Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Obronić wolny rynek przed kapitalizmem

Obronić wolny rynek przed kapitalizmem Źródło: Mary Crandall - flickr.com

Opartego na konkurencji wolnego rynku trzeba bronić przed mającym tendencję do wytwarzania monopoli kapitalizmem. Narzędziami, które warto w tym przypadku rozważyć są: Minimalna Płaca Gwarantowana jako kasa oporu oraz Banki Pracy jako pracodawcy pośredni.

Kapitalizm Baala i monopolistyczny anty-rynek

Bronić wolnego rynku przed kapitalizmem? Cóż to za absurdalny pomysł! Przecież to synonimy! Tradycja Nauki Społecznej Kościoła oraz nieortodoksyjni ekonomiści i historycy gospodarki mówią nam jednak: nie, kapitalizm i wolny rynek to nie to samo.

Kapitalizm i wolny rynek oznaczają dwie różne tendencje, dwa bieguny gospodarki. Wolny rynek opiera się na konkurencji. Kapitalizm zaś opiera się na takiej koncentracji i akumulacji zasobów po stronie zatrudniającego („kapitalisty”), która pozwala trwale ograniczyć sprawczość pracownika. Ta podmiotowość pracownika w „kapitalizmie” zostaje na tyle zredukowana, że staje się on narzędziem w rękach pracodawcy, dodatkiem do jego kapitału; podlega uprzedmiotowieniu.

Prowadzi to do sytuacji opisanej przez Jana Pawła II w Laborem exercens: „Człowiek zostaje potraktowany jako narzędzie produkcji, podczas gdy powinien on – on jeden, bez względu na to, jaką pracę wypełnia – być traktowany jako jej sprawczy podmiot, a więc sprawca i twórca. Takie właśnie odwrócenie porządku, bez względu na to, w imię jakiego programu i pod jaką nazwą się dokonuje, zasługiwałoby na nazwę »kapitalizmu«”

Tak rozumiany kapitalizm to system gospodarczy, w którym koncentracja zasobów i narzędzi, a więc również koncentracja władzy, decyzyjności, sprawczości – umożliwia trwałe ograniczenie podmiotowości partnera  (pracownika, ale także podwykonawcy czy konsumenta). Tak rozumiany kapitalizm jest anty-rynkiem, dążeniem do trwałego wyeliminowania konkurencji. Jest on określany przez tendencję monopolistyczną. Spełnieniem tej tendencji jest zdobycie pozycji umożliwiającej odgórne, możliwie jak najbardziej arbitralne, narzucanie cen swoim podwykonawcom, kontrahentom i konsumentom.

Brzmi zbyt teoretycznie? Spójrzmy na Amazona, spójrzmy na Facebooka, spójrzmy ma Wallmarta, spójrzmy na Monsanto. To podmioty kontrolujące kluczowe gałęzie gospodarki – przetwarzanie i dystrybucję danych, przetwarzanie i dystrybucję żywności – którym pozycja całkowitego lub niemal całkowitego monopolu daje możliwość kształtowania cen. Technologia big data wzmacnia tę tendencję, pozwalając kształtować same wybory konsumenckie na etapie poprzedzającym „wolny wybór”.

Przeczytane w ten sposób pojęcie kapitalizmu z Laborem exercens przestaje „mówić” do nas wyłącznie o sprawach z przeszłości: o minionym świecie wielkich podmiotów zarządzanych przez biurokrację partyjną „realnego socjalizmu” wczesnych lat 80. XX w. Zaczyna „mówić” o naszym świecie. O świecie sterujących popytem gigantycznych (i puchnących jeszcze bardziej dzięki pandemii) platform cyfrowych. O świecie indywiduów zmieniających się w nieskończenie podzielne dywidua; byłych „jednostek” rozbijanych na statystki czasu reakcji i liczby kliknięć, traktowanych przez monopole jako farmy danych.

