Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Mocne „tak” dla podwyżek dla polityków! Uczyńmy państwo trochę mniej dziadowskim

Mocne „tak” dla podwyżek dla polityków! Uczyńmy państwo trochę mniej dziadowskim Kancelaria Premiera/flickr.com

Każdy moment na podwyżki wynagrodzeń dla polityków jest zły. Taka decyzja zawsze spotka się z populistycznym i merytorycznie absurdalnym atakiem. Polityczna rachuba każe ze zrozumieniem spojrzeć na tę decyzję dziś, gdy w środku wakacji i sezonu ogórkowego mamy przed sobą najdłuższy czas bez wyborów od wielu lat. To być może jedyna szansa, by potrzebna i propaństwowa reforma nie spotkała się ze wściekłym atakiem opozycji. Co kluczowe – przez zaszyty w przedstawionym projekcie mechanizm automatycznej waloryzacji zmiana ma szansę rozwiązać problem z wynagrodzeniami dla polityków raz na zawsze.

Podwyżki dla polityków – kto i o ile więcej zarobi?

Niespodziewanie w Sejmie pojawił się projekt zmieniający zasady wynagradzania polityków w Polsce. Przypomnijmy – nieco ponad dwa lata temu doszło do obniżenia tych wynagrodzeń. Przyczynkiem była „afera nagrodowa”, w efekcie której opinia publiczna dowiedziała się, że przyznawanie specjalnych dodatków i nagród jest formą zwiększania atrakcyjności wynagrodzenia dla polityków. Z patologicznego rozwiązania, jakim był system nagród, wyciągnięto wniosek odwrotny od oczekiwanego. Zamiast ukrócić drobne kombinatorstwo, podwyższając wynagrodzenia, Jarosław Kaczyński zdecydował się na populistyczny gest „cięcia wszystkim”. Pisaliśmy o tym wówczas jednoznacznie krytycznie wzywając do systemowej debaty o podwyżkach dla polityków.

Przyjrzyjmy się najważniejszym zmianom. Wynagrodzenie brutto Prezydenta RP ma wzrosnąć z aktualnych niespełna 18 tys. zł do wysokości ok. 26 tys. Premiera – z nieco ponad 14,5 tys. – do 22 tys. Ten sam pułap (choć z pułapu obniżonego dwa lata temu do niespełna 12 000 zł) osiągnąć ma wynagrodzenie marszałków Sejmu i Senatu. Lepiej zarabiać będą również parlamentarzyści, których podstawa wynagrodzenia (do tego dochodzi dieta oraz dodatki za pracę w komisjach) wzrośnie z ok. 8 tys. złotych do ok. 12, 6 zł (wszystkie sumy podawane były brutto).

Za zdecydowanie najważniejszy i najbardziej pożądany wzrost wynagrodzeń należy uznać ten dotyczący ministrów i wiceministrów. To oni bowiem ponoszą faktyczną odpowiedzialność za rządzenie państwem. Ministrowie zarobią ok. 18 tys. zł (wzrost z dzisiejszych 12 705), zaś wiceministrowie – z pułapu 10 tys. zł skoczą do ok. 17 tys.

Dodatkowo ustawa zakłada również uporządkowanie i ramowe podwyższenie wynagrodzeń wicemarszałków Sejmu i Senatu, wojewodów i wicewojewodów, a także „politycznych” pracowników samorządowych: a) marszałków i wicemarszałków województw; b) starostów, wicestarostów i członków zarządu powiatu; c) wójtów, burmistrzów i prezydentów.

Wreszcie – ustawa wprowadza też (na poziomie wynagrodzenia ministra) wynagrodzenie dla małżonka głowy państwa. Tym samym zaproponowano, by funkcja pełniona dotąd przez pierwsze damy społecznie, została uznana za godną przyzwoitego wynagrodzenia pracę, o co nie tak dawno apelowaliśmy na naszych łamach głosem Karoliny Olejak.

