Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Czytanie jest mocno przereklamowane

przeczytanie zajmie 14 min

Hurr-durr! Czytanie jest najlepsze na świecie! Tylko czy aby na pewno? A może warto jednak poszukać wartościowego serialu zamiast przeciętnego czytadła? Fetyszyzacja czytelnictwa dla samego czytania to prawdziwe przekleństwo naszych czasów.

Czytanie książek to świetna sprawa. Lista ich zalet ciągnie się praktycznie bez końca. Dzięki nim poszerzamy wiedzę, wzbogacamy słownictwo, rozwijamy wyobraźnię, ćwiczymy pamięć, stymulujemy umysł, rozwijamy myślenie analityczne. Podobno lektury ułatwiają również zasypianie, uczą empatii oraz łagodzą stresy dnia codziennego. Prawdopodobnie te zapisane stronniczki uleczą także koklusz oraz przybliżą nas do pokoju na świecie.

Krytykować czytania po prostu dziś nie wypada. W końcu jest to aktywność naznaczona wielowiekową estymą. Z książką w dłoni awansujemy do środowiska ludzi wykształconych i światowych, którzy spędzają wolny czas inaczej – lepiej, bardziej pożytecznie, nie ograniczając się do prostych przyjemności. Podczas sięgania po książkę w autobusie możemy z wyższością spojrzeć na prostaczków wpatrzonych w smartfony. Cóż z tego, że nasz opasły wolumin to sztampowy kryminał (ewentualnie banalna powieść obyczajowa bądź konwencjonalny romans) od autora wypuszczającego taśmowo trzy dziełka w ciągu roku. W końcu to książka, a nie jakieś głupoty!

Jakiś czas temu brałam udział w spotkaniu autorskim. Przy szatni byłam świadkiem dość intrygującej wymiany zdań. Pewna elegancka pani, rozglądając się roziskrzonym wzrokiem po sali, przyznała wzruszona, że jest z siebie bardzo dumna, ponieważ „ona w ten piątkowy wieczór, zamiast oglądać Taniec z Gwiazdami, jak ten plebs, przyszła na spotkanie literackie!”.

Jej równie zadowolona z siebie koleżanka nie tylko z lubością przyjęła te słowa, lecz dodała kilka wzruszających frazesów o pobudzaniu rozumu, rozkwicie osobowości i o byciu istotą wybitnie kulturalną. Na tym pięknym obrazie obcowania z dorobkiem Muz pojawiła się jednak brzydka rysa, bowiem spotkanie nie dotyczyło tytułu wyróżnionego nagrodą Bookera albo pozycji będącej aktualnie na ustach krytyków, ale beletrystyki i to dość łatwej w odbiorze. Z gatunku young adult (literatura skierowana dla nastolatków, choć bardzo często znajdująca poklask u dorosłych; najczęściej opowiada o pierwszych miłościach, dorastaniu oraz innych wyzwaniach związanych z młodością), napisanej w celu dostarczenia zajmującej historii, a nie wzbogacania leksyki odbiorcy. Żadnych językowych eksperymentów, rozbuchanych metafizycznych rozważań lub dwuznacznych pytań moralnych. Owszem, z przyjemną fabułą, ale nie wiem, czy wytrzymałaby jakościowe porównanie z Tańcem z Gwiazdami, który oglądany przez pryzmat sztuki tańca wymaga więcej koncentracji oraz bardziej stymuluje umysł niż czytanie prostych zdań.

Strach przed triumfem kultury obrazkowej, lęk przed perspektywą przyssania się młodych ludzi do ekranu, trwoga w obliczu niechęci uczniów do czytania nawet krótkich tekstów, to wszystko potęguje przekonanie o zbawiennym wpływie książek na ludzkie życie. Ludzie zatopieni w lekturze w środkach komunikacji zbiorowej wzbudzają podziw (lub przynajmniej stają się bohaterami popularnych memów), matka z ulgą spogląda na syna, który odszedł od komputera i pochylił się nad zadrukowanymi stronami. Mieszkanie bez choćby jednego grubego tomu na półce źle świadczy o jego właścicielu.

Wartość danej pozycji schodzi na dalszy plan, gdy na piedestale stawia się samą czynność czytania. Nieważne co i w jakim celu – ważne, żeby doszło do samego aktu lektury. Niestety taka postawa nie tylko nie pomaga, lecz także szkodzi, gdyż jej wynikiem jest wyłącznie nieuzasadniona poprawa naszej samooceny. Idąc tym tropem bez żalu można dostosować kanon lektur szkolnych do „wymogów współczesności” i zastąpić starocie łatwiejszymi w odbiorze tytułami, aby nie zniechęcać nikogo do czytania.

