Polska transformacja? „Drugie okrążenie” zamiast „ok, boomer”
W skrócie
Narracja o „polskim państwie dobrobytu” to polemika z czasem bolesnej i niesprawiedliwej transformacji. Problem w tym, że społeczno-polityczna odpowiedź kierowana w stronę jej architektów brzmi trochę jak robiące w Polsce spóźnioną karierę „ok boomer”. Niby lekceważąca i pobłażliwa („wystarczy nie kraść!”), ale tak naprawdę – podobnie jak każdy pokoleniowo-statusowy konflikt – odpowiedź ta nie jest podszyta racją, ale raczej potrzebą zanegowania dorobku poprzedników, poczuciem krzywdy i pogardą równie niesprawiedliwą, jak dotychczasowy protekcjonizm starej elity. Zamiast radosnej konsumpcji w „polskim państwie dobrobytu” postulujemy raczej „drugie okrążenie” transformacji, które w przeciwieństwie do pierwszego nie skończy się bolesną zadyszką dla jego uczestników. Czas wytężonego wysiłku i wyrzeczeń w imię kolejnych pokoleń musi trwać. Z dorobku obu dziś zwalczających się elit musimy zaś wybrać to co wartościowe, a resztę zdecydowanie odrzucić.
Polaryzacja sceny politycznej ma zarówno zalety, jak i wady. Z jednej strony porządkuje konflikt i czyni go bardziej zrozumiałem, z drugiej zaś ignoruje wszystko co niejednoznaczne, a przez to fałszuje rzeczywistość. Podobnie jest z polską debatą wokół przemian dokonanych 30 lat temu, która nadal organizuje polityczny spór w Polsce. Narracja o „polskim państwie dobrobytu” to przecież nic innego, jak polemika z czasem bolesnej i niesprawiedliwej transformacji.
Z jednej strony mamy apologetów przemian ustrojowo-gospodarczych, piewców bezalternatywności III RP, ideowych obrońców balcerowiczyzmu. „Obaliliśmy komunę, pracowaliśmy od rana do nocy, stworzyliśmy kapitalizm, wprowadziliśmy Polskę do Unii Europejskiej, wysłaliśmy Was na angielski, zbudowaliśmy autostrady, sfinansowaliśmy Wasze studia… A Wy nam się teraz odpłacacie 500+ dla patologii i darmozjadów, żądaniem płatnych staży i brakiem nienawiści do Kaczyńskiego?!”.
To refren pieśni śpiewanej od czterech lat przez chór uczestników anty-pisowskich manifestacji, w których prym wiedzie grono intelektualno-artystycznych celebrytów, medialnych gwiazd pokolenia naszych rodziców. Agnieszki Holland, Tomaszowie Lisowie, Magdaleny Środy, Andrzejowie Saramonowiczowe, Krystyny Jandy… Tak, to ten język transformacyjnego samozachwytu, na wielu odcinkach nie znajdujący pokrycia w rzeczywistości, w 2015 r. kazał istotnej części naszych rodaków odrzucić dotychczasowe wyborcze preferencje i poprzeć obóz „dobrej zmiany”.
Problem w tym, że społeczno-polityczna odpowiedź kierowana w stronę jej architektów brzmi trochę jak robiące w Polsce spóźnioną karierę „ok boomer”. Niby lekceważąca i pobłażliwa („wystarczy nie kraść!”), ale tak naprawdę – podobnie jak każdy pokoleniowo-statusowy konflikt – nie jest podszyta racją, ale raczej potrzebą zanegowania dorobku poprzedników, poczuciem krzywdy i pogardą równie niesprawiedliwą, jak dotychczasowy protekcjonizm starej elity.
Jej wyraziciele, przekonani o słuszności swojej krytycznej oceny względem przeciwników, zwracają się do nich z pogardą analogiczną do protekcjonalnego tonu, jakim sami byli traktowani. Tyle tylko, że co do zasady konflikt ten nie ma wymiaru pokoleniowego, a raczej – środowiskowo-plemienny. Wynika z lokalnych uwarunkowań, historii indywidualnych losów i politycznych zawirowań. Po jednej stronie dotychczasowe „elity III RP” reprezentowane przez transformacyjnych „boomerów”, z drugiej zbuntowana, wyklęta i pogardzana „elita patriotyczna”. Skoro przedstawiciele drugiej z elit nie byli nigdy dopuszczeni do „dorosłych zadań”, to teraz zachowują się jak zbuntowane nastolatki.
