Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Piotr Trudnowski  10 grudnia 2019

Szymon Hołownia. Z wiatrem czy pod wiatr?

Piotr Trudnowski  10 grudnia 2019
przeczytanie zajmie 8 min

„Projekt Hołownia” dostarcza nam jedną dobrą wiadomość i szereg znaków zapytania. Na pewno nie należy go lekceważyć, bo nastroje społeczne i sytuacja na scenie politycznej zdają mu się dziś sprzyjać. W czasie inauguracji Hołownia nie powiedział jednak nic, co mogłoby nas przekonać, że jego start jest czymś więcej niż zaliczonym na piątkę egzaminem z post-politycznej sztuki prawienia słusznych banałów. Dla dobra polskiej debaty publicznej warto jednak trzymać kciuki, by jego kampania wniosła do polskiej polityki powiew świeżości. By to się stało musi odrzucić pokusę bycia kandydatem dla wszystkich… czyli w praktyce dla nikogo.

Hołownia i Tusk unieważniają „światopoglądowe wahadło”

Start sytuującego się w centrum sceny politycznej kato-celebryty odsuwa od nas zagrożenie „światopoglądowego wahadła”. Cieszy, że jakaś część establishmentu III RP zrozumiała, że nie jesteśmy skazani na ideologiczną polaryzację, a odpowiedzią na konserwatywny zwrot czasów „dobrej zmiany” nie musi być kurs na polski zapateryzm.

Jeszcze rok temu zmierzaliśmy w żwawym tempie ku dwublokowej polaryzacji, która oznaczać by musiała wepchnięcie wszystkich wyborców anty-PiS-u w szpony obyczajowego pseudo-postępu. Porażka Koalicji Europejskiej w maju, liczbowo dobre wyniki Zjednoczonej Prawicy coraz szerzej łowiącej w centrum i wśród niezdecydowanych wyborców, umiarkowany sukces PSL-u po chadecko-miejskim liftingu oraz przyzwoite wyniki mniejszych ideowych formacji (Lewica i Konfederacja) to dowód, że centrum polskiej sceny politycznej wciąż sytuuje się na centroprawicy, a jednocześnie Polacy oczekują oferty szerszej niż dwubiegunowa.

Miniony tydzień zaczął się od deklaracji Donalda Tuska, że kluczowa dla przyszłości Polski jest… przyszłość umiarkowanej prawicy. Zakończył – startem kampanii może i katolewaka, ale jednak zdolnego, co wśród katolewaków wcale nie oczywiste, do zapowiedzi zawetowania ewentualnej ustawy poszerzającej dostęp do aborcji w Polsce.

Jeżeli Hołownia złowi istotną część umiarkowanych wyborców – dziś wskazuje na to więcej niż mniej – potwierdzi tym samym, że wielu zwolennikom opozycji bliżej do obyczajowego status quo niż do światopoglądowych eksperymentów z marzeń nowej lewicy.

To jednoznacznie dobra informacja.

O sobie, nie o państwie

Trudno jednak zachwycić się spektaklem z Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Hołownia zaczął banalnie. Jego opowieść o tym, że czas najwyższy wziąć sprawy w swoje ręce, że stare partie zawłaszczyły to, co publiczne, że jako wspólnota możemy więcej niż jako podzielone plemiona – to opowieść w większości prawdziwa, ale zdecydowanie zbyt mało wyrazista, by cokolwiek na poważnie zmienić. To samo inicjując samodzielną polityczną drogę mówią od lat liderzy kolejnych politycznych start-upów, choć zwykle już w inauguracyjnych przemówieniach potrafią wskazać jakiekolwiek konkrety. U Hołowni konkretów nie było. Żadnych.

To pewnie świadoma decyzja sztabu nowego kandydata, by przezwyciężyć znany wcześniejszym podobnym projektom syndrom „żarło, żarło i zdechło”. Programowych pomysłów możemy zapewne spodziewać się w nieodległej przyszłości, a dzięki stopniowaniu napięcia sztab Hołowni chce na dłużej utrzymać uwagę mediów i opinii publicznej. Nie zmienia to faktu, że potencjał pierwszego wrażenia w jakimś stopniu został zmarnotrawiony. Prawdę mówiąc – było po prostu nudno.

Ten brak konkretów uwydatnia drugi problem tej inauguracji, który przezwyciężyć będzie pewnie znacznie trudniej. Celebryckość Hołowni to coś więcej niż wpis w CV – to jego sposób bycia i tożsamość. Opowieść inicjująca jego kampanię to historia o „fajnym Szymonie, który się wkurzył i chce coś zmienić”. To nie wizja tego, jakiej zmiany państwa chce i do jakiej zmiany chce włączyć innych.

