Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Polska i Ukraina w spirali rozczarowania

przeczytanie zajmie 12 min
Polska i Ukraina w spirali rozczarowania https://www.president.gov.ua/en/photos/zustrich-prezidenta-ukrayini-z-prezidentom-respubliki-polsha-3697

Pomimo umiarkowanych nadziei, które przyniosła wizyta prezydenta Andrzeja Dudy na Ukrainie, Warszawa i Kijów są wciąż dalekie od tego, aby stać się rzeczywistymi, a nie tylko deklaratywnymi partnerami strategicznymi. Powstają wątpliwości, czy ukraińskie elity w ogóle traktują Polskę poważnie. Dlaczego więc Kijów oczekuje, że będzie postrzegany w Warszawie jak poważny partner?

W stosunkach polsko-ukraińskich od kilkunastu lat zmagamy się z narastającym problemem asymetrii oczekiwań elit obu krajów, prowadzącym do wzajemnego rozczarowania i emocji. Jest to o tyle paradoksalne, że Polska i Ukraina są wręcz predystynowane do współpracy. Oba państwa to sąsiedzi o podobnej liczbie ludności, blisko spokrewnieni, złączeni wieloma okresami wspólnej historii, zbliżoną wizją przyszłości w ramach zjednoczonej Europy, mający częściowo komplementarną gospodarkę, a wreszcie w podobny sposób postrzegający zagrożenia bezpieczeństwa regionalnego, a więc politykę putinowskiej Rosji.

Co więcej, zacieśnianie stosunków obu państw cieszy się wyraźną aprobatą społeczną. Na Ukrainie Polska od wielu lat jest liderem sympatii Ukraińców, a co szósty (!) mieszkaniec tego kraju rozważa emigrację do Polski. Stosunek Polaków do Ukraińców zaś systematycznie się poprawia. Wprawdzie jedna trzecia społeczeństwa wciąż przejawia niechęć do Ukraińców, a sympatię do nich niewiele więcej osób, to zarazem większość Polaków uważa Ukraińców za naród znacznie nam bliższy niż Niemcy czy Rosjanie, a także opowiada się za współpracą z Ukrainą, np. formie przeciwdziałania kremlowskiej propagandzie. Bez wątpienia potężna imigracja Ukraińców do Polski – wynosząca według różnych obliczeń od miliona do półtora miliona mieszkańców – wpłynęła pozytywnie na nastawienie Polaków do Ukraińców.

Rozgoryczenie Kijowem

Niestety, półtora roku prezydentury Wołodymyra Zełenskiego nie zmniejszyło problemów we wzajemnych relacjach. Nad Wisłą utwierdza się wręcz przekonanie, że mają one podłoże strukturalne, nie są zaś tylko pochodną emocji i pochopnych decyzji podjętych przez ekipę Petra Poroszenki. Powstają wątpliwości, czy Polska przez ukraińskie elity, niezależne od proweniencji partyjnej, nie tyle jest traktowana jako partner strategiczny, ale czy w ogóle jest traktowana poważnie.

Do tak pesymistycznych wniosków prowadzi nie tylko obserwacja nierozwiązanych sporów o podłożu historycznym, ale i sygnałów politycznych oraz determinacji Kijowa do rozwiązania nabrzmiałych problemów z zakresu współpracy gospodarczej obu krajów.

We wdzięcznej pamięci elit w Warszawie pozostaje lekceważenie polityczne, a nawet protokolarne, którego doświadczyło kilka ostatnich polskich rządów. Polska nie jest uznawana za wiernego sprzymierzeńca międzynarodowego Ukrainy i najważniejszego politycznie sąsiada, lecz za państwo mające dla Kijowa znaczenie porównywalne do Azerbejdżanu, za sojusznika co najwyżej drugorzędnego. Wprost wynika to z przyjętej niedawno strategii bezpieczeństwa narodowego Ukrainy, pośrednio z analizy wielu innych sygnałów.