Zaszyta waloryzacja – właściwe systemowe rozwiązanie

Co uznać należy za największą zaletę tego projektu – poza samym faktem, że się pojawił i, jak wskazuje pierwsze głosowanie, ma pewne szanse przejść przez parlament bez populistycznej, międzypartyjnej nawalanki? To ujednolicenie zasad finansowania i ich ukryta w projekcie automatyczna waloryzacja. To oznacza, że raz przyjęta regulacja nie będzie wymagała kolejnych nowelizacji, a wynagrodzenia polityków – będą rosły proporcjonalnie do średniego wynagrodzenia w Polsce.

Bezpośrednim punktem odniesienia w projekcie nie jest jednak osławiona „średnia krajowa”, ale podstawowe wynagrodzenie sędziego Sądu Najwyższego. To zaś, jak w przypadku wszystkich wynagrodzeń sędziowskich, związane jest ze średnią płacą w gospodarce.

Zwolennicy powiązania wynagrodzeń polityków z efektami, tu widzianymi jako sytuacja gospodarcza obywateli, powinni być zadowoleni. Politycy będą co roku zarabiać proporcjonalnie o tyle więcej (lub, nie daj Boże, mniej), o ile średnio więcej zarobiliśmy my wszyscy w poprzednim roku.

Ważne również, że wszystkie wskazane w ustawie wynagrodzenia w praktyce uregulowane będą w ten sam sposób, poprzez mnożnik wynagrodzenia sędziego Sądu Najwyższego, a więc pośrednio przez– mnożnik przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. Tym samym system płac dla polityków stanie się bardziej przejrzysty i mniej uznaniowy. Dotąd regulowało to kilka różnych aktów, a na przykład wynagrodzenia premiera, marszałków czy ministrów ustalał rozporządzeniem prezydent. Większość płac opierała się o niezbyt przejrzysty system mnożnikowy, na który składały się podstawa wynagrodzenia i dodatki funkcyjne. Nowa regulacja upraszcza ten system i zdaje się likwidować instytucję dodatków funkcyjnych.

Dzięki takiej zmianie nie tylko w przyszłości możemy uniknąć kolejnych wojen o wynagrodzenia, ale zbliżamy się do całkiem przejrzyście ujednoliconego systemu, w którym przedstawiciele władzy sądowniczej, ustawodawczej i wykonawczej, a także przedstawiciele władz samorządowych zarabiają w sposób zharmonizowany i powiązany z kondycją polskiej gospodarki.

Dodatkowo warto zwrócić uwagę, że ustawa kieruje się logiką, wedle której „hierarchia wynagrodzeń” podąża za symboliczną precedencją osób w państwie. Najwięcej zarabia prezydent, następnie druga i trzecia osoba w państwie (marszałkowie) oraz premier, następnie ministrowie etc. To nieco symboliczno-konserwatywne uzasadnienie wynagrodzeń wydaje się – trochę z braku alternatywnego sprawiedliwego kryterium – sensownym rozwiązaniem.

Podwyżki a budżet państwa

Nie jest przypadkiem, że temat wojewodów i władz samorządowych nie interesuje specjalnie opinii publicznej, zaś wynagrodzenia dla prezydenta, premiera, parlamentarzystów i pierwszej damy – rozgrzewają emocje obywateli. Skupmy się więc w dalszych rozważaniach na tych właśnie osobach pełniących najważniejsze funkcje państwowe na szczeblu centralnym.

Projekt ustawy – do tego jeszcze wrócimy – nie zawiera niestety szacunku kosztów zmiany. Wedle moich autorskich obliczeń (chętnie poddam je zewnętrznej weryfikacji) należy je szacować na przedział 55-60 milionów złotych rocznie, gdy chodzi właśnie o polityków szczebla ogólnopolskiego.

Z perspektywy wydatków państwa – to kwota niemal niezauważalna. W porównaniu z jeszcze przedkryzysowym (ostatecznie będzie przecież znacznie większy) budżetem państwa planowanym na rok 2020 stanowi to 0,013% wydatków budżetowych. Słownie: TRZYNAŚCIE TYSIĘCZNYCH PROCENTA polskiego budżetu. A mówimy przecież o lepszym wynagradzaniu ludzi, którzy odpowiadają za pozostałe 99,987% państwowych pieniędzy!

