Chrześcijaństwo na Netflixie i YouTubie (rzadko) ma sens
W skrócie
Połączenie chrześcijaństwa z popkulturą wydaje się niemożliwe. Charakteryzują je całkowicie odmienne środki wyrazu i cele. Kultura masowa odgrywa jednak kluczową rolę w kształtowaniu mód, postaw i wzorców, dlatego też chrześcijanie mimo dużego ryzyka zbanalizowania swej wiary nie mają dziś innego wyjścia – muszą ją tworzyć. Nieliczne, również polskie, przykłady sukcesów na tym polu wskazują kierunek, w którym powinniśmy zmierzać.
Esej stanowi część rocznika Klubu Jagiellońskiego pt. „Nowa chadecja”. Publikację można pobrać tutaj.
Popkultura – niesławna historia
Kiedyś wszystko było prostsze – istniała jedynie kultura. Pewnie niejednokrotnie słyszeliśmy słynne rzymskie powiedzenie, że o gustach się nie dyskutuje. W rzeczywistości nie miało ono nic wspólnego z pochwałą indywidualnych sądów lub opinii. Ukazywało raczej bezcelowość wszelkich sporów na ten temat, gdyż wszyscy wiedzieli, czym jest dobry gust. W dobie triumfu estetycznego subiektywizmu może nam się to wydać nieprawdopodobne, ale przez wieki kryteria oceny wytworów kultury były jasne i niepodważalne.
Klasycystyczny kanon nadawał kształt artystycznej twórczości. Utrzymywano, że człowiek posiada swoisty zmysł wewnętrzny umożliwiający mu właściwą (i zgodną z ogólnymi normami) percepcję doświadczenia estetycznego. Zdaniem Anthony’ego Shaftesbury’ego dzięki odrębnej władzy tego zmysłu rodzi się stosowny smak (gust) nieopierający się na indywidualnych upodobaniach podmiotu. Warunkiem przeżywania piękna (wtedy jeszcze podstawowego atrybutu dzieł kultury) była bezinteresowność, czyli porzucenie osobistych przeżyć (związanych najczęściej z przyjemnością). Oczywiście nikt nie wiązał piękna z ludową twórczością, którą traktowano jak prostą i niewymagającą rozrywkę, a ten, kto znajdował w niej upodobanie, spotykał się z naganą.
Kultura mas niezwykle długo nie była brana na poważnie, a jej znaczenie (z nielicznymi wyjątkami) było marginalne. Omijała ją nawet krytyka, gdyż nie sądzono, że może ona odgrywać jakąkolwiek znaczącą rolę w społeczeństwie. Ta, nieczuła na sceptycyzm elit, rosła w siłę. Kiedy na przełomie oświecenia i romantyzmu gust szerokiej publiczności został jednoznacznie potępiony, to jego szerokie wpływy były już po prostu faktem. Osłabł mecenat dworsko-arystokratyczny, a patronami artystów stali się wielcy potentaci przemysłowi, którzy lubowali się w innych tematach oraz odmiennie postrzegali piękno.
Lud zyskał dostęp do artystycznego i naukowego dorobku minionych wieków – powstała instytucja muzeum, formowały się organizacje kulturalne dostępne dla wszystkich zainteresowanych, popularność zyskały odczyty i wystąpienia kierowane do laików w danej dyscyplinie. Lud zaczął przekształcać je zgodnie ze swoimi potrzebami. Ponadto rewolucja przemysłowa stworzyła nowy typ człowieka – robotnika, który po pracy poszukuje zabawy i wytchnienia.
Miasta przemysłowe były jednocześnie zagłębiami kultury masowej. Tam można było odwiedzić cyrk, gabinet osobliwości, kabaret itd. Klasycystyczny kanon i obiektywny sąd przegrywały z subiektywną oceną, a piękno powoli ustępowało miejsca przyjemności. W tym przesunięciu akcentów aktywnie uczestniczyli przedstawiciele romantyzmu, którzy sztukę wiązali z przeżywanymi emocjami, marginalizowali tym samym udział rozumu w doświadczeniu estetycznym. Niemniej ci geniusze uczuć nie wzięli pod uwagę oczekiwań masowego odbiorcy, który z kulturą obcował już na swój własny sposób, sięgając raczej po gazetę niż poezję.