Dostrzega się też, że prezydent Zełenski. Jego najbliżsi współpracownicy nie zajmują się stosunkami z Warszawą, ale powierzają to zadanie urzędnikom, którzy odpowiadali za nie również za rządów poprzedniego prezydenta. Niestety są obciążeni bagażem nagromadzonych wtedy emocji. Być może to właśnie one sprawiają, że ukraińska dyplomacja nie zachowuje wstrzemięźliwości wobec konfliktu rządu polskiego ze środowiskami zachodnioeuropejskiej lewicy i liberałów. Symboliczne było, że do listu akredytowanych w Polsce ambasadorów sugerujących nieprzestrzeganie nad Wisłą praw homoseksualistów i osób transpłciowych dołączył Andrij Deszczycia, skądinąd świetnie znający Polskę i pochodzący z tradycjonalistycznego regionu Ukrainy.

Wśród ukraińskich elit nie jest dostrzegane podłoże aksjologiczne konfliktu dotyczącego oceny stanu praworządności w Polsce. Nie deprecjonując wagi problemu niezależności wymiaru sprawiedliwości od egzekutywy, od czego konflikt Polski z Komisją Europejską się rozpoczął, należy stwierdzić, że jasne jest, że spór w międzyczasie przerodził się także w konflikt o to, czy prawa człowieka i tzw. wartości europejskie winny być interpretowane w świetle wartości opierających się na nauce społecznej kościołów chrześcijańskich, czy też światopoglądu współczesnych zachodnioeuropejskich liberałów i lewicy.

Dla Ukrainy waga tego konfliktu jest znacząca. Tymczasem w Kijowie praktycznie nie ma ekspertów, dla których analiza sytuacji w Polsce byłaby podstawowym zadaniem – jeśli brakuje zaś na to czasu z powodu obciążenia innym portfolio, powstaje pokusa, aby politykę wewnętrzną i zagraniczną Polski oceniać przez pryzmat doniesień zachodnioeuropejskich mediów.

Pewien niepokój budzi też fakt, że obecni ukraińscy politycy rządowi, często wychowani w rosyjskiej kulturze, zdają się żywić nadzieję, że dobra wola pomoże załagodzić konflikt z Rosją i uregulować przyszłość Donbasu. Abstrahując od konsekwencji takiego podejścia do samej Ukrainy i bezpieczeństwa regionu, powstaje pytanie, czy nie skłania ich to do polityki niedrażnienia Rosji na poziomie symbolicznym i unikania np. wspólnego przypominania stalinowskich akcji ludobójstwa. Trudno je rozstrzygnąć, ale zadać warto.

Jakże wymowny był stosunek Zełenskiego do upamiętnienia sojuszu Polski i Ukrainy z 1920 r. Zamiast defilady na Chreszczatyku powtarzającej historyczny przemarsz wojsk polskich i ukraińskich Ukraina upamiętniła krótkotrwałe, ale ważne dla wspólnej pamięci obydwu narodów wyzwolenie Kijowa spod władzy bolszewików poprzez wydelegowanie skromnego urzędnika (ewidentnie nieprzeszkolonego w kwestiach protokolarnych) do złożenia kwiatów wraz z ambasadorem RP pod tablicą poświęconą Petlurze.

Polscy politycy, dyplomaci i eksperci od dawna dostrzegają niewywiązywanie się Ukrainy z bilateralnych deklaracji i porozumień dotyczących sfery gospodarczej lub współpracy granicznej. Irytują niechęć i trudna do wytłumaczenia niezdolność rządów ukraińskich do stworzenia, nawet z polską pomocą, sprawiedliwych i godziwych warunków funkcjonowania polskich (i w ogóle unijnych) przedsiębiorców na Ukrainie.

W szczególności małe i średnie firmy w przeciwieństwie do wielkich koncernów często nie posiadają ani chęci, ani zdolności do funkcjonowania w warunkach ryzyka inwestycyjnego i kultury biurokratycznej dalekiej od standardów praworządności. Ogólnie zaś polskie firmy muszą konkurować z biznesami, które unikają opłaty ceł, podatków, mają ochronę prokuratury czy sądów. Ilustracją problemu może być sytuacja kierowców polskich ciężarówek, którzy częstokroć po kilkadziesiąt godzin dłużej stoją na przejściach granicznych niż ci ukraińscy, ponieważ nie płacą łapówek za rozclenie towarów. W zeszłym roku na podmioty zagraniczne w systemie przetargów publicznych Ukrainy przypadło 0,05% ogólnej wartości przetargów. Ponad połowa wygranych przetargów drogowych w 2020 r. przypada na trzy firmy (Onur, Awtomagistral Piwdeń, Rostdorstroj).

