Duda zdymisjonował Kurskiego. Sukces ogromny, choć kampanijne korzyści wątpliwe
W skrócie
Przyłożenie ręki do bankructwa mediów publicznych ze względu na uzasadnioną niechęć do propagandy serwisów informacyjnych to nie byłby najlepszy pomysł. Jak zgrabnie ujął to Ryszard Bugaj :„Naprawa publicznej telewizji nie powinna polegać na tym, że się ją weźmie głodem”. Weto „na złość Kurze” było perspektywą może i kuszącą, ale mało roztropną. Warto zatem docenić, że prezydent zapędzony w kozi róg nieprzyzwoitą demagogią opozycji o rzekomej alternatywie „media publiczne albo onkologia” nie tylko z niego uciekł – nie zdecydował się na nieodpowiedzialne weto pod kampanijną publiczkę – ale i wykorzystał sytuację, by wymusić na rządzących potrzebną personalną zmianę. Jacek Kurski to bowiem w III RP chodzące zaprzeczenie konserwatywnego, propaństwowego i wspólnotowego etosu konstytuującego prawicę.
Prezydent zrobił to, co powinien był robić zawsze
Andrzej Duda doprowadził do dymisji Jacka Kurskiego. Dzięki determinacji, ostrej licytacji i umiejętnemu wykorzystaniu kampanijnego „momentu” prezydent zrobił to, co powinien był robić – zdarzało się to aktualnej głowie państwa już wcześniej, choć stanowczo zbyt rzadko – przez całe minione 4,5 roku.
Utarł nosa obozowi władzy tam, gdzie w imię partyjnego partykularyzmu „dobra zmiana” przekracza granice dobrego smaku i zdradza ważne dla prawicy ideały. Jacek Kurski to oczywiście człowiek ogromnych talentów, ale w III RP chodzące zaprzeczenie konserwatywnego, propaństwowego i wspólnotowego etosu.
Dymisja Kurskiego ma szansę stać się początkiem końca propagandowej chuliganerii, jednego z najobrzydliwszych rozczarowań „dobrej zmiany”. To niebagatelne osiągnięcie prezydenta. Dobre dla niego, partii i przyszłości krajowej prawicy, ale przede wszystkim – korzystne dla Polski i, długofalowo, dla mediów publicznych. Wielokrotnie mówiłem, że prezesura Kurskiego to prosta droga do prywatyzacji mediów publicznych po zwycięstwie – tak, w końcu ono przyjdzie – opozycji. Rozsądnie przeprowadzona korekta sposobu zarządzania mediami publicznymi może oddalić perspektywę realizacji tego szkodliwego dla polskiego państwa scenariusza.
Oczywiście, można i należy się obawiać, że skończy się na pokazówce. Po pierwsze, Jacek Kurski może wrócić do TVP po wyborach albo nawet przed nimi. Gdy zdymisjonowany szef TVP w kampanii 2005 r. zagrał „dziadkiem z Wermachtu” – momentalnie wyrzucono go ze sztabu śp. Lecha Kaczyńskiego, a sąd koleżeński wykluczył go z szeregów Prawa i Sprawiedliwości. Po miesiącu – ale przede wszystkim, po wygranych dla kandydata PiS wyborach – sąd partyjny zdanie zmienił i Kurskiego przywrócił. Miejskie legendy krążą o tym, jak udaremniał kolejne próby swojego zdjęcia ze stołka przy Woronicza. Pewnie i tym razem zrobi wiele, by jego było „na wierzchu”. Ale na to Andrzej Duda wpływu mieć nie może i w żaden sposób nie mógł go sobie zapewnić.
Drugi ryzykowany scenariusz to ten, w którym zmienia się wiele, by nie zmieniło się nic. Można sobie wyobrazić sytuację, gdy władze w TVP się zmieniają, a siermiężna propaganda, szczucie na oponentów i codzienne manipulacje pozostają w państwowych kanałach informacyjnych spécialité de la maison. Trudno sobie wyobrazić, by jednak bez Kurskiego – bez wątpienia mistrza w swoim podłym fachu – były tak skuteczne i równie satysfakcjonujące dla głównego adresata treści telewizyjnej propagandy.