Jak brzmi ta odpowiedź? Precyzyjnie opisał to w obszernym i głośnym eseju Koniec polskiej transformacji Paweł Musiałek. To „pożegnanie Polaków ze świadomością bycia państwem na dorobku, które w pogoni za Zachodem musi włożyć więcej wysiłku od innych. Wszystko wskazuje na to, że witamy się z innym paradygmatem: chcąc być Zachodem, wydawajmy jak Zachód” – pisał w maju dyrektor Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Chwilę później główną osią politycznej obietnicy stała się wizja budowy „tu i teraz” polskiego państwa dobrobytu. „Robimy to zdecydowanie za szybko. Pewnie szybko przyjdzie nam się o tym przekonać” – przekonywał Musiałek.
Na państwo dobrobytu może być i za wcześnie, i za późno
Konflikt polityczny w Polsce to dziś zatem spór liberalnych dinozaurów broniących transformacyjnych wypaczeń z dumą niepozwalającą im na krytyczną autorefleksję (Koalicja Obywatelska), a zwolennikami państwa dobrobytu „tu i teraz” – bądź w jego wciąż niedoprecyzowanej lokalno-konserwatywnej wersji (Zjednoczona Prawica), bądź w modelu socjaldemokratyczno-imitacyjnym (nowa lewica).
Znęcanie się nad patologiami transformacji nie ma już chyba większego sensu – zostawmy umarłym grzebanie ich umarłych. Nie oznacza to jednak, że państwo dobrobytu „tu i teraz” – nawet w jego konserwatywnej wersji – to kierunek realny i bezalternatywny. Paradoksalnie, może być na nie i za wcześniej (lokalnie), i za późno (globalnie).
Argumenty na „za wcześnie” precyzyjnie wyłożył w cytowanym już eseju Musiałek. Wysiłek ostatnich 30 lat, choć okupiony prywatnymi wyrzeczeniami i wspólnotowymi wykluczeniami, nie zaprowadził nas na Zachód.
Wciąż mamy zbyt słabe państwo, mierne usługi publiczne, mało innowacyjną gospodarkę i peryferyjne miejsce w systemie gospodarki globalnej, by spokojnie konsumować owoce wzrostu. Choć Mateusz Morawiecki wie doskonale (bo jeszcze nie tak dawno regularnie to powtarzał), że proces łagodzenia tych deficytów należy rozpocząć od inwestycji i oszczędności, to polityczne uwarunkowania każą mu o tym coraz głośniej milczeć albo chociaż zagłuszać tę mądrość apologią dobrozmianowanej „normalności”.
Argumenty na „za późno” w eseju Państwo teoretyczne w praktyce. Filozofia polityczna PiS-u przedstawił przekonująco Marcin Kędzierski: „Może to nie przypadek, że Francja, Hiszpania, Niemcy, Wielka Brytania czy Włochy, a nawet państwa skandynawskie, od ponad dekady nie przeprowadziły żadnej poważnej systemowej reformy? Oznaczałoby to, że marzenie o budowie systemu usług publicznych na miarę zachodnioeuropejskich państw dobrobytu nad Wisłą jest utopią (…) Prawdopodobnie rację mają David Osborne i Ted Gaebler, którzy wskazywali, że współczesne państwa powinny bardziej skoncentrować się na sterowaniu, czyli określaniu szeroko rozumianych warunków i standardów świadczenia usług publicznych, niż na wiosłowaniu, czyli samodzielnym dostarczaniu tychże usług. Ci autorzy już na początku lat 90. XX wieku, a więc u progu procesu upadku znaczenia i roli państw, w książce Reinventing government przekonywali, że państwa w wiosłowaniu będą coraz bardziej bezradne” – przekonywał w przeddzień wyborów parlamentarnych.
„Drugie okrążenie”, czyli wyrzeczenia dla kolejnych pokoleń
Do tych dwóch wątpliwości co do szans powodzenia budowy państwa dobrobytu „tu i teraz” dochodzą jeszcze bardziej przyziemne okoliczności. Welfare wymaga stabilności, a my na powojenny spokój zmierzający ku końcowi historii raczej liczyć nie możemy. Geopolityczna rekonfiguracja, demograficzna zapaść, katastrofa klimatyczna, cyfrowa rewolucja, aksjologiczny kryzys, deficyt solidarności – każdy z tych czynników wieszczy raczej „ciekawe czasy” ze słynnego przekleństwa.
Dlatego zamiast błogiej satysfakcji z „końca transformacji” i radosnej konsumpcji w „polskim państwie dobrobytu” powinniśmy dziś raczej postulować… transformacyjne „drugie okrążenie”. Czas wytężonego wysiłku i wyrzeczeń w imię kolejnych pokoleń musi trwać.
Kluczem do jej powodzenia jest to, by ten wysiłek i te wyrzeczenia wyglądały inaczej, niż w wykonaniu pokolenia naszych rodziców. Mówiąc najbardziej wprost – muszą być zorientowane bardziej pro-wspólnotowo, a mniej indywidualistycznie. Republikańską korektę transformacyjnego wysiłku przesycić trzeba solidaryzmem, którego deficyt pozwalał demontować transport publiczny, gdy „ojców i matki transformacji” stać było na SUV-y.
