Jordan Peterson to żaden konserwatysta
W skrócie
Od lat wzbudza olbrzymie zainteresowanie wśród osób reprezentujących konserwatywne poglądy. Środowiska polityczne amerykańskiej i kanadyjskiej prawicy na przestrzeni ostatnich lat ochoczo wskazywały na słuszność jego krytyki woke culture, coraz odważniej poczynającej sobie za oceanem. Jednak Jordan Peterson konserwatystą nie jest. To klasyczny liberał.
Dogmaty psychologa-celebryty
Ogromną część poglądów głoszonych przez kanadyjskiego profesora stanowią szeroko rozumiane porady psychologiczne. Jednak na potrzeby tego tekstu skupię uwagę wyłącznie na prezentowanych przez niego ideach politycznych. Jordan Peterson określa się jako klasyczny brytyjski liberał. W wielu swoich wypowiedziach podkreśla wagę indywidualnej wolności, kładąc szczególny nacisk na wolność słowa. Upatruje w niej podstawowego narzędzia pozwalającego odnosić się do problemów społecznych oraz podkreśla, jak nieoczywiste i rzadkie z perspektywy historii świata jest wytworzenie tej idei w naszej cywilizacji. Jednocześnie utrzymuje, że za każdą wolnością idzie również odpowiedzialność za własne decyzje, a unikanie jej jedynie opóźnia ich potencjalne negatywne skutki, jak również demoralizuje społeczeństwo.
Stawia go to w silnej opozycji do modnego dzisiaj permisywizmu, coraz częściej błędnie określanego mianem liberalizmu. Peterson twierdzi też, że „nie promuje indywidualizmu, ale raczej indywidualną odpowiedzialność”, jest jednak przy tym silnym oponentem wszelkich kolektywizmów. Szczegółowo omawia to w swoich wykładach analizujących psychologiczne i społeczne motywacje stojące za totalitarnymi systemami XX w. O ile podkreśla, że interes wspólnotowy jest jak najbardziej realną i istotną sprawą, to jednak „grupa istnieje po to, aby dać początek jednostce”.
Poglądy kanadyjskiego intelektualisty nie są jednoznacznie spójne z powszechnie przyjętymi ideami amerykańskiego konserwatyzmu. Wystarczy wspomnieć, że Peterson jawnie popiera ideę rządowej redystrybucji dóbr i (notabene słusznie) zwraca uwagę na problem olbrzymich nierówności będących konsekwencją mechanizmów rządzących kapitalistyczną gospodarką.
W porównaniu z polskim konserwatyzmem dystans ten ulega wyłącznie powiększeniu. Fakty są takie, że w Polsce klasyczny liberalizm jest w najlepszym wypadku bardzo niszowy, a wolność słowa nie jest żadną świętością (co pokazała chociażby przerażająco apatyczna reakcja opinii publicznej na niedawną wypowiedź byłej już szefowej kampanii Andrzeja Dudy, Jolanty Turczynowicz-Kieryłło, w której stwierdziła, że wolność słowa kończy się tam, gdzie przestaje ona działać w interesie publicznym). Dlatego nie powinno dziwić, że dla niemałej części polskich odbiorców niektóre z liberalnych idei głoszonych przez Petersona mogą wydawać się po prostu obce. Zwłaszcza, że nawet jeśli przyjmują je z entuzjazmem, to tylko w perspektywie kulturowej, a nie bezpośrednio politycznej. Nie bez powodu więc autor 12 życiowych zasad największą popularnością cieszy się w krajach anglosaskich, w Polsce zaś jest znacznie mniej rozpoznawalny.
Również fascynacja koncepcjami Carla Gustawa Junga oddala kanadyjskiego psychologa od konserwatywnego spektrum idei. Podlana ezoteryką i mistycyzmem myśl szwajcarskiego psychoterapeuty wpływa na stosunek Jordana Petersona do wiary i religii. Profesor jest wielkim fanem chrześcijańskiego dziedzictwa Europy i kluczowej roli, jaką odgrywa postać Chrystusa jako mitu założycielskiego naszej cywilizacji. Jednak jego odpowiedzi na pytania: „Czym jest Bóg?”, „Co to znaczy wiara?”, a nawet: „Czy Jezus zmartwychwstał?” mogłyby zostać odebrane jako niezbyt spójne z tradycyjnym polskim katolicyzmem. Pomijając już nawet to, że jego próby interpretacji tekstów biblijnych bywają czasem niejasne, psycholog pozostaje w najlepszym wypadku otwartym agnostykiem. Być może nie wyklucza możliwości istnienia czegoś poza naturą, ale jednocześnie czuje się wyraźnie niekomfortowo, gdy jest proszony o rozwinięcie tego tematu publicznie.