Przy tym wszystkim Ukraina wywiera ogromną presję na Polskę w sprawie przyznania większej kwoty dla ukraińskich przewoźników na międzynarodowe przewozy drogowe. Sama jednak od wielu lat nie wywiązuje się z zobowiązań do modernizacji istniejących i budowy nowych przejść granicznych oraz budowy odpowiedniej infrastruktury drogowej dla centrów logistystycznych i wielkich miast. Dlaczego Polska ma wpuszczać więcej przewoźników ukraińskich w sytuacji, gdy nasze firmy transportowe są do przewozów na Ukrainie skutecznie zniechęcane kilkugodzinnymi lub kilkudniowymi kolejkami na niezmodernizowanej granicy? Odstraszają też dziurawe drogi, które z powodu patologii z przetargami są remontowane znacznie słabiej i wolniej, niż pozwalają na to możliwości państwa ukraińskiego.

Dla bilateralnych relacji nie mniej ważne jest oczywiście rozgoryczenie wywoływane ignorowaniem postulatu uwzględniania wrażliwości historycznej przez Kijów. Ludzie odpowiedzialni za czystkę etniczną na Polakach w czasie II wojny światowej nadal są patronami ulic. Uczniom ukraińskich szkół i uczelni wciąż wpaja się (wbrew opiniom profesjonalnych ukraińskich badaczy) antypolskie mity historiograficzne. Nie widać dbałości o dziedzictwo kulturowe będące spuścizną przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, II RP lub powstałe, jak np. kijowski Kościół św. Mikołaja, dzięki pracy i ofiarności miejscowych Polaków.

Rozczarowanie Warszawą

Rozczarowanie, przyznajmy uczciwie, narasta także nad Dnieprem. Pewien niepokój budzi szerokie otwarcie polskiego rynku pracy i edukacyjnego dla obywateli Ukrainy, co w praktyce przekłada się na wysysanie pracowników fizycznych lub zdolnych studentów przez kilkukrotnie bogatszą Polskę. Jednak najwięcej niezrozumienia wywołuje presja wywierana przez Warszawę w sprawach historycznych. Ocenia się ją – także pod wpływem oddziaływania historycznych traum i stereotypów oraz zwodniczych analogii z Rosją – jako chęć pozbawienia Ukrainy suwerenności w sprawach historycznych, a nawet jako szantaż wystosowany w bardzo trudnym momencie do ukraińskiej państwowości. Mówi się o protekcjonalnym stosunku do Ukrainy i o dążeniu do potępienia jej ruchu niepodległościowego, co grozi moralną delegitymizacją ukraińskiej państwowości. Dostrzega się chęć politycznego PR-u na krytyce Ukrainy.

Ukraińcy widzą też, że państwo polskie czasem staje się zakładnikiem tzw. środowisk narodowych, sceptycznie nastawionych do idei współpracy z Ukrainą. Ku refleksji pozostawiam zagadnienie, w jaki sposób przekonywać Ukrainę, że jest się wiarygodnym przykładem reform i nowoczesnej demokracji, gdy Kijów jest informowany, że oczywisty nawet dla nieprawników bubel prawny, jakim była nowelizacja ustawy o polskim IPN, przyjęta przy zaledwie kilku głosach sprzeciwu przez Sejm, będzie zmieniony, z tym że nie poprzez nowelę ustawową, ale… orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego.

Jak zaś nakłaniać Ukraińców do szczerego rozliczenia się ze zbrodniczą przeszłością UPA, gdy w Polsce – kraju o ogromnej tradycji krytycznej historiografii – podejmowane są za przyzwoleniem IPN-u próby rewizji oceny zbrodni na kilkudziesięciu mieszkańcach białoruskich wiosek we wschodniej Polsce? Zbrodni, które zostały popełnione przez marginalnego dla pamięci narodowej kapitana „Burego”. Kilkanaście lat temu zresztą sama prokuratura IPN-u zakwalifikowała ją jako zbrodnię ludobójstwa i to zdanie podtrzymuje.