Gospodarka jednostronnie „kapitalistyczna” (w sensie zdefiniowanym powyżej przez Wojtyłę) prowadzi do sytuacji, gdy wolna przedsiębiorczość staje się coraz bardziej iluzoryczna. Zamiast stojących na własnych nogach, sprawczych pracowników i drobnych przedsiębiorców – produkuje podwykonawców uzależnionych od kaprysów monopolistów.

Ponadto gospodarka jednostronnie „kapitalistyczna” zmienia samą gospodarkę w obiekt kultu. W miejscu gospodarki zakorzenionej w społecznych relacjach, służącej budowaniu i podtrzymywaniu tych relacji, praktykowaniu dobrego życia – stawia gospodarkę-fetysz, gospodarkę-Baala stojącą ponad społeczeństwem i żądającą ofiar. Wymagającą dziś – jak słusznie wskazuje ekonomiczny dorada Benedykta XVI i Franciszka Luigino Bruni – całkiem dosłownie ofiar z ludzi, ostatnio ofiar z osób starszych, wzywanych podczas pandemii COVID do „poświęcenia swego życia dla ratowania gospodarki”.

Czego potrzeba, żeby w tej sytuacji wzmocnić wolną przedsiębiorczość i wolność pracownika? Na początek potrzeba czasu.

Mieć czas: minimalna płaca gwarantowana jako kasa oporu

Lockdown. Osłuchaliśmy się przez ostatnie kilka miesięcy z tym terminem tak bardzo, że zapomnieliśmy, co pierwotnie oznaczał. Historycznie jest to pojęcie oznaczające skierowany przeciw własnym pracownikom „strajk przedsiębiorców”. Strajk zupełnie inny od tego, który widzieliśmy w maju 2020 r. na ulicach Warszawy. W stolicy protestowali zdesperowani drobni przedsiębiorcy, którzy uznali, że nie mają już siły ani zasobów, by dłużej czekać. Właśnie brak sił i zasobów – i wytwarzana przez ten brak presja czasu – wypchnęły ich na ulicę. Uznali oni, że ich małe i średnie firmy nie mogą pozwolić sobie na przedłużający się lockdown, bo każdy kolejny jego tydzień zjada już nawet nie zapasy na trudne czasy – odłożony „tłuszcz” – ale żywe „ciało”, mięśnie ich firm.

Lockdown pierwotny to strajk „kapitalistów”, zdolnych do utrzymania się ze zgromadzonych zasobów „kapitału”, przeciw własnym pracownikom, którego celem jest zmuszenie pracowników do zgody na niższe płace i niższe standardy pracy. „Kapitaliści” urządzający lockdown antypracowniczy zamykali na jakiś czas swoje przedsiębiorstwa, czekając aż ich pracownicy, pozbawieni płacy, zmiękną. „Kapitaliści”, którzy celowo zamykali swoje przedsiębiorstwa, tracili część zysków i żyli z tego, co wcześniej zgromadzili. W tym samym czasie pracownicy wpadali w długi, bo nie mieli oszczędności, które pozwalałyby im czekać. Właśnie po to, by przeciwstawić się lockdownom, pracownicy oszczędzali razem pieniądze, tworząc pierwsze „kasy oporu”. Właśnie dlatego gromadzili zasoby pozwalające wytrzymać konfrontację; zasoby dające im czas.

Lockdown pandemiczny był inny. Tymi którzy go zarządzili, byli przywódcy państw – i sami konsumenci. Przeciwnikiem, którego wzięliśmy na przeczekanie, był wirus. To jego osłabialiśmy, ograniczając dopływ nowych zakażonych. Lockdown antypracowniczy był po prostu zatrzymaniem wytwarzania. Lockdown pandemiczny był inny, bo choć zatrzymywał gospodarkę, jednocześnie wytwarzał coś ważnego. Lockdown antypracowniczy zamykał zakłady pracy i wysyłał ludzi – bezczynnych – do domu. Lockdown antywirusowy wysłał ludzi do domów po to, by podtrzymywali i produkowali same społeczne warunki możliwości gospodarowania.

