Przerwa od kapitalizmu
W skrócie
Czas pandemii okazał się czasem postu. Zostaliśmy zmuszeni do zaprzestania pracy, wytwarzania i konsumpcji. W opisie biblijnym pustynia i okres posuchy są nie tylko trudnym doświadczeniem, lecz przede wszystkim okazją do duchowego wzrostu. Być może teraz, gdy pandemia kazała nam się zatrzymać, otworzymy się na to, co święte.
Pandemiczny Wielki Post od pracy
„Siódmy dzień jest dniem, w którym używanie pieniędzy jest uznane za świętokradztwo. Siódmy dzień jest wyzwoleniem z napięcia, uwolnieniem człowieka z jego własnego błota, ustanowieniem jego panowania nad czasem. To jest właśnie szabat: prawdziwe szczęście ludzkości” – pisał Abraham K. Heschel.
Doszliśmy do końca oikonomii. Wyszliśmy od metafory kukułki i skończyliśmy na ofierze, przechodząc przez Augustyna, Pelagiusza, monastycyzm, Franciszka, relikwie, pielgrzymki, ducha północnego, protestanckiego kapitalizmu i tego południowego – katolickiego. Rozpoczęliśmy w styczniu, kiedy jeszcze zaraza, która nas dręczy, wydawała się czymś odległym. Dziś kończymy w świecie zupełnie odmienionym przez pandemię. Znajdujemy się w środku wielkiej zbiorowej batalii, żywiąc nadzieję, że przypomina ona walkę Jakuba z Aniołem, w której również my odnajdziemy się o świcie ze wspólną raną błogosławieństwa i z nowym imieniem. Znaki, że ta nadzieja nie jest próżna, już możemy odnaleźć.
Przeżywamy obecnie obywatelski Wielki Post, który łączy wszystkich, i nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego jeszcze sprawy, znajdujemy się w środku największego wspólnego doświadczenia religijnego od czasów II wojny światowej. Kolejki do supermarketów są niczym procesje, przypominają te, w których przed pandemią ustawialiśmy się, aby otrzymać chleb eucharystyczny.
Wielu, oczekując wyniku testu na obecność wirusa u najbliższych, przypomniało sobie jedyną modlitwę, dotychczas zapomnianą. Wielkie kryzysy umożliwiają powrót do modlitwy dzieciństwa. W końcu zaczynamy ją rozumieć – „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. W czasie pandemii ekonomia powróciła jako oikonomia, czyli jako zarządzanie domem. Wyszła z technicznego królestwa ekonomistów, aby stać się pracą rozpaczy i nadziei. W wielkim kryzysie wobec bezsilności ekspertów lud ponownie otwiera się na wielkie słowa życia.
Wyszliśmy od pytań o naturę ducha kapitalizmu i zrozumieliśmy, że Ewangelii w naszej współczesnej ekonomii jest naprawdę niewiele. W szczególności mało jest chrześcijaństwa w idei, że bogactwo jest błogosławieństwem ze strony Boga (a ubóstwo przekleństwem). Choć wizja dóbr jako „błogie-sławienie” (bene-dizione) obecna jest w Biblii, to jednak zawsze dopełniona zostaje przez krytykę bogactwa, którą znajdziemy w tradycji prorockiej i mądrościowej. Każda biblijna teologia bogactwa jest korygowana przez Księgę Hioba i proroków, którzy jak jeden mąż powtarzają, że prawda nie idzie w parze z sukcesem w żadnej jego formie – w bogactwie, zdrowiu, sławie, zwycięstwie.
Wizja bogactwa i ubóstwa Jezusa z Nazaretu jest bezpośrednim dziedzictwem tradycji profetyczno-mądrościowej Biblii. W Jego słowach oraz wydarzeniach Nowego Testamentu nie znajdziemy odniesień do bogactwa jako znaku błogosławieństwa Ojca, nawet jeśli niektórzy czasem przywoływali przypowieść o talentach jako ewangeliczne uzasadnienie obecnej etyki kapitalistycznej. Jest to zabieg wątpliwy, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przypowieść Mateusza używa języka monetarnego (talenty) w sposób czysto alegoryczny, ponieważ przesłaniem tej paraboli jest zaproszenie do puszczenia w obrót otrzymanej Ewangelii, i odnosi się do Kościoła, który narażony był na lenistwo w oczekiwaniu na ponowne przyjście Pana. Ponadto należy zwrócić uwagę, że w opowiadaniu Mateusza owe talenty odnoszą się do zdolności, a nie zasług. To ważna różnica, gdyż zdolności są w większej części darem, a nie wynikiem naszych samodzielnych wysiłków jak w przypadku zasług.