Oczywiście, bagatelizowanie kilkudziesięciu milionów złotych, zwłaszcza w chwili kroczącego w naszym kierunku coraz wyrazistszego gospodarczego kryzysu pandemicznego, nie jest na miejscu. Niemniej – musimy mieć świadomość, że chodzi właśnie o wynagradzanie osób, które ponoszą ogromną odpowiedzialność za funkcjonowanie państwa i pieniądze publiczne, a ich wynagrodzenia nie tylko stały przez lata w miejscu, ale i zostały w 2018 r. obniżone.

Jak zwracają uwagę autorzy uzasadnienia – w ciągu ostatnich pięciu lat przeciętne wynagrodzenie w gospodarce narodowej wzrosło o ponad 26%, zaś płace w Korpusie Służby Cywilnej w latach 2016-2019 – o ponad 21,5%. W porównywalnym okresie kwota bazowa stanowiąca podstawę wynagradzania osób pełniących kluczowe stanowiska polityczne wzrosła o 1%, zaś w czasie 16 ostatnich lat – o… 6%.

To prowadzi do sytuacji, w której politycy zaczęli zarabiać słabo nie tylko w stosunku do konkurencyjnych stanowisk kierowniczych w sektorze prywatnym, ale nawet w administracji państwowej. Wróćmy do najbardziej zrozumiałego przypadku sekretarzy i podsekretarzy stanu. Odpowiadający często za wielusetmilionowe, a czasem i większe budżety i decyzje, wiceministrowie zarabiali w praktyce gorzej, niż podwładni wobec nich urzędnicy – i coraz częściej nie ograniczało się to tylko do szczebla dyrektorskiego.

Każdy czas na tę decyzję jest zły

Oczywistym kontekstem do interpretowania niespodziewanego projektu cywilizującego wynagrodzenia dla polityków jest oczywiście ogólna sytuacja gospodarcza. Stoimy u progu recesji, wielu Polaków zaczęło zarabiać mniej, a w sektorze budżetowym spodziewamy się zamrożenia płac. To wszystko prawda, która czyni timing dzisiejszej propozycji wątpliwym.

Jednocześnie jednak musimy mieć świadomość tego, że w stabloidyzowanej rzeczywistości każdy czas na taki projekt byłby zły. Zawsze będzie on budził populistyczny sprzeciw. Zawsze wedle opinii publicznej będą jacyś „inni”, którym podwyżki należą się w pierwszej kolejności – nawet, jeżeli ze względu na liczebność grup (kilkuset polityków szczebla centralnego vs. setki tysięcy nauczycieli czy pielęgniarek) wydatki z tego tytułu są zupełnie nieporównywalne.

Przeprowadzeniu zmiany właśnie dzisiaj sprzyja jeden istotny czynnik – kalendarz polityczny. Jesteśmy w środku wakacji i sezonu ogórkowego. Od wielu lat nie mieliśmy tak długiego czasu do kolejnych wyborów. To sprawia, że koszty politycznej potrzebnej i odkładanej od lat przez kolejne ekipy zmiany będą niższe, niż kiedykolwiek indziej.

Zresztą – już to widać. Wiele wskazuje na to, że politycy opozycji nie wystąpią ostro przeciw podwyżkom dla polityków. W Sejmie projekt przeszedł do II czytania rzadko spotykaną większością – zaledwie 28 posłów zagłosowało przeciw (Konfederacja, Partia Razem, Kukiz’15, Zieloni plus kilkoro innych, młodych polityków Koalicji Obywatelskiej) lub wstrzymało się od głosu. Reszta obecnych była za.