Popkultura błyskawicznie nawiązała ścisłą współpracę z kapitalistycznym systemem ekonomicznym, a ten rządzi się prawami popytu i podaży. Sąd smaku został zastąpiony logiką bilansu ekonomicznego, a twórcy musieli dostosować się do nowych warunków. Nawet najwznioślejsze idee musiały być strawne dla popularnego odbiorcy. Nie oznacza to naturalnie, że w pewnym momencie wszystko stało się mało gustowną tandetą. Doszło jednakże do uproszczenia środków wyrazu. Poezję zastąpiła proza (najlepiej publikowana w odcinkach), a muzyka miała przede wszystkim sprawiać radość.
Nie wpłynęło to jednak na podejmowaną coraz głośniej krytykę kultury masowej. Negatywnie wyrażali się o niej już Johann Wolfgang von Goethe (jego zdaniem miała ona psuć smak odbiorców oraz schlebiać ich pospolitemu życiu, aby przynosić jak największe zyski), Friedrich Nietzsche (który zaznaczał, że w świecie filistrów artyści dążyli jedynie do produktywności, a mechaniczna i masowa kultura kramarska służyła jedynie syceniu popędów) czy Oswald Spengler (twierdził, że miasto standaryzuje i centralizuje ludzi, zmieniając ich w motłoch zainteresowany zaspokajaniem wyłącznie podstawowych potrzeb, a zanik dotychczasowych wartości doprowadzi ostatecznie do upadku cywilizacji Zachodu).
Dwuznaczny urok popkultury
Podejście do kultury masowej zmieniło się w XX wieku, kiedy zaczęto spoglądać na nią coraz bardziej przychylnym okiem. Nie tylko stała się ona przedmiotem naukowych analiz, lecz także dostrzeżono jej pozytywny wpływ na przemiany społeczne. Ze względu na prostotę przekazu bardzo szybko zaczęła nadawać ton podstawowym formom życia zbiorowego. Zwrócono również uwagę, że niektóre dzieła, które bez najmniejszego wahania zaliczamy do kultury wysokiej (np. dramaty Szekspira, powieści Balzaka i Bolesława Prusa, prace Michała Anioła czy Leonarda da Vinci itd.), w swoich czasach krążyły w bardziej masowych sferach.
Ponadto popkultura często była atakiem skierowanym w konwencjonalne formy sztuki, prowadziła niejednokrotnie do ich przeformułowania. Nie bez znaczenia pozostaje również to, że kultura masowa przeobraziła relacje między twórcą a odbiorcą, który dzięki niej miał szansę porzucić postawę biernego odbiorcy wrażeń. Nastawienie aktywne gwarantowało większy wpływ na treści, które pojawiały się w przestrzeni publicznej.
I nie chodzi tutaj wyłącznie o tworzenie, lecz przede wszystkim o żywe komentowanie powstających dzieł. Socjolog, Herbert Julius Gans, stwierdził, że krytyka kultury masowej ma podłoże ideologiczne, gdyż nie posiadamy żadnych dowodów na jej negatywny wpływ na artystów i społeczeństwo, nawet jeśli jest poddana kapitalistycznemu rygorowi. Jeszcze dalej poszedł Alan Swingewood w książce Mit kultury masowej, w której połączył niechęć do kultury masowej z klasowym mitem politycznym służącym do dyscyplinowania niższych warstw społecznych.
Nie oznacza to oczywiście, że XX-wieczni autorzy zrezygnowali z krytycznego podejścia do kultury masowej. Właściwie zadość oddali jej jedynie socjologowie i antropolodzy kultury. Filozofowie i pisarze pozostali nieprzejednani. Szczególnie w Polsce utrzymywał się silny nurt krytyczny z pozycji elitarystycznych. Warto wymienić chociażby Stanisława Ignacego Witkiewicza, Czesława Miłosza, Teresę Bogucką czy Jerzego Szaniawskiego. W wielkim skrócie można stwierdzić, że dla tych autorów przemiany cywilizacyjne sprawiły, że sztuka straciła swoją istotę i stała się już tylko zwykłym rzemiosłem – produkowaniem i reprodukcją towarów dostosowanych do mało wymagającego odbiorcy.
