdzięcza prezydenturę, już dawno uznał, że szef państwa nie spełnił pokładanych w nim nadziei.

KSU orzekł, że nie można sprawdzać deklaracji majątkowych sędziów ani karać ich za kłamstwa w tych dokumentach, ponieważ podważa to konstytucyjną zasadę niezawisłości wymiaru sprawiedliwości. Z kolei kara więzienia za poświadczenie nieprawdy w deklaracji ma łamać konstytucyjny zapis o tym, że kara powinna być współmierna do winy.

W ten prosty sposób działalność Narodowej Agencji Zapobiegania Korupcji (NAZK), która sprawdzała deklaracje polityków, urzędników i sędziów, została sparaliżowana. Ponad 100 postępowań trzeba było zawiesić. Zniknęła też strona internetowa, na której zainteresowani Ukrainą dziennikarze z wypiekami na twarzy co roku przeglądali deklaracje majątkowe parlamentarnych bogaczy.

Zełenski wpadł w szał. Może dlatego, że przed wydaniem orzeczenia wszystko wydawało się uzgodnione. KSU miał podważyć wprowadzony przez Poroszenkę system antykorupcyjny, ale nie aż do tego stopnia. Otoczenie głowy państwa od miesięcy prowadziło wojnę podjazdową z utożsamianym z Poroszenką szefem Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy (NABU), Artemem Sytnykiem, którego polski czytelnik może kojarzyć z konferencji prasowej, podczas której informowano o szczegółach zarzutów stawianych Sławomirowi Nowakowi. Ludzie z biura prezydenta wprost deklarują, że Sytnyk powinien zostać usunięty ze stanowiska.

Firmowana przez środowiska zbliżone do Zełenskiego teoria spiskowa głosi, że obecność Sytnyka w fotelu dyrektora NABU świadczy o zewnętrznej – w domyśle amerykańskiej – ingerencji w wewnętrzne sprawy Ukrainy. Nie jest to wymysł, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, jak skrupulatnie Amerykanie i Europejczycy wymuszali na Poroszence spełnienie obietnicy zbudowania realnego instrumentarium do walki z korupcją, lub uwzględnimy nagrania jego rozmów z ówczesnym wiceprezydentem USA, Joem Bidenem (notabene ujawnił je poseł Andrij Derkacz, którego Waszyngton określił mianem rosyjskiego agenta). Jednak od nacisków Waszyngtonu na budowę państwa prawa do uznania, że Sytnyk jest pionkiem Białego Domu, droga bardzo daleka.

Faktyczna likwidacja systemu antykorupcyjnego, a do tego sprowadzało się orzeczenie KSU, groziła jednak odcięciem Ukrainy od zewnętrznej pomocy. W tym negocjowanego w bólach pakietu pomocowego od Międzynarodowego Funduszu Walutowego dla tamtejszej gospodarki, którą (jak wszystkich w regionie) mocno dotknęły skutki pandemii COVID-19, ale i dość nieudolna polityka finansowa i gospodarcza rządu Denysa Szmyhala.

W wariancie pesymistycznym, chyba mało realnym, Ukraińcy widzieli nawet pozbawienie ich kraju prawa do ruchu bezwizowego z państwami strefy Schengen. Powołanie NABU i NAZK było jednym z warunków zniesienia wiz.

Prezydent kontratakuje

Zełenski zareagował zdecydowanie, choć reakcja sprawiała wrażenie raczej intuicyjnej niż wyważonej. Prezydent przedstawił projekt ustawy… skracającej kadencje wszystkich członków KSU i uznającej orzeczenie Sądu Konstytucyjnego za niebyłe.

Oczywista sprzeczność projektu z ustawą zasadniczą, która jednoznacznie określa długość kadencji sędziów KSU i nie pozwala na arbitralne ich skracanie, raziła w oczy. Mimo to wniosek Zełenskiego poparli ambasadorowie państw grupy G7 (tworzą ją Francja, Japonia, Kanada, Niemcy, USA, Wielka Brytania i Włochy) na Ukrainie. Innego zdania była za to znana i z polskiego podwórka Komisja Wenecka przy Radzie Europy, która patrzyła na projekt przez pryzmat prawniczy, a nie polityczny.

O tym, że Zełenski najpierw przedstawił projekt, a potem dopiero zaczął analizować sytuację, w której się znalazł, świadczy fakt, że po przesłaniu ustawy do Rady Najwyższej zapadła cisza. Chociaż prezydent jako pierwszy w historii dysponuje samodzielną większością parlamentarną, tworzoną w dodatku przez partię, której listy wyborcze osobiście układał, nie może już liczyć na jej bezwzględne poparcie. Klub parlamentarny jest rozbity na różne frakcje i koterie. Są ludzie wierni Zełenskiemu, są tacy, którzy po jego rozwodzie z Kołomojskim wybrali lojalność wobec oligarchy, są też tacy, których bardziej przekonuje szef parlamentu, Dmytro Razumkow, a to tylko najsilniejsze frakcje. Dla rozpędzenia KSU nie znalazła się większość.