Tym, co wytwarzał lockdown antywirusowy był podstawowy zasób, bez którego nie może funkcjonować społeczeństwo ani gospodarka: zdrowie publiczne. To zdrowie publiczne – tworzone przez stan zdrowia pojedynczych obywateli, przez ich interakcje, przez podtrzymującą to zdrowie infrastrukturę – było zasobem, który reprodukowali ludzie zamknięci w domach. Lockdown antywirusowy był niezbędny, co pokazały przykłady krajów, które się nań nie zdecydowały lub zdecydowały zbyt późno, doprowadzając w ten sposób do śmierci znacznie większej liczby swoich obywateli, niż kraje, które zdecydowały się na lockdown wcześniejszy i bardziej konsekwentny.

Jednocześnie efekty ekonomiczne lockdownu antywirusowego – w formie, którą przyjął w większości krajów, to jest w formie nie zapewniającej obywatelom dostępu do społecznej, antywirusowej „kasy oporu” – są niemal identyczne z lockdownem antypracowniczym. Firmy i jednostki z konieczności wykorzystały swoje zapasy. Ci, którzy ich nie mieli lub zgromadzili ich mało (pracownicy i dysponujący niewielkim kapitałem drobni przedsiębiorcy), zużyli te zapasy, a wielu spośród nich popadło w długi. Trafili na bezrobocie i musieli zamknąć swoje biznesy. Obcięto im płace lub to oni zredukowali płace lub zmniejszyli zatrudnienie.

Ci, którzy dysponowali dużym i płynnym, łatwo odmrażalnym kapitałem, znaleźli się w komfortowej sytuacji. Czas działa na ich korzyść. Konkurencja ze strony mniejszego biznesu jest coraz mniejsza. Wielcy gracze przejmują teren. Oligopole i monopole umacniają swoją pozycję negocjacyjną wobec konkurencji i podwykonawców, wobec pracowników i wreszcie wobec konsumentów. Teraz oligopoliści i monopoliści będą mogli łatwiej dyktować ceny pracownikom, podwykonawcom i konsumentom.

W Polsce kolejne odsłony Tarczy Antykryzysowej osłabiły prawną pozycję pracowników. Rosnące bezrobocie osłabia ich pozycję ekonomiczną. Wreszcie, opowieść o konieczności zaciskania pasa (co dla wielu pracowników i drobnych przedsiębiorców oznacza zaciskanie go na szyi) kończy opowieść o rynku pracownika. Opowieść, która  od czasu wprowadzenia przez rząd Zjednoczonej Prawicy świadczenia 500+, minimalnej stawki godzinowej i konsekwentnego podnoszenia płacy minimalnej – podnosiła, wzmacniała poczucie godności i pobudzała aspiracje.

Lockdown antywirusowy osłabił zatem pozycję pracowników i drobnych przedsiębiorców. Jeśli podczas kolejnego, częściowego lub całkowitego lockdownu nie zapewnimy im zapłaty za zamknięcie się w domach i wytwarzanie zdrowia publicznego, będziemy musieli liczyć się z ich buntem. Jeśli nie dostaną zapłaty za pracę nad wytwarzaniem zdrowia publicznego, nad podtrzymywaniem społecznej odporności, nie będziemy mogli powiedzieć, że jest to bunt nieuzasadniony.

Ponadto, jeśli nie zapewnimy pracownikom i mniejszym firmom środków pozwalających na odbudowę ich pozycji negocjacyjnej wobec monopoli – będziemy musieli liczyć się z realnym zanikaniem wolnego, opartego na realnej konkurencji rynku. Gdy górne piętra gospodarki zostają opanowane przez niezagrożone przez konkurencję monopole – konkurencja nie znika w zupełności. Dzieje się coś innego.