Kultura masowych wartości
Dziś trudno utrzymywać antykwaryczność poglądów Witkacego czy Miłosza. Siła i moc popkultury są jednak trudne do zanegowania. Współcześnie jej status nadal pozostaje dwuznaczny. Im większy wpływ wywiera ona na przestrzeń publiczną, tym głośniej odzywają się jej krytycy. Pozostaje problematyczna zarówno dla prawicy, jak i lewicy. Krytyka z pozycji konserwatywnej ogranicza się zazwyczaj do postrzegania popkultury jako źródła degradacji kultury i zaniku dotychczasowych wartości. Dla lewicy kultura masowa pozostaje narzędziem dyscyplinującym, mającym na celu promowanie stosownej ideologii. Jednakże może stać się także czynnikiem emancypacyjnym, wyzwolić z okowów i norm narzuconych przez tradycyjną kulturę.
Równocześnie negatywnie oceniana jest jej synergia z systemem kapitalistycznym, co skutkuje postępującą komercjalizacją i zubożeniem treści powstających dzieł. Niemniej wciąż pozostaje najbardziej demokratycznym medium, w którym (zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych) wybrzmiewają naprawdę różne głosy. Podsumowując, popkultura to kultura mas, czyli tych wszystkich, którym obce są wielkie dzieła i interpretacyjny namysł. Paradoksalnie wątpi się w jej wartość, ponieważ jest zbyt… egalitarna. Sam Radek Rak był zdziwiony, że jego powieść fantastyczna, przygodowa zdobyła w 2020 roku Nagrodę Nike. O lewicy odczytującej fantastykę w kluczu chęci zaspokojenia prostych pragnień napisano już całkiem sporo.
Niezależnie od tego, czy kultura masowa jest dla nas czymś obmierzłym i niegodnym uwagi, czy też doceniamy jej znaczenie dla przemian społecznych, to jej dominująca pozycja jest niepodważalna. Nawet jeśli nie orientujemy się dobrze w uniwersum Marvela, to przecież wiemy mniej więcej, kim jest Iron Man. Możemy obruszać się na niski poziom kasowych produkcji, ale wciąż zarabiają one ogromne pieniądze. Rozpływamy się nad zaletami czytania wymagającej literatury, ale często zabieramy do torby tani bestseller, iluzorycznie wierząc, że nadal jesteśmy lepsi od tych, którzy w ogóle porzucili czytanie.
Większość, nawet tych wybitnych, krytyków nie zauważyła pewnej istotnej kwestii. Wszelkie zjawiska podlegają zmianom, a ich kierunek jest trudny do przewidzenia. Ponadto w ich obrębie zachodzą podziały i rozwarstwienia prowadzące nie tylko do zaprzeczenia podstaw głównego nurtu (w taki sposób narodziła się kontrkultura mająca wyraźnie społeczno-politycznym zabarwienie), lecz także drastycznie przeobrażające sam ich kształt. Popkultura nie jest czymś statycznym i określonym raz na zawsze. Owszem, cechuje się pewnymi dominującymi tendencjami, ale sama również wpływa na determinujące ją siły, np. na kapitalizm bądź cywilizację przemysłową.
Dziwi więc podejście, w którym kultura masowa dalej jest rozumiana jako przejaw jarmarcznej rozrywki. W końcu wcale sama rozrywka nie musi być czymś prostym i płytkim. Oprócz dostarczania radości może również mówić o czymś więcej, dotykać istotnych spraw i problemów, a także promować dane postawy wraz z konkretnymi sposobami myślenia. W żadnym wypadku nie należy tego ignorować.
Współcześnie to właśnie w niej wykuwają się wartości. Popkultura podejmuje temat natury człowieka, zadaje poważne metafizyczne pytania, komentuje najbardziej palące problemy społeczne, kształtuje normy postępowania. Ze względu na wpisaną w nią polifoniczność i propagowanie przedstawiania różnorodnych punktów widzenia (chociażby czysto deklaratywnie) wydaje się idealnie współgrać z nowoczesnym subiektywizmem i emotywizmem.
Jednak w rzeczywistości nie jest jedynie przezroczystym medium, w którym każdy może przedstawić swoje racje. Kultura masowa aspiruje do uniwersalizmu, toteż musi opowiadać się za jednymi normami, a inne ganić. Promować określony styl życia, który będzie aprobowany przez jak najszersze grono odbiorców. Tworzy pewną całość, ogólny wzór, pole poznawcze ułatwiające orientację w świecie. Co ważne, jej struktura jest czytelna i rozpoznawalna przez wszystkich, niezależnie od kontekstu historycznego, geograficznego lub politycznego.
