Szermierka bejsbolem. Stracona szansa Donalda Tuska
W skrócie
Donald Tusk mógłby z korzyścią dla Polski wykorzystać swoją polityczną gravitas. Jego europejskie doświadczenie i nowa funkcja szefa Europejskiej Partii Ludowej to w teorii potencjał, by rozpocząć nowy rozdział polskiej debaty o przyszłości projektu europejskiego. Z całym bagażem doświadczenia krajowego i międzynarodowego oraz kulturowo-intelektualnymi aspiracjami mógłby przesunąć wyobraźnię przynajmniej części liderów opinii ku wyzwaniom globalnym i cywilizacyjnym, o których – jak sam zauważa – większość polskich partii głośno milczy. Niestety, cykl jego grudniowych wystąpień pokazuje, że zamiast skorzystać z tej szansy wybiera sprawdzoną dyscyplinę, w której był mistrzem: szermierkę bejsbolem. Markując szlachetne intencje i udając subtelne ruchy godne sztuki rycerskiej, wali politycznych przeciwników pałką po łbie.
Kiedy megalomania Tuska zaczyna śmieszyć
Wiecie, co zrobił Donald Tusk, rezygnując ze startu w wyborach prezydenckich? Zniweczył najważniejszy plan Kaczyńskiego, który był priorytetem rządów PiS w ostatnich pięciu latach! Tak mówi o swojej ostatniej decyzji chociażby w podcaście „Gazety Wyborczej”, czterdziestominutowej rozmowie z Bartoszem Wielińskim. Jest więc bohaterem, który dzięki swojemu nadzwyczajnemu talentowi politycznemu i umiejętności poskromnienia własnych ambicji zrezygnował z podjęcia walki, dając opozycji szansę na pokonanie Andrzeja Dudy w prezydenckim wyścigu. Przejrzał ich, po prostu.
W jego „post-prezydenckich” wypowiedziach dominuje taki ofiarno-bohaterski ton. Nikt tak bardzo nie ucierpiał z powodu rządów PiS i propagandy TVP, jak on i jego rodzina. Nikt nie jest tak zdeterminowany, by „polityczny sezon PiS” zakończyć. Nikt tak skutecznie jak on nie umiał zaadresować liberalno-demokratycznej oferty do „nie-elit”, prowincji, tych niewykształconych i niewielkomiejskich. Każda okazja jest dobra, by wspomnieć o swoich zasługach i ciosach, które cierpliwie znosił. Przypomina o dziadku z Wermachtu, o 27:1, a nawet… o domniemanych komentarzach Jarosława Kaczyńskiego do twittów Pawła Grasia. Serio?!
Ten ofiarno-bohaterski ton Donalda Tuska jest tak autotematyczny, że aż nieznośny. Potwierdza jedynie fakt, że stracił zupełnie słuch społeczny, który mógłby przynieść dziś nadzieję opozycji.
Choć biały koń mu gdzieś uciekł, to Tusk wciąż pozuje na szlachetnego rycerza, który brzydzi się kłamstwem, manipulacją i agresją w polityce. Ze swoich politycznych przeciwników robi nieokrzesanych barbarzyńców, którzy – tu cytat powtórzony kilka razy – „z kijami bejsbolowymi” czyhają dziś na Małgorzatę Kidawę-Błońską. On, wraz z politycznymi przyjaciółmi, tworzył będzie wokół niej pierścień czystych jak łza wojowników broniących niewieściej czci przed siepaczami Kaczyńskiego.
Problem w tym, że choć szereg zarzutów wobec agresywnego tonu medialno-politycznej rodziny „dobrej zmiany” jest trafiony, to wypowiedzi Tuska niewiele się od nich różnią. Może i jego razy zdają się subtelniejsze, a wypowiadane teatralnym tonem tworzą wrażenie celnych szermierskich pchnięć, to jest to jedyne pozór. To szermierka bejsbolem, o władanie którym tak namiętnie oskarża politycznych konkurentów.
Przodownik anachronizmu
„Wszystkie partie w Polsce, bez wyjątku, bez żadnego wyjątku, są partiami anachronicznymi. To o czym mówią liderzy polityczni dość daleko odbiega od tego, o czym rozmawiają ze sobą inteligentni ludzie w Polsce i wiele partii politycznych w Europie” – mówił były szef Rady Europejskiej kilka dni wcześniej w rozmowie z Radiem Zet.