W każdym innym momencie – opozycja nie zrezygnowałaby z szansy, by rozpętać populistyczną awanturę o rzekomo bizantyjskie w finansowym rozmachu plany rządzących. Dziś wiele wskazuje na to, że wchodząc w rolę współbeneficjenta podwyżek – gotowa jest oszczędzić nam taki gorszący, antypaństwowy spektakl.

Wstydliwa rzeczywistość kompromisu

Oczywiście, jak zawsze musi znaleźć się miejsce i na kilka gorzkich słów na temat naszej politycznej rzeczywistości.

Po pierwsze – smutne jest, że tak potrzebny i sensowny projekt musi być przyjmowany nagle, po cichu i w ekspresowym tempie. W idealnym świecie powinien być projektem rządowym, szeroko konsultowanym, opatrzonym rzetelną oceną skutków regulacji. Rządowy proces legislacyjny pozwoliłby choćby uniknąć takich wpadek, jak głosowanie nad projektem, wedle którego w jednym przepisie wojewodowie mają zarabiać na poziomie 75% wynagrodzenia sędziego Sądu Najwyższego, a w innym – 85% tej stawki.

Niestety, takie prawidłowe procedowanie najpewniej uniemożliwiłoby „kompromisowe” przeprowadzenie projektu przez Sejm. Jest oczywiste, że duża część mediów będzie pomysł podwyżek „grillowała”. Wcześniej czy później któraś z opozycyjnych frakcji zwęszy w tym polityczny interes – nawet, jeśli krótkotrwały – i zacznie projekt atakować. Szybkie procedowanie w środku wakacji tym razem nie jest jedynie obchodzeniem konsultacyjnych procedur, ale i by-passem na naszą zepsutą antypaństwowym partykularyzmem debatę publiczną.

Po drugie, trudno z entuzjazmem patrzeć na to, że postulowany przez nas wielokrotnie ponadpartyjny kompromis w ważnych sprawach państwowych możliwy jest jedynie wówczas, gdy jego solidarnymi beneficjentami są wszystkie stronnictwa polityczne z osobna, a nie wyłącznie państwo jako całość.

Z przywołanej kwoty 55-60 milionów złotych kosztów projektu podnoszącego wynagrodzenia politykom na szczeblu centralnym, aż 70% z nich stanowi koszt podniesienia wynagrodzeń dla parlamentarzystów. Te zaś były zdecydowanie najmniej pilne i uznać je można za „koszt polityczny” przeprowadzenia niezbędnych podwyżek dla władzy wykonawczej. By było jasne – koszt polityczny zarówno po stronie opozycji, jak i sejmowego zaplecza obozu rządowego.

Do tego dochodzi kwestia zwiększenia o połowę subwencji dla partii politycznych. Tak jak zasadniczo warto bronić budżetowego finansowania partii („kryzysowo” obniżonego w 2011 r.), to akurat ten wydatek dziś absolutnie nie wydaje się niezbędny i spokojnie mógłby poczekać na spokojniejsze gospodarczo czasy.

Tyle tylko, że potencjalne korzyści z polepszenia sytuacji finansowej sejmowych partii łączą niemal całą dzisiejszą klasę polityczną. Szczególnie wobec nadchodzącego kryzysu gospodarczego i możliwości pojawienia się „antysystemowej”, pozaparlamentarnej konkurencji dla właściwie każdego z sejmowych ugrupowań.

Jeżeli jednak któraś z formacji pokusi się o krytykę projektu – niech nie ogranicza się ona do wygodnego i medialnie łatwego wytykania palcami podwyżek dla niekompetentnych ministrów czy wprowadzenia pensji dla pierwszej damy, wspartego populistycznym i merytorycznie mało adekwatnym porównaniem do wynagrodzeń nauczycieli czy medyków. Ewentualna konstruktywna krytyka projektu powinna opierać się o poparcie dla systemowej regulacji i polepszenia płac władzy wykonawczej przy jednoczesnym postulacie „przesunięcia na lepsze czasy” zwiększenia zarobków parlamentarzystów oraz podniesienia subwencji dla partii.

