Herezje „świętego prawa własności”
W skrócie
Współczesny kapitalizm stoi w rozkroku. Z jednej strony jego teoretycznym fundamentem jest nienaruszalne prawo własności; z drugiej – tej gloryfikowanej własności jest w kapitalistycznym świecie coraz mniej. Przyczyna? Postępująca oligarchizacja gospodarki, jej konsekwentna finansjalizacja i stopniowe „wymywanie” własności ze społeczeństwa. Od dyktatury rynków finansowych może nas uwolnić tylko katolickie rozumienie własności.
Św. Tomasz, Leon XIII, Jan Paweł II i powszechne przeznaczenie dóbr
Gdzie szukać korzeni katolickiego myślenia o własności prywatnej? Jak i w wielu innych kwestiach należy sięgnąć do jednego z najważniejszych dzieł teologicznych w historii Kościoła, czyli Summy teologicznej św. Tomasza z Akwinu. W drugiej części księgi drugiej (Secunda secundae) pod kwestią 66. doktor Kościoła pisze, co następuje: „Posiadanie rzeczy zewnętrznych na własność; owszem jest wręcz konieczne dla ludzkiego życia, a to z trzech powodów: Dlatego, że każdy człowiek więcej dba o to, co jego własne, niż o to, co wspólne dla wszystkich lub dla wielu, gdyż unikając pracy zostawia innym troskę o dobro wspólne, jak to się dzieje tam, gdzie służba jest bardzo liczna. Dalej, jeśli o zdobycie jakiejś rzeczy troszczyć się musi każdy sam, wówczas jest większy porządek w życiu społecznym; natomiast byłoby zamieszanie, gdyby każdy bez różnicy musiał o wszystko zabiegać. Wreszcie, gdy każdy zadawala się tym, co posiada, wówczas większy pokój panuje w współżyciu ludzi. Wszak doświadczenie wskazuje, że przy wspólnym i niezróżnicowanym posiadaniu. częściej wybuchają spory”.
Efektywność wykorzystania dóbr materialnych, porządek społeczny oraz pokój społeczny – te trzy Tomaszowe argumenty stanowią „katolicką klasykę” obrony własności prywatnej. Jednak sam Akwinata jest daleki od jej absolutyzowania. W dalszej części rozważań nad tą samą kwestią możemy przeczytać: „Człowiekowi przysługuje prawo także korzystania z dóbr zewnętrznych. Otóż ze względu na użytkowanie człowiek powinien mieć te rzeczy nie jako własne, lecz jako wspólne, by z łatwością udzielał ich potrzebującym”.
Kluczowym jednak do zrozumienia jego wizji własności prywatnej jest uświadomienie sobie, że dla św. Tomasza stanowi ona zagadnienie z zakresu prawa ludzkiego, a nie prawa natury: „Podział rzeczy oraz ich uwłaszczenie pochodzące z prawa ludzkiego, nie stanowi przeszkody w użyciu tych rzeczy dla zaradzenia koniecznej potrzebie człowieka. Dlatego rzeczy posiadane przez niektórych ludzi w nadmiarze, z prawa natury mają służyć utrzymaniu ubogich”.
Oznacza to, że własność prywatna nie należy do istoty człowieczeństwa, a jedynie jest skutecznym, choć przygodnym, sposobem organizacji społeczeństw. Innymi słowy św. Tomasz jest w stanie wyobrazić sobie jakiś potencjalnie sprawiedliwy porządek, w którym takowa nie występuje. W przypadku drugiej części tego cytatu – utrzymywania biednych z nadmiarowych dóbr innych ludzi – mamy dokładnie odwrotną sytuację: zachowanie takie wywodzi się z prawa naturalnego i jako takie jest podstawą sprawiedliwego ładu.
Mowa tutaj oczywiście o koncepcji powszechnego przeznaczenia dóbr, w myśl której człowiek jest jedynie zarządcą dóbr ofiarowanych nam przez Boga, a z tego wynika obowiązek takiego nimi gospodarowania, aby przynosiły pożytek wszystkim ludziom. O ile bowiem właściwe jest to, że człowiek uzyskuje na własność owoce swojej pracy, będącej trudem przekształcenia wycinka rzeczywistości, o tyle zatrzymywanie ich tylko dla siebie samego byłoby uzurpacją. Ziemia została stworzona, aby zaspakajała potrzeby wszystkich ludzi.
Tak o tym pisze Leon XIII w encyklice Rerum novarum: „Nie można także prywatnemu posiadaniu przeciwstawiać prawdy, że Bóg całemu rodzajowi ludzkiemu dał ziemię do używania i do wykorzystywania. Jeśli się bowiem mówi, że Bóg dał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, to nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby Bóg chciał, by wszyscy ludzie razem i bez różnicy byli jej właścicielami, ale znaczy to, że nikomu nie wyznaczył części do posiadania, określenie zaś własności poszczególnych jednostek zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów. Zresztą, jakkolwiek podzielona między prywatne osoby ziemia, nie przestaje służyć wspólnemu użytkowi wszystkich; nie ma bowiem takiego człowieka, który by nie żył z płodów roli”.