Niestety, stawiając tak ciężkie zarzuty wielu swoim towarzyszom w anty-PiSowski marszu, Tusk nie prezentuje niczego ponad to. Nie sposób wycisnąć z tych wypowiedzi jakiejkolwiek nowej jakości. Ba, rekonstruując jego wypowiedzi ostatnich tygodni, można odnieść wrażenie, że jest w tym anachronizmie przodownikiem. Egocentryczne wspominki i histerycznie anty-PiSowska narracja tworzy wrażenie, jakby Donald Tusk zahibernował się gdzieś w 2013 r. i wierzył, że waląc „w klatkę z Kaczyńskim” wciąż zapewni sobie polityczną dominację. Sorry, ale to już nie działa.
Daleki jestem od uprzedzeń wobec Tuska, więc nie odbierałbym mu z definicji potencjału, by patrzeć szerzej i widzieć głębiej, niż większość krajowych liderów. Ba, swoim przemówieniem z maja – tym na Uniwersytecie Warszawskim, które przykrył performance Leszka Jażdżewskiego – pokazał, że właśnie jako polityk-emeryt dzielący się obserwacjami i doświadczeniem mógłby do naszej polityki wnieść trochę ciekawych myśli. Nie było to wszak przemówienie odkrywcze, ale jednak istotnie przekraczające horyzont tego, o czym na co dzień mówimy w krajowej polityce.
W teorii mógłby więc z korzyścią dla Polski wykorzystać swoją polityczną gravitas. Jego europejskie doświadczenie i nowa funkcja szefa Europejskiej Partii Ludowej to potencjał, by zracjonalizować czy wręcz ufundować – bo ta w praktyce nie istnieje poza wąskimi kręgami eksperckimi – polską debatę o przyszłości projektu europejskiego i potrzebie unijnej solidarności. Z całym bagażem doświadczenia krajowego i międzynarodowego oraz kulturowo-intelektualnymi aspiracjami, których nie ukrywa chociażby w swoich „dziennikach”, mógłby przesunąć wyobraźnię przynajmniej części liderów opinii ku wyzwaniom globalnym i cywilizacyjnym, o których większość polskich partii głośno milczy.
Niestety, Tusk swoim medialnym tournée sam rozmienia na drobne ten potencjał. Nawet w obszarze polityki europejskiej – gdzie pewnej konsekwencji w reprezentowaniu interesów i perspektywy naszego regionu, mimo sporów z polskim rządem, odmówić mu nie można – sprowadza dziś wyzwania do lokalnego kontekstu PO-PiSowej wojny.
Przykład? Próba wybielania Emmanuela Macrona jako niemal strażnika europejskiej solidarności, któremu na początku kadencji miało nawet przez myśl nie przechodzić dzielenie Europy na „stary rdzeń” i „obrzeża drugiej prędkości” zakrawają na kuriozum. Kto jest, w optyce Tuska, winien coraz bardziej anty-wspólnotowym wypowiedziom prezydenta Francji? No jakże – Kaczyński! Wszak według Tuska to dzisiejsza polska władza wykazuje się tak daleko idącym egoizmem, że nawet tak szlachetny patriota europejskiego projektu jak Macron musiał stracić cierpliwość…
Wałęsyzacja Tuska
Tusk woli dziś powtarzać grepsy rodem z poprzedniej politycznej epoki, pozować na lidera „wiodącego lud na barykady” – słowa o potrzebie „ważnych z perspektywy Brukseli” ulicznych protestów nie powinny tu umykać naszej uwadze – i szukać coraz nowych to metafor dla barbarzyństwa PiS-u.
W tym wszystkim zaczyna coraz bardziej przypominać… Lecha Wałęsę. Pozuje na zasłużonego bohatera i światowej klasy mędrca, podziela niezdrowe fobie wobec Kaczyńskiego i prezydenta Andrzeja Dudy i między słowami wciąż obiecuje ten „milionowy marsz”, który przezeń prowadzony wreszcie pokaże światu, że przyszedł w Polsce moment przesilenia, po którym uda się obalić wrogi reżim.
Cóż, jeden taki mędrzec już nam chyba w zupełności wystarczy.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.