Więcej pieniędzy? Większa odpowiedzialność, przejrzystość i skuteczność

Na koniec przypomnijmy dwa podstawowe argumenty, dla których warto lepiej wynagradzać polityków i zastanówmy się, jakich politycznych konsekwencji powinniśmy oczekiwać po wejściu w życiu podwyżek.

Co najważniejsze, politycy powinni zarabiać dobrze, by wyeliminować tak głęboką, antypaństwową dysproporcję pomiędzy kluczowymi stanowiskami w sektorze prywatnym a często jeszcze ważniejszymi funkcjami w sektorze publicznym. Niskie wynagrodzenia od lat wzmacniają zjawisko „negatywnej selekcji” do zawodu polityka. Słynne słowa Elżbiety Bieńkowskiej o tym, że „za sześć tysięcy pracować może tylko idiota lub złodziej”, jakkolwiek politycznie niepoprawne, to dobrze oddają ponadpartyjne zrozumienie dla negatywny skutków tak niskich uposażeń dla ważnych osób w państwie.

Co również istotne, niskie zarobki zwiększają ryzyko patologii w życiu publicznym. Korupcja, nepotyzm, „emerytura” w spółkach Skarbu Państwa jako element drogi politycznej, podatność na nielegalne formy lobbingu, otwarcie „obrotowych drzwi” dla byłych polityków – to wszystko zjawiska, których nigdy w pełni nie uda się wyeliminować, ale lepsze płace zmniejszają podatność klasy politycznej na takie pokusy.

Dlatego wraz z ponadpartyjną zgodą na podwyżki dla polityków powinniśmy oczekiwać ich większej rozliczalności z pracy dla obywateli, systemowego wsparcia przejrzystości życia publicznego i uszczelnienia mechanizmów antykorupcyjnych. Całościowa regulacja jawności majątkowej na wzór opracowanej jeszcze w czasach rządu PO-PSL przez resort sprawiedliwości pod kierownictwem Marka Biernackiego, zerwanie z ograniczaniem dostępu do informacji publicznej, dostosowanie do rzeczywistości przepisów lobbingowych czy wprowadzenie transparentności, choćby gdy chodzi o polityczne i nepotyczne aspekty zatrudnienia w spółkach Skarbu Państwa – powinno być drugą stroną tej monety.

Tu pewnie jednak ponadpartyjnej zgody klasy politycznej raczej się nie doczekamy. Znów opozycja będzie „za”, rządzący „przeciw”, a po ewentualnej zmianie władzy role się odwrócą

Rekonstrukcja będzie testem dla państwowców

Ważnym kontekstem zapowiadanych podwyżek są wreszcie zapowiedzi konsolidacji ministerstw. To reforma obiecująca i wymagająca interpretacji dużo głębszej, niż analizowanie rekonstrukcji wyłącznie w kontekście politycznych przesunięć w obozie władzy. Powinna oznaczać – choć to temat na odrębną analizę – lepszą koordynację polityk publicznych, bardziej horyzontalne zarządzanie państwem i oczekiwane wzmocnienie ośrodka premierowskiego w procesie politycznym.

Mniej resortów może przynieść również (choć to powinien być pozytywny skutek uboczny, a nie cel) oszczędności usprawiedliwiające koszty podwyżek. Z pewnością będzie oznaczało też potrzebę obsadzenia kierownictwa nowopowstających superresortów jak najlepszymi specjalistami.

W tym sensie zapowiadaną na jesień rekonstrukcję można traktować jako test intencji polityków. Jeżeli zwycięży myślenie państwowe – zobaczymy sensowną strukturę ministerstw i mocne nazwiska na ich czele. Wówczas nie powinniśmy mieć wątpliwości, że dziś zapowiedziane podwyżki znajdują uzasadnienie w bardziej merytokratycznym kursie ekipy rządowej. Jeżeli zwyciężą zaś polityczne kalkulacje utrzymujące silosowość niewydolnego państwa – wyborcy pewnie o przyznaniu sobie wyższych uposażeń będą pamiętać i za 3,5 roku.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.