Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Dzika deweloperka, grodzone osiedla, nowobogacka klasa średnia i inne polskie sprawy. O książce „Jesteśmy wreszcie we własnym domu” Doroty Leśniak-Rychlak

Dzika deweloperka, grodzone osiedla, nowobogacka klasa średnia i inne polskie sprawy. O książce „Jesteśmy wreszcie we własnym domu” Doroty Leśniak-Rychlak Hans Eiskonen/unsplash.com

W III RP weszliśmy jako mieszkańcy bloków. Dziś budujemy grodzone osiedla i coraz bardziej zagęszczamy przestrzeń w miastach. Dzika deweloperka powoduje, że wokół nas jest coraz mniej komfortowo i coraz brzydziej. Winowajcą tego stanu rzeczy, zdaniem Doroty Leśniak-Rychlak, autorki Jesteśmy wreszcie we własnym domu, jest nowobogacka klasa średnia. Choć jej ogólna diagnoza polityki mieszkaniowej III RP jest trafna, książka Leśniak-Rychlak trąci jednostronnością. Chwilami to ideologia ubrana w naukowe szaty.

Kto ukradł polską przestrzeń?

Problem mieszkaniowy należy do tych problemów, z którymi Polacy radzą sobie na własną rękę, nie organizując masowych protestów. Sprawy takie jak ustalanie planów miejscowych dla miast są w końcu „strasznie nudne”, jak pisał Filip Springer. Oczywiście, przez kilka lat od premiery jego 13 pięter Wanny z kolumnadą, które przecierały szlaki refleksji nad warunkami, w jakich Polacy mieszkają, to i owo się poprawiło.

Lokale oferowane na wynajem mają coraz wyższy standard. Rozwinęły się ruchy miejskie, niedawno przyjęto ustawę mającą ukrócić „zwroty” kamienic z lokatorami w ręce gangsterów. Jednak Polaków wciąż zaskakują „apartamentowce” wyrastające przed ich oknami, znikające z dnia na dzień drzewa czy betonowe „rewitalizacje” rynków w małych miastach. Jak twierdzi Springer, świadomość przestrzeni się podnosi. Nieznacznie i bardzo powoli.

W ramach „pracy nad zmianą świadomości” – jak mówi w jednym z wywiadów – Dorota Leśniak-Rychlak napisała książkę Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Tytuł to pierwsza część tandetnego dwuwiersza Ernesta Brylla (druga część brzmiała: „nie stój, nie czekaj, co robić? Pomóż!”), recytowanego przez artystów i aktorów podczas telewizyjnej zbiórki charytatywnej w styczniu 1990 r., krótko po rozpoczęciu transformacji gospodarczej. „Własne” oznaczało przeciwieństwo „wspólnego”, kojarzonego z komunizmem.

Cytat ten jest dla autorki – architektki i historyczki sztuki, współzałożycielki Fundacji Instytut Architektury w Krakowie – symbolem początku dominacji zbyt indywidualistycznego podejścia do architektury i mieszkalnictwa w naszym kraju. Podejście to, jej zdaniem, zaowocowało tandetą budowlaną, urbanistyczną i wnętrzarską III Rzeczypospolitej, kształtowaniem przestrzeni według zachcianek najsilniejszych graczy na rynku, co przy indolencji państwa skutkuje licznymi patologiami.

Różnym obliczom niefunkcjonalności, brzydoty, samowoli poświęcone są kolejne rozdziały pracy. Dowiadujemy się, jak powstaje ponowoczesny turbodworek i dom z katalogu, jak stawia się deweloperskie „apartamentowce”, jakie są negatywne konsekwencje budowy osiedli grodzonych i niekontrolowanego rozlewania się przedmieść. Przypomnimy sobie, skąd wzięła się moda na kredyty mieszkaniowe i jak doszło do afery reprywatyzacyjnej.

Diagnoza jest ponura. Architektura jedno- i wielorodzinna III RP to głównie architektura „kompensacyjna”, prymitywna i nowobogacka, mieszająca mit o szlacheckiej przeszłości pradziadów (którzy przeważnie byli chłopami) z próbami kopiowania zachodniego stylu życia. Z pragnienia domu na przedmieściach często zresztą nic nie wychodzi.

Widok na las zostaje szybko zasłonięty przez nowe chaotycznie stawiane domy, dojazd do pracy staje się udręką, dzieci wychowywane na pustyni suburbiów nie mogą spotykać na żywo swoich rówieśników. Pomimo tych braków, nie zmniejsza się popyt na złe mieszkania w złych blokach i złe domy. Z kolei urbanistyka w Polsce praktycznie nie istnieje: prawodawstwo nie powstrzymuje korupcji, brakuje planów zagospodarowania przestrzennego albo są one tworzone pod dyktando deweloperów. Prowadzi to do niemal nieodwracalnych zniszczeń w tkance miast oraz powstawania monstrualnych, niewydolnych sypialnianych przedmieść.

