Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Chińska kultura pracy podbija Zachód. Recenzja „Amerykańskiej fabryki”

przeczytanie zajmie 9 min
Chińska kultura pracy podbija Zachód. Recenzja „Amerykańskiej fabryki” Zdjęcie: Stefan Kunkel

Oscary. Kto jeszcze o nich pamięta? Po tygodniach bezustannego natłoku relacji z aktualnego stanu śmiercionośnych żniw koronawirusa i zdesperowanego czytania sprzecznych prognoz dot. dalszego rozwoju sytuacji – rozpostarcie najsławniejszego czerwonego dywanu wydaję się wydarzeniem równie odległym co zakończenie kariery przez Adama Małysza. Chociaż rozdanie nagród Akademii Filmowej miało miejsce ponad dwa miesiąca temu, to już mało kto o nim pamięta. Czas społecznej kwarantanny to idealny moment, aby wejść na Netflixa i przypomnieć sobie o nagrodzonych wówczas obrazach. Zwłaszcza o tych, których zwycięstwo nie odbiło się szerokim echem w mediach.

10 kwietnia 2020 statuetkę za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny odebrał duet reżyserski Julia Reichert i Steven Bognar. Nie tylko współpracownicy, ale również od ponad 30 lat para w życiu prywatnym. Mieszkają w okolicy Dayton, gdzie rozgrywa się akcja ich najnowszego filmu – Amerykańskiej fabryki. Nie był to pierwszy raz, kiedy przyjechali na galę oscarową z filmem dokumentalnym na temat własnego podwórka. 11 lat temu para przekroczyła próg Dolby Theater ze swoją krótkometrażową produkcją The Last Truck: Closing of a GM. Oba filmy nie łączy jedynie miejsce akcji. Spaja je także wykorzystanie w Amerykańskiej fabryce sceny produkcji ostatniego samochodu w zamykanej fabryce General Motors, która została nakręcona na potrzeby prequela oscarowego zwycięzcy.

Julia Reichert jest ikoną amerykańskiego dokumentu o tematyce społecznej. Córka niemieckiego rzeźnika i Irlandki, pracującej jako pomoc domowa, wychowała się w małym miasteczku na południu New Jersey. Reżyserka najbardziej interesuje się uwiecznianiem wysiłków grup społecznych, które walczą z systemem. W jej nominowanym do Oscara w 1971 r. filmie Union Maids, kobiety wojują o swoje prawa obywatelskie w latach 30. ubiegłego wieku, natomiast w Amerykańskiej Fabryce robotnicy idą w bój z chińskim zarządem, aby utworzyć związek zawodowy. Nie jest to przypadek, że ten wrażliwy społecznie obraz został ufundowany przez wytwórnię „Higher Ground Production”, której właścicielami są Michelle i Barack Obama.

Śmierć i niespodziewanie bolesne odrodzenie

23 grudnia 2008 r. Film rozpoczyna się od pogrzebu. Ale nie chowana jest żadna osoba.

Modlący się ludzie przyszli pożegnać miejsce, które zapewniało im spokojny i wygodny byt. Pogrzebać swoje dostatnie życie, którego niektórzy z nich już nigdy więcej nie zaznają. Wraz z nastaniem globalnego kryzysu finansowego 3000 pracowników fabryki GM w Dayton nie tylko straciło pracę. Utracili wszystko – dom, auto, a także marzenie o posiadaniu „domu z białym płotem”.

Trudno się więc dziwić, że ponowne otwarcie, po 8 latach, fabryki wywołało falę entuzjazmu w społeczności Dayton. Podekscytowani, nowozatrudnieni Amerykanie wyrażali nieustannie swoją wdzięczność nowemu prezesowi, zapraszając go nawet na przydomowego grilla. Fabrykę wypełniał pozytywny gwar, pełny przemów o braterstwie amerykańsko-chińskim. Niestety rzeczywistość zweryfikowała te puste frazesy.

