Amerykańsko-chińska wojna o WHO
W skrócie
Prezydentura Donalda Trumpa to okres stopniowego wycofywania się Stanów Zjednoczonych z kolejnych agend ONZ. Polityczna rzeczywistość nie znosi jednak próżni. Dlatego zwalniane przez USA miejsce zajmują stopniowo Chiny, konsekwentnie rozbudowując swoje międzynarodowe wpływy.
Ta rozmowa przykuła uwagę mediów na całym świecie. Podczas prowadzonego za pośrednictwem Internetu wywiadu, dziennikarka z Hong Kongu zapytała doradcę dyrektora generalnego WHO, Bruce’a Aylwarda, czy organizacja rozważa przyznanie członkostwa Tajwanowi. Odpowiedziała jej cisza. Po chwili Aylward przeprosił i stwierdził, że nie usłyszał pytania. Kiedy dziennikarka powtórzyła je, rozłączył się. Kobieta postanowiła zadzwonić do Aylwarda raz jeszcze. Kiedy w czasie drugiej rozmowy zapytała go o to, jak ocenia tajwańską odpowiedź na pandemię, odpowiedział krótko: „Cóż, już rozmawialiśmy o Chinach”.
Zdanie to pozostaje zbieżne ze stanowiskiem Pekinu, który utrzymuje, że Tajwan jest jedynie chińską prowincją, która prędzej czy później wróci do macierzy i dlatego nie należy jej traktować jako osobnego państwa. Zresztą, sprzeciw Pekinu jest głównym powodem, dla którego dla Tajwanu nie ma miejsca w Światowej Organizacji Zdrowia. Jednak tak jawne uniki ze strony jednego z najważniejszych przedstawicieli tej organizacji okazało się dla niej katastrofą wizerunkową. Wiele osób na świecie zaczęło zadawać pytanie: dlaczego w dobie globalnej walki z nową chorobą najważniejsza instytucja mająca dbać o nasze zdrowie nie dopuszcza do obrad państwa, które uzyskało znakomite rezultaty w jej zwalczaniu – tylko 440 odnotowane przypadki i zaledwie siedem zgonów, mimo bezpośredniej bliskości Chin. Krótko mówiąc: jak duży wpływ na działania WHO ma wola Pekinu?
Trump na wojenne ścieżce… ze wszystkimi
14 kwietnia prezydent Trump zdecydował o wstrzymaniu wpłaty amerykańskich środków do budżetu WHO. Decyzja ta była podyktowana wątpliwościami co do sposobu w jaki ta organizacja zareagowała na pandemię w jej wczesnej fazie. Zdaniem Trumpa organizacja nie dość mocno naciskała na Chiny w kwestii transparentności, wręcz akceptowała płynące z tego kraju tłumaczenia i w związku z tym zbyt późno zaalarmowała resztę świata o pandemii.
Krok Trumpa spotkał się z głośnym potępieniem, niektórzy eksperci mówili nawet o „zbrodni przeciw ludzkości”. Podkreślano też, że jeszcze pod koniec stycznia sam prezydent wyrażał się z uznaniem o chińskich metodach zwalczania choroby. Zmiana frontu przyszła wraz z kłopotami we własnym kraju. Ameryka szybko stała się jednym z najmocniej ogarniętych pandemią państw – odnotowano tam już ponad 1,5 mln przypadków, a liczba zgonów zbliża się do 100 tysięcy. Powody tak katastrofalnej sytuacji są złożone, ale część odpowiedzialności z całą pewnością ciąży na samym prezydencie, który długo bagatelizował zagrożenie. Utrwalenie się tego faktu w świadomości społecznej może poważnie zaszkodzić wyborczym perspektywom Trumpa, dlatego zdecydował się na ucieczkę do przodu – szukanie i publiczne wskazywanie kozłów ofiarnych.
Głównym winowajcą są oczywiście Chiny, które nie dość, że pozwoliły wirusowi rozprzestrzenić się po świecie, to może nawet same go wyprodukowały – prezydent zapewnił, że widział dane wywiadowcze, z których wynika, że wirus powstał w wuhańskim laboratorium (amerykańska Wspólnota Wywiadów nie potwierdziła tej informacji). Pozwoliło to Trumpowi narzucić mediom inny temat niż walka z epidemią w USA, a dodatkowo zyskać punkt w rywalizacji z Joe Bidenem.
Wspierająca Trumpa America First Action opublikowała spot przypominający wypowiedź kandydata demokratów sprzed lat, w której pochlebnie wyraża się o wzroście chińskiej potęgi. Powstała również strona zatytułowana „Pekiński Biden” (Beijing Biden). Wszystko to, by przekonać wyborców, że były wiceprezydent jest „słaby w stosunku do Chin”. Przypomina to zarzuty sprzed lat, kiedy amerykańscy politycy nawzajem zarzucali sobie słabość wobec ZSRR.
Ten powrót zimnowojennej retoryki nie jest oczywiście przypadkowy. Wypowiedzi amerykańskiego prezydenta wpisują się w narastające napięcie pomiędzy USA i Chinami. Zresztą Pekin ze swojej strony stosuje podobne metody, promując teorie o amerykańskiej odpowiedzialności za powstanie wirusa i podkreślając nieporadność waszyngtońskich działań wobec pandemii. W tę rozgrywkę między mocarstwami uwikłana została Światowa Organizacja Zdrowia. Nie stało się to jednak przypadkiem.