Może się wydawać, że powyższe skazy to estetyczne fanaberie architektki. Jednak zjawiska takie jak rozlewanie się miast (urban sprawl) nie dotykają tylko spraw estetyki, lecz również generują olbrzymie koszty gospodarcze i społeczne, na przykład w związku z uzbrajaniem rozproszonych działek. Nadmierne „dogęszczanie” zabudowy polskich miast zatyka kliny napowietrzające, prowadzi do powstania wysp ciepła i stale rosnących korków.

Betonoza potęguje miejskie susze, a podczas gwałtownych opadów utrudnia odprowadzanie wody, powodując coraz większy paraliż komunikacji. Powielane w tysiącach inwestycje nieliczące się z otoczeniem skazują nas wszystkich na wielkie koszty finansowe i rosnącą niewygodę.

Zasługą książki jest syntetyczne przedstawienie bardzo rozległego wachlarza zjawisk. Oprócz fotografii (głównie z Krakowa i okolic) obejrzymy grafiki z planami przeciętnych deweloperskich „apartamentów” i domów z katalogu, zestawione z układami najpospolitszych mieszkań z PRL-u i tzw. kostek polskich. Przekonujemy się, że chociaż nie buduje się już z wielkiej płyty, po 1989 r. w budownictwie mieszkaniowym udało się zdobyć głównie aneks kuchenny, trochę większy balkon i miejsce na szafę wnękową.

Budownictwo wielorodzinne jest zresztą w Jesteśmy wreszcie we własnym domu sprawą drugorzędną. Leśniak-Rychlak nie koncentruje się, jak kiedyś Springer, na problemie dostępu do mieszkań. Zależy jej przede wszystkim na przeciwdziałaniu katastrofie klimatycznej. Dlatego potępia domy jednorodzinne, bo ich ogrzewanie czy nieustanne dojazdy samochodem ich właścicieli generują o wiele wyższe koszty przyrodnicze niż mieszkanie w bloku, prowadząc życie na Ziemi do zagłady.

Krytyczny opis społeczeństwa wymaga krytyki

Jesteśmy wreszcie we własnym domu to również próba przedstawienia społecznego uwarunkowania wymienionych patologii. Głównymi winowajcami okazują się mechanizmy systemowe neoliberalizmu i przerośnięte ambicje klasy średniej, realizującej bez skrupułów swoje niskie pragnienie domu na przedmieściach. Twórcami tego pragnienia są banki udzielające kredytów, seriale telewizyjne, prasa wnętrzarska i architektoniczna.

W związku z uprzywilejowaniem prywatnej własności i ograniczeniem roli państwa, pisze Leśniak-Rychlak, hegemonię w przestrzeni publicznej osiągnęła nowa polska klasa średnia. Do tych wniosków zaprowadziła autorkę lektura przede wszystkim trzech myślicieli: Andrzeja Ledera, Thomasa Piketty’ego i Pierre’a Bourdieu. Z jednej strony, cieszy próba poszerzenia ram refleksji nad architekturą. Z drugiej strony, trudno przeoczyć, że to „Krytyka Polityczna”, która dominuje w przypisach w całej publikacji, była również wydawcą Ledera i Piketty’ego – z wymienionej trójki jedynie Bourdieu wyszedł w uniwersyteckim wydawnictwie.

Jesteśmy wreszcie we własnym domu to książka o intencji naukowej, ale okazuje się, że reprezentuje pewną określoną opcję polityczną i światopoglądową. Można z podstawami tego dyskursu dyskutować lub nie – ja wolę dyskutować.

Na poziomie refleksji społecznej pojawiają się przekłamania. Autorka przywołuje słynnego amerykańskiego dewelopera Williama Levitta, który miał powiedzieć: „Żaden człowiek, który ma podwórko i dom, nie może być komunistą. Ma po prostu za dużo roboty”. Kredyty mieszkaniowe, jak i cała klasa średnia, są zatem wynalazkiem ogólnoświatowej prawicy. Takie stwierdzenia (często wtrącane mimochodem) tworzą hermetyczną narrację, według której w świecie roi się od perfidnych mechanizmów powstrzymujących ludzi przed popieraniem lewicy. I w tej kwestii reportaże Springera były bardziej wyważone, zniuansowane i przekonujące niż siląca się na naukowość praca Leśniak-Rychlak.