Naturalnie w tej uniwersalistycznej przestrzeni nic nie jest wieczne. Za kilkanaście lat może wynieść na piedestał zupełnie inne wartości niż te, które promuje dzisiaj. Mogą pojawiać się w niej nowe, oddolne ruchy kontestujące dotychczasowe formy wyrazu. Albo wszystko zostanie po staremu, bo nie znajdzie się nikt, kto chciałby wystąpić przeciwko obowiązującym regułom toczącej się gry. Niemniej odbieranie popkulturze palmy pierwszeństwa w dziedzinie wpływu na ludzkie masy jest raczej niemożliwe.
Chrześcijanin włącza Netflixa
Kultura masowa nie wygląda na miejsce przyjazne dla chrześcijanina. Nie oszukujmy się – często propaguje dziś postawy i wzorce, które pozostają w sprzeczności z podstawowymi dogmatami wiary. Nadal gdzieniegdzie spotykamy się z opiniami chrześcijan, że człowiek wierzący nie ma tam czego szukać. Taka postawa jest wielkim błędem. Nie będę jednak podawać przykładów świetnych dzieł, które nie stoją w sprzeczności z chrześcijaństwem (nie jest ich znowu aż tak mało, jeśli przyjmiemy dość szerokie kryterium).
Zamiast tego poddam w wątpliwość samą niechęć do popkultury i zastanowię się, w jaki sposób chrześcijaństwo może wprowadzić do powszechnego obiegu swój własny przekaz. Podam na końcu kilka przykładów z polskiego podwórka, że da się to zrobić. Nie chodzi jednak o tworzenie wrażenia nieusuwalnego konfliktu lub zażartej walki z pozycji oblężonej twierdzy. Stawka toczy się o zmianę nastawienia wraz z tworzeniem interesującego popkulturowego przekazu. Przyniesie to pożytek zarówno chrześcijaństwu, jak i… niewierzącym.
Dlaczego taki ruch jest konieczny? Chrześcijaństwo nie tylko straciło swoją dominującą pozycję, lecz także dla wielu ludzi stało się czymś całkowicie nieczytelnym i niezrozumiałym. Jeżeli nie podlega krytyce lub wyśmianiu, to bywa postrzegane jako anachroniczna i nie przystająca do nowoczesnych reguł forma życia. Możemy pomstować na taki stan rzeczy, dąsać się na współczesny świat, ale bierna negacja niewiele tutaj zmieni. Z odrobiną przesady można stwierdzić, że popkultura zastąpiła religię. Stanowi bowiem podstawową płaszczyznę zbiorowej wyobraźni w skali globalnej.
Dlatego też nie można odrzucać proponowanych przez nią środków wyrazu. Lepiej przedstawić siebie za pomocą jej narzędzi. Niekoniecznie musi to prowadzić do zubożenia przekazu. Mnóstwo popkulturowych filmów, książek i komiksów potrafiło poruszyć trudne tematy na tle nieskomplikowanej fabuły. Dodatkowo przemycały konkretny zestaw wartości bądź ocen moralnych mających stanowić drogowskaz dla człowieka zagubionego w spolaryzowanej rzeczywistości. Kultura masowa ze swej natury nie jest czymś gorszym od „poważnych” dzieł. Zasadniczo podział na kulturę niską i kulturę wysoką z dnia na dzień staje się coraz bardziej… archaiczny.
Chrześcijaństwo powinno dołączyć do tego popkulturowego wielogłosu. Wejść w dialog ze współczesnymi twórcami i pokazać im, na czym opierają się zasady, którymi kierują się jego wyznawcy. Unaocznić to, że nie jest wyłącznie zbiorem dogmatów, ale zawiera w sobie także treści filozoficzne, socjologiczne i antropologiczne. Nie tylko mówi człowiekowi, jak postępować, lecz także wypowiada się na temat jego kondycji i istoty. Nawet dla wierzących nie zawsze jest to oczywiste.