Już na uroczystym otwarciu demokratyczny senator Ohio, Sherrod Brown, porusza kwestie, która jest osią całego filmu – założenie związku zawodowego, z ramienia United Automobile Workers (UAW). Prezes Fuyao, Cao Dewong, reaguje stanowczo – „jeżeli powstanie związek, zamknę fabrykę”. Argumentuje swoją pozycję negatywnym wpływem zrzeszania się pracowników na wydajność, które wygenerują straty. W celu pozytywnego dla siebie wyniku referendum dot. tej sprawy, płaci ponad milion dolarów firmie konsultingowej, Labor Relations Institute (LRI), aby nie tylko lobbowała, a nawet straszyła pracowników przed konsekwencjami nieodpowiedniego dla pracodawcy wyniku.

Amerykańscy pracownicy chcą zmiany ze względu na gorsze warunki pracy niż znają z przeszłości. Narzekają na o połowę niższe stawki (14 dolarów za godzinę) i mniejsze przywiązanie do środków bezpieczeństwa. Jedna z pracownic zwierza się, że nie stać ją na nowe, wymarzone tenisówki dla dziecka. Inny pracownik pokazuję unieruchomioną nogę, tłumacząc, że w ciągu 15 lat w General Motors nie przydarzył mu się żaden wypadek. Widać lekki sentyment Julii Reichert do zakładania związków zawodowych, co może wynikać z przynależności jej ojca do podobnej organizacji, dzięki czemu zawdzięczała dłuższe urlopy z tatą w dzieciństwie.

Iluzja chińsko-amerykańskiego mostu

Chińczycy nie rozumieją podejścia swoich kolegów zza Pacyfiku. Tak tworzy się drugi konflikt tym razem na linii Chiny – Stany Zjednoczone. Przyjezdni z Państwa Środka traktują pracę jako główny sens życia i twierdzą, że jej celem powinno być godne reprezentowanie Ojczyzny. Punktem kulminacyjnym różnic jest wycieczka Amerykanów do chińskiej fabryki Fuyao. Jeden z przyjezdnych nie mieści się w standardowej fabrycznej kamizelce. Czyżby miała to być metafora rozbuchanej amerykańskiej wygody i stagnacji? Czy też potrzeby dostosowania się do nowego, zglobalizowanego świata?

W hali produkcyjnej panuje wojskowa dyscyplina i oszałamiająca wydajność, na które Amerykanie patrzą z nieukrywanym podziwem. Mottem wychowanych pod komunistycznym reżimem jest „stać w miejscu, oznacza cofać się”. W trakcie zwiedzania dowiadują się o znacznie gorszych warunkach pracy w „bratniej” fabryce.

Dłuższe o cztery godziny zmiany, praca 6 dni w tygodniu, ręczne segregowanie szkła bez odpowiedniego zabezpieczenia, czy też odwiedzanie swoich małych dzieci jedynie raz do roku – to wszystko jest normą. „Ciężka praca, ale ją lubię” – słyszymy od jednego z pracowników.

Doświadczenie trudów w ojczyźnie sprawia, że Chińczycy pracujący w Ameryce zaczynają zachowywać się wyniośle. Stwierdzają, że Amerykanie są powolni i „mają grube place”. Na jednym ze spotkań mówią wprost: „Należy użyć naszej mądrości, aby nimi kierować, bo jesteśmy od nich lepsi”. Zarzuty dotyczące niebezpiecznych warunków pracy kierowane ze strony Agencji Bezpieczeństwa i Ochrony Zdrowia w Pracy komentują z pogardą: „Wysokie drzewo łapie dużo wiatru”. Słabe wyniki produkcji powodują, że z czasem wszyscy Amerykanie z stanowisk kierowniczych są wymieniani na obywateli Państwa Środka. Sprawa plebiscytu o utworzeniu związku jest odebrana jako atak na chiński naród. W odpowiedzi przyjezdni donoszą na swoich amerykańskich „przyjaciół”, którzy lobbują za związkiem.

Szansa na zrozumienie

Nie jest to jednak film propagandowy. Twórcy pozwalają, wszystkim stronom przedstawić swój punkt widzenia. W dokumencie nie ma pouczającego narratora, który staje po którejś ze stron. Historie opowiadają sami jej bohaterowie.