Coraz bardziej bezwzględna konkurencja o kurczące się zasoby zostaje przez niezagrożone monopole zdelegowana na dół: do świata drobnych przedsiębiorców i pracowników. Ci pierwsi nie mogą już stać się realną konkurencją dla wielkich graczy, przestają być siłą równoważącą ich moc. Przestają współzawodniczyć z większymi graczami na innowacje (techniczne, organizacyjne, społeczne) potęgujące zdolności ich zespołów. Są zmuszeni konkurować brutalnie między sobą o resztki rzucane między nich przez monopolistów – równając w dół, obniżając pensje i standardy, by wyrwać zlecenia od wielkich państwowych czy prywatnych podmiotów.

Jedną z możliwych odpowiedzi na tę sytuację jest zaproponowana przez papieża Franciszka w jego wielkanocnym orędziu minimalna płaca gwarantowana, wypłacana podczas częściowego lub całkowitego zawieszenia normalnej aktywności gospodarki tym, którzy tracą pracę lub muszą ją zawiesić, by chronić zdrowie publiczne. Papież wskazujący na to rozwiązanie był, w chwili gdy pisałem te słowa (tj. pod koniec czerwca 2020 roku), jednym z niewielu światowych przywódców, który w momencie rozmrożenia i odprężenia miał odwagę powiedzieć: „Nie czas na zwycięskie pieśni”.

Ludzie nie przestali umierać na COVID. Pierwsza fala w wielu krajach, w tym w Polsce, gdy piszę te słowa, nie opadła. Wobec perspektywy kolejnych epidemii musimy być gotowi na nowe odsłony lockdownu. Nawet jeśli nie zostanie wprowadzony kolejny pełen lockdown, będziemy musieli liczyć się z tym, że gospodarka coraz częściej będzie funkcjonować w trybie stop and go, wymuszanym nie tylko przez epidemie, ale także przez skutki kryzysu klimatycznego.

Jeśli zależy nam na zachowaniu tkanki społecznej, nie możemy po raz drugi zgłosić nieprzygotowania, gdy nadejdzie kolejny – pandemiczny lub klimatyczny – kryzys. Tym razem musimy być gotowi i zorganizować wcześniej „kasy oporu” chroniące naszą społeczną odporność i chroniące wolny rynek, finansowane z równoważących podatków od gigantów cyfrowych, granicznego unijnego podatku węglowego czy antyrentierskiego podatku majątkowego. Kasy oporu, które działać mogą również w czasie niepandemicznym, jako banki wypłacające obywatelska dywidendę, jako alternatywne linie kredytowe, społeczne inkubatory przedsiębiorczości oraz kierujące się celami społecznymi i ekologicznymi fundusze inwestycyjne.

Lockdown pracowniczy pokazywał, że „kapitał” jest zakumulowanym, zamrożonym czasem. Czasem, który można w razie potrzeby rozmrozić. Kto ma do dyspozycji więcej zakumulowanego czasu, kto może pozwolić sobie na czekanie – wygrywa.

Minimalna Płaca Gwarantowana zwraca pracownikom i drobnym przedsiębiorcom do dyspozycji czas, wzmacniając ich pozycję negocjacyjne, równoważąc pozycję <kapitalistów>, mających do dyspozycji wiele zamrożonego czasu. Minimalna Płaca Gwarantowana jest jedną z możliwych „kasą oporu” chroniących zdrowie publiczne przed nawrotami pandemii, zaś zdrową gospodarkę – przed panowaniem monopoli.

W ten sposób minimalna płaca gwarantowana i zbliżone do niej rozwiązania potęgują sprawczość pracowników i przedsiębiorczość. Dają im czas i przestrzeń realnego wyboru, realną możliwość powstrzymania się od pracy, gdy sama praca zagraża bezpośrednio ich zdrowiu lub zdrowiu publicznemu. Takie rozwiązania mogą stać się – w przestrzeni codziennych społecznych faktów, a nie wyłącznie na poziomie deklaracji o wyznawanych od święta „wartościach” – realnym potwierdzeniem prawdy, że „o ile człowiek jest przeznaczony i powołany do pracy, to jednak nade wszystko praca jest »dla człowieka« a nie człowiek »dla pracy«” (Laborem exercens, 6).