Oczywistym jest, że dla Jezusa z Nazaretu bogactwo nie jest znakiem Bożego błogosławieństwa. To ubogich Chrystus nazywa błogosławionymi i głosi biadę bogatym, która jest łączona razem z uchem igielnym i mamoną. Wizja ekonomiczna Jezusa jest podobna do tej z Ksiąg Izajasza, Jeremiasza i Ezechiela, dla których grzech pierworodny to grzech ekonomiczny. W opowieści Ezechiela nie ma kobiety ani węża – grzech odnosi się do rozpasania bogactwem.
Jedynie na wygnaniu w Babilonii, w tamtym czasie gospodarczej stolicy świata, Ezechiel mógł dokonać takiej interpretacji historii o grzechu Adama. To właśnie na długim wygnaniu lud Izraela inaczej pojął szabat. Bez tego rozumienia nie wyciągniemy niczego z humanizmu biblijnego. W swoistym poście przestrzennym, w ziemi bez świątyni i bez kultu wysiedleńcy zrozumieli nieskończoną wartość zatrzymania, zawieszenia, ograniczenia oraz braterstwa kosmicznego. Pojęli również sens i właściwe miejsce pracy, która bez zatrzymania i odpoczynku w szabacie jest niczym więcej niż niewolą.
Kapitalizmu nie tylko nie można pogodzić z szabatem, ale jest on anty-szabatem. Nie zatrzymuje się, nie zawiesza, nie przestaje nigdy pracować, nie rozpoznaje granic. Kiedy jakieś imperium nie uznaje rozejmu, kiedy zobowiązuje do nieustannej prac, wtedy każdy dzień staje się taki sam. Właśnie, w czasie monotonnym i władczym, pośrodku starożytnego i uwięzionego ludu rozkwitła potrzeba innego dnia, który byłby rytmem i proroctwem wszystkich pozostałych. Ten jeden dzień pozostaje inny przez cały czas. Hebrajczycy nie mają raju, ponieważ szabat jest ich życiem wiecznym, kiedy wszystko się zatrzymuje, a okrutny zegar śmierci zostaje pokonany. To właśnie na wygnaniu uczymy się szabatu.
Kto wie, czy to nowe wygnanie i nowa deportacja wewnątrz naszej historii nie sprawią, że odkryjemy na nowo sens biblijnego szabatu. Jeśli chrześcijaństwo chciało włączyć Stary Testament w swoją Księgę (dzięki Bogu, że to uczyniło), również szabat stał się częścią jego humanizmu.
Jaką mielibyśmy ekonomię, gdybyśmy naprawdę ocalili kulturę szabatu? Nie byliśmy jednak zdolni do zatrzymania się, zawsze pracowaliśmy i konsumowaliśmy za dużo. W ten sposób straciliśmy rytm czasu natury i życia. Straciliśmy równowagę.
Teraz niespodziewanie musieliśmy się zatrzymać i znaleźliśmy się na ugorze kapitalizmu, w długim, świętym szabacie. Nie szukaliśmy go ani go nie chcieliśmy, po prostu przyszedł – tak jak życie, jak śmierć. Przyszedł również, aby uczyć nas na nowo sensu ekonomii i pracy. W tym wygnaniu powinniśmy wciąż pracować, jedni mniej, inni więcej, jednak błogosławieństwo pracy nie nadejdzie, dopóki już teraz nie spowolnimy rytmu, jeśli zapomnimy o dniach święta i nie będziemy ich celebrować w bardziej odświętnej szacie (choć zostaniemy sami w domu) lub jeśli będziemy kontynuować, tym razem online, niepohamowaną pracę tak samo jak do tej pory.
Nie tak dawno moja przyjaciółka Silvina, rabinka z Buenos Aires, przypomniała mi, że gdy Miriam, siostra Mojżesza, zachorowała na trąd, cały lud się zatrzymał: „Zgodnie z tym została Miriam na siedem dni wyłączona z obozu. Lud jednak nie ruszył dalej, zanim Miriam nie została przyjęta z powrotem” (Lb 12,15).
Odkryliśmy w sobie głód przestrzeni. Byłoby on czymś zdumiewającym, gdyby w ścisku i zamknięciu przestrzeni świętej rozpocząłby się nowy święty czas. W Babilonii napisano jedne z najpiękniejszych i najbardziej profetycznych ksiąg Biblii. Ten nowy moment, zrodzony z ograniczenia przestrzeni, wydał z siebie nieskończone piękno. Mędrcy żydowscy mówili, że gdy Odkupienie przyjdzie, wówczas cały świat będzie zachowywał szabat.
Artykuł w oryginalnej wersji możecie przeczytać tutaj. Tłumaczenie z języka włoskiego: Juliusz Pyrek. Redakcja i skróty: Piotr Kaszczyszyn, Michał Rzeczycki. Tytuł, lead i wyimki pochodzą od redakcji portalu opinii Klubu Jagiellońskiego.