Warto też dodać, że prowadzony przez instytucje państwowe lub społeczne dialog historyczny mógłby być bardziej profesjonalny. Wymaga on bowiem wiedzy i kompetencji nie tylko historycznych, ale i dyplomatycznych, prawnomiędzynarodowych, a nawet psychologicznych. W Polsce tymczasem przeważają skrajne postawy. Z jednej strony słychać odwołania do zmitologizowanej historii, którym towarzyszy intelektualna egzaltacja, gdy mowa o potrzebie sojuszu przeciwko wspólnemu nieprzyjacielowi – Moskwicinowi. Z drugiej zaś strony obserwować można postawę reductio ad Banderam w stosunku do całej Ukrainy i wszystkich Ukraińców, co zawodzi ich zaufanie i sprzyja tylko wystąpieniu poczucia solidarności z banderowcami. Nadmieńmy tylko, że były polski współprzewodniczący Polsko-Ukraińskiego Forum Historyków swoją funkcję uznał za upoważnienie do publicznego formułowania postulatów uzależnienia polskiej polityki wobec Ukrainy od stosunku Kijowa do rzezi wołyńskiej.

Smutnym paradoksem jest to, że III Rzeczpospolita, tak akcentująca potrzebę głoszenia prawdy o historii, nie stworzyła na wzór Niemiec instrumentarium pozwalającego na sprawne prowadzenie profesjonalnej dyplomacji publicznej w odniesieniu do Ukrainy. Obecnie są nimi w dużej mierze obarczeni polscy dyplomaci czy inni urzędnicy. Nie bacząc na swoje inne zadania, muszą się przeobrażać w kustoszy pamięci historycznej i ekspertów od prac ekshumacyjnych.

Dokąd doszliśmy?

Wbrew początkowym nadziejom głównym osiągnięciem okresu prezydentury Zełenskiego stało się po prostu zahamowanie spirali emocji i rozczarowania w sprawach historycznych, kontynuacja współpracy wojskowej oraz podłożenie fundamentów pod współpracę gospodarczą. Udana była np. sierpniowa wizyta ministra finansów, Tadeusza Kościńskiego i podpisanie deklaracji o chęci zawarcia umowy w sprawie współpracy przy zwalczaniu wyłudzania VAT-u. Jeśli zapowiedź się urzeczywistni, to istotnie pomoże ucywilizować warunki prowadzenia działalności gospodarczej na Ukrainie przy polskiej pomocy. Cały czas współpracujemy w sferze obronności – polsko-litewsko-ukraiński batalion jest najbardziej spektakularnym jej przejawem. Pojawiają się jednak obawy wynikające z oceny działań ekipy Zełenskiego co do Rosji oraz w zakresie reform, na ile rząd w Kijowie jest zdeterminowany, by kontynuować proces europejskiej integracji Ukrainy i rozbratu z neoimperialną Rosją oraz postsowiecką kulturą polityczną.

Wbrew nadziejom, które się ujawniły po wizycie prezydenta Zełenskiego w Warszawie 1 września ubiegłego roku, nie udało się rozwiązać żadnego problemu na tle historycznym, a w szczególności prestiżowego dla obu krajów sporu o ekshumację.

Przypomnijmy, że w 2017 r. Ukraina wprowadziła zakaz wykonywania prac poszukiwawczych i ekshumacyjnych przez polskie instytucje po rozbiórce nielegalnego łuku tryumfalnego UPA. Działania przeprowadzono w sposób nieelegancki i naruszający ukraińskie uczucia narodowe, choć był on legalny i dokonany po wielu latach bezskutecznych wysiłków, by rozwiązać ten problem w dialogu z Ukrainą. Kijów uzasadnił swój zakaz także serią aktów wandalizmu dokonanych przez nieznanych sprawców na nielegalnych pomnikach UPA postawionych w Polsce oraz legalnej tablicy na mogile w Monasterzu, gdzie pochowano członków UPA zabitych podczas potyczki z NKWD. Argumenty Warszawy mówiące o tym, że Ukraina staje się jedynym krajem, który blokuje polskie ekshumacje, a nasz kraj przyznaje do woli zezwolenia np. Niemcom, a także Rosjanom, zostały zignorowane.