Można podśmiechiwać się z Pawła Kukiza, ale jego wiara w zmianę ordynacji wyborczej była autentyczna. To ta wiara w owo – ułomne i przeceniane, powiedzmy sobie szczerze – narzędzie politycznej zmiany doprowadziła go do prezydenckiego wyścigu. Swoje wkurzenie, temperament, pasję i rozpoznawalność zaprzągł w promowanie tego narzędzia. Miały służyć sprawie, a nie jego osobistym ambicjom. U Hołowni analogicznym do JOW-ów narzędziem politycznej zmiany ma być na dziś po prostu… sam Hołownia.

Jasne, że egocentryzm, nadmiar ambicji i miłość własna to cecha większości polityków. Realistycznie rzecz biorąc to pewnie wręcz przepustka do tego zawodu. Zawodowi polityce zwykle starają się je jednak, jeśli nie temperować, to chociaż ukrywać. Hołownia, świadom lub nie, czyni z nich znak rozpoznawczy. Przesadne akcentowanie na pierwszą osobę liczby pojedynczej może wykoślawić nawet najbardziej chwalebną – a z taką mamy przecież do czynienia! – historię o oszczędnościach życia wypłacanych w afrykańskim bankomacie, by pomóc potrzebującym.

Nic dwa razy się nie zdarza?

Hołownia ma pół roku, by wypełnić swoją opowieść treścią. Ma też sprzyjające okoliczności, by na scenie politycznej sporo namieszać. Rozpoznawalność i zainteresowanie na starcie mu sprzyjają, nastroje i sytuacja na partyjnej scenie również. Jego wczorajsza inauguracja spotkała się z podobnym zainteresowaniem, jak uruchomienie partii Roberta Biedronia.

 

 

Jeżeli mimo licznych błędów, mierności lidera i zewnętrznych uwarunkowań sceny politycznej (moralny szantaż „rozbijania opozycji” zwolenników Koalicji Europejskiej) Wiosna dociągnęła do 6% poparcia w wyborach europejskich, to Hołownia na starcie może walczyć co najmniej o poparcie w granicach sejmowego progu wyborczego – a to już sporo.

Niewykluczone, choć bardzo trudne, będzie zbliżenie się do wyniku Pawła Kukiza z 2015 r., a więc nawet 20% poparcia. Hołownia może też odegrać rolę podobną do ówczesnej roli Kukiza – odświeży kampanię, przeciągnie na stronę opozycji część dotychczasowych wyborców partii władzy, zmobilizuje część dotąd niegłosujących.

Może się nawet zdarzyć, choć dziś to trudne do wyobrażenia, że jednak wejdzie do drugiej tury. Tu jego sojusznikiem jest… Platforma Obywatelska. Jakkolwiek inauguracja politycznej drogi Hołowni rozczarowuje, to żadne to rozczarowanie wobec słabości prawyborczego spektaklu głównej formacji opozycji. Jeżeli Hołownia nie zachwycił, to Kidawa-Błońska i Jaśkowiak po prostu nie istnieją.

 

 

Gdyby spojrzeć – nie przesądzam, czy to perspektywa uzasadniona – na „projekt Hołownia” jako świadomy pomysł na rekonfigurację naszej sceny politycznej, a nie jedynie kaprys nadambitnego celebryty, to tu zresztą widać jego największy sens. Wizerunkowo-ideowy kryzys Platformy w zestawieniu z rosnącą wśród luminarzy III RP świadomością potrzeby „konserwatywnej kotwicy” na opozycji sprawiają, że scenariusz powtórki z „trzech tenorów” brzmi po prostu rozsądnie.

Problem w tym, że nawet jeśli Donald Tusk czy jemu podobni widzą dziś oczekiwaną przez siebie zmianę w polskiej polityce w pokoleniowym, „chadeckim” projekcie Hołowni z, dajmy na to, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i Aleksandrą Dulkiewicz, to co najmniej dla PSL-u i Hołowni wizja takiego celu jest dziś sporym obciążeniem odbierającym autentyczność i podmiotowość.

Trudno też znaleźć wiarygodny powód, dlaczego taki projekt miały skończyć inaczej niż Platforma, a więc jako bezideowa partia władzy. Chyba więc lepiej dla wszystkich wymienionych, jeśli nie będą inwestować swojego politycznego potencjału w swoistą „grupę rekonstrukcyjną”.

