Nie ma przyszłości bez uświęcającego wymiaru pracy
W skrócie
Dla człowieka współczesnego praca stanowi paradoks. Z jednej strony jest narzędziem do uzyskania wymarzonego zysku. Z drugiej – trud pracy sprawia, że staje się ona czymś niepożądanym. Droga wyjścia wydaje się zaczynać od przypomnienia o jej uświęcającym i zbawczym wymiarze, o czym zapewnia nas chrześcijaństwo. Jedynie w ten sposób można odnaleźć sens pracy i być może pozbyć się tych zawodów, które w gruncie rzeczy pozbawione są sensu.
Praca to nie tylko przetwarzanie materii
„Kto nie pracuje, ten nie je” – ta nieco przewrotna parafraza św. Pawła (por. 2 Tes 3,10) pochodzi z art. 3 Konstytucji Rosyjskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej z 1918 roku, która wprowadziła powszechny obowiązek pracy. Różnica pomiędzy „kto nie pracuje” a „kto nie chce pracować” wydaje się subtelna, ale jest fundamentalna. Jest tak fundamentalna, jak pomiędzy obowiązkiem a powołaniem, zniewoleniem a wolnością. Akcent Pawła jest położony na woli, nie na materii.
Ekonomizm zdominował myślenie o pracy współczesnego człowieka. Trudno jest myśleć o niej inaczej, jak tylko w odniesieniu do działalności zarobkowej. Czy to w celu zapewnienia sobie podstawowych warunków życiowych, czy osiągnięcia takiego zysku, by móc sobie uprzyjemnić to życie na ziemi, czy nawet wtedy, gdy kapitał, który gromadzimy, w znacznym stopniu będzie przekraczał to, co będziemy w stanie kiedykolwiek przejeść – za każdym razem postrzegamy działalność ekonomiczną wyłącznie w wymiarze materialnym. Należy też pamiętać, że to w znacznej mierze XIX wiek przyniósł nam wielkie spory na temat pracy – między wczesnymi utopijnymi socjalistami, liberalnymi ekonomistami, niemieckimi idealistami czy w końcu marksistami. W debatę zaprzęgnięto filozofię i teologię, a także nowe nauki pozytywne.
Podejście do pracy w samym chrześcijaństwie nigdy nie było jednoznaczne i jednolite. I chociaż Kościół katolicki wypracował własną naukę społeczną, nie zmienia to faktu, że na przestrzeni dziejów rozumienie pracy – od strony filozoficznej, teologicznej i moralnej, ulegało zmianie i pozostawało w zależności od wielu czynników. W samym Piśmie Świętym można doszukać się kilku sposobów jej rozumienia. Wystarczy porównać ze sobą chociażby Księgę Rodzaju i nauczanie św. Pawła. Poczynając od starożytności i nauki Ojców Kościoła, przez wybitnych scholastyków, św. Tomasza, jego komentatorów czy innych wybitnych i zasłużonych dla Tradycji teologów, prezentowano różne stanowiska w tej kwestii. Nie wydaje się, by było w tym zakresie możliwe wyznaczenie wyraźnej granicy między poglądami doktrynalnie wątpliwymi o ortodoksją.
Nie ulega jednak wątpliwości, że istnieją pewne ujęcia tego problemu, które miały przeważający wpływ na kształtowanie się katolickiego wyobrażenia na temat pracy i jako takie odcisnęły wyraźne piętno na tym, co dzisiaj nazywamy katolicką nauką społeczną. Nie bez znaczenia dla współczesnego katolickiego nauczania pozostaje ruch Opus Dei (obrośnięty w popkulturze nieco sczerniałą legendą), założony przez Josemaríę Escrivę de Balaguer, ogłoszonego świętym przez papieża Jana Pawła II. Sam Escrivá w wywiadzie dla „The New York Timesa” w 1966 powiedział, że jego ruch ma na celu „przypomnienie chrześcijanom że, jak czytamy w Księdze Rodzaju, Bóg stworzył człowieka do pracy”, która ma moc uświęcać tak samego pracownika, jak i innych.