Chrześcijaństwo nie będzie nadawać tonu popkulturze, a samo przedstawienie jego podstawowych założeń nie wywoła żadnej reakcji. Mamy już wiele prac opowiadających biblijne historie, które docierają do niezwykle wąskiego grona zainteresowanych. Mamy też wielkie produkcje skierowane do masowego odbiorcy, jak np. Pasja Mela Gibsona, oparte na światowym bestsellerze Niebo istnieje naprawdę, Cristiadę lub miniserial Jezus z Nazaretu z lat 70. Zapewne nie wymieniłam wielu mniej lub bardziej znaczących tytułów, ale podstawowego wrażenia nie da się wymazać – jak na potencjał leżący w budowanej od 2 tysięcy lat chrześcijańskiej kulturze jej wpływ na zbiorową tożsamość spod znaku Netflixa pozostaje iluzoryczny. Potrzeba czegoś więcej, czyli świadomego poruszania się w realiach wytworzonych przez kulturę masową i rzetelne korzystanie ze skonstruowanych przez nią narzędzi. Stania się kolejnym popkulturowym graczem, a nie obcym, który nie zdaje sobie sprawy z panujących tutaj zasad.
Trzeba przygotować się na konflikty światopoglądowe, ścieranie się postaw, krytykę, a przede wszystkim uczciwie otworzyć się na dialog. Samo wyłożenie swoich racji nie zostanie odebranie pozytywnie. Niektórym taka postawa może kojarzyć się z kapitulacją, odejściem od wyznawanych wartości, jakąś formą zgniłego kompromisu. To jednak pokazuje, jak ważne jest stworzenie popkulturowej, chrześcijańskiej opowieści, bowiem umożliwi ona ponowne przyjrzenie się swym własnym korzeniom.
Leszek Kołakowski nazwał chrześcijaństwo duchowym seminarium Europy nie dlatego, że przez wieki miało ono dominującą pozycję. Po prostu wpisana jest w nie nieustanna i nieprzemijająca dyskusja. Rozważanie swych założeń. Zadawanie niewygodnych pytań. Niełatwe wykładanie tez, lecz zastanawianie się nad ich formą we współczesnym świecie. Poprawianie błędów i odchodzenie od wątpliwych założeń przy jednoczesnym posiadaniu trwałego i niezbywalnego trzonu, którego nie można zaprzepaścić. Z tych powodów tylko na gruncie chrześcijaństwa mógł narodzić się taki twór jak teologia, która samą chęć zadawania pytań traktuje z należytym szacunkiem. Popkulturowe strategie nie są sprzeczne z chrześcijaństwem. Co więcej, korzystają z jego osiągnięć pełnymi garściami. Chociaż czasem wydaje się, że niektórzy wierzący woleliby otrzymać zestaw gotowych odpowiedzi, niż wpisać się w chrześcijańską tradycję teologiczną.
Porzucić sprzeczność, zacząć mówić
Chrześcijaństwo (i podobnie popkultura!) nie jest zbiorem prostych odpowiedzi mówiących nam, jak żyć. Owszem, pewne zasady są niepodważalne, dogmat i rytuał stanowią integralną, istotną część religii, ale bez trudu refleksji traci ona swój wyróżniony status. Wejście w świat kultury masowej może doprowadzić do pewnego ożywienia wiary nawet wśród tych, dla których chrześcijańskie wartości są niezbędnym elementem dnia codziennego, gdyż religia jedynie praktykowana, a nie rozważana, może przeobrazić się w pusty rytuał.
Nad wiarą, podobnie jak nad każdą rzeczą, trzeba nieustannie pracować. Nie tyle doskonalić, ile podsycać jej żywotność. A popkulturowe formy wyrazu, choć nie są najważniejsze, mogą w tym względzie świetnie się sprawdzić, ponieważ aby czerpać z nich korzyści, nie jest potrzebne żadne specjalistyczne przygotowanie. Co więcej, niekiedy będą stanowić impuls do głębszego zainteresowania tematem. Ponadto samo starcie z innymi opcjami światopoglądowymi na gruncie twórczości artystycznej pozwoli chrześcijaństwu nawiązać głębszy dialog ze współczesnym światem, a jego głos będą mogli usłyszeć ci, którzy wcześniej bardzo się przed tym wzbraniali.