Czytanie samo w sobie nie jest czynnością ani „lepszą”, ani „gorszą” od oglądania filmów bądź grania w gry komputerowe. Książki nie posiadają monopolu na rozwijanie niektórych umiejętności. Sztampowe lektury w magiczny sposób nie spotęgują naszej wiedzy. Produkowane od sztancy kryminały nie wyniosą naszej wyobraźni na poziom mistrzowski.

Koncentrację można efektywniej ćwiczyć za pomocą innych środków np. gier, ćwiczeń manualnych lub w trakcie słuchania muzyki klasycznej. Powiedzmy szczerze to, czego wszyscy się obawiają – oddawanie się byle jakiej lekturze potrafi być przyjemne, ale nie wynikają z tego jakiekolwiek nadzwyczajne korzyści. Zamiast ubolewać nad tym, że młodzież włącza kolejny serial na Netfliksie, zobaczmy, co właściwie oglądają. Może jest to pierwszy sezon Jessiki Jones, gdzie bohaterowie zastanawiają się nad tym, czy zmuszanie ludzi do czynienia dobra jest słuszne. Widzowie pobudzeni takim pytaniem mogą dojść do naprawdę interesujących wniosków, poszukać innych dzieł związanych z tą tematyką lub zainicjują intrygującą dyskusję wśród rówieśników. Czy takie same skutki wyniknęłyby z przeczytania przeciętnego romansidła dla nastolatek? Budzi to moje ogromne wątpliwości.

Zaraz, zaraz – istnieją przecież rzetelne badania na temat niezrównanych pożytków płynących z czytania. Owszem, książki mają swoje zalety. Jednakże zakres tych plusów pozostaje w ścisłym związku z ich poziomem. Przekonanie o rozwijaniu wyobraźni lub aktywizowaniu naszych szarych komórek przy literaturze niskich lotów należy do kategorii pobożnych życzeń, a nie twardych dowodów. Co ciekawe, większość miłośników składania zdań powołuje się na szacowne autorytety naukowe, choć nie trudzi się ich wnikliwą lekturą. Tymczasem znaczna część takich analiz dotyczy… dzieci, nie wahamy się jednak przenosić tych wniosków na ogół społeczeństwa. I tak otrzymujemy piękne frazesy, które dość średnio związane są z rzeczywistością, ale trudno odmówić im miłego dla ucha brzmienia, szczególnie gdy przy okazji możemy podnieść swoją samoocenę. Fakty są dużo mniej optymistyczne, a powtarzanie zasłyszanych opinii nic nie kosztuje.

Wśród apologetów samego aktu czytania obserwujemy często dziwaczną tendencję. Z jednej strony w swych wyborach czytelniczych nie kierują się podziałem na dobrą i złą literaturę, z drugiej zaś strony uprzedzeni są do innych wytworów kultury, czerpiąc satysfakcję w szydzeniu z miłośników filmów bądź gier komputerowych.

Tak jakby konkretne medium przesądzało o znaczeniu oraz wadze danego przekazu. Nie ważne, co zostało napisane, ważne, że znajduje się to w książce. Dodatkowo często swoją postawą nie potwierdzają istnienia tych mitycznych korzyści płynących z czytania wszystkiego. Dostatecznej weryfikacji tej kwestii dostarczą ewentualne komentarze pod tym artykułem. Sprawdź, ile osób w ogóle nie zapoznało się z tekstem, ograniczając się wyłącznie do wygłoszenia kilku potocznych mądrości na temat pogrążania się w lekturze.

Wyniki sprzedaży oraz listy bestsellerów Empiku nie nastrajają optymistycznie. Królują nie tyle pozycje lekkie, łatwe i przyjemne, ile tytuły słabe, kiepsko napisane i kłujące w oczy fabularną pretensjonalnością. Niestety grupy miłośników literatury w mediach społecznościowych również potwierdzają ten obraz. Dyskusje toczą się przede wszystkim wokół tytułów nie wymagających od czytelnika praktycznie żadnego intelektualnego zaangażowania, które swoim poziomem nie odbiegają od telewizyjnych paradokumentów w stylu Trudnych spraw. Aktywność w dyspucie polega na wypowiedziach w stylu „podobało / nie podobało mi się”, „fajne”, „dobrze się bawiłem”. Innym interesującym zjawiskiem jest chwalenie się liczbą przeczytanych książek. W świetle oficjalnych statystyk Polacy przecież właściwie nie czytają, więc pochłonięcie trzydziestu tomów w ciągu roku powinno być powodem do dumy – w końcu to dobrze o nas świadczy, a przy okazji sprawia, że czujemy się lepsi od rodaków przyklejonych do komputera bądź telewizora.