Wysiłek i wyrzeczenia muszą oznaczać raczej zdolność do ograniczenia konsumpcji i dzielenia się owocami wzrostu przez wygranych, niż odgórne „zaciskanie pasa” przegranych z woli jaśnie oświeconych elit narodu. Niekwestionowanym, pozytywnym dorobkiem rządów PiS-u jest istotne spłaszczenie nierówności, które pozwala patrzeć na owych wygranych i przegranych raczej w kategoriach pokoleniowych, niż klasowych. W tej metaforze wygranymi i przegranymi nie są zatem lepiej i gorzej sytuowani dziś, ale raczej pokolenia dzisiejsze i przyszłe. To przyszłe zapłacą za nasze zaniechania wobec geopolitycznych, demograficznych, państwowych i kulturowych wyzwań.
Oświecony sarmatyzm – ćwiczenie praktyczne
O tym jak miałoby to wyglądać w praktyce chcemy porozmawiać na nadchodzącym V Kongresie Klubu Jagiellońskiego, który organizujemy właśnie pod hasłem „Transformacja – drugie okrążenie”.
Solidarność międzypokoleniowa jako szansa na pokonanie demograficznego kryzysu; rozwój zrównoważony terytorialnie jako coś więcej, niż klucz do alokacji funduszy unijnych; próba umiejscowienia wyobraźni polityczną Polaków gdzieś między „kompleksem Zachodu” a rojeniami o geopolitycznym przewartościowaniu, które uczyni z nas potęgę; dylemat między konsumpcją a inwestycjami, czyli właśnie rozdźwięk między odpowiedzialnym rozwojem z „Planu Morawieckiego”, a państwem dobrobytu z „piątki Kaczyńskiego”; budowa usług publicznych jako alternatywa dla drugiej fali prywatyzacji; poprawa warunków pracy w służbie państwu jako klucz do przezwyciężenia „państwa z dykty”.
To sześć tematów przewodnich, które ze znakomitymi ekspertami ze zróżnicowanych środowisk ideowych, branż i sektorów życia obywatelskiego będziemy chcieli poruszyć 11 i 12 stycznia 2020 roku w Łodzi.
Na każdym z dwóch dni V Kongresu Klubu Jagiellońskiego chcemy w debatach finałowych zadać naszym gościom fundamentalne pytania. Publicystów i komentatorów chcemy zapytać, uciekając od bieżących i partyjnych sporów, o to czy Polacy dziś tak naprawdę państwa potrzebują, a jeśli tak – to do czego. Polityków nie będziemy pytać o to, co mogą nam obiecać i dla nas zrobić, ale o to, czego państwo – a więc oni jako państwa emanacja – powinno od Polaków wymagać.
***
Krytyka praktyki transformacji w wykonaniu establishmentu III RP nie pozwala, by uznać transformacyjny wysiłek jako błędny sam w sobie. Zgoda z jej krytykami w negatywnej ocenie polskiej ksero-modernizacji nie pozwala, by zaakceptować ich plan przeszczepiania zachodniego państwa dobrobytu w konserwatywnym opakowaniu, bo ten przeszczep u progu trzeciej dekady XXI wieku raczej się już nie przyjmie.
W rocznikowym wydaniu „Pressji” Konstanty Pilawa przekonuje, że strategią, jaką polscy konserwatyści powinni przyjmować w zderzeniu z nowoczesnością jest oświecony sarmatyzm. Ta postulowana synteza pozornie sprzecznych intelektualnych tradycji to wyzwanie podobne do próby znalezienia złotego środka między transformacyjnym samazachwytem, a państwem dobrobytu „tu i teraz”.
Jakkolwiek to trudne w czasach galopujących polaryzacji w każdej niemal dziedzinie naszego życia – z dorobku obu dziś zwalczających się elit musimy wybrać to co wartościowe i odrzucić większość tego, co fałszywe i szkodliwe.
„Borykając się ze starymi wyzwaniami, takimi jak sprawiedliwa redystrybucja, wydolna biurokracja czy zrównoważony rozwój, jednocześnie musimy stawiać czoła zupełnie nowym problemom narzucanym nam przez wymogi zmieniającej się kultury i polityki” – przekonuje redaktor „Pressji”. Wymyślenie „drugiego okrążenia” polskiej transformacji, które w przeciwieństwie do pierwszego nie skończy się bolesną dla jego uczestników zadyszką, może być pierwszym wielkim wyzwaniem, na jakie możemy odpowiedzieć, czerpiąc z tej inspiracji. Mamy nadzieję, że z Waszym udziałem!
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.