Chrześcijańska popkultura może również być czymś interesującym dla ludzi innych wyznań, a nawet niewierzących, o ile jej elementem będzie działalność popularyzatorska i informacyjna. Przeświadczenie, że większość posiada podstawową wiedzę na temat chrześcijaństwa i rozumie jego symbolikę, jest już niestety stanowiskiem, które całkowicie rozmija się z rzeczywistością. Widać to doskonale zarówno w przestrzeni publicznej, jak i podczas prywatnych dyskusji zahaczających o kwestie religijne.
Jeśli wyjąć z polskiego społeczeństwa świadomych i praktykujących katolików, to znajomość chrześcijaństwa opiera się dziś na miksie podstawowych wiadomości uzyskanych w szkole i wiedzy zaczerpniętej z internetu, czerpanej głównie z komentarzy pod gorącymi medialnymi tematami. Co więcej, jak pisze Błażej Skrzypulec w tym numerze „Pressji”, nawet wśród samych katolików wiedza teologiczna nie jest, delikatnie mówiąc, na najwyższym poziomie. Nakładają się jeszcze na to indywidualne opinie (czasami przybierające formę uprzedzeń) i sądy. Wychodzi z tego obraz niemający wiele wspólnego z prawdą, ale dający fikcyjne poczucie zrozumienia, uprawniający do odrzucenia (a nawet potępienia) wszystkiego, co chrześcijańskie.
Idealnym dowodem na taki stan rzeczy są różnorodne internetowe dyskusje, gdzie interlokutorzy przerzucają się cytatami z Biblii, aby udowodnić niespójność chrześcijańskiej doktryny. Cały szkopuł tkwi w tym, że chrześcijaństwo (a tym bardziej katolicyzm) nie jest religią Księgi (oprócz Starego i Nowego Testamentu jest warunkowane jeszcze przez autorytet Ojców Kościoła i tradycję), toteż tak skonstruowane argumenty nie mają po prostu racji bytu. Praca nad chrześcijańską popkulturą ma szansę choć w minimalnym stopniu zmienić ten niekorzystny i fałszywy obraz.
Sama popkultura również będzie miała szansę zmierzyć się z dorobkiem chrześcijańskiej myśli. Być może dostrzeże w niej coś więcej niż tylko wroga lub system opresji, które należy zwalczać. W końcu zrozumienie innego stanowi jeden z jej fundamentalnych postulatów. A kiedy przestaje się widzieć w przeciwniku tylko skażonego indolencją reprezentanta staroświeckich poglądów, wtedy pojawia się szansa na prawdziwy dialog (lub przynajmniej dyskusję). Wierzący także mogą odnieść korzyść z takiego spotkania. Wiara niezmagająca się z niczym, chroniona przed zetknięciem się z czymś zgoła od niej odmiennym nierzadko albo popada w nierozsądny fundamentalizm, albo łamie się przy pierwszej możliwej okazji. Kultura, jakkolwiek rozumiana, może tylko na tym zyskać.
Pierwsze kroki w popularnym świecie
Jan Paweł II w Liście do artystów pisał, że „społeczeństwo potrzebuje bowiem artystów, podobnie jak potrzebuje naukowców i techników, pracowników fizycznych i umysłowych, świadków wiary, nauczycieli, ojców i matek, którzy zabezpieczają wzrastanie człowieka i rozwój społeczeństwa poprzez ową wzniosłą formę sztuki, jaką jest «sztuka wychowania». W rozległej panoramie kultury każdego narodu artyści mają swoje miejsce. Gdy idąc za głosem natchnienia tworzą dzieła naprawdę wartościowe i piękne, nie tylko wzbogacają dziedzictwo kulturowe każdego narodu i całej ludzkości, ale pełnią także cenną posługę społeczną na rzecz dobra wspólnego”.
Ten opis z powodzeniem odniesiemy też do twórców popkultury. Jak wspomniałam wcześniej, granica między kulturą wysoką a niską od dłuższego czasu się zaciera. Dodatkowo sami odbiorcy kultury masowej przestali się zadowalać wyłącznie jarmarcznym typem rozrywki. Nawet jeśli lubują się w opowieściach o superbohaterach, to oprócz wartkiej akcji liczą na coś więcej – chcą otrzymać materiał do rozmyślań, zastanowić się nad czymś, zmierzyć z trudnymi tematami. Widać to doskonale w rankingach popularności seriali i filmów.