Sięgnięcie po podział na dobrą i złą literaturę potrafi w dzisiejszych czasach wywołać popłoch. Samo pojęcie kanonu jawi się nie tylko jako archaiczne oraz wyświechtane, lecz także zdaje się zawierć w sobie sugestię, że mój gust i subiektywne wrażenia wcale nie są najważniejsze. Nie trzeba jednak od razu tworzyć listy książek, które każdy przed śmiercią powinien przeczytać. Może wystarczy podejść do danej pozycji krytycznie, zastanowić się nad oferowanym przez nią przekazem, pochylić się nad stylem lub warsztatem językowym, rozsądzić, czy wnosi cokolwiek do poruszanego tematu, porównać do innych tytułów z danego gatunku. A jednak takie podejście ani nie znajduje aprobaty, ani nie jest zbyt popularne. Argumenty na rzecz niskiej wartości danego tytułu bywają zbijane emocjonalnymi spostrzeżeniami z gatunku: „ale mi się fajnie czytało!”, „czytanie sprawiło mi przyjemność!”. Owa przyjemność płynąca z lektury zazwyczaj zamyka temat.

Muszę jednak zmartwić fanatyków czytania wszystkiego jak leci, kierujących się przy tym zasadą przyjemności, wspomaganą przez zasłyszane frazesy o znaczeniu sztuki czytania. Przyjemność sprawia również jedzenie hamburgera, uprawianie sportu, szydełkowanie oraz majsterkowanie. Nie wspominając już o innych dziełach kultury – filmach, komiksach, grach komputerowych i planszowych itd. Książki nie są lepsze przez sam fakt bycia książkami. Ich status ontologiczny nie warunkuje ich jakości. Sztampowy romans pozostanie sztampowym romansem niezależnie od tego, czy medium jego przekazu będzie obraz na ekranie czy też papierowe strony.

Czytanie dla czystej rozrywki nie jest niczym złym, podobnie jak oglądanie głupawych komedii. Jednakże nie należy zapominać o tym, że to tylko przyjemny sposób spędzania wolnego czasu. Przeczytanie dwudziestu beletrystycznych tomów w ciągu roku nie jest żadnym osiągnięciem.

Jeżeli zamiast filmu bierzemy do ręki książkę, nie oznacza to jeszcze, że dbamy o swój intelekt. Czasami nawet mu szkodzimy. Przyjemność oraz miłe uczucia towarzyszące lekturze nie mają tutaj nic do rzeczy. Mogę wyśmienicie bawić się przy muzyce disco polo, co jednak nie czyni z niej wybitnej kompozycji. Czytając byle jaką książkę robisz dokładnie to samo, co osoba włączająca miałki program telewizyjny. Różni was wyłącznie medium.

Niemniej istnieją jeszcze argumenty innej natury, sugerujące, że w każdej, również słabej książce, znaleźć można coś frapującego, zajmującego i właśnie dlatego warto po nią sięgnąć. Jest to stosunkowo wątpliwe uzasadnienie, skoro zastosować je można niemal do każdej naszej aktywności. W reality show też potrafimy przecież natrafić na coś ciekawego. W internecie także porusza się ważne tematy. Głupa komedia potrafi zaskoczyć dobrą sceną. Dlaczego więc nie pochłaniać wszystkiego, co ma nam do zaoferowania współczesna kultura masowa? Wyłącznie z braku czasu? Czemu wywyższamy absolutnie każdą książkę nad inne dzieła kultury, które mają nam naprawdę wiele do zaoferowania? Lektura rozwija wyobraźnie… podobnie jak pisanie opowiadań, malowanie, odgrywanie ról. Książki przekazują nowe informacje, uczą nas o uczuciach… w czym nie ustępują im filmy, komiksy i internetowe portale. Czytając, musimy się jednak skoncentrować, co angażuje wiele obszarów mózgu, toteż poprawia jego funkcjonowanie… Tylko że w tym przypadku lepiej sprawdzą się skomplikowane, ekonomiczne gry planszowe, zagadki logiczne oraz gry komputerowe, wymagające naprawdę różnorodnych umiejętności (spostrzegawczość, zręczność, myślenie analityczne, pamięć, wyciąganie wniosków). Nawet argumentu o odciąganiu od szklanego ekranu nie można już traktować poważnie, kiedy wielu z nas przerzuciło się na czytniki e-booków.