Chrześcijańska odpowiedź na problem pracy
Praca chyba nigdy nie zamykała się jedynie w horyzoncie materialnym, a przekraczała go w dążeniu ku bardziej wzniosłym, duchowym i etycznym celom. W samym wstępie do encykliki Laborem Exercens Jan Paweł II podał nad wyraz ogólną definicję pracy, jako „każdą działalność, jaką człowiek spełnia, bez względu na jej charakter i okoliczności, to znaczy każdą działalność człowieka, którą za pracę uznać można i uznać należy pośród całego bogactwa czynności, do jakich jest zdolny i dysponowany poprzez samą swoją naturę, poprzez samo człowieczeństwo”.
Tak szeroka definicja, wyrwana z kontekstu, może nastręczać problemów, gdyż daje złudzenie, że każda działalność ludzka utożsamiona została z pracą. Cały wydźwięk dyskursu na ten temat odsłania jednak bardzo mocno personalistyczno-chrześcijański charakter samej pracy. Pisząc, że stanowi ona „najistotniejszy klucz do całej kwestii społecznej”, zwraca uwagę, że dzieje się to tylko wtedy, gdy staramy się widzieć ją „pod kątem dobra człowieka” (LE 3). Praca nigdy nie jest jednak celem samym w sobie. Nie jest też towarem, który na zasadzie transakcji zostaje po prostu sprzedany pracobiorcy, jak próbują nam wmówić zwolennicy materialistycznego ekonomizmu. W personalistycznej myśli Wojtyły bardzo mocno jest podkreślana podmiotowość człowieka pracy. Jego wysiłek nie może być traktowany jako „towar” czy „środek” na drodze ku materialistycznemu zyskowi. Nie może się stawać przedmiotem wy-zysku. „Ostatecznie bowiem celem pracy – pisze papież – jakiejkolwiek pracy spełnianej przez człowieka – choćby to była praca najbardziej «służebna», monotonna, w skali potocznego wartościowania wręcz upośledzająca – pozostaje zawsze sam człowiek” (LE 6).
W myśli chrześcijańskiej człowiek nie jest istotą podobną zwierzętom czy maszynom wykonującym działanie, którego efektem jest jedynie jakiś materialny, dający się skalkulować rezultat. Człowiek ma swoją nadprzyrodzoną godność i w tej perspektywie powinno się postrzegać jego pracę. Tego rodzaju myślenie obecne jest zarówno w tradycji żydowskiej, jak i w chronologicznie późniejszym Nowym Przymierzu. Bóg żydowski był inny niż bóg filozofów – cały akt kosmogoniczny, stworzenie świata i ludzi, to wykonywana przez Niego praca, która zostaje zwieńczona dniem odpoczynku, świętym Szabatem. Jest to dzień, który pozwala się cieszyć owocami dobrej pracy, którego świętowanie było jednym z fundamentów i znakiem zachowania przymierza Jahwe. Człowiek, stworzony na obraz i podobieństwo Boże, zostaje włączony w ten akt stwórczy i zostaje mu powierzone jego kontynuowanie.
Błędne zdaje się być, lecz nie obce myśli chrześcijańskiej, przeświadczenie, że praca stanowi smutną konsekwencję grzechu pierwszych rodziców. Polecenie zaludniania ziemi i czynienia jej sobie poddaną z pierwszego opisu stworzenia (Rdz 1, 28) zamienia się w „klątwę” dopiero wskutek grzechu – kobieta będzie odtąd rodziła w bólach, a mężczyzna pracował w pocie i trudzie, walcząc o pożywienie. Sama praca nie jest jednak smutną konsekwencją grzechu pierworodnego. Jest wpisana w ludzki byt i jest jednym z elementów, dzięki którym człowiek jest nie tylko sobą, ale aktualizuje się, ma potencjał stania się kimś „więcej”. Działanie, które podejmuje człowiek, powinno dążyć do jego udoskonalenia, czyli jak twierdził Tomasz z Akwinu operatio est actus perfecti.