Jest to myślenie dalekie od liberalnej „świętej i nienaruszalnej własności prywatnej” czy posiadającej rzymskie korzenie zasady „użycia i zużycia”, gdyż jest ona w tym ujęciu nie jakimś autotelicznym prawem, ale narzędziem służącym dobru wspólnemu. Jan Paweł II określał to mianem „społecznej hipoteki” zaciągniętej przez własność. Jej istnienie wynika z faktu wspólnego użytkowania świata, który został nam przekazany celem zaspokojenia potrzeb wszystkich osób. Stąd Kościół od samego początku krytykował obżarstwo, pijaństwo, zbytek, ale i marnotrawstwo jako niewłaściwe sposoby korzystania z dóbr. Podsumowując, własności prywatnej nie należy rozpatrywać jedynie z punktu widzenia funkcji prywatnych, ale również jej funkcji społecznej.
Dystrybucjoniści tłumaczą nam kapitalistyczny świat
Społeczne nauczanie Kościoła dało początek różnym nurtom myśli, w tym i ekonomicznej, w sposób oczywisty inspirowanej nauczaniem Magisterium, jednak nie będącej wynikiem bezpośrednich działań kościelnej hierarchii. Jednym z ciekawszych i bardziej płodnych intelektualnie nurtów był dystrybucjonizm. Narodził się w środowisku brytyjskich katolików, w tym konwertytów z anglikanizmu. Stanowił przejaw szerszego nutu intelektualnego w XIX- i XX-wiecznej Wielkiej Brytanii – powstałego na styku anglikańskiego High Church oraz katolicyzmu – który dał nam takich intelektualistów jak św. John Henry Newman, J.R.R. Tolkien czy C.S. Lewis. Sam dystrybucjonizm kojarzyć należy w pierwszym stopniu z nazwiskami Gilberta Keitha Chestertona oraz Hilaire’go Belloca.
Dystrybucjonizm był odpowiedzią na zmieniającą się dynamicznie brytyjską rzeczywistość – rewolucję przemysłową oraz wchodzący w dojrzałość kapitalizm. Odpowiedzią o tyle inspirującą, że odległą koncepcjom socjalistycznym. Nie był również prymitywnym i bezrefleksyjnym wychwalaniem ancien regime’u, typowym dla kontynentalnej kontrrewolucji. Stanowił krytyczną analizę rzeczywistości, szukającą odpowiedzi na dzisiejsze problemy w rozwiązaniach dawnych, szczególnie w średniowiecznym sposobie organizacji społecznej.
Punktem wyjścia tak dla Chestertona, jak i dla Belloca była drobna własność prywatna, a ich rozważania w dużej mierze wyrastały ze wskazanej wyżej obrony koncepcji posiadania dóbr z punktu widzenia jej społecznej użyteczności. Dystrybucjonizm zwraca uwagę na to, że posiadanie środków produkcji oraz pewnego majątku jest istotnym, jeżeli nie podstawowym, warunkiem wolności osoby. Nie należy jednak rozumieć tej wolności na sposób liberalny, lecz klasyczny.
Posiadanie własności miało dawać możliwość osobistego rozwoju człowieka – będąc właścicielem środków produkcji mógł samemu ukierunkowywać swoją pracę. Dzięki majątkowi zaś mógł w większym stopniu brać odpowiedzialność za swoje czyny oraz za społeczność, w której żył. Z kolei jej brak zbliżał człowieka do kondycji, o której piszą XX-wieczni papieże w odniesieniu do doli wielu robotników. Przygniecenie koniecznością walki o byt oraz uwłaczająca godności ludzkiej zależność od posiadaczy kapitału miały potencjał degenerujący. Rozwiązania tego problemu upatrywano w szerokiej dystrybucji (nie mylić z redystrybucją) własności prywatnej, wyrażonej w słynnej metaforze „trzech akrów i krowy”.
Jak bardzo nieliberalne jest to podejście do wolności, pokazuje sprzeciw dystrybucjonistów wobec wolnego rynku. Dystrybucjoniści – przekładając katolicki opór wobec zbytku oraz nadmiernego gromadzenia bogactwa na opis rzeczywistości społecznej, wskazywali do czego w praktyce prowadzi nieuprawnione absolutyzowanie własności prywatnej. Hilaire Belloc w pracy Państwo niewolnicze przedstawia, jak kasacja dóbr kościelnych oraz słynne zjawisko „grodzenia” umożliwiły powstanie kapitalizmu angielskiego.