Chińska sieć wpływów w ONZ
Chiński udział w budżecie WHO jest niemal dziesięciokrotnie mniejszy od amerykańskiego, a mimo to Pekin wywiera bardzo znaczący wpływ na władze organizacji. Do 2017 r. kierowała nią Chinka, Margaret Chan, później stery przejął Etiopczyk Tedros Adhanom Ghebreyesus, ale na jego wybór bardzo mocno wpłynęło poparcie Pekinu. Chiny bardzo chętnie pozycjonują się jako główny przedstawiciel krajów rozwijających się w organizacjach międzynarodowych, często też promują reprezentantów tych państw na eksponowane stanowiska, zapewniając sobie w ten sposób ich późniejszą przychylność.
Zdaniem USA (i nie tylko, ostatnio o „Chińskiej Organizacji Zdrowia” wspomniał japoński wicepremier) to właśnie te wpływy posłużyły Pekinowi do maskowania rozmiarów epidemii. Jeszcze w styczniu WHO twierdziło, że nie ma dowodów, że wirus przenosi się między ludźmi, nie widziało też powodów, by ograniczać podróże z innych państw do Państwa Środka.
Chiny starają się też wykorzystywać coraz większą niechęć Amerykanów do angażowania się w międzynarodowe gremia dla wzmocnienia własnej pozycji. Przykładem może być sytuacja w Radzie Praw Człowieka ONZ (UNHRC). Stany Zjednoczone zdecydowały się opuścić to ciało w 2018 r., zarzucając radzie uprzedzenia antyizraelskie, już wcześniej znacznie ograniczając swoją aktywność na tym forum. W tym czasie Chińczykom udało się przeforsować dwie rezolucje. Jedna wskazywała, że kwestię praw człowieka należy właściwie zbalansować z rozwojem gospodarczym. Druga sugerowała, że przy ustalaniu standardów praw człowieka w poszczególnych państwach, należy się kierować ich historią, kulturą i religią. Na początku kwietnia tego roku przedstawiciel Chin został delegowany do komisji, która wybierze śledczych mających monitorować przestrzeganie praw człowieka na całym globie. Stało się to kilka miesięcy po tym, jak świat obiegły relacje o ponad milionie muzułmańskich Ujgurów przetrzymywanych przez Chiny w „obozach reedukacyjnych”.
A jak będzie z WHO? Po decyzji Trumpa o wstrzymaniu środków dla organizacji, Pekin ogłosił, że w związku z epidemią zwiększy swój wkład o dodatkowe 30 mln dolarów. Gest miał symbolicznie pokazać, że na Chiny można liczyć, a na USA nie. Choć jego skala nie była porażająca – to nawet nie jedna dziesiąta amerykańskiego udziału w budżecie WHO.
Gdzie dwóch się bije, tam UE musi wkroczyć
18 i 19 maja odbyło się Światowe Zgromadzenie Zdrowia, doroczne spotkanie państw członkowskich WHO. Tuż przed nim Donald Trump wystosował list do organizacji, w którym na czterech stronach wyłożył swoje zarzuty wobec organizacji, powtarzając w zasadzie wygłoszone już wcześniej oskarżenia. Tym razem towarzyszyło im jednak ultimatum: jeśli w ciągu 30 dni WHO nie zmieni swojego postępowania, USA nie tylko wstrzymają swoją składkę do budżetu organizacji, ale całkowicie z niej zrezygnują. Rozważą też swoje dalsze członkostwo. Przykłady UNHRC i UNESCO pokazują, że nie są to jedynie czcze pogróżki.
Podczas swojego wystąpienia na Zgromadzeniu, Xi Jinping odrzucił amerykańskie oskarżenia, zapewniając, że Chiny działały w pełni transparentnie. Zaapelował też o większe finansowe wsparcie WHO w czasie pandemii, proponując, że same Chiny przeznaczą na ten cel 2 mld dolarów w ciągu najbliższych dwóch lat (w 2019 r. Chiny przeznaczyły na WHO nieco ponad 40 mln, Amerykanie ponad 400). Znów trudno uniknąć skojarzeń z czasami, kiedy to Związek Radziecki apelował o pokój i rozbrojenie, by odwrócić uwagę opinii publicznej na Zachodzie od własnych dalekich od wprowadzania pokoju posunięć.
Tym razem jednak to Zachód był górą. Unia Europejska przygotowała projekt rezolucji wzywający do bezstronnej oceny działań WHO wobec epidemii, a także do śledztwa w sprawie okoliczności powstania wirusa. Projekt zyskał poparcie ponad setki państw. Kiedy stało się jasne, że rezolucja zostanie przyjęta, propozycję śledztwa nieoczekiwanie poparł sam Xi Jinping, kalkulując zapewne, że w tej sytuacji nie warto ryzykować porażki. Ostatecznie w głosowaniu rezolucja uzyskała jednogłośne poparcie.
Pokazuje to dobitnie, że chińskie wpływy w instytucjach międzynarodowych są możliwe do zablokowania, tak by mogły one służyć swoim właściwym celom. Wobec absencji Stanów Zjednoczonych ciężar inicjatywy wzięła na siebie Unia Europejska. To dobry znak, ale jednocześnie sygnał ostrzegawczy. Usuwanie się na bok Stanów Zjednoczonych będzie stwarzało Chinom coraz szersze pole do działania. By odwrócić ten trend, wspólnota transatlantycka musi ponownie zacząć działać wspólnie. Alternatywą może być sytuacja, w której to chińskie poglądy na transparentność, swobody obywatelskie i prawa człowieka będą wyznaczały standardy w takich gremiach jak Organizacja Narodów Zjednoczonych.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.