Jedną z trafniejszych uwag w tym temacie poczynił amerykański pastor, Paul Vanderklay. Peterson, zdaniem duchownego, słusznie zwraca uwagę amerykańskim antyteistom, że nie zauważają chrześcijańskich aspektów zakorzenionych w ich sposobach postrzegania świata. Jednocześnie sam zdaje się nie zauważać, że jego własne poglądy są w dużej mierze materialistyczne.
Z kolei niektóre z jego wypowiedzi w stylu: „aborcja nie jest dobra, […] ale przecież nie wszystko, co nie jest dobre, jest nielegalne”, jego krytyka nacjonalizmu lub fakt, że serię objazdowych wystąpień promujących jego książkę w USA zorganizował wspólnie z komentatorem politycznym, Davem Rubinem, aktywnie popierającym małżeństwa homoseksualne i wychowującym wraz z mężem adoptowane dziecko, prawdopodobnie niejednemu polskiemu konserwatyście zjeżyłyby włosy na głowie.
Wszystko to nie powinno być jednak aż tak zaskakujące, biorąc pod uwagę fakt, że Jordan Peterson po prostu konserwatystą nie jest. Jego popularność wśród obozu zachowawczego bierze się w dużej mierze ze wspólnego frontu w trwającej wojnie kulturowej. Zarówno konserwatyści, jak i liberałowie, do których znacznie bliżej naszemu psychologowi, podzielają bowiem postawę antyrewolucyjną.
Wojna ze skrajną lewicą
Spora część publicznej działalności Petersona skupia się na krytyce radykalnego progresywizmu, wspartego często na konstruktywizmie społecznym, postulującym drastyczne i gwałtowne zmiany w kulturze i polityce. I to przy jednoczesnym odrzucaniu wszelkich przejawów tradycji, na których opierała się dotychczas cywilizacja zachodnia. Można zapytać, dlaczego Peterson tak usilnie zwraca uwagę na niebezpieczeństwa płynące głównie z poglądów skrajnie lewicowych. Otóż takie nurty myślowe, jak podkreśla Kanadyjczyk, od lat są coraz bardziej powszechne na zachodnich uniwersytetach, co potwierdzają m.in. badania Heterodox Academy. Choć uczelnie wyższe niemal zawsze stanowiły źródło poglądów postępowych, to od lat wśród amerykańskiej kadry akademickiej ideowa dysproporcja na korzyść lewicowych wrażliwości wyłącznie rośnie.
Jeszcze w 1996 r. wśród pracowników akademickich za oceanem było dwukrotnie więcej osób o poglądach lewicowych niż prawicowych, jednak w 2011 r. było już ich pięciokrotnie więcej. A patrząc wyłącznie na kadrę akademicką nauk humanistycznych, stosunek osób o poglądach lewicowych do prawicowych wynosi dziś już 17:1, z czego 20% profesorów to zadeklarowani marksiści.
Aby zrozumieć przyczyny niewątpliwej popularności tez głoszonych przez Petersona, należy zwrócić uwagę, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat środek ciężkości debaty publicznej przesuwany był systematycznie w stronę postępową. Dziś mamy do czynienia z dużą dynamiką klasyfikowania poglądów, które na ten moment uznawane są za progresywne. Jeszcze kilkanaście lat temu postawa reprezentowana przez hasło: „usankcjonujmy związki partnerskie dla osób tej samej płci, ale nie małżeństwa homoseksualne” była postawą ewidentnie postępową, a dziś już nawet w Polsce można spotkać opinie, że jest to raczej pogląd zachowawczy lub wręcz „stojący na drodze postępu”.