Zdaniem Belloca w sytuacji braku relatywnej równowagi pomiędzy posiadaczami (powyżej pewnego stopnia rozwarstwienia majątkowego), wolny obrót własnością prowadzi do wywłaszczania drobnych właścicieli na rzecz posiadających większe zasoby. Posiadanie znacznego majątku pozwala na uzyskanie dużych nadwyżek z renty, a te inwestowane następnie w sposób intensywny i/lub ekstensywny pozwalają na uzyskanie przewag konkurencyjnych dzięki efektowi skali.
W konsekwencji skoncentrowany kapitał daje większą stopę zwrotu, co pozwala na wypychanie z rynku jednostek posiadających go mniej, a w efekcie ich wywłaszczanie. Proces ten wzmacnia polityczny wpływ posiadaczy kapitału, którzy łatwiej są w stanie dostosować politykę państwa do własnych interesów. Prowadzi to do odebrania masom środków do życia, przez co zmuszone są do podjęcia pracy najemnej, co z kolei dalej wzmacnia pozycję posiadaczy kapitału.
Z tej historycznej lekcji wyłania się uniwersalny schemat. Okazuje się bowiem, że przykładając procesy z przełomu XVIII i XIX w. do współczesnych nam zjawisk finansjalizacji, outsourcingu i modelu „produktu jako usługi”, otrzymujemy niepokojąco podobny obraz.
Finansjalizacja nasza powszednia
Finansjalizacja to pojęcie opisujące zmiany, jakie zaszły w gospodarce światowej w ostatnich trzech dekadach. Według najogólniejszej definicji autorstwa ekonomisty Geralda Epsteina finansjalizacja oznacza zwiększenie wpływu rynków finansowych, instytucji finansowych oraz elit sektora finansowego, a także motywacji o charakterze ekonomicznym na funkcjonowanie gospodarki oraz instytucji państwowych i międzynarodowych. Mówiąc zwięźlej, językiem laureata ekonomicznego nobla, Jamesa Tobina, jest to stan, w którym coraz więcej środków lokowanych jest w aktywności finansowej zamiast w produkcji dóbr i usług. Jest to więc działalność, która generuje wysokie prywatne zyski nieproporcjonalne do jej społecznej użyteczności.
Jak to wygląda w praktyce? W ciągu ostatnich lat obserwowaliśmy stały wzrost znaczenia rynków finansowych w gospodarce. Dla przykładu w 1970 r. odsetek PKB Stanów Zjednoczonych generowany przez finanse, ubezpieczenia i nieruchomości stanowił ok. 35% tego wytwarzanego przez tzw. branżę produkcyjną; w 1990 r. było to już 50%, aby w ostatnich latach sięgnąć poziomu 90%.
Jak podaje dr hab. Włodzimierz Rudny: „Jeszcze w 1983 r. Citibank – największy wówczas bank USA – miał aktywa warte ok. 3,2% amerykańskiego PKB. Obecnie aktywa Bank of America stanowią równowartość ok. 16% dochodu narodowego USA. W przypadku JP Morgan Chase jest to ok. 15%, a dla Citigroup ok. 13%”. W roku 2006 w państwach strefy euro wielkość aktywów rynku finansowego odpowiadała ok. 416 % PKB tych krajów, a sześć lat później było to już ponad 502%. Aktualnie wartość kontraktów terminowych na złoto przewyższa wartość złota na rynku… stukrotnie (sic!), a kontraktów terminowych na ropę – dwudziestokrotnie.
Nowe narzędzia finansowe napędzane postępującą deregulacją rynków zmieniają filozofię funkcjonowania całej globalnej gospodarki. Dzięki nastawieniu na zwiększenie płynności, rozkładanie ryzyka i rozmywanie odpowiedzialności dochodzi do przekształcenia stosunków pomiędzy aktorami procesów gospodarczych. Logika relacji zostaje zastąpiona przez logikę transakcji. Świetnym przykładem tego trendu może być rynek kredytów hipotecznych w USA przed kryzysem z 2008 r. Możliwość odsprzedaży zysków oraz ryzyka wynikającego z udzielanych kredytów w praktyce zerwała związek pomiędzy zawarciem transakcji a odpowiedzialnością za jej skutki. Banki dystrybuując ryzyko, nie musiały przykładać większej uwagi do sprawdzania zdolności kredytowej. Ważniejsze stało się udzielenie jak największej ilości kredytów, ponieważ wpływało to na wycenę banków.
Zmiana logiki dotyczy również sposobu zarządzania przedsiębiorstwami. Obecnie menadżerowie rozporządzający własnością rozliczani są głównie z tego, jak ich działania wpływają na krótkoterminowy wzrost wartości dla udziałowców (shareholder value). Liczy się wysokość dywidendy oraz wartość akcji w ujęciu kwartalnym. Elastyczność tej relacji (możliwość zbycia akcji) oraz krótkie cykle rozliczeniowe sprzyjają koncentracji na zyskach krótkoterminowych zamiast na myśleniu perspektywicznym. Stale rosnąca część zysku przedsiębiorstw nie jest inwestowana w zasoby materialne, lecz przekazywana akcjonariuszom (jako dywidendy i wykup własnych akcji) lub reinwestowana w instrumenty finansowe.