Chociaż został on zrobiony przez Amerykanów, to również w Chinach stał się hitem. Tuż po premierze na chińskiej platformie streamingowej, „Tenced Video”, odwiedzanej miesięcznie przez 900 mln użytkowników, był trzecim najchętniej oglądanym filmem w ofercie. Obraz przemówił więc też do osób, które potencjalnie mógłby szkalować.

Chińczycy nie są wyłącznie przedstawieni jako cyniczne roboty bez uczuć. Wong, jeden z inżynierów odpowiedzialnych za piec, zwierza się z ogromnego ciężaru samotności. Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych, tęskniąc za rodziną w uciążliwej ciszy nocnej, płakał drugi raz w życiu. Praca z Amerykanami uświadomiła mu, że oni również potrafią ciężko pracować nawet w dwóch pracach równolegle. Przyznaje, że jego wizja leniwego i wygodnego życia obywateli Wujka Sama okazała się nieprawdziwa. Jest wdzięczny za przejawy przyjaźni i otwartości, takie jak zaproszenie do domu na tradycyjne obchody Święta Dziękczynienia. Docenia również wolność wypowiadania się jak i inne swobody w codziennym życiu.

American Factory nie jest to jedynie dołująca relacja piętrzących się antagonizmów. Konflikty przeplatane są przejawami ludzkiej dobroci i postępującego zrozumienia ponad podziałami. Trud pracy jest namacalny, ale pozwala on na nowy start dla wielu osób po latach braku perspektyw.

Wiatr zmian

145-minutowy dokument posiada jeszcze jeden poziom interpretacyjny. Jest nim przesypujący się piasek czasu. Na początku filmu prezes Fuyao, Cao Dewong, odwiedza muzeum General Motors w Dayton. Ogląda Chevroleta S-10, produkowanego w złotej erze fabryki, gdy święciła ona największe triumfy.

Widz ma poczucie, że są to symboliczne odwiedziny pomnika amerykańskiej wiary w beztroski koniec historii. Nastał nowy zglobalizowany świat, w którym najniższe warstwy społeczne muszą walczyć o każdy, nawet najmniejszy, spadający okruszek chleba z pańskiego stołu. Amerykański sen pokryła gruba warstwa kurzu.

Nowa era zasygnalizowana jest w filmie szerszym wprowadzeniem automatyzacji na taśmę produkcyjną. Chińskie szefostwo wymienia nieefektywnych Amerykanów na nigdy niestrajkujące roboty. Dokument kończy się informacją, że do roku 2030 nawet 375 mln ludzi na świecie będzie musiał się przebranżowić ze względu na automatyzację. To szacunek, jakich wiele w debacie publicznej, jednak nieistotna jest konkretna liczba, ale sygnał, że świat radykalnie się zmienił. Należy się do niego dostosować, bo ten znany przez ojców i dziadków już nigdy nie wyjdzie poza karty rodzinnych albumów.

Ta myśl to główny przekaz nowego obrazu reżyserskiego duetu Reichert – Bognar. Chiński wątek wprowadzony został dla pokazania zmiany w rzeczywistości amerykańskiego miasteczka, a nie dla ośmieszenia dalekowschodniego systemu wartości. Tak jak dobry film sci-fi powinien opowiadać, poprzez obraz istot pozaziemskich, o ludzkości, tak ten film prawi o Ameryce, odbijając ją w chińskim lustrze. Twórcy mobilizują swoich rodaków do otwartości i włożenia wysiłku w przystosowanie się do większej konkurencji. Wydajniejsi „bracia” z Chin powinni być impulsem do własnego samorozwoju. Zmiany przez nich wdrożone pozwoliły na zysk, który Fuyao Glass America osiąga od 2018 r., nawet w miejscu tak zapomnianym przez świat jak Dayton, Ohio.

Nie oznacza to jednak, że powinni oni bezmyślnie kopiować wszystkie rozwiązania. Różnice potrafią być zbyt duże. Należy znaleźć własną ścieżkę poprzez inspiracje innymi. Inaczej amerykański sen pozostanie jedynie legendą opowiadaną następnym pokoleniom. Twórcy bynajmniej nie mówią, że transformacja w nową rzeczywistość będzie prosta. Ale jest ona możliwa.

Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.

Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.