Istotne jest jednak to, że radykalny progresywizm uznający wszelkie przejawy tradycji za narzędzia ucisku i przeszkodę w tworzeniu nowego wspaniałego świata nie jest szeroko odzwierciedlany w ogóle społeczeństwa. Promowany jest głównie przez ideologów uzbrajanych dziś przez niektóre kierunki uniwersyteckie w etos rewolucyjnego aktywisty.
Takie osoby oczywiście popychane są do szukania sposobów przeobrażania świata i głoszenie swoich poglądów, np. poprzez angażowanie się w pracę w mediach, instytucjach kultury, radach etyki korporacji, na uczelniach i innych miejscach, w których mogłyby mieć realny wpływ na dyskurs publiczny. Jako jeden z przykładów można podać chociażby badania instytutu More in Common ukazujące, że 80% Amerykanów uważa, że poprawność polityczna jest problemem w społeczeństwie. Panuje tu zaskakująca zgodność. Wśród ludzi w każdym przedziale wiekowym, w każdej grupie etnicznej i wewnątrz większości grup politycznych zdecydowana większość uważa powszechną poprawność polityczną za coś negatywnego. Jedyna grupa oceniająca to zjawisko pozytywnie to mała, ale bardzo głośna część społeczeństwa określająca się jako „postępowi aktywiści”. Brzmi to jak teoria spiskowa, prawda? Niestety, akurat ta wydaje się prawdziwa.
Z perspektywy takich osób cała reszta społeczeństwa jest konserwatywna (a przynajmniej bardziej konserwatywna niż oni). I o ile taka perspektywa idealnie wpisuje się w narrację o reakcyjnej większości, to jednak podział spektrum politycznego, w którym konserwatywne jest wszystko, co mniej postępowe niż radykalny progresywizm, można uznać za bezużyteczny z perspektywy jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji. Warto jednak zaznaczyć, że jest on jak najbardziej użyteczny do wygodnego malowania oponentów jako sojuszników faszyzmu, rasizmu i bigoterii. Bo przecież przyjmując taką perspektywę, liberałowie, republikanie, centryści i centrolewica są w tej samej kategorii, co alt-right, neofaszyści czy Ku Klux Klan – w kategorii osób bardziej konserwatywnych (czy po prostu mniej postępowych) niż bojownicy o sprawiedliwość społeczną. Dlatego też Jordan Peterson jest konserwatywny głównie w takim sensie, że znajduje się w ogromnej większości społeczeństwa, która jest mniej postępowa niż najbardziej postępowa jest jego awangarda – choć mała, to jednak dostatecznie głośna, by wywierać wpływ na kształt zauważalnej części zachodniego dyskursu publicznego.
Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że realia polskiej debaty publicznej znacznie różnią się od tych na Zachodzie. A co za tym idzie, o czym niektórzy fani Petersona potrafią zapominać, spora część jego ostrzeżeń o groźbie „postmodernistycznych neomarksistów realizujących rewolucję kulturową” ma znacznie mniejsze odniesienie do naszego lokalnego grajdołka.
Co więcej, próby dosłownego odnoszenia tych problemów do polskich realiów potrafią wywoływać niepotrzebne emocje i tworzyć u osób w to zaangażowanych bardzo nieprecyzyjny obraz dotykających ich problemów. Są jednocześnie czymś w ogóle niezrozumiałym lub wręcz odstraszającym dla przeciętnego konsumenta newsów z rodzimej sceny politycznej. Na naszym podwórku mamy oczywiście własne problemy, a i radykalnie progresywna lewica jest gdzieniegdzie na nim widoczna. Jednak środek ciężkości wojny kulturowej leży u nas w zupełnie innym miejscu. Na polskich ulicach łatwiej spotkać ludzi obawiających się zbytniej ingerencji Kościoła w życie publiczne niż groźby dyktatury poprawności politycznej.
Jak Rutinoscorbin – nie zaszkodzi, a może pomóc
Mając to wszystko na uwadze, warto zatem zadać sobie pytanie, co popularność Jordana Petersona oznacza dla nadwiślańskich konserwatystów i czy mogą oni z niej coś wyciągnąć. Przede wszystkim należy zauważyć, że w wielu jego wykładach i wystąpieniach można znaleźć wysokiej jakości narzędzia do podejmowania merytorycznej dyskusji. Zwłaszcza w kwestii ostrożności zrywania z normami kulturowymi, które okazały się na tyle użyteczne, by zapewnić sukces naszej cywilizacji, i stawania w opozycji do rewolucyjnych zapędów tworzenia „nowego, wspaniałego świata” w całkowitym oderwaniu od tradycji. I nawet jeśli oryginalnie pojawiają się one przy okazji obcych dla nas tematów, to wiele używanych przez Petersona mechanizmów da się i warto stosować również w innych, bliższych nam kontekstach.