Finansjalizacja w pośredni sposób dotyka również gospodarstw domowych. Jej narodziny związane są ze stopniowym demontażem państwa dobrobytu i kluczową zmianą, jaka zaszła w latach 70. – zachwianiem równowagi sił społecznych w ramach trójkąta: państwo-związki zawodowe-pracodawcy. Po kryzysach naftowych z lat 70. państwo i związki zaczęły słabnąć, stopniowo podporządkowując się pracodawcom i rynkowi. A dla szefów firm cel był jeden: znalezienie nowych źródeł wzrostu gospodarczego i odzyskanie utraconej rentowności. Finansjalizacja była jednym z narzędzi osiągnięcia tego celu.
Wzrost roli rynków finansowych – w tym ekspansja modelu shareholder value – wytworzył presję na redukcję kosztów działania przedsiębiorstw, którą realizowano m.in. poprzez przenoszenie fabryk w regiony świata o niższych kosztach pracy czy przez „uelastycznianie” form zatrudnienia. Towarzyszyła temu także postępująca prywatyzacja edukacji, systemu ochrony zdrowia, mieszkalnictwa, systemu ubezpieczeń społecznych.
Wszystkie te zjawiska doprowadziły do sytuacji, w której z jednej strony istotnie zwiększyła się niepewność codziennego życia jednostek, a z drugiej to właśnie na nie spadł ciężar samodzielnego radzenia sobie z nowymi wyzwaniami. Na te potrzeby odpowiedziały oczywiście rynki finansowe z całą gamą produktów takich jak kredyty studenckie, ubezpieczenia wszelkiej maści czy kapitałowe plany emerytalne. W ten sposób powstał samonapędzający się mechanizm, w którym rozwój rynków finansowych powodował spadek poczucia stabilności obywateli, a ten tworzył presję na dalszy rozwój instrumentów finansowych.
Outsourcing ubrań, palet i co tam sobie jeszcze wymyślisz
Zmiana logiki procesów gospodarczych z relacyjnej na transakcyjną dotyczy również szeroko rozumianego rynku outsourcingu. Dzięki specjalizacji, procesom optymalizacyjnym oraz efektowi skali firmy outsourcingowe są w stanie niższym kosztem wyręczyć przedsiębiorstwa w realizacji części zadań. Nie chodzi już jedynie o zlecanie na zewnątrz pewnych usług –księgowości, obsługi informatycznej czy pozyskiwania pracowników poprzez agencje pośrednictwa pracy – ale również o outsourcing kapitału rzeczowego w postaci wynajmu czy leasingu samochodów, hal, przestrzeni biurowych, sprzętu komputerowego, a nawet ubrań pracowniczych (sic!) lub palet do przewozu towaru. Procesy te są bezpośrednio związane z logiką finansjalizacji, skupionej na cięciu wszelakich „kosztów” i maksymalizacji krótko-terminowych profitów, swoistym „wyciskaniu” szybkiego zysku z przedsiębiorstw.
Teoretycznie w outsourcingu mamy sytuację typu win-win: jedna strona zarabia, a druga zyskuje możliwość znacznego obniżenia kosztów działalności gospodarczej. Problem polega jednak na zasadniczej nierówności partnerów. Część zysków generowanych przez przedsiębiorstwo outsourcujące jest transferowana do firmy outosurcingowej, dla której kondycja pojedynczego partnera nie jest szczególnie istotna. W opłatach za usługę lub użytkowanie zawarte są już koszty amortyzacji, więc niewypłacalność partnera oznaczać będzie w najgorszym wypadku wypowiedzenie umowy oraz potrzebę znalezienia nowego klienta. Podobnie jak w przypadku kredytów hipotecznych, gdzie priorytetem jest znajdowanie nowych klientów. Dla potentatów na rynku wynajmu hal czy sprzętu klient jest istotny dopóki stać go na regularne uiszczanie opłat. Co więcej, w dłuższej perspektywie koszt wynajmu czy leasingu często przekracza wartość zakupu oraz utrzymania narzędzia będącego własnością – barierę stanowi jednostkowy koszt inwestycji. Paradoksalnie więc dysproporcja pomiędzy wynajmującym kapitał a jego posiadaczem wcale nie musi się zmniejszać.
Kapitalizm według modelu Spotify
Koncepcja product-as-a-service (PaaS) wpisuje się bardzo dobrze w logikę outsourcingu. Mowa tutaj o sytuacji, w której zamiast kupować samochód, opłacamy abonament za jego użytkowanie, a w jego ramach mamy zapewniony pełen serwis oraz możliwość wymiany na nowszy model. Porównać to można do standardowej praktyki firm telekomunikacyjnych sprzedających w ramach abonamentu telefon wart np. 700 zł za przysłowiową złotówkę. Oczywiście każdy, kto przeliczył sobie koszt abonamentu przez czas trwania umowy wie, jak wątpliwa jest opłacalność takiego przedsięwzięcia. Jednak podobnie jak w przypadku outsourcingu, i tutaj chodzi o rozłożenie w czasie wysokiej ceny jednostkowej za produkt.