Gdy mowa jest zatem o pracy ludzkiej, nie można pomijać jej pełnego horyzontu: ostatecznego celu, w który powinna być wpisana. W pracy maszyn czy pracy zwierząt (w społeczeństwach przedprzemysłowych) istotny jest tylko materialny rezultat ich pracy. Tymczasem w odniesieniu do człowieka nie można pomijać duchowej wartości pracy i jej nadprzyrodzonego celu.
Błędne koło zysku
Współczesnym systemom ekonomiczno-społecznym na rękę jest sekularyzacja społeczeństwa, gdyż praca zostaje sprowadzona tylko i wyłącznie do działania w obrębie materii (bez względu na to, czy mamy do czynienia z pracą intelektualną czy fizyczną). W tym modelu praca – w kontraście do tego, co głosi katolicka nauka społeczna – pozostaje wyłącznie towarem, a jej celem jest zysk. Jest tak w ujęciu nie tylko liberalnym, ale i marksistowskim, gdyż jak pisał Engels w Zasadach komunizmu z 1847 roku: „Praca jest takim samym towarem jak każdy inny i cenę jej określają ściśle te same prawa, co cenę każdego innego towaru”.
Po rewolucji komunistycznej i zniesieniu własności prywatnej obowiązek pracy nie zanika, a zostaje rozszerzony na wszystkich. Nie ma już bowiem możliwości życia z rent czy przejadania dziedziczonych majątków. Kapitalistyczny zysk zostaje zastąpiony przez nadprodukcję towarów, która ma zapewnić ludzkości dobrobyt. I chociaż jest to bliższe chrześcijańskiej krytyce rzeczywistości, w której garstka bogatych żyje kosztem spauperyzowanych rzesz, to jednak realizacja jest fundamentalnie różna.
Jakkolwiek pojęcie zysku prawie zawsze łączone jest z kapitalizmem, nie można zapominać, że towarzyszy ono (chociaż nie zawsze pod tą dokładnie postacią) ludzkości od zawsze. To w średniowieczu jednak „zysk” zaczął stanowić definiującą wartość dla nowego stylu życia, który narodził się wraz z postępem w zakresie produkcji i dotyczył zarówno ludności miejskiej, jak i wiejskiej. Pogoń za zyskiem dotyczyła, jak twierdzi André Vauchez, tak chłopów, kupców, jak i duchownych. Nasiliła się akumulacja dóbr w rękach niewielu. Upowszechniła się praktyka spekulacji pieniądzem. Podobnie jak swego czasu lichwa (pożyczka na procent) była potępiana z równą, o ile czasem nie większą, zaciekłością co sodomia, tak w dzisiejszej kulturze praktyka ta stanowi normę. I nie jest to jakaś arbitralna krytyka wiążąca się z religijnym zakazem. Jej sens wynikał bowiem bezpośrednio zarówno z tradycyjnego rozumienia pracy, jak również z konieczności stosowania się do wymagań prawa naturalnego.
Spekulacja pieniądzem i czerpanie z tego korzyści było rozumiane jako działanie przeciw naturze (stąd częste zestawienie z grzechem sodomii). Lichwa polega bowiem na sztucznym mnożeniu pieniądza, poprzez naliczanie opłaty od samego ich wypożyczenia – co zdaniem Tomasza z Akwinu, jest naruszeniem zasady równości i sprawiedliwości. Zysk rodzi się dosłownie „z niczego”, ex nihilo. Nie jest produktem żadnej pracy.