Mieć wybór: banki pracy jako pracodawcy pośredni

Minimalna płaca gwarantowana jest płacą za wytwarzanie odporności zbiorowej, gdy nie można normalnie pracować. Jest także metodą zrównoważenia „produktywizmu”, metodą na osłabienie krytykowanego już przez papieża Pawła VI niezdrowego i przesadnego kultu pracy, będącego świecką wersja herezji o zbawieniu z uczynków; sposobem na wzmocnienie, dowartościowanie „czasu wolnego”, czasu na aktywności nie mieszczące się w wąskich ramach pracy najemnej.

Jednocześnie minimalna płaca gwarantowana wydarza się niejako poza rynkiem pracy, oddziałuje na niego z zewnątrz, nie przekształca bezpośrednio samych stosunków pracy. Choć może uwalniać od ciężaru niechcianej pracy – nie pomaga w zdobyciu pracy chcianej. Nie przykłada się więc bezpośrednio do przekształcania pracy z Adamowego ciężaru-przekleństwa w ekspresję wolnych, twórczych, sprawczych sił człowieka, pozwalających mu spełniać się przez pożyteczną pracę na rzecz swojej rodziny i społeczności.

Jedną z najciekawszych i potencjalnie najbardziej transformujących innowacji teoretycznych, odpowiadających na braki idei minimalnej płacy gwarantowanej, innowacją ułatwiającą myślenie o przekształceniu pracy od wewnątrz, jest pojawiająca się w Laborem exercens koncepcja pracodawcy pośredniego: „Pojęcie »pracodawcy pośredniego« obejmuje zarówno osoby, jak też instytucje różnego typu obejmujące również zbiorowe umowy o pracę, ustalone przez te osoby i instytucje zasady postępowania, określające cały ustrój społeczno-ekonomiczny”.

Jak jest cel pracodawcy pośredniego? Przeciwstawienie się bezrobociu: „Ażeby przeciwstawić się niebezpieczeństwu bezrobocia, aby wszystkim [podkreślenie moje – M.P] zapewnić zatrudnienie, instancje, które zostały tu określone jako pośredni pracodawca, winny czuwać nad całościowym planowaniem w odniesieniu do tego zróżnicowanego warsztatu pracy, przy którym kształtuje się życie nie tylko ekonomiczne, ale także kulturalne danego społeczeństwa — oraz nad prawidłową i celową organizacją pracy przy tym warsztacie. Winna to być troska całościowa, która ostatecznie spoczywa na barkach państwa, ale która nie może oznaczać jednokierunkowej centralizacji ze strony władz państwowych. Chodzi natomiast o trafną i celową koordynację, w ramach której być winna zagwarantowana inicjatywa poszczególnych osób, samodzielnych grup, ośrodków i lokalnych warsztatów pracy — zgodnie z tym, co już wyżej powiedziano o podmiotowym charakterze pracy ludzkiej” (Laborem exercens, 18).

Zadaniem państwa, czy mówiąc precyzyjniej, centralnych oraz samorządowych władz publicznych nie jest w tym przypadku usunięcie prywatnej przedsiębiorczości i konkurencji, ale właśnie ograniczenie tendencji monopolistycznej typowej dla rynku pracy w gospodarce jednostronnie „kapitalistycznej”.

Tak jak na poziomie relacji między przedsiębiorstwami konieczne jest zrównoważenie relacji między monopolem a wolnym rynkiem przez umożliwienie przedsiębiorcom konkurowania z „kapitalistycznymi” monopolistami – tak na poziomie relacji wewnątrz przedsiębiorstwa konieczne jest zrównoważenie mocy operujących na rynku przedsiębiorców i mocy pracowników poprzez stworzenie oferty, która byłaby konkurencyjna z punktu widzenia pracowników, zwiększając ich realne możliwości wyboru.