To jak, umawiamy się na palenie książek? Rozpałka przygotowana?

Naturalnie nie ma mowy o tak drastycznych wnioskach. Czytanie książek to świetna sprawa, ale korzyści zależą od jakości samej lektury. Nie chodzi jednak o to, by skoncentrować swoje wysiłki na zapoznawaniu się wyłącznie z akademickimi podręcznikami bądź klasyką światowej literatury. Świetne kryminały i perfekcyjnie skonstruowane romanse to również intelektualna uczta. Zamiast kiepskiego tytułu lepiej wybrać arcydzieło filmowe, wybitny serial lub intrygującą grę komputerową. To przyniesie nam zdecydowanie więcej pożytku od składania prostych zdań.

Daj sobie spokój z czytaniem, jeśli robisz to z przymusu lub dla podwyższenia własnej samooceny. Swój potencjał możesz zwiększać za pomocą wielu rozmaitych środków. Medium nie ma tutaj nic do rzeczy. O wiele istotniejsze jest to, z czym się zapoznajemy, niż za pomocą jakich metod to czynimy. Kiepskie książki nie różnią się znacznie od kiepskich filmów – mogą dostarczyć nam frajdy, ale nigdy nie będą stanowić źródła inspiracji, wyjścia poza akt przyswojenia danej treści. Do myślenia też nas nie pobudzą. Oczywiście niekoniecznie musimy wychodzić poza stadium czerpania przyjemności z rozgrywki. Nie budujmy jednak na tym poczucia naszej własnej wartości, ponieważ nie jesteśmy od nikogo lepsi z powodu hołubienia samego aktu czytania. W ostateczności czy nie lepiej sięgnąć po jedną dobrą książkę w roku niż po trzydzieści byle jakich?

Ktoś może jednak zadać pytanie, co właściwie znaczy termin „dobra książka”. W dobie wzrastania nieufności do krytyków literackich, gdy sąd smaku został ograniczony do wyrażania osobistych wrażeń, którymi rządzi kryterium przyjemności, trudno liczyć na stworzenie i powszechną akceptację ogólnych wskaźników rozstrzygających o wartości danej lektury. Wędrówki wśród tomów nie ułatwia też nieprzebyty gąszcz nowości wydawniczych, gdzie wszystko jest „ponadczasowe”, „odkrywcze” i „oryginalne”. Możliwe, że do dyspozycji pozostanie nam jedynie autorytet tradycji, czyli klasyka literatury. Opcjonalnie – poziom „trudności” samego tekstu, bowiem skomplikowane frazy mogą być przedsionkiem ważkiego sensu, a przekonanie o wartości rzeczy trudnych jest przecież w nas głęboko zakorzenione. Znów jednak trafilibyśmy na manowce oraz zeszlibyśmy na łatwą drogę stereotypów.

„Dobra książka” to niekoniecznie zabawa formą bądź proza zbliżająca się niebezpiecznie do akademickiego podręcznika. Amerykańscy autorzy, mistrzowie krótkiej formy, potrafili zamknąć dramat ludzkiej egzystencji w prostych, żołnierskich zdaniach. Fantastyka, nawet w otoczeniu lochów i smoków, zadaje niekiedy takie pytania moralne, które w innych okolicznościach nie wpadłyby nam do głowy. Fenomenalny romans ma moc zmiany naszej codzienności.

„Dobra książka” dostarcza nam czegoś ponad samą przyjemność płynącą z aktu czytania. Odeśle nas do tego, co znajduje się poza nią. Zbuduje lub zburzy nasz światopogląd. Podważy albo wzmocni wyznawane przez nas wartości. Skieruje w stronę, której samodzielnie raczej byśmy nie obrali. Sprowokuje do dyskusji, rozpali w nas żądzę wiedzy, skłoni do przemyślenia pewnych kwestii, czyli będzie stanowić dla nas inspirację – niezależnie od gatunku lub formy. I powiemy o niej coś więcej niż „podobało”, „nie podobało mi się”. To wszystko jednak nie sprawi, że sama z siebie będzie „lepsza” od filmu, komiksu albo gry, ponieważ wciąż to tylko jeden z wariantów poznawania świata. Nie należy zamykać się na inne możliwości.

Esej pochodzi z czwartego numeru elektronicznego czasopisma idei „Pressje”. Zachęcamy do bezpłatnego pobrania całego numeru w formatach PDF, EPUB lub MOBI.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.