Pogląd ten chrześcijaństwo przejęło za Arystotelesem, który wykorzystał dwuznaczność greckiego słowa tokos – narodziny i zysk. W lichwie „zysk” powstaje przez samą operację na pieniądzach – jest według tej logiki analogiczny do „zrodzenia”, które miałoby nastąpić w wyniku stosunku homoerotycznego. Dochodzi do rozmnożenia podobnego z podobnym, co jest nienaturalne. Ta argumentacja, na którą powołuje się Tomasz, została przyjęta w chrześcijaństwie, a jej echa widać w Boskiej komedii Dantego, gdzie lichwiarze są umieszczeni w VII kręgu piekielnym z sodomitami oraz w Kupcu weneckim Szekspira. „Lichwa – to pomór” pisał Ezra Pound w swoim Canto XLV.
Jednakże dla dzisiejszego człowieka (nawet katolika) argumenty Arystotelesa i Tomasza wydają się niezwykle odległe i mało przekonujące. Etienne Gilson, komentując Tomasza, zauważa, że zapewne niektóre z dzisiejszych pożyczek spełniłyby warunki pozwalające na uzyskanie zysku od pożyczki (np. gdyby pożyczone pieniądze były wykorzystane do jakiejś inwestycji, gdzie przyniosłyby przychód pożyczającemu). Wszelka jednak ewentualne wina związana z procederem lichwiarstwa leży po stronie lichwiarza – „pożyczający jest tu tylko ofiarą”. Ubodzy bowiem nie szukają lichwy, tylko pożyczki – naliczanie procentu to zła wola lichwiarza.
Ta krytyka „jałowego”, czy też „bezpłodnego” z natury sposobu uzyskiwania zysku, dotyczy szczególnie tej „niepracy”, którą jest spekulacja pieniądzem. Nie chodzi tu o przeciwstawienie pracy fizycznej innym jej formom (intelektualnej, ale również „duchowej”). I chociaż wydaje się, że ta generatywna teoria lichwy jest dzisiaj trudna do utrzymania, to jednak przyjęcie perspektywy celowości, pewnej teleologii pracy, jest jak najbardziej na miejscu. Ostatecznie bowiem celem większości tych działań jest tylko i wyłącznie zysk.
Pragnienie zysku jest motorem napędzającym cały proceder finansowy skupiony wokół współczesnych giełd. Jest on całkowicie a-moralny i a-duchowy. Jest to z jednej strony praca wyzwolona spod post-lapsarnego – tj. będącego następstwem Upadku – trudu pracy nałożonego na człowieka, z drugiej jest spętana przez owo pragnienie zysku. W tym procederze opisane przez Augustyna zakrzywienie ludzkiego pragnienia ku sobie (zamiast ku Bogu), które nastąpiło po pierwszym grzechu Rodziców, zostało doprowadzone do perfekcji.
Jeśli w pracy ludzkiej, według św. Tomasza, człowiek miał się doskonalić, tak we współczesnym kapitalizmie to same mechanizmy i narzędzia pozyskiwania zysku są udoskonalane w taki sposób, by mogły generować jeszcze więcej zysku, i tak ad infinitum. Demoniczne koło profitu samo się napędza i krąży w oderwaniu od rzeczywistości ludzkiej – moralności, nędzy ludów i potrzeby sprawiedliwego podziału dóbr.
Trzy kryteria moralnej oceny pracy
Zostało już powiedziane, że według nauki Kościoła sama praca, jako działanie, nie jest konsekwencją Upadku, ale nie jest przekleństwem. To trud związany z pracą jest konsekwencją grzechu. W dzisiejszych czasach ten trud, również w odniesieniu do pracy fizycznej, może ulec znaczącej reedukacji dzięki nowym technologiom. Charakter pracy w warunkach pre-lapsarnych pozostaje przedmiotem spekulacji teologicznych. Z rzeczy pewnych można w bezpieczny sposób założyć, że była dobrze ukierunkowana, jej cel był właściwy i nie było w niej owego Augustyńskiego zakrzywienia. Człowiek poprzez pracę zawsze partycypował w Bożym akcie stworzenia.