Najszybciej koncepcja produktu jako usługi rozwija się w sektorze dóbr kultury. Mowa tutaj oczywiście o aplikacjach takich jak Spotify, serwisach streamingowych czy elektronicznej dystrybucji gier video. I to na ich podstawie możemy zaobserwować ryzyko, które niesie za sobą takie podejście. Nie widać ich przy codziennym użytkowaniu, kiedy to wygoda i elastyczność przesłaniają koszty. Jednak już analiza umów licencyjnych może wzbudzić pewne obawy. Korzystanie z dóbr jest czymś zupełnie innym niż ich posiadanie. Brak tutaj możliwości odsprzedania, istnieją znaczne ograniczenia, jeżeli chodzi o komercyjne wykorzystanie czy nawet wprowadzanie zmian w użytkowanym produkcie.
Kupując przedmiot znajdujemy się w zupełnie innej relacji z jego dostawcą niż w sytuacji, w której ten przedmiot jedynie użytkujemy. Wysoka cena jednostkowa oraz całkowita wolność w użytkowaniu po zakupie powodują, że w przypadku kupna liczy się maksymalizacja użyteczności produktu. Natomiast w przypadku jego użytkowania istnieje wiele możliwości nadużywania własnej pozycji przez właściciela danego dobra. Jeżeli serial czy gra dostępne są jedynie na jednej platformie lub ich zakup wiąże się z wysokim kosztem, to właściciel danej platformy ma pozycję monopolisty. Widać to na rynku gier video, którego zmorą stają się tzw. mikrotransakcje, czyli małe, jednorazowe kwoty płacone za korzystanie z drobnych usprawnień w działaniu usługi. W teorii nie są one konieczne, jednak w praktyce są implementowane w ten sposób, że stanowią poważną część zysków dystrybutora. Do tego stopnia, że istnieją modele, w których podstawowa wersja usługi jest darmowa, a zyski przynoszą właśnie same mikrotransakcje.
Pamiętać również należy o tym, że właściciel platformy ma pełną kontrolę nad tym, jakie dobra kultury konsumujemy. Odcinki serialu The Walking Dead na platformie Netflix są krótsze (przemontowane) niż oryginalne. Interes finansowy firmy, jej umowy licencyjne lub bankructwo mogą pozbawić użytkowników dostępu do części lub całości zawartości. I wtedy może się okazać, że po płaceniu abonamentu przez x lat, pozostajemy jedynie ze wspomnieniami. O ile w przypadku muzyki czy filmów takie detale wydają się nieistotne, o tyle przełożenie takiej logiki konsumpcji na dobra materialne rodzić może poważniejsze problemy.
Przenosząc to na rynek samochodów czy urządzeń AGD, nie trudno jest sobie wyobrazić sytuację, w której producenci masowo przechodzą na model PaaS, zostawiając kupno sprzętu jako drogą alternatywę lub nawet całkowicie rezygnują z takiej opcji. Jednocześnie wymuszają dostosowywanie się do nowego standardu przez przepisy ograniczające użycie starych samochodów czy wstrzymanie wsparcia technicznego dla starszego sprzętu. Wyobraźmy sobie, że wygasł nam abonament na korzystanie z kuchenki, lodówki czy pralki, a żeby podgrzewać obiad na dwóch palnikach musimy dopłacić kilka złotych. „W skali miesiąca będzie to Państwa kosztować jedynie 50 gr dziennie” – mogłaby brzmieć informacja na panelu zakupu.
Przedsiębiorczy proletariat?
Gospodarka to jednak nie tylko wielkie międzynarodowe korporacje oraz rynki finansowe. Kapitał, którym one obracają, ma swoje źródło w realnej gospodarce prowadzonej przez mniejsze podmioty. Żeby sprzedać x razy, ubezpieczyć i Bóg jeszcze wie, co zrobić z wartością, musi ona najpierw zostać wytworzona. Przy całej swojej abstrakcyjności transakcje giełdowe gdzieś na końcu powiązane są z realnie funkcjonującą gospodarką. Ropa kupiona w opcjach na przyszłe kontrakty ostatecznie musi spocząć w jakimś magazynie, o czym boleśnie przypomnieli sobie pod koniec kwietnia tego roku inwestorzy zmuszeni dopłacać kupcom, żeby pozbyć się towaru, którego nie było gdzie składować.
Wartość wytwarzana przez przedsiębiorstwa może być przechwytywana poprzez bezpośredni kontakt firmy-żywiciela z rynkiem finansowym, na którym jest ona zmuszona pozyskiwać kapitał niezbędny do funkcjonowania lub w sposób pośredni – poprzez łańcuch zależności. Firma poddana finansjalizacji zmuszona jest wywierać presję na swoich kontrahentów. Konieczność transferu części dochodów na rynki finansowe zwiększa konkurencję o kurczącą się pulę wartości.