Ryzyka są jednak zawsze. To jednak sprawna, jak dotąd, gra Dudy doprowadziła do zmiany, w której w ogóle możliwy do rozpatrywania staje się scenariusz, w którym programy informacyjne telewizji publicznej będą po prostu programami informacyjnymi, choćby i umiarkowanie prorządowymi, ale nie powodem do wstydu i zażenowania.
Te dwa miliardy się mediom po prostu należały
Jednocześnie Duda podjął jedyną możliwą decyzję z perspektywy państwa i odpowiedzialności za media publiczne. Tak, to niepopularne, ale przyłożenie ręki do bankructwa mediów publicznych ze względu na uzasadnioną niechęć do propagandy serwisów informacyjnych to nie byłby najlepszy pomysł. Jak zgrabnie ujął to wczoraj Ryszard Bugaj: „Naprawa publicznej telewizji nie powinna polegać na tym, że się ją weźmie głodem”.
Ośrodki regionalne gwarantujące minimum policentryczności polskiego obiegu informacji działające w miejscach, skąd dawno zdezerterowały inne media ogólnopolskie. Kanały tematyczne i niszowe: TVP Kultura, TVP Historia, nawet dziecięce TVP ABC. Teatr Telewizji. Szereg słabo eksponowanych, a dość przyzwoitych produkcji misyjnych – choćby niedawny Młody Piłsudski. Wreszcie, publiczne radio, w którym co prawda również nie trwa złota era, ale jednak trzyma nawet w warstwie informacyjno-publicystycznej wyższy poziom niż TVP Info. To wszystko argumenty, że wylewanie wetem mediów publicznych z kąpielą „na złość Kurze” było perspektywą może i kuszącą, ale mało roztropną.
Dlatego również na tym poziomie decyzję prezydenta należy ocenić pozytywnie. Zapędzony w kozi róg nieprzyzwoitą demagogią opozycji o rzekomej alternatywie „media publiczne albo onkologia” nie tylko z niego uciekł – nie zdecydował się na nieodpowiedzialne weto pod kampanijną publiczkę – ale i wykorzystał sytuację, by wymusić na rządzących potrzebną personalną zmianę.
Oczywiście, coroczny zastrzyk gotówki dla mediów publicznych to rozwiązanie dalekie od systemowego. Pozostaje mieć nadzieję, że konflikt, który obserwowaliśmy w ostatnich dniach, skłoni obóz rządzący nie tylko do potrzebnej korekty kursu w TVP, ale też znalezienia wreszcie długofalowej odpowiedzi na pytanie o to, w jaki sposób publiczne media mają być utrzymywane.
Chaos w państwie PiS dopiero się zaczyna
Jednocześnie minionych kilka dni obnażyło personalno-instytucjonalne patologie w państwie PiS. Z jednej strony mamy dwie instytucje odpowiedzialne za ład medialny: Krajową Radę Radiofonii i Telewizji oraz Radę Mediów Narodowych. W praktyce – widać doskonale, że ich podmiotowość jest żadna.
Co gorsza, okazuje się, że jedyną osobą, wobec której istniała dotąd praktyczna podległość decyzyjna osób odpowiedzialnych za media publiczne, jest szef partii rządzącej nie pełniący formalnie żadnych funkcji państwowych. Tak, nawet gdy zaakceptujemy polityczną podległość mediów państwowych – choć na dłuższą metę nie powinniśmy – to wciąż przed nami drugi poziom patologii relacji władza-media.
Sytuacja, w której wspólna opinia prezydenta i premiera była niewystarczająca, by zmienić szefa telewizji, bo zależało to jedynie od Jarosława Kaczyńskiego, nie jest dobra z perspektywy odpowiedzialności za państwo. Zasadne jest pytanie, w ilu innych sprawach władztwo formalnie najważniejszych osób w kraju jest równie teoretyczne.