Największy aplauz uzyskują te z nich, które w tle przemycają ważne treści. Obecnie, aby rozrywka mogła bawić, musi odsyłać do czegoś więcej niż do samej siebie. Przyjemność rozumiana jako czerpanie radości z odbieranych wrażeń nie spełnia oczekiwań nowoczesnego człowieka. W dzisiejszych czasach również kultura masowa stawia na kształtowanie postaw i przekazywanie ważnych treści.
Niestety w Polsce cierpimy na niedostatek dobrej sztuki tworzonej z konserwatywnego (w bardzo szerokim sensie) lub chrześcijańskiego punktu widzenia. Rzeźba papieża autorstwa Jerzego Kaliny bądź opowiadanie Jacka Komudy – Dalian, będziesz ćwiartowany – powinny spotkać się ze srogą krytyką nie dlatego, że poruszają kontrowersyjny, niezgodny z upodobaniami pewnych środowisk temat, ale ze względu na swą… mierność. Autorzy wspomnianych prac zawiedli pod każdym względem zarówno formalnym, jak i jakościowym.
Gdy tłumaczyli w wywiadach, jakie przesłanie stoi za ich dziełami, to do słabości dołączyło jeszcze uczucie zażenowania. Sztuka potrzebująca wyjaśnienia iz przypisów nigdy nie będzie dobra, ponieważ nie pozostawia miejsca ani na interpretację, ani dla refleksję. Nie spotka się z żadnym oddźwiękiem, co najwyżej wywoła śmiech lub oburzenie, a nawet pogłębi polaryzację społeczeństwa. I nie ma co liczyć na powszechne zainteresowanie – powstaje po to, żeby zniknąć.
Chrześcijańska popkultura nie powinna przybrać formy przekonywania przekonanych, aby zaspokoić potrzeby tych, którzy postrzegają chrześcijaństwo jako zbiór kryteriów do oceny współczesnych zjawisk. Pobudzenie wiary nie może odbywać się na zasadzie łechtania dobrego samopoczucia najbardziej zagorzałych wyznawców. Chrześcijańska kultura masowa nie ma być enklawą dla obrażonych na współczesny świat, lecz powinna wejść z nim w interakcję. Musi przedstawić siebie i wypowiedzieć to, co najważniejsze, aby osadzić się w nowoczesnej rzeczywistości.
Serial w konwencji politycznego thrillera o sporze między dominikanami i franciszkanami. Wysokobudżetowa produkcja na temat mniej znanych wątków biblijnych, ale osadzona we współczesnym kontekście. Komiks, w którym bohaterowie muszą wybierać między pozostaniem wiernym swoim ideałom a otrzymaniem supermocy. Takie projekty miałyby szansę zainteresować naprawdę zróżnicowanych odbiorców. Oczywiście są to tylko luźne pomysły, ktoś o większym potencjale twórczym na pewno wymyśliłby coś lepszego.
Ich celem jest jednak zobrazowanie pewnego kierunku, w którym powinna podążać chrześcijańska popkultura, aby wznieść się ponad poziom mało porywających filmów o życiu Jezusa Chrystusa. Bezpośrednia misyjność nie ma szans spełnić swojego zadania. Kultura masowa polana chrześcijańskim sosem powinna spełniać reguły gatunku, czyli oferować interesujące opowieści, dzięki którym odbiorca dostałby możliwość samodzielnego zastanowienia się nad prezentowanymi treściami. Zamienić dawanie prostych odpowiedzi lub moralnych połajanek na zachętę do indywidualnych poszukiwań. I nieustannie ścierać się z innymi popkulturowymi dziełami, żeby wciąż pracować nad swoją jakością.
Nie oznacza to oczywiście, że chrześcijańska popkultura nie może poruszać tematów trudnych lub kontrowersyjnych, pozostających w opozycji do powszechnych tendencji. Musi jednak robić to sensownie. Emocjonalny film o aborcji, w którym padną sformułowania o cywilizacji śmierci na przemian ze strofowaniem oponentów, uczyni zadość naszym osobistym poglądom, ale z pewnością nikogo nie przekona. Nie ma również szans na zobrazowanie chrześcijańskiego stanowiska. Niemniej obraz nakręcony w podobnym duchu jak Juno jest w stanie sprowokować do myślenia. Nie chodzi o żadne złagodzenie stanowiska, lecz o przedstawienie go w takiej formie, która nie będzie raziła światopoglądową zawziętością. Wartość otwartości kultury masowej zasadza się na sposobności zabrania głosu. Jednakże, aby zostać wysłuchanym, trzeba także słuchać innych.