W tej sytuacji większe podmioty wykorzystują swoją pozycję do maksymalizacji dochodów kosztem kontrahentów. To tutaj objawia się wpływ finansjalizacji na gospodarkę – logika budowania relacji z otoczeniem zamieniona zostaje na logikę transakcji, której celem jest maksymalizacja zysku (którym trzeba się dzielić). Przypomina to trochę postawę starożytnych celników, którzy zbierając daniny dla Rzymu uciskali zależnych od siebie ludzi, żeby samemu zarobić. Układ ten przybiera postać drabiny, gdzie na każdym jej szczeblu znajduje się podmiot przekazujący wartość wyżej, samemu odbierając ją z dołu. Tak jak w schemacie odreagowywania przemocy, w którym krzywda wyrządzona przez przełożonego skutkuje wyżywaniem się na podwładnym.
Zastanówmy się więc, czym różni się położenie drobnego lub nawet średniego przedsiębiorcy, pozbawionego jednak kapitału, od zwykłego pracownika? Tego drugiego chronią kodeks pracy oraz zabezpieczenia socjalne. Jednostki pozbawione bezpieczeństwa i stabilności, które dają własność i/lub zabezpieczenia socjalne, działając na skrajnie elastycznym rynku znajdują się w sytuacji podobnej do kondycji prekariatu.
Sytuacja silnej konkurencji o ograniczone zasoby, którymi trzeba dzielić się z rynkami finansowymi, zmusza mniejsze podmioty do zdobywania kapitału inwestycyjnego na rynkach finansowych oraz outsourcowania procesów i materialnych zasobów przedsiębiorstwa (co zwiększa koszty). Konieczność odrobienia pozyskanego kapitału oraz funkcjonowanie na nierównym rynku w otoczeniu większych i drapieżnych przedsiębiorstw ogranicza możliwość akumulacji kapitału, prowadząc do błędnego koła.
Można wspiąć się na wyższy szczebel drabiny, ale dalej nie oznacza to zyskania niezależności, ponieważ kapitał został pozyskany na kredyt, którego spłacenie oznacza dalsze inwestycje… i dług. Prowadzi to faktycznie do przejmowania wartości generowanej przez przedsiębiorstwa. Część tej wartości trafia na rynki finansowe, rozmyciu ulega relacja pomiędzy posiadaniem własności a zarządzaniem nią. W efekcie przedsiębiorstwa, szczególnie te małe, lądują w podobnej sytuacji co robotnicy. Wykorzystując cudzy kapitał (produkcyjny, ludzki czy finansowy), wytwarzają wartość, której część ulega przejęciu. Możemy więc mówić w tym momencie o wyzysku przedsiębiorstw przez rynki finansowe.
Nie dziwi więc opór przedsiębiorców przed podatkami, które stanowią kolejny czynnik uszczuplający potencjalny dochód. Działania te są oczywiście popierane przez większe podmioty, gdyż mniejsze podatki umożliwiają większy drenaż rynku. Paradoksalnie jednak jest to działanie sprzeczne z klasowym interesem małych i średnich przedsiębiorców, gdyż osłabia państwo, które mogłoby oferować przynajmniej częściową ochronę przed najbardziej drapieżnymi i nieuczciwymi praktykami. Mniejsze dochody budżetowe oznaczają również presję na zadłużanie się państwa na rynku finansowym celem realizacji swoich podstawowych zadań.
Katolicka korekta niekatolickiego kapitalizmu
W realiach współczesnej gospodarki, która stanowi gęsto utkaną sieć wielorakich relacji, nie do utrzymania jest wizja działalności ekonomicznej jako elementu wyłącznie sfery prywatnej. Na funkcjonowanie przedsiębiorstwa ma wpływ jakość jego otoczenia, zdrowie społeczeństwa, jego wykształcenie czy tak subtelne kwestie jak kultura pracy czy poziom zaufania społecznego. Nie bez znaczenia są jakość instytucji, rodzaj prawa i stopień jego egzekwowania. Wiele zaś z tych czynników nie posiada wystarczającej wyceny rynkowej (praca opiekuńcza czy wychowawcza rodziców). Jednocześnie przedsiębiorstwo wpływa na swoje otoczenie, generując zanieczyszczenia, inwestując w infrastrukturę czy odciskając piętno na kondycji społecznej, zdrowotnej czy rodzinnej swoich pracowników.
Pomimo tak skomplikowanych relacji, występuje domniemanie prywatnej własności zysków przy jednoczesnej tendencji do przenoszenia kosztów na stronę społeczną. W takiej sytuacji społeczna odpowiedzialność biznesu nie może być jedynie pustym sloganem, eksponowanym w folderach reklamowych, podobnie jak nie może się ograniczać do okazjonalnych akcji charytatywnych. Kapitał wypracowywany jest w konkretnym kontekście społecznym. Żeby się o tym przekonać wystarczy sobie uświadomić, jaki wpływ na założenie i prowadzenie firmy ma zakumulowany kapitał (wszelkiej maści, od materialnego, przez społeczny, po kulturowy i instytucjonalny) w Wielkiej Brytanii, jaki w Polsce, a jaki w Burkina Faso.
