Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Zamiast „podatku od smartfonów” wyższe opodatkowanie największych gwiazd?

Opłata reprograficzna dziś jest już bardzo nietrafionym rozwiązaniem. Przede wszystkim dlatego, że jest ona rekompensatą za zjawisko „piractwa”, które zostało już jakiś czas temu zmarginalizowane. Obecnie konsumpcja treści odbywa się bowiem głównie w modelach subskrypcyjnych, które gwarantują twórcom udział w zyskach. Przy życzliwości wicepremiera Piotra Glińskiego do debaty publicznej wraca natomiast temat znacznego rozszerzenia opłaty reprograficznej. W efekcie, smartfony, tablety i smart-TV wkrótce mogą być droższe nawet o 6%. Czy istnieją argumenty, które pozwoliłyby uzasadnić takie wprowadzenie „podatku od smartfonów”?

Kto chce zmian?

Opłata reprograficzna jest obecnie doliczana do ceny urządzeń i nośników służących do kopiowania (nagrywarki, ksera, czyste płyty CD/DVD) i wynosi – od 0,17 do 3 procent. Uzyskane środki trafiają do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi (OZZ), które po potrąceniu kosztów, przekazują je twórcom. Jest to rekompensata za to, że wspomniane urządzenia i nośniki bywają wykorzystywane do nieautoryzowanego kopiowania twórczości chronionej prawem autorskim.

Problemem, na który zwracają uwagę OZZ i część artystów jest fakt, że rozporządzenie ministra kultury, które szczegółowo reguluje za co i ile trzeba płacić, nie było nowelizowane od wielu lat. Mamy więc w nim wymienione głównie „prehistoryczne” technologie takie, jak np. kaseta magnetofonowa, zestaw wieżowy z magnetofonem i odtwarzaczem płyt CD, czy magnetowid. Trudno się więc dziwić, że z obłożenia ich opłatą reprograficzną nie uzyskuje się zbyt dużych środków.

Organizacje zbiorowego zarządzania lobbują za „urealnieniem” opłaty reprograficznej, czyli objęciem nią tych urządzeń, na których obecnie konsumuje się najwięcej treści chronionych prawem autorskim – przede wszystkim smartfonów, tabletów i smart-TV. Pojawiły się propozycje, żeby wprowadzić tu stawkę 6%, choć najczęściej mówi się o 3%. Dałoby to potężne przychody nie tylko twórcom, ale byłoby też korzystne dla OZZ, które są uprawnione do potrącania od pobieranych opłat „uzasadnionych i udokumentowanych kosztów”. Jak widać, prawo nie wprowadza tu sztywnego limitu, co niewątpliwie wzmacnia pozycję OZZ.

Oczywistym skutkiem rozszerzenia opłaty reprograficznej byłby znaczny wzrost ceny nowo objętych urządzeń. Zwolennicy tego rozwiązania próbują zaklinać rzeczywistość i sugerują, że producenci i sprzedawcy wezmą ten koszt na siebie. Stoi to jednak w rażącej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem (dlaczego niby mieliby to robić?) i doświadczeniami innych krajów, chociażby niemieckimi, gdzie po wprowadzeniu podobnej opłaty ceny urządzeń wzrosły dokładnie o jej wysokość.

Trzeba powiedzieć to jasno: przekonywanie, że opłata reprograficzna nie przełoży się na ceny urządzeń, ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co składane w 2018 r. deklaracje, że Orlen i Lotos wezmą na siebie opłatę emisyjną i tym samym jej wprowadzenie nie odbije się na końcowych cenach paliw. Pamiętajmy też, że w przypadku opłaty reprograficznej mówimy o bardzo wysokim narzucie – w wariancie 6-procentowym smartfon ze średniej półki zdrożałby o 60 zł, flagowiec nawet o 180-300 zł.

Czy opłata reprograficzna jest „słuszna”?

Patrząc w największym uproszczeniu: twórcy ponoszą straty w związku z tzw. piractwem, więc zapewnienie im rekompensaty uzyskiwanej przy okazji sprzedaży urządzeń umożliwiających ten proceder wydaje się być w pełni zrozumiałe i sprawiedliwe. Jak zwykle jednak, diabeł tkwi w szczegółach. Pomówmy o nich.

Po pierwsze: tak, to prawda, że dziś konsumpcja treści odbywa się głównie na telefonach, tabletach i smart-telewizorach. Jednak czasy, w których cechą charakterystyczną studenta było posiadanie dysków wypełnionych skopiowanymi od kolegi „empetrójkami”, czy ściągniętymi z sieci filmami minęły bezpowrotnie.

Dziś zasadnicza część konsumpcji treści odbywa się z płatnych źródeł (Spotify, Apple Music, Netflix, HBO GO), które bazują na dobrowolnych umowach z twórcami i zapewniają im wynegocjowany zarobek. Również zasadniczo bezpłatne serwisy (YouTube), dzięki dzieleniu się zyskami z reklam, umożliwiają twórcom osiąganie przychodów ze swojej twórczości.

