Przesunięte wybory i „pakt Jarosławów”. Zwycięstwo, w które nikt nie wierzył
W skrócie
Ostatnie tygodnie wieszczyły katastrofę, której długofalowych negatywnych skutków dla Polski nie dało się przecenić. Przez ponad miesiąc mieliśmy do czynienia z gorszącym spektaklem, który jak najgorzej świadczy o kondycji polskiego państwa, naszej klasy politycznej w ogóle i znacznej części obozu rządzącego – w szczególe. Ale ostatecznie stało się to, w co chyba zupełnie nikt już w ostatnich dniach nie wierzył. Zwyciężył zdrowy rozsądek i odpowiedzialność za państwo.
Scenariusz nie bez wad, ale raczej się obroni
Oczywiście osiągnięty przez Kaczyńskiego i Gowina kompromis nie jest doskonały. Dziś doskonałe nie mogło być już żadne wyjście. Sytuacja jest bez precedensu. Na podstawowym poziomie ten scenariusz się jednak broni.
Głosowania fizycznie nie da się przeprowadzić 10 maja. Potwierdza to stanowisko Państwowej Komisji Wyborczej w odpowiedzi na pytania marszałek Witek. Swoje argumenty PKW powtórzy pewnie w „sprawozdaniu z wyborów”, na podstawie których Sąd Najwyższy uznać powinien „wybory” formalnie za nieważne, a faktycznie – za niebyłe.
Jest oczywiście kilka luk. To choćby fakt, że art. 325 Kodeksu Wyborczego mówi o stwierdzaniu nieważności „wyboru Prezydenta”, a nie wyborów (a więc całego procesu od zarządzenia dnia głosowania i ogłoszenia kalendarza). Takich pułapek nie jest tu chyba jednak więcej, niż w każdym innym potencjalnie rozważanym w ostatnich tygodniach scenariuszu.
Jest też wciąż – wydaje się dziś, że już naprawdę minimalne, bo oznaczałoby piramidalną kompromitację sygnatariuszy porozumienia – ryzyko jakiegoś odwrócenia wypadków, które po zagłosowaniu przez Porozumienie za ustawą o głosowaniu korespondencyjnym przywróciłoby scenariusz przesunięcia głosowania na 23 maja.
Dużo bardziej prawdopodobne na szczęście zdaje się to, że niebawem poznamy szczegóły organizacyjne i prawne „paktu Jarosławów”. W porozumieniu Gowina i Kaczyńskiego jest mowa o nowelizacji ustawy, która zostanie przegłosowana jutro. Miejmy nadzieję, że planowane korekty pozwolą na przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych latem sprawnie, bez poważnych wątpliwości natury konstytucyjnej, pod kierownictwem Państwowej Komisji Wyborczej i z gwarancją, że prawidłowo już wydrukowane pakiety wyborcze nie wpadną w nieuprawnione ręce.
Wyzwaniem wciąż wydaje się kwestia terminowego przeliczenia głosów między pierwszą a drugą turą. Tu należy wprowadzić najwyższe standardy przejrzystości (obserwatorzy wyborczy i mężowie zaufania, a być może nawet kamery w salach przeliczeń?). Być może konieczne okaże się dopuszczenie jakiejś formy głosowania hybrydowego, która pozwoli rozłożyć proces liczenia głosów na dużo gęstszą sieć komisji wyborczych.
Co najważniejsze – nowy scenariusz minimalizuje ryzyko wybuchu permanentnego kryzysu ustrojowo-politycznego, co było dużo bardziej prawdopodobne właściwie w każdej z pozostałych opcji.