Tymczasem narzędzia rynków finansowych są źródłem wysokich zysków nieopartych o bezpośrednią produkcję bogactwa (rozumianego jako narzędzie zaspakajania potrzeb), a stanowiących sposób przechwytywania dochodów z tej drugiej. Jednocześnie mają możliwość wszelakiego wpływu na produkcyjną część gospodarki, wpływu wzmacniającego lub deprecjonującego. Co więcej – wiele z produktów finansowych, takich jak ubezpieczenia, kredyty studenckie czy emerytalne plany kapitałowe ma bezpośredni wpływ na poziom stabilności życia jednostek. Dlatego prywatyzacja tych zysków stanowić może duże zagrożenie dla spójności społecznej. Jednocześnie trudno sobie obecnie wyobrazić model gospodarczy zdolny do globalnej konkurencji, nieposiadający jednocześnie narzędzi rynków finansowych. Przy obecnym stopniu rozwoju technologicznego i gospodarczego możliwość pozyskania zewnętrznego kapitału jest kluczowa dla powstawania oraz generowania postępu gospodarczego.
Warto się jednak zastanowić nad tym, w jaki sposób zyski powstające z konieczności istnienia pewnych narzędzi finansowych wykorzystać nie celem dalszej koncentracji kapitału, a rozwoju integralnego społeczeństw. W tym miejscu pod dyskusję chciałbym poddać uspołecznienie zysków. Zaznaczę, że nie chodzi mi o ich upaństwowienie, lecz o przekazanie odpowiedzialności za tę sferę aktywności gospodarczej podmiotom społecznym – a konkretnie organizacjom not-for profit. Jako pojęcie pochodzące z obszaru ekonomii społecznej, opisuje podmiot wypracowujący zysk, który jednak nie stanowi podstawowego celu funkcjonowania organizacji, a traktowany jest jako narzędzie.
Pozostaje to w zgodzie z inspiracją płynącą z posoborowej konstytucji Gaudium et Spes, w której czytamy: „Postęp gospodarczy winien podlegać kierownictwu człowieka i nie powinno się pozostawiać go samowoli garstki ludzi lub grup, skupiających w swym ręku zbyt wielką potęgę gospodarczą, ani też decyzji czynników politycznych, ani jakichś silniejszych narodów; przeciwnie, na każdym szczeblu kierowania postępem powinno w nim brać czynny udział jak najwięcej ludzi, a gdy chodzi o stosunki międzynarodowe – wszystkie narody. Potrzeba także, by spontaniczne inicjatywy jednostek i wolnych zrzeszeń były zestrajane i organicznie powiązane z wysiłkami władz państwowych. Nie powinno się zostawiać procesu rozwoju produkcji ani samemu, niby mechanicznemu biegowi gospodarczej działalności jednostek, ani wyłącznie władzy państwowej. Dlatego należy uznać za błędne te doktryny, które pod pozorem fałszywej wolności sprzeciwiają się wprowadzaniu koniecznych reform, jak i te, które lekceważą podstawowe prawa jednostek i zrzeszeń na rzecz organizacji kolektywnej”.
Możemy sobie wyobrazić sytuację, w której rolę funduszy inwestycyjnych, banków komercyjnych czy towarzystw ubezpieczeniowych przejmują podmioty społeczne, które wypracowując zysk kierują się szerszym spojrzeniem niż prosty bilans finansowy. W swojej działalności inwestycyjnej brałyby pod uwagę bilans zysków i strat w tkance społecznej, środowisku czy otoczeniu instytucjonalnym. Co więcej, część zysków wynikających np. z dywidendy mogłaby być przekazywana na jakiś konkretny cel (forma beneficjum), taki jak utrzymanie organizacji pozarządowej, finansowanie stypendiów czy mecenat dzieł kultury, jednym słowem na działalność realizowaną obecnie przez fundacje zmuszone do szukania finansowania przez darczyńców. Ponadto instytucje finansowe nowego typu, dzięki szerszemu spojrzeniu oraz ustanowieniu reguł działania wywiedzionych z zasad moralnych, mogłyby być bardziej przyjazne dla swoich kontrahentów, co dla rozwoju jest nie mniej ważne niż żywa gotówka.
Organizacje pozyskujące kapitał lokalnie oraz wspierające inicjatywy w swoim otoczeniu są również szansą dla państw peryferyjnych oraz półperyferyjnych do ograniczenia renty neokolonialnej i budowania bogactwa na miejscu. Nie będąc tak ograniczone ciasnym myśleniem w kategorii zysku ekonomicznego, mogą również rozszerzyć swoje działanie o dzielenie się know-how, innowacjami czy budowanie sieci wymiany kompetencjami. Zamiast działać w logice transakcji mogą funkcjonować, budując relacje. Społeczny charakter tego typu organizacji daje nadzieje na połączenie funkcji funduszu inwestycyjnego, inkubatora przedsiębiorczości i fundacji rozwiązującej lokalne problemy.