W ten sposób zaciemniły się perspektywy na godziwe pochowanie ofiar rzezi wołyńskiej, ale i np. żołnierzy września 1939 r. Dyplomacja ukraińska przekazywała Polsce, że ekshumacje będą odblokowane po wykonaniu drobnego, prestiżowego gestu – odbudowie tablicy w Monasterzu. W Polsce tymczasem się z tym nie śpieszono, a zwłokę objaśniano koniecznością przeprowadzenia dodatkowych badań, aby wyjaśnić faktyczną liczbę poległych, co do której istnieją uzasadnione wątpliwości. Trudno było jednak opieszałości w odbudowie tablicy w Monasterzu nie wiązać z niechęcią do podejmowania kontrowersyjnych dla lokalnej społeczności działań w okresach przedwyborczych.

Uzależnienie wznowienia wydawania zezwoleń na ekshumację i odblokowania inicjatyw na polu historii od odbudowy nieszczęsnej tablicy w Monasterzu można jednak uznać tylko za pretekst. Dla porównania nowelizacja ustawy o polskim IPN, która poprzez zrównanie zbrodni hitlerowskich, sowieckich i ukraińskich nacjonalistów wywołała sporo napięcia, została uznana za niekonstytucyjną, a tymczasem Ukraina nadal nie wywiązała się z zobowiązań podjętych za czasów Poroszenki. Obiecywano wtedy, że będzie zmieniona oburzająca Polaków ustawa zakazująca przejawiania lekceważącego stosunku do UPA. Nic w tej sprawie nie uczyniono. Filmu Wołyń nadal nie pokazano w ukraińskich kinach. Czyżby w Kijowie uznano, że z obietnic jednego państwa złożonych drugiemu nie trzeba się w ogóle wywiązywać, bo zmieniły się osoby pełniące urzędy państwowe (sic!)?

W tej sytuacji powstaje pytanie o szczerość ukraińskich intencji dotyczących dialogu historycznego. Czy aby nie jest on pozorowany, ale de facto podporządkowany ukraińskiej doktrynie suwerenności historycznej, która w mojej interpretacji brzmi następująco: Za niedopuszczalne uznaje się działania organów państwowych Ukrainy, które mogą sprzyjać zakwestionowaniu tradycyjnego schematu ojczyźnianej historii i podważaniu sensu działań ukraińskich formacji narodowowyzwoleńczych. Należy zdecydowanie przeciwstawić się presji obcych państw, a ewentualne zezwolenia na upamiętnianie czy ekshumacje nadawać tylko na zasadzie parytetowej.

Pochodną tej filozofii przypominającej barterową transakcję kośćmi jest odrzucanie wszelkich polskich argumentów o potrzebie uznania przez Kijów odpowiedzialności UPA za czystkę etniczną – naruszają one bowiem paradygmat symetrii odpowiedzialności. Część ukraińskich decydentów pewnie szczerze wierzy, że w latach 1943-1945 doszło do spontanicznych, wzajemnych mordów Polaków i Ukraińców, a jedynym rozsądnym podejściem do rozwiązania tego problemu jest ogólne potępienie i zapomnienie o sprawie bez próby dociekań, kto jest winny. Ważniejsza jest chyba jednak obawa, że pojawienie się na Wołyniu i w Galicji upamiętnień Polaków – zamordowanych mieszkańców tych ziem – poprzedzonych ekshumacjami potwierdzającymi słuszność polskiej argumentacji grozi delegitymizacją ukraińskiej mitologii narodowej i wewnątrzpolitycznymi kłopotami dla kraju popękanego wewnętrznie i toczącego walkę w obronie swojej suwerenności i integralności terytorialnej z Rosją.