Tu zresztą pojawia się wątek, nazwijmy go, kremlinologiczny. Trudno znaleźć inne uzasadnienie dla obecności premiera Mateusza Morawieckiego na piątkowym briefingu, niż chęć wysłania do wnętrza obozu władzy sygnału, że premier i prezydent bodaj pierwszy raz zagrali ostro razem przeciw partyjnemu betonowi – i bodaj pierwszy raz w sposób dostrzegalny dla opinii publicznej odnieśli sukces. Sukces niebagatelny, bo wbrew wyjściowej opinii Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego też rację mogą mieć ci wszyscy, którzy w dymisji Kurskiego widzą zapowiedź zbliżającej się wojny „o przyszłość prawicy”.
Wreszcie, ostatnie dni ujawniły poziom nieufności między głównymi postaciami obozu władzy. Przecieki, wzajemne oskarżenia, sugestie potencjalnej zmiany kandydata w wyborach – to wszystko pokazuje, że atmosfera w szatni „biało-czerwonej drużyny” nie jest, delikatnie mówiąc, najlepsza. Kontratak ze strony obozu „poszkodowanych”, a więc przeciwników Dudy i Morawieckiego, którego chyba powinniśmy się niebawem spodziewać, raczej jej w najbliższych tygodniach nie poprawi.
Prezydent wybrał dobro wspólne, a nie tylko wyborczy interes
Cały ten instytucjonalno-personalny chaos, a także pozostawiający sporo do życzenia sposób przedstawienia w piątek decyzji prezydenta, sprawia, że trudno spodziewać się po doprowadzeniu do dymisji Kurskiego łatwej kampanijnej premii.
Dla większości wyborców – dwa miliardy to dwa miliardy, kłamliwa alternatywa suflowana przez opozycję nie brzmi wcale tak głupio, głosy o ewentualnej „ustawce” rozeszły się dość szeroko, a odpowiedzialność prezydenta za personalną zmianę trudno będzie w łopatologiczny sposób przedstawić wyborcom.
Sporo znaków zapytania stoi też przed dalszym przebiegiem kampanii. Jak pisałem wyżej – ani Kurski, ani jego polityczni pobratymcy raczej łatwo broni nie złożą. Nie jest też wcale pewne, że do majowych wyborów zobaczymy realnie „lepsze media publiczne”, a wówczas z sukcesu prezydenta zostanie tyle, co z weta ustaw sądowych w 2017 r. – spore rozczarowanie. Z dużej chmury – mały deszcz.
Niemniej Andrzej Duda podjął dobrą decyzję wcale bez pewności, że przysporzy mu to kampanijnej premii – a więc kierując się dobrem wspólnym, a nie swoim interesem. Jeden z pierwszych razów w swojej karierze – wcześniej chyba analogicznym przypadkiem było jedynie doprowadzenie do dymisji Antoniego Macierewicza – zaakcentował tak wyraźnie swoją polityczną sprawczość. Przynajmniej na razie nie dał się ograć bardziej doświadczonym od siebie graczom.
Pamiętajmy, że to urzędujący prezydent ma wciąż największe szanse na wygranie majowych wyborów. Bez względu więc na to, na kogo zamierzamy głosować w maju – trzymajmy kciuki, by miniony tydzień był zapowiedzią zyskania przez niego trwałej politycznej sprawczości i dojrzałości do bycia niezależnym od partii-matki. Paradoksalnie zresztą taki zewnętrzny i samodzielny „wentyl bezpieczeństwa” najbardziej się przyda właśnie jej samej.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki 1% podatku przekazanemu nam przez Darczyńców Klubu Jagiellońskiego. Dziękujemy! Dołącz do nich, wpisując nasz numer KRS przy rozliczeniu podatku: 0000128315.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.