W efekcie radykalny projekt trafił do parlamentarnej zamrażarki, z której już się nie wydostanie, a obóz rządzący zaczął myśleć nad mniej skrajnymi alternatywami. 25 listopada Zełenski poprosił Komisję Wenecką, by oceniła sytuację powstałą po orzeczeniu KSU (to swoiste novum, bo Komisja oceniała do tej pory projekty ustaw, a nie sytuacje). Dwa dni później prezydent przesłał do Rady projekt ustawy przewidujący przywrócenie do Kodeksu karnego kary za złożenie nieprawdziwej deklaracji majątkowej – tyle że nie więzienia, a grzywny lub ograniczenia wolności. Rada przyjęła go 4 grudnia. 15 grudnia parlamentarzyści przywrócili NAZK większość pełnomocnictw poza tymi, które bezpośrednio podważył KSU i ponownie otworzyli dla publiczności deklaracje majątkowe. Przywrócili też możliwość sprawdzania sędziów przez organy antykorupcyjne, choć zarazem zapewnili kontrolę nad postępowaniami ze strony Najwyższej Rady Sprawiedliwości (odpowiednik naszej Krajowej Rady Sądownictwa) i KSU.

Co z rozpędzeniem KSU? Szef parlamentarnej grupy roboczej, Dmytro Monastyrski, mówił ostatnio jedynie o „udoskonaleniu procedur jego działalności”. Ostatecznie gniewne pogróżki Zełenskiego o rozpędzeniu całego składu zostały dyskretnie przemilczane. Teoretycznie kryzys konstytucyjny o tej skali mógłby wywołać nad Dnieprem znaną z innych państw dyskusję nad znaczeniem podobnych instytucji, które kreatywnością orzeczeń potrafią wchodzić w rolę trzeciej (a w wypadku Ukrainy drugiej) izby parlamentu. W warunkach kijowskiej polityki trzeba jednak wyciągnąć nieco odmienne, bardziej przyziemne wnioski niemające wiele wspólnego z teorią państwa. Najważniejszy fragment orzeczenia z 27 października jest niepisany. KSU uznał mianowicie Zełenskiego za najsłabszego politycznie prezydenta od wielu lat.

Prawo niczym dyszel

Obrotowość ukraińskich sędziów jest przysłowiowa, i to dosłownie, bo w narodzie krąży powiedzenie, że „zakon nacze dyszło, kudy powernuw, tudy j wyjszło” (prawo jest jak dyszel, w którą stronę obrócisz, tędy i wyjdzie).

KSU zwykle był w stanie tak zinterpretować konstytucję, by skorzystał na tym urzędujący prezydent. A ponieważ kadencje sędziów KSU są bardzo długie, bo aż dziewięcioletnie, niejednokrotnie zdarzało się, by ci sami sędziowie za jednego prezydenta uznawali, że pierwsze było jajko, by za jego następcy zagłosować, że jednak kura. Nie bez racji Kostiantyn Skorkin z Moskiewskiego Centrum Carnegie określił KSU mianem „ukraińskiej wersji deep state w najbardziej skondensowanej postaci”.

Przykładów jest w bród, a chyba najbardziej wyrazisty dotyczył procedury tworzenia koalicji rządzącej. Na Ukrainie, w przeciwieństwie do Polski, umowa koalicyjna jest sformalizowanym dokumentem, który musi zawierać listę członków w liczbie przewyższającej połowę mandatów. Jeśli więc żadna partia nie ma samodzielnej większości, rządzący muszą wykazać, że nią dysponują przy udziale koalicyjnych partnerów. Innymi słowy, rząd mniejszościowy jest tam teoretycznie niemożliwy. W 2008 roku KSU potwierdził, że w koalicję mogą wchodzić wyłącznie całe kluby parlamentarne. Logika niewymagająca komentarza.

Gdy jednak w 2010 roku Wiktor Janukowycz wygrał wybory prezydenckie, postanowił zbudować własną większość, rozbijając przy okazji rząd Julii Tymoszenko, która te wybory przegrała. Janukowyczowska Partia Regionów była największym klubem w Radzie, ale zbyt małym, by stworzyć rząd samodzielnie bądź z ideowo pokrewnymi komunistami. Regionałowie, obficie sięgając po argumenty finansowe, zaczęli więc wyciągać pojedynczych posłów z innych partii, którzy mieli indywidualnie wchodzić w skład koalicji. KSU ten proceder uznał za legalny wbrew własnemu orzeczeniu sprzed półtora roku.