Po drugie, jak pokazuje badanie Obiegi Kultury. Społeczna cyrkulacja treści „osoby aktywnie korzystające z dostępu za pośrednictwem Internetu równocześnie najczęściej są tymi, które wychodzą do kina i na koncerty”. Zatem rekompensata za „piractwo” dokonuje się sama – osoba pobierająca czyjąś muzykę znacznie chętniej zapłaci za bilet na koncert. Jak pokazują wyniki badań Alana Kruegera opisane w Rockonomics, to właśnie działalność estradowa jest głównym źródłem zarobków muzyków. Podobnie w innych aktywnościach twórczych – dla filmowców istotnym źródłem zysków są seanse kinowe, dla naukowców korzyści płyną ze zwiększonego cytowania i zapraszania na wykłady. Istnieje więc szereg korzyści z szerokiego – nawet jeśli nieautoryzowanego – rozpowszechnienia, czyli po prostu popularności.

Po trzecie, słabość opłaty reprograficznej można też wykazać na gruncie psychologicznym i etycznym. Dla potencjalnych użytkowników nieautoryzowanych treści świadomość, że pokrywają rekompensatę dla twórców może skutkować poczuciem usprawiedliwienia i w efekcie częstszym sięganiem do „pirackich” źródeł. Na marginesie: „piractwo” konsekwentnie ujmuję w cudzysłów, gdyż jest to określenie zbyt nacechowane negatywnie – przede wszystkim uwzględniając fakt, że dozwolony użytek osobisty z art. 23 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych pozwala przecież zupełnie legalnie podejmować działania określane jako „pirackie” (pobieranie muzyki, filmów, kserowanie książek, itp.).

Podatek czy opłata?

W polskiej polityce zamiast dyskutować o merytorycznej stronie omawianego zagadnienia zajmujemy się rozstrzyganiem czy jest to podatek czy opłata. Prezydent Andrzej Duda wyraźnie sprzeciwił się „podatkowi od smartfonów”. Zareagował na to wicepremier Piotr Gliński, który zapewnił, że takiego podatku na pewno nie będzie. Oświadczył przy tym, że brana pod uwagę jest jedynie „opłata reprograficzna”, choć i tu „żaden projekt nie jest procedowany formalnie”. Nie miejmy jednak złudzeń, z punktu widzenia użytkownika, który będzie musiał zapłacić za urządzenie kilkadziesiąt lub nawet kilkaset złotych więcej, bynajmniej nie jest to istotna kwestia.

Premier Gliński odróżnia podatek od opłaty w oparciu o to, że ten pierwszy uważa za „coś, co jest przeznaczone na rzecz budżetu centralnego albo lokalnego”. W literaturze przedmiotu wskazuje się jednak, że sednem jest co innego – opłata w przeciwieństwie do podatku jest ekwiwalentna. Po zapłaceniu podatku nie mamy więc żadnego roszczenia, a np. uiszczając opłatę za wywóz śmieci mamy prawo wymagać wykonania tej usługi. Zatem z tego punktu widzenia, opłata reprograficzna jest więc raczej podatkiem, bo osoba płacąca nie otrzymuje przecież w zamian żadnego konkretnego świadczenia. Nie jest to jednak pierwszy przypadek, kiedy podatek próbuje się „sprzedać” pod płaszczykiem lepiej brzmiącej opłaty.

W tym miejscu warto wspomnieć o celu, na który miałaby być przeznaczana opłata reprograficzna. Część uzyskanych środków zasilałaby tworzony fundusz ubezpieczeń dla artystów. Nie da się ukryć, że epidemia pokazała w jak trudnej sytuacji znajduje się wielu twórców, bo chociaż rynek muzyczny czy filmowy jest ogromny, to zdecydowana większość tego tortu przypada wąskiej grupie najpopularniejszych twórców.

W tym kontekście pomysł utworzenia wspomnianego funduszu ubezpieczeń można (pod pewnymi warunkami) uznać za trafiony. Błędnie zaproponowano jednak źródło jego finansowania. Trudno bowiem chociażby uzasadnić, dlaczego ciężar miałoby ponosić całe społeczeństwo i dlaczego mielibyśmy się godzić na znaczny wzrost cen urządzeń, które – szczególnie w czasach epidemii – są niezbędne do pracy i nauki?

Zamiast opłaty reprograficznej wyższe opodatkowanie supergwiazd

Wydaje się, że najbardziej naturalnym miejscem poszukiwania źródeł finansowania są artyści mający status supergwiazd. Jak pokazują badania cytowanego już Alana Kruegera – 1% artystów zgarnia w USA ok 60% wpływów za bilety koncertowe (a topowe 5% w sumie ponad 80% tego „tortu”). Postulat ten – choć lewicowy w swej istocie – zasługuje na rozważenie. Tym bardziej, że alternatywą jest równie nie-konserwatywne obłożenie społeczeństwa powszechnym podatkiem w imię uprzywilejowanego traktowania jakiejś wybranej grupy społecznej.

Warto poszukać też innych rozwiązań, gdyż opłata reprograficzna jest bardzo nietrafionym rozwiązaniem. Przede wszystkim dlatego, że jest ona rekompensatą za zjawisko „piractwa”, które już jakiś czas temu zostało zmarginalizowane. Obecnie konsumpcja treści odbywa się bowiem głównie w modelach subskrypcyjnych, które gwarantują twórcom udział w zyskach. Oczywiście, można dyskutować o tym, czy mają oni na tyle silną pozycję negocjacyjną, żeby osiągnąć sprawiedliwy podział. To jest już jednak temat na zupełnie inną rozmowę.

Działanie sfinansowane ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.