Porozumienie Gowina i Kaczyńskiego pozwala zrestartować kampanię i procedurę rejestracji kandydatów (najprawdopodobniej, jak donoszą media, z jakimś przejściowym przepisem pozwalającym zarejestrowanym już kandydatom kontynuować działania) które toczyły się w cieniu pandemii, a więc ciążyło już na nich domniemanie nieprawidłowości. Dziś tego kłopotu, wbrew pozorom niebagatelnego, się pozbywamy. Ryzyko niepokojów społecznych i powstania okazji do destabilizowania sytuacji w kraju również przez czynniki zewnętrzne – zdaje się dużo mniejsze, niż w którejkolwiek z alternatyw ze stanem nadzwyczajnym włącznie.
Karuzela kompromitacji w 5 punktach
Za nami jednak karuzela kompromitacji. Uparte twierdzenie przez gros polityków obozu rządzącego, że „się da”, które niejednego zmusza dziś do połknięcia języka, to dziś najmniejszy problem.
Po pierwsze, tylko wyjątkowa sytuacja epidemiczna i szereg wykręconych spec-ustawami przy jej okazji bezpieczników pozwoli zapewne uznać, że za farsę przygotowywania wyborów „kopertowych” bez przyjęcia ustawy nikt nie będzie musiał odpowiedzieć. Drukowanie pakietów wyborczych, kompromitujące wycieki, kolejne decyzje i polecenia z, delikatnie mówiąc, wątpliwą podstawą prawną… Ostatnim tygodniom daleko było do świadectwa działania organów władzy na podstawie i w granicach prawa.
Po drugie, podobnie sprawa ma się z odpowiedzialnością za sam fakt nieprzeprowadzenia prawidłowych i ważnych wyborów w konstytucyjnym terminie. W normalnej sytuacji nie powinno to ujść na sucho.
Szczęściem w nieszczęściu okazało się przypadkowe (?) zawieszenie przepisów pozwalających drukować karty do głosowania Państwowej Komisji Wyborczej. To ono chyba pozwoli stwierdzić, że przygotowania tradycyjnych wyborów jako by-passa zamrożonych w Senacie wyborów kopertowych, można było wstrzymać.
Po trzecie, rozpoczęły się w ostatnich dniach publiczne rozważania o przesileniu rządowym. To z pewnością destrukcyjne dla przyszłości rządów prawicy w Polsce, ale też groźne dla państwa w chwili kryzysu epidemicznego i nadchodzącego kryzysu gospodarczego. Wobec tak poważnych wyzwań dymisja rządu z powodu niesubordynacji maksymalnie kilkunaściorga posłów w jednym głosowaniu byłaby aberracją, która mogłaby nie tylko pozbawić prawicę władzy, ale i na lata uniemożliwić jej powrót do niej.
Po czwarte – jesteśmy po tragikomicznej, wielodniowej histerii wewnątrz obozu Zjednoczonej Prawicy. W medialnej otulinie skrzydła radykalnego obserwowaliśmy eskalację emocji i podkręcanie atmosfery. Momentami wręcz – prymitywny hejt sugerujący, że liderzy sprzeciwu wobec wyborów w maju z Jarosławem Gowinem na czele to zdrajcy zaprzedani wrogim wobec Polski siłom.
Równolegle – docierały do nas medialne opowieści o dystrybuowaniu przez polityków prawicy „kwitów” i „teczek z kompromatami” na koalicjantów, a także o daleko idących próbach łamania i przekupywania ludzi zarówno w obozie rządzącym, jak i na opozycji. To wywołuje coś więcej, niż niesmak. Każe zdać sobie sprawę z przygnębiającej degrengolady moralnej części obozu rządzącego.
Po piąte – lista wstydu nie ogranicza się do rozgrzanych głów radykalnych frakcji Zjednoczonej Prawicy. Szereg kompromitacji należałoby odnotować również po stronie opozycyjnej. Najpoważniejszą z nich i nie dającą specjalnej nadziei na przyszłość – jest niepodjęcie negocjacji co do zmiany Konstytucji. To był scenariusz, który mógł zlikwidować problem z wyborami już miesiąc temu i być jednocześnie świadectwem gotowości klasy politycznej do współpracy w sytuacji naprawdę poważnego kryzysu. Nie jest zaskoczeniem, że klasa polityczna go nie zdała. Smuci jednak, że opozycja nawet nie zdążyła o tym pomyśleć, a już ogłosiła swoje wieczne „nigdy z PiSem!”.