Inaczej niż w modelu workfare (będących odnowioną wersją wiktoriańskich Domów Ubogich z ich pracą przymusową) nie grozi się tu odebraniem świadczeń społecznych w przypadku odmowy przyjęcia oferowanej przez państwo oferty pracy – daje się tu możliwość wyboru pracy tym, którzy chcą pracować. Władza publiczna oferuje w „bankach pracy” możliwość podjęcia zatrudnienia dobrze płatnego i dającego poczucie sensownego zaangażowania na rzecz swojej społeczności i środowiska. „Banki pracy” zwiększają w ten sposób presję konkurencyjną na przedsiębiorców, by ci oferowali na rynku pracy oferty o wyższym standardzie, bardziej atrakcyjne dla pracowników.

Banki pracy pozwalają również racjonalniej alokować pracę – nie marnując ludzkiego czasu i energii na kolejne pozbawiające poczucia sensu bullshit jobs – ale umożliwiając podjęcie zajęć, które dają poczucie spełnienia przez realizację zadań, które za najważniejsze uznała dana lokalna społeczność: budowie szkoły, naprawie drogi, sadzeniu drzew itp. Wreszcie banki pracy, zapewniając dobre zatrudnienie, stwarzają też popyt na dobra i usługi miejscowych przedsiębiorców, generując w ten sposób stabilny, wychodzący od dobrze wynagradzanych pracowników – impuls popytowy.

Szukając systemowej równowagi

Praktyczną ideą regulacyjną takiego sposobu myślenia o gospodarce (czy raczej o „gospodarkach” w liczbie mnogiej) – jest równoważenie. Równoważenie mnogich, działających według różnych logik, realizujących różne „cnoty” i korzystających z różnych efektów skali „gospodarek”: „państwa”, „rynku”, „kapitalizmu”, pracowników, rodzin, samorządów regionalnych, pracowniczych i branżowych, związków zawodowych, startupów, inkubatorów innowacji społecznych czy instytucji kredytujących.

Tego rodzaju podejście kierowane przez ideę regulacyjną równoważenia nie odrzuca ani nie afirmuje dogmatycznie przedsiębiorstw wielkich lub małych. Dostrzega, że w wielu wypadkach duże podmioty mogą oferować pracownikom większą niż w małych firmach możliwość awansu i czytelniejszą ścieżkę kariery, klientom – efekt skali i efekt sieciowy, zaś gospodarce narodowej – kapitał i możliwości organizacyjne, ułatwiające prowadzenie badań i wprowadzanie innowacji.  Dostrzega również, że wystarczająco mocne i zakorzenione w swoich społecznościach małe firmy w mniejszym stopniu zagrażają konsumentom monopolem, zaś społeczeństwu – mniej zagrażają korumpowaniem i kontrolowaniem władzy politycznej przez wielki biznes. Równoważenie koncentrującej tendencji monopolistycznej i dekoncentrujacej tendencji konkurencyjnej jest jednym z praktycznych zadań stojących przed tego typu myśleniem i działaniem.

Myślenie regulowane przez koncepcję równoważenia nie chce obiecywać zbyt wiele. Ideą regulacyjną nie jest tu wytwarzająca się rzekomo „ostatecznie” naturalnie i automatycznie – równowaga, ale właśnie równoważenie. Równoważenie, które jest trudną sztuką poszukiwania właściwego rytmu, właściwej miary, właściwego punktu ciężkości, narażoną na nieustanne pomyłki.

Być może taką sztukę równoważenia  – jako zasadę sprawiedliwości – miał na myśli Paweł z Tarsu, kiedy radził: „Niech teraz wasz nadmiar wyrówna ich niedostatek. Kiedyś być może ich nadmiar wyrówna wasz brak – i w ten sposób będzie równowaga, zgodnie ze słowami: Ten, kto wiele zebrał, nie miał za wiele, a ten, kto mało, nie miał za mało”  (2 Kor 8,14-15)

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.