Oczywiście należy tutaj poczynić szereg zastrzeżeń. Po pierwsze – zarząd nad nimi oraz kontrola ich poczynań musiałyby mieć jak największą bazę społeczną. Dajmy na to, lokalna izba gospodarcza powołuje do życia bank, nadzór nad nim musiałoby sprawować gremium wyłonione nie tylko spośród właścicieli przedsiębiorstw zrzeszonych w takiej izbie, ale również pracowników tych firm. Inną formą takiej działalności mogłyby być spółdzielnie, gdzie podział zysków oraz planowanie inwestycji uwzględniałoby interes członków spółdzielni.
Wpisywałoby się to w przedstawioną przez św. Jana Pawła II w Laborem exercens wizję uspołecznienia gospodarki: „O uspołecznieniu można mówić tylko wówczas, kiedy zostanie zabezpieczona podmiotowość społeczeństwa, to znaczy, gdy każdy na podstawie swej pracy będzie mógł uważać siebie równocześnie za współgospodarza wielkiego warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze wszystkimi. Drogą do osiągnięcia takiego celu mogłaby być drogą połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z własnością kapitału i powołania do życia w szerokim zakresie organizmów pośrednich o celach gospodarczych, społecznych, kulturalnych, które cieszyłyby się rzeczywistą autonomią w stosunku do władz publicznych; dążyłyby one do sobie właściwych celów poprzez lojalną wzajemną współpracę, przy podporządkowaniu wymogom wspólnego dobra, i zachowałyby formę oraz istotę żywej wspólnoty, to znaczy takich organizmów, w których poszczególni członkowie byliby uważani i traktowani jako osoby, i pobudzani do aktywnego udziału tychże organizmów”.
Tutaj pojawia się drugie zastrzeżenie: poza kontrolą społeczną niezbędna byłaby kontrola państwowa, celem uniknięcia ryzyka komercjalizacji czy defraudacji środków posiadanych przez wspomniane instytucje. Pojawiałoby się oczywiście ryzyko przekształcenia takich instytucji w zakamuflowane przedsięwzięcia komercyjne czy powstawania udzielnych księstw w rękach wąskiej oligarchii, stąd niezbędne byłyby mechanizmy zarówno kontroli zewnętrznej, jak i transparentności działań wewnątrz organizacji.
Trzecie zastrzeżenie dotyczy sposobu osiągnięcia pożądanego stanu. Oczywistym jest, że zmiana taka nie może mieć charakteru rewolucyjnego. Komercyjne i zglobalizowane rynki finansowe są zbyt mocne; wspomniana operacja w każdym państwie skończyłaby się blokadą ekonomiczną, a co za tym idzie zapaścią społeczeństwa. Co więcej – działanie według logiki rewolucyjnej musiałaby zostać przeprowadzona siłą, a to generuje oczywiste pole do nadużyć oraz niesprawiedliwości, nie może być więc mowy o żadnym wywłaszczaniu. Po drugie, do prawidłowego funkcjonowania takiego modelu niezbędna jest całkowicie odmienna kultura ekonomiczna, którą wraz z odpowiednimi cnotami trzeba by dopiero wytworzyć. Nie można wlewać nowego wina do starych bukłaków – osoby i instytucje doświadczone w obecnym systemie finansowym stanowiłyby obciążenie dla nowych ciał, ponieważ mimowolnie powielałyby stare praktyki. Dlatego właściwym rozwiązaniem wydaje się tworzenie równoległego, uspołecznionego rynku narzędzi finansowych, który dzięki preferencyjnym przepisom mógłby na pewnym etapie przejąć rolę instytucji komercyjnych.
Dlatego paradoksalnie celem uratowania jak najszerszej dystrybucji własności niezbędne jest pewne jej ograniczenie oraz poddanie celowi dobra wspólnego, gdyż jak pisał św. Tomasz: „Skoro bowiem pojedynczy człowiek jest częścią zbiorowości, w takim razie to, czym jest jakiś człowiek i co on posiada, należy do zbiorowości, tak samo jak to, czym jest jakaś część, należy do całości. Stąd też natura wyrządza nieraz szkodę części dla uratowania całości. Tak zatem tego rodzaju prawa, rozkładające ciężary w sposób proporcjonalny, są sprawiedliwe i wiążące dla sądu sumienia, i są prawowitymi prawami”.
Esej pochodzi z numeru czasopisma idei „Pressje” pt. „Katolickie państwo dobrobytu”. Zachęcamy do bezpłatnego pobrania numeru w formacie PDF, EPUB lub MOBI.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.
Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.