Autor 13 pięter pokazał patologie rządów III RP, przede wszystkim Platformy Obywatelskiej, współpracującej z bankami i deweloperami, by zachęcić Polaków do brania kredytów. W ten sposób miała powstać grupa wyborców uzależniona od głosowania na partię oferującą „ciepłą wodę w kranie” i stabilne warunki do spłaty kredytu. Nie rozumiem jednak, czemu działania tego typu zasługują na miano neoliberalizmu, a nie po prostu polskiego kartonizmu i gangsterki w białych rękawiczkach.

Leśniak-Rychlak na wyrost przypisuje patologiom ideologię. Pisząc o sytuacji kredytobiorców, zwłaszcza frankowiczów, zmanipulowanych przez banki i rząd, piętnuje zarazem „promowane przez media przekonanie o osobistej odpowiedzialności za los i decyzje finansowe”. Taka retoryka sugeruje, że ludzie nie są w ogóle odpowiedzialni za swoje decyzje. W innym miejscu dowiadujemy się, że po 1989 r. zamiast reform Balcerowicza można było stworzyć w Polsce państwo opiekuńcze na wzór skandynawski, co jest twierdzeniem naiwnym, zupełnie oderwanym od gospodarczych realiów tamtego czasu.

Te jednostronności zdradzają niepokojący proces: próbę ubrania opinii rodem z “Krytyki Politycznej” w język naukowy, uczynienia tez lewicy czymś „obiektywnym”. Tymczasem, im dalej od opisu pojedynczych zjawisk, tym bliżej do publicystyki z „naukowymi” przypisami.

Przeoczony wpływ komunizmu

W Polsce jest około 60 tysięcy bloków z wielkiej płyty, mieszka w nich blisko 40% mieszkańców kraju – podaje Leśniak-Rychlak. Mimo że poświęca cały rozdział blokom i blokowiskom, udaje jej się przeoczyć wpływ często znienawidzonych betonowych klocków z PRL na “kompensacyjne” pragnienia mieszkaniowe Polaków. W przypadku książki mającej poszerzyć świadomość, to duży ubytek. Wynika on z dokonanej za Lederem akceptacji PRL-u jako naszego wspólnego, czyli jak gdyby chcianego, dziedzictwa. Autorka zwraca uwagę, że w porównaniu z III RP komunistyczna Polska wręcz wyróżniała się urbanistyką, a całe pokolenia Polaków odnoszą się z nostalgią do bloków.

Przewaga starego bloku nad nowym ma polegać także na tym, że w wielkiej płycie można doświadczyć więcej „inności” niż na osiedlu grodzonym, którego mieszkańcy boją się obcych. Pamiętam długie noce na warszawskim Ursynowie, gdy razem z policjantami doświadczałem hałaśliwej inności sąsiadów alkoholików.

Mogę sobie łatwo wyobrazić, dlaczego niektórzy Polacy chcą się z blokowisk wyrwać. Dostrzegam silne oddziaływanie ohydnych bloków na brak wyobraźni i gustów w narodzie. Inaczej niż Leśniak-Rychlak, nie potępiałbym Polaków za ich fatalne gusta architektoniczne, ponieważ nie rodziły się one w wolnym kraju, lecz pod wpływem narzuconego ze Wschodu komunizmu.

Ogólnie jednak bilans bloków wychodzi Leśniak-Rychlak neutralny albo na plus. Może grzechy PRL-u są zbyt oczywiste? A może PRL jest traktowany jako nieudana przymiarka do egalitarnego społeczeństwa, a przynajmniej – masowego państwowego budownictwa? Bowiem to podział społeczeństwa na klasy i wzrost nierówności są winne wszelkiego zła.

Książka, będąca przeglądem chorób, przedstawia stronnicze ich wytłumaczenie i bardzo skrótowy program pozytywny. Leśniak-Rychlak apeluje o przejrzyste prawo, regulacje urbanistyczne, państwowy program mieszkalnictwa, reformy zmierzające w stronę państwa opiekuńczego i walkę ze zmianami klimatu. Ja ograniczyłbym się do dwóch pierwszych spośród tych punktów. A w pisaniu zachęcam do konsekwencji. Na ostatnich stronach autorka pisze, że należy jednak „ze zrozumieniem” potraktować aspiracje sponiewieranej klasy średniej. Bo kto, jeśli nie ta klasa średnia, jedząca znienawidzone przez Ledera sushi, ma kupić slogany o walce z ociepleniem klimatu i zmienić swój styl życia?

Portal klubjagiellonski.pl istnieje dzięki wsparciu Darczyńców indywidualnych i Partnerów. Niniejszy tekst opublikowany został w ramach działu „Architektura społeczna”, którego rozwój wspiera Orange Polska.

Tym dziełem dzielimy się otwarcie. Utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony oraz przedrukowanie niniejszej informacji.