Po Upadku ta równowaga została zachwiana. Praca bywa nie tylko uciążliwa i męcząca, ale również często jałowa, bezcelowa, pozbawiona sensu. Nie tylko nie ubogaca człowieka duchowo, jak tego wymagałaby chrześcijańska etyka pracy, ale też nie przynosi nawet zysku. Jest upadlająca i bezużyteczna. Łączy się z nią głębokie poczucie bezsensu ze strony osób ją wykonujących (miało to swój wyraz ostatnio w kontekście pandemii COVID-19). Z perspektywy chrześcijańskiej etyki pracy warto więc byłoby dokonać radykalnego cięcia – podziału na „pracę dobrą” i „pracę złą” w naszej post-lapsarnej rzeczywistości.
Jeśli praca jest towarem, jej głównym celem staje się generowanie zysku. W konsekwencji każdy rodzaj działalności człowieka, o ile tylko wytwarza zysk, można uznać za pracę, która zostanie poddana w ten sposób grze rynkowej, tworząc podaż czy też zapewniając popyt na jakąś usługę lub produkt. Wydaje się to pozornie zgodne nawet z początkową definicją pracy z Laborem Exercens, która tę nazwę chciała rozciągnąć na każdą działalność człowieka, bez względu na okoliczności.
Każda praca musi mieć na uwadze jednak dobro człowieka, a ostatecznym dobrem bez żadnych wątpliwości jest jego zbawienie. To w gruncie rzeczy rozwiązuje wszelkie wątpliwości dotyczące tych zajęć zarobkowych, które jakiegoś powodu wchodzą w kolizję z etyką chrześcijańską.
O ile bowiem trudno czasem jednoznacznie ocenić, czy dana praca przyczynia się do zbawienia, to o wiele łatwiej jest wskazać, jaka praca stoi przeszkodzie do tego zbawienia. Podobnie jak w przypadku lichwy, taka praca może zostać określona „niepracą”. Wspomniany wymóg można nazwać soteriologicznym. Pozwala on na wskazanie, które zajęcia w bezsporny sposób działają na szkodę człowieka, przynajmniej w chrześcijańskiej perspektywie.
Kolejnym kryterium może być dobro wspólne. Czy dana praca przynosi pożytek społeczeństwu? Jest to kryterium, które może zostać zweryfikowane nawet z perspektywy pozakonfesyjnej. Tutaj perspektywa chrześcijańska nie jest konieczna. Nikt nie będzie przecież wątpił w wartość pracy, która dostarcza niezbędnych towarów i usług do życia. I nie chodzi jedynie o zaspokajanie podstawowych potrzeb życiowych – jak jedzenie, zamieszkanie, edukację, opiekę zdrowotną itd. Nie można przecież pominąć wartości potrzeb wyższych – duchowych, estetycznych, gdzie praca ludzi kultury staje się kluczowa i jest konieczna dla właściwego, pełnego i integralnego rozwoju człowieka. Podobnie z zajęciami zapewniającymi ludziom najzwyklejszą rozrywkę – w końcu człowiek, określony przez Huizingę jako homo ludens, wyraża swe człowieczeństwo także poprzez zabawę i grę. Podobnie jest również z pracami oferującymi rozmaite usługi (chociaż to właśnie w tym sektorze najczęściej występują opisane przez Davida Graebera bullshit jobs, prace bez sensu).
Dopóki praca nie uwłacza godności człowieka, nie dehumanizuje go, jest jak najbardziej pożądana. Gdy praca jest pożyteczna społecznie, stwarza ludziom warunki do prawidłowego rozwoju i nie zachodzi bezsprzeczny konflikt z pierwszym kryterium, można powiedzieć, że jest dobra. Intencjonalne nastawienie na soteriologiczny cel nie wydaje się być wówczas konieczne, gdyż pełni dobrze swą podstawową funkcję społeczną.