Wyrwać się z post-politycznej pułapki

Największym problemem inauguracji politycznej drogi Szymona Hołowni jest fakt, że bardziej potwierdziła większość wątpliwości, niż wyeksponowała jakieś niespodziewane przewagi. Hołownia nie zrobił nic, co na wstępie mogłoby nas przekonać, że jego start jest czymś więcej niż zaliczonym na piątkę egzaminem z post-politycznej sztuki prawienia słusznych banałów. Jeżeli rzeczywiście chce przewietrzyć naszą nieco zatęchłą debatę publiczną – a szczerości tych intencji nie powinniśmy mu na wstępie odmawiać – musi pokazać, że jest zdolny mówić coś więcej niż zdania, które w każdym sondażu poprze 90% wyborców. Prawdziwym politycznym gamechangerem jest bowiem zmiana dyskursu, a nie doprowadzanie go do perfekcji.

Medialne plotki z otoczenia Hołowni głoszą, że wedle badań „odbiera każdemu”. Ma walczyć równolegle i o miejsce w centrum konkurując z Kosiniakiem-Kamyszem i kandydatem Platformy, i o wyborców umiarkowanej lewicy, i odbierać głosy Andrzejowi Dudzie. Jak każdy „kandydat protestu” – a takim może przecież być wbrew stereotypom również mainstreamowy celebryta – rzeczywiście musi łowić szeroko. Tyle tylko, że prezydentem Hołownia raczej nie zostanie, a decydując się na ścieżkę catch-all candidate nie wniesie do debaty nic specjalnie wartościowego. Byłoby szkoda, bo świeżych idei, redefinicji polskiego sporu i nowego języka naprawdę dziś potrzebujemy. Skoro zaś najbardziej prawdopodobną korzyścią z jego startu może być przewietrzenie naszej dość zatęchłej debaty politycznej, to kluczowe jest, aby jego propozycje niosły rzeczywiście tchnienie świeżego powietrza.

Jeżeli Hołownia chce być realną alternatywą dla partyjnego mainstreamu musi uświadomić sobie, gdzie ów mainstream dziś tkwi. Sercem politycznego sporu jest debata o tym „kto da więcej” i „kto szybciej zbuduje państwo dobrobytu”. Kandydat spoza tego mainstreamu nie przelicytuje starych wyjadaczy obiecując jeszcze uważniejsze słuchanie obywateli, szczerszą niż konkurenci troskę o wykluczonych i jeszcze cieplejszą wodę w kranie. Jeżeli jego opowieść ma zdefiniować na nowo polski spór polityczny u progu trzeciej dekady XXI wieku, to musi naszą debatę wyrwać z groźnego letargu, w jaki wpadła.

By cały ten projekt miał sens, Hołownia chociaż w jakimś wycinku swojej propozycji dla Polaków musi spróbować iść pod wiatr społecznych oczekiwań, a nie kierować się tam, gdzie popchną go sondażowe prądy. Dobry polityk powinien raczej umieć nazwać podskórne wspólnotowe ambicje i obywatelskie aspiracje, aniżeli ścigać się w zaspokajaniu tych wykreowanych przez konkurencję.

Mówiąc zaś bardziej konkretnie – musi wyznaczyć jakiś narodowy cel, do którego jako wspólnota powinniśmy dążyć. A także wytłumaczyć rodakom, że osiąganie celów nie jest możliwe bez wysiłku. W Klubie Jagiellońskim organizujemy niebawem nasz kolejny Kongres, którym chcemy zacząć polemikę z wizją „końca polskiej transformacji”, wskazać nowe wyzwania i przekonać choć wąskie grono zainteresowanych taką niezbyt komfortową perspektywą, że czeka nas raczej „drugie okrążenie” wysiłków i wyrzeczeń. Poniekąd analogicznie polityk, który chciałby rzucić wyzwanie dzisiejszemu partyjnemu mainstreamowi, powinien raczej obiecywać „krew, pot i łzy”, a nie „to samo co wszyscy, tylko bardziej”.

Mimo wszelkich zastrzeżeń warto trzymać kciuki, by Hołownia się na ten odważny ruch zdecydował. Wszystkim nam to, bez względu na indywidualne oczekiwania i sympatie wobec Hołowni, zrobi.

Artykuł pochodzi z elektronicznego wydania czasopisma idei „Pressje” . Zachęcamy do nieodpłatnego pobrania całego numeru w formatach PDF, EPUB i MOBI.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych.

Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.