Cały czas nie gaśnie też zarzewie potencjalnego konfliktu o ukraińską ustawę o szkolnictwie. Temu dokumentowi, który już wywołał głośny problem w relacjach ukraińsko-węgierskich, przyświecał zbożny cel – zwiększenie stopnia płynnego opanowania języka ukraińskiego przez wszystkich obywateli kraju. Niestety, ukraińscy politycy nie zaczęli od siebie, lecz od wychowania mniejszości narodowych. Zdecydowanie ograniczono więc prawa obywateli Ukrainy – starszych dzieci i młodzieży – nieidentyfikujących się z narodem ukraińskim do nauki w języku ojczystym. Wyjątek uczyniono tylko Tatarom, których uznano za rdzenny naród Ukrainy. Polacy, Węgrzy i Rumunii na obszarze Ukrainy też nie są ludnością napływową, ale ten argument zbyto milczeniem i radykalnie zmniejszono liczbę przedmiotów, które mogą być w szkołach – już nie mniejszości, ale ukraińskich – nauczane na wniosek rodziców po polsku, węgiersku czy rumuńsku (Rosjanie, jako że są narodem niemówiącym językiem urzędowym UE, zostali potraktowani jeszcze gorzej). Ukraińscy urzędnicy – inaczej niż eksperci Rady Europy – przed dłuższy czas chyba w ogóle nie rozumieli ani kontrowersyjności takich rozwiązań prawnych, ani możliwych implikacji dla relacji z Polską,

Napięcia zaczęły powstawać także wokół nowych, pozornie błahych spraw o charakterze tożsamościowym. Od kilku lat ukraińscy dziennikarze i różni działacze niemający bladego pojęcia o ortoepii, a więc bez elementarnej znajomości stylistyki polszczyzny, a także etymologii słów mających słowiańskie korzenie, postulowali, aby w Polsce zaprzestano mówienia „na Ukrainie” czy „Dniepr”, bo są to rosyjskie terminy uwłaczające Ukraińcom. Ostatnio do tej kampanii przystąpili zaś w sposób impertynencki funkcjonariusze państwa ukraińskiego, którzy gotowi byli zaryzykować skandal dyplomatyczny, byle wyrugować z polszczyzny rzekomy rusycyzm „Odessa” (w rzeczywistości słowo greckiego pochodzenia) i zamienić je na „Odesę”, a więc formę odzwierciedlającą ukraińską wymowę nazwy tego miasta.

Obciążenie stanowi wreszcie nieprzystawalność polskiej i ukraińskiej kultury politycznej i administracyjnej. Przy wszystkich od lat znanych wadach polskiej polityki wewnętrznej, deficytu kultury dialogu międzypartyjnego i dobrych obyczajów oraz brakującego zrozumienia, jak ważną rolę odgrywa w państwie profesjonalny aparat urzędniczy, to jednak podstawą działania instytucji państwa polskiego oraz polskich polityków są tak czy inaczej rozumiane interesy tegoż państwa i wspólnoty je zamieszkującej. Postsowiecka kultura polityczna dominująca na Ukrainie cechuje się natomiast tendencją do nadawania prymatu interesom prywatnym, z reguły biznesowym tego czy innego aktora, często również urzędników wysokiego szczebla.

Podsumowanie wizyty prezydenta Dudy

Zważywszy na powyższe uwarunkowania wizyta prezydenta Andrzeja Dudy miała za zadanie wzmocnić pozytywne tendencje w zakresie współpracy gospodarczej, a także stworzyć dobry klimat do dialogu historycznego i politycznego. Prezydent Duda wykonał przy tym ważny gest wobec Ukrainy, zabierając sporą delegację państwową ze sobą i spędzając trzy dni na Ukrainie w momencie, gdy pandemia w obu krajach wybuchła z niespodziewaną siłą.

Dużym pozytywem jest zapowiedź Ukrainy dotycząca podpisania porozumienia z Polską o szkolnictwie mniejszości narodowych, które byłoby nadrzędne wobec ustawy o szkolnictwie mniejszości narodowych. Miejmy nadzieję, że Ukraina z uregulowaniem tej sprawy nie będzie zwlekać, bo po objęciu stanowiska ministra edukacji i szkolnictwa wyższego przez Przemysława Czarnka (który podczas pełnienia funkcji wojewody lubelskiego dał się poznać jako zdecydowany przeciwnik ukraińskiego nacjonalizmu) tlący się spór (umykający uwadze opinii publicznej) może przerodzić się w pożogę.