Za ostatnie kryterium można przyjąć to, co w odniesieniu do teologii młodego Wyszyńskiego nazwałem już kiedyś chrystologiką pracy. Dla autora Ducha pracy ludzkiej Chrystus-Robotnik pozostaje wzorcem dla każdego pracownika. Logos wcielony nie był wyzwolony z trudu pracy. Jezusowi z Nazaretu nie była obca praca fizyczna, intelektualna i duchowa. Jego przypowieści w dużej mierze bazują na wiedzy na temat konkretnych zawodów z Jego czasów i środowiska, jak pasterzy i rolników. Jezus jest „źródłem, celem i kontekstem wszystkich naszych żyć”, jak twierdzi John Milbank, co znaczy, że esse Jego osobowości jest nieskończoną całością zaktualizowanego bycia obecnego w Bogu. Poprzez naśladowanie Chrystusa i obserwację innych w ich naśladowaniu Go, zbliżamy się coraz bardziej do Niego. Obserwując każdego człowieka, zbliżamy się do głębszego poznania Go, tak długo „jak ich prawda znajduje się w Chrystusie”.
W zbiorczym wysiłku pracy na ziemi, pracując dla Królestwa Bożego, jesteśmy coraz bliżej niego. Imitatio Christi przenika każdy aspekt życia. Praca nie jest owocem grzechu pierworodnego, nawet jeśli nosi jego znamiona. Jej dobrze spożytkowany trud może mieć charakter zbawczy. W ten sposób objawia się jej kenotyczny charakter. Człowiek uniża się w pracy, musi coś poświęcić, żeby coś stworzyć (widać tu kontrast ze wspomnianą wcześniej lichwą – która tworzy coś z niczego). Wyszyński stwierdził wręcz, że poprzez trud pracy człowiek wyzwala się z grzechu pierworodnego i wyprowadza go ku Bogu. Jezus, jako Słowo Wcielone, w swej cielesności zanurzony był w pracę ludzką. Nie próbował nawet się z niej wyzwolić, a jej trud, będący skutkiem Upadku, nie był Mu obcy.
Trzecia droga między lewicą a leseferyzmem
U swych podstaw praca zostaje wpisana nie tylko w byt człowieka, ale i samego Boga – u samego początku, w akcie stworzenia świata oraz w zwieńczeniu historii zbawienia, którym jest wcielenie Syna Bożego. Nie ma żadnych przesłanek, by samą pracę rozumieć jako rezultat Upadku – jako smutną, acz konieczną powinność.
Praca, wpisana w akt stwórczy, jest płodna i kreatywna. Aktualizuje nie tylko potencjał człowieka, który ją wykonuje, ale i rzeczywistość, na którą oddziałuje swoją pracą. Teilhard de Chardin pisał w ubiegłym wieku, że „dla dziewięciu na dziesięciu praktykujących chrześcijan praca ludzka oznacza stan »zahamowania duchowego«”. Dzisiaj to przekonanie wydaje się wciąż obecne nawet w zsekularyzowanym społeczeństwie.
Wydaje się bowiem, że z jednej strony środowiska lewicowe starają się wyzwolić człowieka z konieczności pracy poprzez zapewnienie mu takich warunków życia, by praca nie była konieczna (widzimy tu kontrast z ortodoksyjnym marksizmem, gdzie praca nie była elementem przejściowym, ale nieuniknionym nawet po rewolucji komunistycznej), a z drugiej, wyznawcy leseferystycznego kapitalizmu marzą o maksymalizacji zysków przy jednoczesnym minimalizowaniu konieczności samej pracy, co musi oczywiście tworzyć dysproporcje w rozdziale dóbr. Tymczasem w chrześcijańskiej wizji praca jest konstytutywnym elementem egzystencji człowieka. Bez pracy nie ma historii ludzkości, nie ma również przyszłości. Ludzie pracy, jak pisał Teilhard, „nieświadomie, lub mimo woli współpracują […] z Królestwem Bożym i z dziełem spełnienia ostatecznych przeznaczeń”.
W ten sposób chrześcijanie uzyskują również dostęp do największej tajemnicy – Boga przychodzącego w Hostii. Jak przypominają słowa z przygotowania darów podczas Mszy Świętej: „Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, który jest owocem ziemi i pracy rąk ludzkich”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.