Lekcja lepszej demokracji
Zwróćmy się ku pozytywom.
Pierwszy raz od wielu lat mieliśmy okazję zobaczyć w polskiej polityce moment, gdy politycy o relatywnie słabszej pozycji sprzeciwili się przywódcy obozu i nie skończyli jedynie z „moralnym zwycięstwem” i gorzką porażką. Udało im się osiągnąć założony cel. I to cel wcale nie partykularny, ale ukierunkowany na dobro wspólne.
Nie ma sensu dziś rozważać, czy i jak zmieni to układ sił na polskiej prawicy. Tego nie wiemy, a pokusa powrotu do turbulencji w różnych ośrodkach będzie pewnie duża. Powinniśmy sobie jednak życzyć, aby lekcja wynikająca z tych kilku tygodni wykroczyła daleko poza granice Zjednoczonej Prawicy. To po prostu doświadczenie – być może pierwsze od wielu lat – że wizja choć trochę lepszej i minimalnie bardziej idealistycznej polityki nie zawsze musi prowadzić do natychmiastowej marginalizacji.
Być może pierwszy raz odkąd Kaczyński i Tusk podzielili się polską sceną polityczną mogliśmy zaobserwować tak dotkliwą porażkę modelu wodzowskiego. Powinna być to nauczka dla całej naszej sceny politycznej, że jednoosobowe, autorytatywne przywództwo nie jest ani optymalną, ani nieomylną, ani wreszcie nawet bezwzględnie skuteczną metodą rządzenia obozem politycznym.
Dla niektórych niech będzie to przestroga, że udział w wyścigu na płaszczenie się przed wyobrażoną wolą partyjnego wodza może ostatecznie narazić na ośmieszenie. Dla wyborców zaś – niech wydarzenia ostatnich tygodni będą wskazówką, że warto przy urnach ufać konkretnym ludziom nawet wówczas, gdy działają w obozie politycznym, do którego nam daleko.
Do przesunięcia głosowania wzywaliśmy na naszych łamach od 17 marca. Dokładnie miesiąc temu, gdy znakomita większość komentatorów wykpiwała dymisję Gowina i zapętlenie się Porozumienia, wzywałem, by poczekać z oceną jego manewru do początku maja. „Jeśli wyborów w maju uda się uniknąć, a Zjednoczona Prawica przetrwa chociaż do czasu wyhamowania pandemii – za wczorajsze akrobacje będziemy mu winni wyrazy uznania (…) Polityczna cnota może przynieść wymierne dla wspólnoty korzyści i społeczne uznanie jedynie wówczas, gdy zwróci się ku niej również fortuna” – pisałem w tekście „Zatrzymać wybory, uratować koalicję” z 7 kwietnia.
Mało ufam fortunie. Pisząc miesiąc temu tamte słowa, ani też przez choćby sekundę ostatniego miesiąca, nie przywiązywałem się do myśli, że będzie ku temu okazja – dlatego skoro nastąpiła, to z tym większą radością to napiszę. Premier Jarosław Gowin i premier Jadwiga Emilewicz zasługują dziś na obiecane miesiąc temu wyrazy najwyższego szacunku za zniwelowanie zagrożenia kryzysu ustrojowego w efekcie majowych wyborów i uniknięcie kryzysu politycznego w środku pandemii możliwego w skutek upadku rządu.
Historia nie jest sprawiedliwa. Rzadko zapisuje złotymi zgłoskami tych, którzy uratowali kraj przed pewną katastrofą. Sądzę, że to właśnie zrobili Gowin z Emilewicz.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.