Zełenski też korzystał z dobrodziejstwa zasady, że sędziowie głosują tak, jak chce tego władza. Od razu po swoim zwycięstwie rozwiązał parlament, argumentując to rozpadem koalicji (rząd Wołodymyra Hrojsmana trwał, ale przegrywał wiele głosowań), a KSU – głosami sędziów mianowanych za czasów Poroszenki – uznał ten argument za wiążący, choć uderzał w ten sposób w interesy Bloku Poroszenki, największego klubu poprzedniej kadencji. Podobna zasada dotyczy sędziów niższych szczebli, którzy zaczęli przychylać się do wniosków składanych przez Kołomojskiego, gdy tylko okazało się, że skonfliktowany z nim Poroszenko nie ma wielkich szans na pokonanie Zełenskiego.

Nawrót ukraińskich bolączek

Właśnie dlatego październikowe orzeczenie KSU należy uznać za znaczącą cezurę rządów Zełenskiego. Skoro KSU uznał, że prezydenta nie warto już słuchać, to znaczy, że jego władza  osłabła. Co z tego, że ma samodzielną większość w Radzie, skoro ta większość jest coraz bardziej papierowa. Co z tego, że na zmianę z Razumkowem prowadzi w sondażach poparcia, skoro tendencja jest zniżkowa od niemal roku. Co z tego, że prezydencki Sługa Narodu wygrał październikowe wybory lokalne, skoro dostał kompromitujące 14,5% głosów, trzy razy mniej niż w parlamentarnych przed rokiem. Być może to właśnie wynik głosowania do rad obwodowych był dla sędziów sygnałem do ataku. W każdym razie na to wskazuje chronologia wydarzeń.

Inna sprawa, że sędziowie działali też we własnym interesie, bo NAZK zaczęła się interesować ich deklaracjami majątkowymi. W tygodniach poprzedzających orzeczenie okazało się, że szef KSU, Ołeksandr Tupycki, należący do sędziów wiernych Janukowyczowi, przed rewolucją godności 2013-2014 zataił w dokumentach fakt zakupu nieruchomości. Sam ten fakt już był obciążający, a na domiar złego dziennikarze Radia Swoboda ujawnili, że zatajona nieruchomość jest położona na Krymie, a sędzia zarejestrował zakup zgodnie z rosyjskim prawem, uznając w ten sposób de facto prawo Moskwy do władania nielegalnie anektowanym w 2014 roku półwyspem.

Ukraina swoimi kryzysami konstytucyjnymi mogłaby obdzielić kilka krajów. Ukraińcy widzieli już wybory przesunięte o kilka miesięcy, bo rząd odmówił wydzielenia środków na ich przeprowadzenie, referendum zorganizowane wbrew woli parlamentu, nieprzewidzianą przez konstytucję sytuację ucieczki prezydenta z kraju i odmowę wykonywania przez niego funkcji.

Na tym tle spór głowy państwa z Sądem Konstytucyjnym nie jest niczym niezwykłym. A fakt, że Zełenski zrezygnował z opcji atomowej i przeszedł do wojny pozycyjnej, przybliża nas do częstego na Ukrainie scenariusza, zgodnie z którym kryzysy polityczne mają tendencję do nabierania charakteru przewlekłych.

Nie da się jednak wykluczyć, że niezdolność władz do przywrócenia stanu prawnego sprzed wyroku zachęci sędziów do rozniecania kolejnych burz politycznych, chociażby sięgnięcia do ulubionych przez rosyjską propagandę evergreenów w rodzaju ustawy o języku urzędowym czy legalizacji handlu ziemią rolną. Zwłaszcza, że na drugą stronę barykady chyba na dobre przeszedł już Ihor Kołomojski, który pokonał nieoczywisty szlak od sponsora nacjonalistycznych batalionów na donieckim froncie i wynalazcy kandydata Zełenskiego do taktycznego sojusznika Medwedczuka (Putin chrzcił mu córkę) na wojnie z prezydentem Zełenskim.

Urzędujący szef państwa ma przed sobą niewątpliwie ciekawe czasy, a spektrum możliwości jest ogromne. Optymistyczny scenariusz zakłada wyjście na prostą po pandemii, utrzymanie sondaży i reelekcję z bliższym europejskiej tradycji wynikiem typu 52:48 w drugiej turze. Pesymistyczny – rozpad Sługi Narodu, przedterminowe wybory parlamentarne i kohabitację z Radą zdominowaną przez proeuropejskiego Poroszenkę i prorosyjskiego Medwedczuka, której w dodatku będzie towarzyszyć odstrzeliwanie kolejnych budzących emocje społeczne ustaw przez drugą izbę parlamentu w postaci Sądu Konstytucyjnego. Taka dryfująca Ukraina nie miałaby co marzyć o owocnej współpracy z Zachodem. Rosja byłaby ukontentowana.

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!

Artykuł (z wyłączeniem grafik) jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zezwala się na dowolne wykorzystanie artykułu, pod warunkiem zachowania informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Dyplomacja publiczna 2020 – nowy wymiar”. Prosimy o podanie linku do naszej strony.

Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2020 – nowy wymiar”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.