Holokaust na TikToku. Tabu a wolność słowa
W skrócie
Holokaust był do niedawna powszechnie uznawanym tabu. Nie można było w dowolny sposób mówić o Zagładzie. XX-wieczna tragedia funkcjonowała w przestrzeni publicznej jako synonim grozy, zepsucia człowieka, stała się w końcu inspiracją do pogłębionej refleksji nad źródłem zła czy naturą nowoczesności. Z czasem emocjonalny ładunek idący za Auschwitz stracił wiele ze swej mocy. Wraz z powolnym umieraniem ostatnich więźniów, którzy przeżyli piekło obozów, niemiecki przemysł śmierci staje się pozbawioną emocji datą w podręczniku do historii. Tabu nazistowskich zbrodni nie zostaje świadomie przezwyciężone. Po prostu znika. Udawanie ofiary holokaustu (#holokaustchallenge), obecnie popularny trend na TikToku, jest przykładem tego procesu. Jednak nawet jeśli jest to nieuchronne, to cała akcja prowokuje nieśmiertelne pytanie o granice wolności słowa.
??this is kyla.atkin pic.twitter.com/RGIoCvN4iB
— Patricia?️?✡️ (@Mowgli_Lincoln) August 18, 2020
Młode osoby przebrane za ofiary Holokaustu, często w towarzystwie lekkich piosenek pop, opowiadają kilkunastosekundowe historie, jak razem z całą swoją rodziną zostali zesłani do obozu lub jak esesman zachęcając do wspólnej kąpieli z mamą, zaprowadził je pod prysznic, z którego nie było powrotu. Ostry makijaż podkreślający, że patrzymy na osobę umarłą, kamera skupiona na oczach, sprawiających wrażenie podkrążonych dzięki użyciu tuszu do rzęs, „umorusana” twarzyczka zapewne za pomocą jakiegoś drogiego kosmetyku, mającego imitować realny brud, charakteryzacja przywodząca na myśl wychudzone twarze więźniów Auschwitz; w dużym skrócie – fascynacja bycia ofiarą, cierpieniem przepuszczonym przez pop-kulturowe znieczulenie i wreszcie podekscytowanie z bycia zombie podobne ekscytacji z okazji rytualnej przebieranki na coroczne Halloween.
Te dzieci nawet nie zauważają, że przekroczyły granicę tabu. Skoro mogę udawać wampira w ostatni dzień października, to dlaczego „Holokaust-Zombie” to przekroczenie granicy? Czym się to niby różni? Właśnie w takiej reakcji tkwi głębszy problem. To, że kolejny challange z infantylnego TikToka wzbudza kontrowersje, nikogo już nie dziwi. Głupia akcja iluś tam młodych followersów nie jest wystarczającym pretekstem, żeby zajmować uwagę Czytelnika naszego portalu.
Problem polega na tym, że właśnie tam, we wnętrzu chińskiej aplikacji, wykuwają się nowe wzorce kulturowe. TikTok jest najczęściej pobieraną aplikacją w 2020 r., a w 2019 r. liczba użytkowników serwisu przekroczyła 1,5 mld. Staromodni „ludzie fejsa”, nie mówiąc już o pokoleniu ich rodziców, którzy często stronią od mediów społecznościowych, stracili kontakt z bazą.
Przekraczanie jakiegokolwiek tabu i idące za tym oburzenie, że ktoś ośmielił się je przekroczyć, zwykle wyczerpują reakcje. Z horyzontu refleksji znika palący problem, który realnie dotyczy dziś społeczeństw szeroko pojętego Zachodu. Tym problemem jest wolność słowa. Gdzie ustawić jej granice? A może każda granica to dyskursywna przemoc?
Czym jest tabu?
To fundamentalny zakaz, kulturowy dogmat. Jego przekroczenie wyklucza z płaszczyzny współodczuwania całej społeczności, a winowajcę musi spotkać kara. Zdaniem Claude’a Levi-Straussa, klasyka antropologii kulturowej, tabu zaczyna kulturę. Jest na nim ufundowana. Bez tabu nie ma społeczeństwa. Pierwotnym, kulturowo usankcjonowanym zakazem było zabicie ojca, które w niektórych ludach pierwotnych przybierało postać deifikacji ofiary. Tabu jest więc nierozerwalnie połączone ze świętością wyznawaną w danej społeczności, sferą sacrum. We współczesnej Polsce, w czasach, gdy bezcześci się pomniki Chrystusa lub pali tęczowe flagi, warto pamiętać o funkcjach tych pierwotnych, na co dzień nieuświadamianych, mechanizmów. W zależności od ideowej wrażliwości i światopoglądu do tabu można mieć diametralnie różny stosunek.
Lewica ma tendencję do walczenia z zakazanymi tematami, wskazując w ten sposób fakt istnienia struktur przemocy i konieczność emancypacji. I jest w tym konsekwentna. Skoro, jak utrzymują, kultura jest siedliskiem struktur wykluczających inność, to znoszenie tabu może być skuteczną formą walki z przemocą. Dla lewicowej wrażliwości nieobecność jakiegoś tematu w sferze publicznej jest podejrzana, gdyż sugeruje istnienie dyskryminującego zakazu, który nie pozwala danej grupie realizować w sposób pełnoprawny swojej tożsamości: płciowej, seksualnej, klasowej etc. „Dlaczego ciągle spychacie, panowie posłowie, temat ustawowych rozwiązań przemocy domowej? To może dlatego, że w ogóle wam ona nie przeszkadza? Może wypieracie własne poczucie winy lub obawiacie się utraty własnej pozycji?” – pytają oskarżycielsko.