Sukcesem skończyło się przeprowadzenie forum biznesu w Odessie. W szczególności optymizm budzi umowa zawarta przez Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo z Enerhetycznymi Resursami Ukrajiny (ERU), dotycząca wspólnych planów poszukiwania i wydobywania na Ukrainie paliw kopalnych. W razie realizacji będzie to przykład bardzo konstruktywnej polsko-ukraińskiej współpracy w strategicznym sektorze ku zgrozie Rosjan i ukraińskich grup biznesowych niechętnie patrzących na zaangażowanie się na Ukrainie przedsiębiorstw zagranicznych. Teraz pora, aby te uchylone drzwi – zarówno w sferze edukacji, jak i współpracy gospodarczej – zostały szeroko otwarte przez współpracę ministerstw kierunkowych.

Niestety deklaracje prezydentów o potępieniu zbrodni przeciwko ludzkości, które nie mogą być usprawiedliwione, i o konieczności zapewnienia możliwości przeprowadzenia poszukiwań i ekshumacji ofiar konfliktów, zostały prawie natychmiast zdezawuowane przez aparat urzędniczy.

Ukraiński IPN zapowiedział mianowicie (bądź też nakazano mu zapowiedzieć), że z uwagi na to, że na odnowionej w przeddzień wizyty Andrzeja Dudy tablicy w Monasterzu nie znalazły się nazwiska poległych upowców, którzy „polegli za wolną Ukrainę” (tak, jak to było przed dewastacją), polskie prace poszukiwawcze i ekshumacyjne będą nadal blokowane. Trudno to ocenić inaczej jak działania rażąco nieetyczne i nieproporcjonalne. W tym miejscu trzeba przypomnieć, że, co prawda, Ukraina odbudowała szybko, inaczej niż Polska, zniszczony, również przez „nieznanych sprawców”, pomnik pomordowanych mieszkańców Huty Pieniackiej, ale – o czym najwyraźniej zapomniano – w formie nieco innej niż pierwotna, bo bez części tekstu. Przy samym pomniku pojawiła się też tablica przedstawiająca wydarzenia niezgodnie z prawdą historyczną i usprawiedliwiającą zbrodnię na Polakach.

Smutne refleksje wywołuje też los pomnika Anny Walentynowicz – Ukrainki z pochodzenia. Nic bowiem nie wiadomo o staraniach władz państwowych, aby przemóc trudną do zrozumienia obstrukcję lub niewybaczalną indolencję mera Kijowa w sprawie jej godziwego upamiętnienia. W rezultacie prezydent RP odsłonił jej pomnik nie na jednej z ulic czy skwerów ukraińskiej stolicy, jak planowano, ale na terenie ambasady RP.

Ponura przyszłość?

Choć wizyta była potrzebna, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że dominujące komentarze po jej zakończeniu były nazbyt optymistyczne. Co gorsza, głębsza analiza relacji obu państw w ostatnich latach prowadzi do wniosku, że dialog polsko-ukraiński może nadal stanowić źródło rozczarowań dla osób w niego zaangażowanych, a w najgorszym scenariuszu spektakularnie się roztrzaskać. Polska i Ukraina są bowiem wciąż dalekie od tego, aby stać się rzeczywistymi, a nie tylko deklaratywnymi partnerami strategicznymi. Nie jest rzeczą wykluczoną, że po zmianie generacyjnej polskich elit Kijów doczeka się rządów w Warszawie, które z proeuropejską retoryką na ustach rzeczywiście zmienią postawę wobec Ukrainy.

Stosunek oparty na świadomości wspólnego pochodzenia, częściowo wspólnej historii i kultury oraz wspólnej państwowości w ramach przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, czyli tego wszystkiego, co wciąż generuje u większości polskich polityków i przedstawicieli elit intelektualnych emocjonalną, instynktowną chęć zaangażowania się na rzecz wsparcia Kijowa, ustąpi znanemu z Europy Zachodniej pragmatyzmowi. Bariera cywilizacyjna na Bugu się pogłębi. Coraz to nowe rzesze Ukraińców, zwłaszcza te lepiej wykształcone, będą ku uciesze władz polskich emigrować do pokrewnego im kraju, kultywować w małych społecznościach swój język i obyczaje, a także wiązać z polskim społeczeństwem nadzieje na lepszą przyszłość.

Tekst pierwotnie został opublikowany w języku ukraińskim na portalu Nowa Polszcza.