I znów nie mam na myśli konieczności przygotowania się do zrewidowania swojego stanowiska. Gra toczy się o zaistnienie w powszechnej przestrzeni symbolicznej, która obecnie wyznacza normy i wzory postępowania. Chrześcijańska popkultura nie może zadowalać się półśrodkami. Nikogo nie zachwyci już byle jakie przedstawienie teatralne czy naprędce zmontowany film. Trzeba postawić na jakość. Sama interesująca opowieść nie wystarczy. W dobie zaawansowanych środków technicznych również forma musi przyciągać wzrok. Aby konkurować z najlepszymi produktami kultury masowej, nie można odbiegać od ich poziomu.
Katoliccy influenserzy to też kultura pop
Niektórzy czytelnicy pewnie zadają sobie pytanie, do kogo właściwie skierowany jest ten apel o zacieśnienie więzi między chrześcijaństwem a kulturą masową. Do producentów? Filmowców? Krytyków? Artystów? Pisarzy? Zaangażowanych odbiorców? No właśnie. Wraz z zacieraniem się granic między kulturą popularną a wysoką zaciera się również ta między odbiorcą a twórcą. Trudno dziś podać przekonujący argument, dlaczego kultura popularna miałaby się kończyć na filmach, serialach, książkach i komiksach. W Polsce przy odczuwalnym deficycie chrześcijańskich opowieści na dużym i małym ekranie rozkwita katolicki YouTube. Przy nadal mimo wszystko niewielkiej skali tej działalności pierwsze kroki dialogu z kulturą popularną zostały poczynione i należy temu kibicować.
W mediach społecznościowych rozkwita nowa forma jednoczesnego tworzenia i uczestniczenia w kulturze popularnej. Nawet jeśli nie odpowiada nam forma tych treści, zgodna z konwencją np. Facebooka czy Twittera, to właśnie tam chrześcijańskie materiały mogą na równi konkurować z przekazami innego nurtu.
Docierają również do tych, którym jak dotąd nie po drodze było z religią. Szkoda, że większość z nich jest raczej przekonywaniem przekonanych lub porusza ciągle te same tematy. Zdecydowanie wyróżniają się tutaj kanały na YouTubie, takie jak Szymon mówi, Langusta na Palmie o. Adama Szustaka OP i kanał Tomasza Samołyka, gdzie możemy znaleźć naprawdę różnorodne treści i poszerzyć naszą wiedzę. W kulturze nowych mediów chrześcijaństwo znów ma szansę na ukazanie swych założeń naprawdę szerokiemu gronu odbiorców.
Oczywiście istnieje ryzyko banalizacji treści, a nawet sprowadzenia religii do czegoś na wzór lifestylu bądź coachingu. Wiąże się to ze specyfiką samych mediów społecznościowych. Treści religijne będą pojawiać się obok zachęty do ćwiczeń fizycznych lub porad na temat odnalezienia swojego wewnętrznego dziecka. Ponadto dany temat musi zostać przedstawiony w odpowiedniej medialnej formie, czyli powinien przyciągać wzrok, zadziwiać, szokować, a nawet śmieszyć. Mówiąc wprost – niekiedy trzeba zrobić show, aby powiedzieć coś ważnego, gdyż inaczej nie ma się szans na wygranie z liczną konkurencją. Jednakże nadal nie trzeba ślepo podążać za tymi wymogami. Można podawać chrześcijański przekaz w nowoczesnym, interesującym kształcie i równocześnie nie odpłynąć w kierunku popreligii. Znaleźć swoisty sposób bycia w popkulturze.
Chrześcijańska popkultura nie musi zająć dominującej pozycji na rynku. Ważne, że w ogóle zaistnieje. Wtedy ma szansę ponownie stać się uniwersalnie czytelnym zbiorem symboli i prawd wiary. Albo przynajmniej spotka się z większym zrozumieniem. Natomiast popkultura dołączy do swoich interpretacji trochę inny punkt widzenia. Obie strony mogą na tym tylko zyskać. Na takich spotkaniach polega w końcu wszelka kulturowa twórczość.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.