Prawica natomiast ma tendencje do obrony tabu przed żywiołem dyskursywnej negacji. I jej także nie można odmówić konsekwencji. Skoro kultura jest źródłem tożsamości, samym jej sednem, to nieroztropnie jest rezygnować z tabu, a więc jej rdzenia. Człowiek zakorzeniony w prawicowym imaginarium nie musi podważać tezy Zygmunta Freuda, że „kultura jest źródłem cierpień”. Nie zgodzi się natomiast, że źródłem cierpienia jest wyłącznie sposób zorganizowania społeczeństwa. W tym sensie prawicowiec jest realistą. Toleruje pewną dozę przemocowości kultury, bo ma świadomość braku alternatywy. Zło i cierpienie są naturalne, są wpisane w świat.
Kultura nie tworzy zła, ale stara się nim w niedoskonały sposób zarządzać. Jeśli rozmawiamy o tym, co można, a czego nie wypada powiedzieć publicznie, warto byłoby się zastanowić, co kryje się pod siermiężnym argumentem „ale jest przecież wolność słowa”. Jest, to prawda. Ale każda wolność ma swe granice i nie można sprowadzać ich wyłącznie do obowiązującego prawa.
Czy cenzurować TikToka?
Gdyby to zależało od woli konsekwentnie myślącego prawicowca, to #holokaustchallange byłby zakazany. Jeśli łamiesz tabu, czekają cię sankcje. Konserwatywny chiński administrator usunąłby niepoprawną treść. Zauważmy, że szeroki temat cenzurowania wypowiedzi w sieci jest stale obecny i również dotyka społecznego tabu. Promowanie nazizmu, pornografii, czy w końcu język nienawiści wobec mniejszości seksualnych – to kategorie, dzięki którym administratorzy popularnych serwisów mają prawo usunąć materiał. Kontrola treści w Internecie to ogromny temat, w który nie chcę teraz wchodzić, zauważmy jednak, jak trudno ustalić granicę tego, co ma być cenzurowane. I jak często wzbudza to kontrowersje.
Nie biorą się one z niczego. Radykalna pluralizacja debaty, przekraczanie tabu dla sportu lub w imię politycznej agendy, demokratyzacja debaty przez globalne upowszechnienie dostępu do Internetu powodują, że to, co dla jednych jest głoszeniem swojego światopoglądu (antyszczepionowcy, na przykład) dla drugich jest szkodliwym działaniem wpływającym nie tylko na jakość debaty, ale i na świadomość czy bezpieczeństwo ludzi. Wolność słowa, bez której nie można wyobrazić sobie katalogu demokratycznych praw, nagle traci swoją wyrazistość. A jej definicja będzie zależna od wyznawanego światopoglądu. Wolność słowa staje się wartością instrumentalną.
Jeśli jeszcze obracamy się w przestrzeni prywatnych serwisów, to tam polityka i regulamin są tworzone przez właściciela, więc problem jest mniejszy. Z perspektywy liberała to dość czysta sytuacja – nie chcesz, żeby cię cenzurowano, wyrejestruj się z serwisu, zaloguj na inny lub stwórz swój własny. Prawdziwe kontrowersje zaczynają się, gdy regulacje dotykają prawdziwej polityki. No bo jeśli będziemy sankcjonować w imię autorytetu państwa jakieś wypowiedzi, to skończy się to Orwellowskim ministerstwem prawdy.
Dlatego też klasyczni liberałowie pokroju J. S. Milla krytykowali instytucję cenzury, powołując się na wartość fałszu w debacie publicznej. Prawda sama się obroni w konfrontacji, a fałsz prowokuje do myślenia, bowiem w zderzeniu z rzetelną krytyką opinia publiczna zyskuje argumenty, dlaczego ma wierzyć w pogląd prawdziwy, a nie fałszywy. Problem z tym podejściem polega na tym, że zupełnie ignoruje agoniczny wymiar polityki. Wiara J.S. Milla i ówczesnych liberałów w to, że publiczna debata będzie nas prowadziła ku prawdzie, rozbija się dziś o konflikty interesów grupowych, galopująca liczbę fake newsów i transgresyjnego łamania zakazów kulturowych dla rozrywki lub w celu akcji politycznej.
Wysokorozwinięta cywilizacja europejska odsunęła od siebie myśl, że nie da się w pełni zracjonalizować stosunków ludzkich. Właśnie dlatego zdobycze antropologii są tak cenne. Pokazują, że nasze społeczeństwa nadal są rządzone przez pierwotne mechanizmy. Jednym z nich jest tabu dotykające przestrzeni przed czy też ponad racjonalnych. Oczywiście trudno sobie wyobrazić, że „pokolenie TikToka” będzie podważało kolejne kulturowe dogmaty. Afirmacja ojcobójstwa, kazirodztwo czy kanibalizm nadal powszechnie uznawane będą za tabu. Na jakimś więc poziomie kultura zachowa uniwersalność. Pytanie tylko, czy w tej uniwersalności znajdzie się szacunek do tak wydawałoby się newralgicznych elementów Zachodniej tożsamości, jak Holokaust.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.