W przypadku wielu idei powszechnie uznawanych za istotne większość osób nie potrafiłaby wyjaśnić, dlaczego właściwie tak je traktujemy. Dobrym tego przykładem jest wspomniana już kwestia wolności słowa. Każdy z nas zapewne uzna ją za cenną wartość, ale w obliczu prób jej podważania prawdopodobnie spora część naszych rodaków nie wiedziałaby, jak (ani nawet po co) walczyć w obronie tego podstawowego prawa. Takim osobom Jordana Petersona po prostu warto polecić.
Po drugie, o czym w kontekście Kanadyjczyka nie wspomina się zbyt często, wiele ordoliberalnych idei stanowi dobry punkt wyjścia do deradykalizacji młodych ludzi w coraz bardziej polaryzującym się społeczeństwie. Często słyszymy o urojonych przypadkach skrajnej prawicy. I słusznie, bowiem często funkcjonuje ona jako strach na wróble, którym lewicowi komentatorzy straszą polskie społeczeństwo. Jednak wielu konserwatystów zapomina, że radykałowie naprawdę istnieją również po ich stronie i potrafią być niebezpieczni. Dlatego perspektywa kanadyjskiego profesora promującego indywidualizm w podejściu do drugiego człowieka oraz jego analizy wytykające patologie kolektywizmu mogą okazać się w polskich warunkach bardzo przydatne. Zwłaszcza, że postawy radykalnie prawicowe, dzielące społeczeństwa na „swoich” i „wrogów”, naprawdę występują w naszym kraju coraz częściej, zwłaszcza wśród ludzi młodych.
Peterson hipokrytą?
W ostatnich miesiącach szum medialny wokół Jordana Petersona znacznie przycichł. W zeszłym roku dowiedzieliśmy się, że w obliczu spowodowanego chorobą zagrożenia życia jego żony uzależnił się od przepisanego mu przez lekarza leku antydepresyjnego. Wywołało to naturalnie pewne poruszenie i liczne pytania, w jakim świetle stawia to jego przesłanie o sprzątaniu pokoju i ogarnianiu swojego życia. Choć po prawdzie nie powinno być to aż tak zaskakujące dla osób bardziej zaznajomionych z historią życia Petersona i tym, że jego rodzina posiada bogatą historię zaburzeń depresyjnych, a on sam w przeszłości przez lata zażywał psychotropy, czego zaprzestał dopiero kilka lat temu.
Ostatnio media obiegła informacja, że Peterson zakończył leczenie w Rosji. Po kilkumiesięcznej przerwie powoli zaczyna pojawiać się w mediach społecznościowych, a tym samym, co oczywiste, znów powoli zaczyna przykuwać uwagę mediów. Czy poskutkuje to ponowną falą jego popularności, czy może szczyt zainteresowania tą postacią już minął? Czas pokaże. Jednak niezależnie od tego warto zwrócić uwagę nie tylko na interesujące i niejednokrotnie wartościowe punkty w głoszonych przez niego ideach, ale przede wszystkim na to, dlaczego stał się tak popularny. Moda na Jordana Petersona jest na Zachodzie zjawiskiem, jakby na to nie patrzeć, reakcyjnym. Złożyło się na nią oczywiście bardzo wiele różnych czynników, ale jednym z nich jest bez wątpienia chaos towarzyszący wszystkim gwałtownym przemianom społeczno-kulturowym. Warto przyglądać się takim zjawiskom bliżej, gdyż ukazują one, czego pragną ludzie Zachodu w późnej nowoczesności.
Jeśli gość wykładający psychologiczną analizę biblijnych przypowieści przyciąga uwagę milionów ludzi na całym świecie, to nawet abstrahując od rzeczywistej wartości intelektualnej tychże treści, samo zjawisko należy uznać za wyjątkowo ciekawe.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.