Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Agata Diduszko-Zyglewska  18 listopada 2019

Kościelna krucjata niszczy demokrację i zagraża bezpieczeństwu polskich kobiet i dzieci [KRYTYKA POLITYCZNA]

Agata Diduszko-Zyglewska  18 listopada 2019
przeczytanie zajmie 8 min

W polskiej konstytucji zapisano, że stosunki „między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności (…), jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”. Mówimy tu niestety o idei nierealizowalnej.

Celem Kościoła w każdym kraju jest gromadzenie jak największego majątku i władzy, która pozwala potem ten majątek pomnażać. Dlatego Kościół jest najbardziej skuteczny tam, gdzie ludzie nie znają swoich praw i są słabo chronieni przez organizacje „prawnoczłowiecze”. I dlatego Kościół instytucjonalny prowadzi politykę, która ma na celu zatrzymanie modernizacji społecznej i obezwładnienie reformatorów np. przez blokowanie dostępu do nowoczesnej edukacji i podważanie tez nauki.

Celem sprawnego państwa jest zaś modernizacja i działanie na rzecz dobrobytu wszystkich obywateli – bez względu na ich wyznanie, światopogląd czy orientację psychoseksualną. W tym kontekście dobro wspólne demokratycznego państwa i Kościoła to zbiór pusty. Państwo i Kościół mają sprzeczne cele.

Duszący uścisk zamiast przyjaznej autonomii

W polskiej rzeczywistości kościelna krucjata przeciwko świeckiemu państwu i prawom obywateli przybrała rozmiary monstrualne, a retoryka szefów episkopatu odwołuje się do najmroczniejszych historycznych wzorów.

Biskupi wiedzą, że ich mandat do drenowania państwowego budżetu i wtrącania się w życie Polek i Polaków nie ma realnych podstaw, bo jest sztucznie stworzony i podtrzymywany – poprzez zliczenie mimowolnie ochrzczonych obywateli (bo w niemowlęctwie trudno wyrazić własną wolę). Suma ta nie przekłada się na realną grupę ludzi żyjących zgodnie z nakazami Kościoła (z czego, w kontekście treści tych nakazów, wypada się  tylko cieszyć). To właśnie dlatego, póki jeszcze mogą, katoliccy duchowni próbują na tyle głęboko wgryźć się w mechanizmy państwa, żeby realna liczba wiernych nie miała już znaczenia.

Pisowska władza, którą z episkopatem łączy zamiłowanie do wywoływania paniki moralnej, zarządzania strachem i mowy nienawiści, i która ceni agitację prowadzoną z ambon, chętnie wchodzi w ten symbiotyczny układ. Efekty są piorunujące. Ministrem zdrowia zostaje lekarz, który podpisał Deklarację Wiary, stawiającą tzw. „Prawo Boże” wyżej niż wiedzę medyczną i obowiązki lekarskie. Rzecznikiem Praw Dziecka został absolwent katolickiej uczelni wyższej i przeciwnik in vitro, rozwodów i edukacji seksualnej, zwolennik dawania dzieciom „klapsów”. Krajowym Konsultantem ds. Genetyki Klinicznej – ekspert episkopatu, który sprzeciwia się badaniom prenatalnym. Księży pojawiających się na etatach w ministerstwach, na uczelniach wyższych i innych instytucjach państwa trudno zliczyć.

Dlaczego zgadzamy się na to wszystko? Według Episkopatu i prawicy mamy dług wobec Kościoła za jego bezdyskusyjne zasługi wobec Polski. I jest to najwyraźniej dług z gatunku tych niespłacalnych.

Historyczne zasługi dla Polski?

W swoim tekście, z którego tezami w ogromnej mierze się zgadzam, Ignacy Dudkiewicz powiela tę narrację episkopatu, którą każdej Polce i Polakowi wbija się do głowy od dziecka: „Kościół katolicki i jego przedstawiciele mają niewątpliwe zasługi z czasów, gdy Polska nie była państwem suwerennym. […] Kościół katolicki nieźle zdał trudny egzamin w czasach próby i konfrontacji”.

Otóż moim zdaniem jest wręcz przeciwnie: owszem, w Kościele zdarzają się ludzie wyjątkowi, którzy zdają egzamin z przyzwoitości w trudnych czasach, ale jako instytucja Kościół nie tylko nie zdał go w przeszłości, nie zdaje go także nadal – również  w relacji z Polską. Powody? Programowy od wieków antysemityzm, mizoginia, relatywizm moralny w relacjach politycznych, antymodernizacyjna polityka, która strumienie publicznych pieniędzy – zamiast na pomoc najuboższym – przekierowuje na najbardziej „sakralny” z celów Kościoła – czyli pomnażanie majątku czy rozbudowę absurdalnych świątyń.

Przykłady „wątpliwych” zasług? Proszę – kilka oczywistych. Liczny udział polskich biskupów w niesławnej konfederacji targowickiej, której kibicował sam papież Pius VI. Kościół jako rozsadnik antysemityzmu w II RP i jego całkowite, haniebne milczenie wobec Zagłady nawet w jej apogeum w 1942 roku. Kościół jako odwieczny wróg praw kobiet i dzieci, kryjący w swoich szeregach przestępców seksualnych – i polski papież wyłączający w 1983 roku czyny pedofilne z listy najcięższych przestępstw przeciw wierze katolickiej. Kościół w Polsce to też potężna instytucja, w której nie odbyła się lustracja, a teczki księży agentów nie trafiły do zbiorów publicznych.

Owszem, gdyby historia Polski była historią heteroseksualnych katolików płci męskiej z wyższych sfer, zasługi Kościoła dla Polski byłyby „niewątpliwe”. Ale historia Polski to także historia kobiet, dzieci, Żydów, chłopów, reformatorów, osób LGBT, innowierców, ateistów i obrończyń praw człowieka – a dla tych wszystkich grup dominująca i uprzywilejowana pozycja Kościoła katolickiego w Polsce była od wieków źródłem opresji, wyzysku i dyskryminacji.

Dlaczego godzimy się na to wszystko?

Obezwładnia nas historycznie nabyta hipokryzja. Zabory, brak emancypującej niższe klasy społeczne modernizacji i opresja sowiecka utrwaliły w naszej mentalności zasadę omijania bokiem wrogiego systemu państwowego, brutalnego pana i chytrego plebana. Słuchamy bzdur wypowiadanych z ambony czy sejmowej mównicy, kiwamy głowami… i robimy swoje. Zajmujemy się własnymi sprawami, uznając, że wyłączenie telewizora załatwia sprawę. Żeby się nie narażać, chrzcimy dzieci, wysyłamy na religię, a opilstwo biskupa, nienawistne przemówienia metropolity czy tuszowanie gwałtów na dzieciach krytykujemy po cichu i tylko w domu.

Większość z nas nie ma odwagi publicznie zadać oczywistych pytań o mandat Kościoła do pouczania nas w sprawach moralnych. Nie pytamy, jak to możliwe, że nieograniczony wstęp do publicznych szkół ma instytucja, która kryje będących jej członkami pedofilów i przestępców seksualnych, a jednocześnie oficjalnie sprzeciwia się wprowadzeniu do szkół edukacji seksualnej, dzięki której dzieci mogłyby uniknąć wielu niebezpieczeństw? Jakim prawem w 2019 roku dorosły facet podczas spowiedzi wypytuje ośmioletnie dziecko o to, czy ono dotyka swoich miejsc intymnych? Czemu w kraju, w którym zamyka się szpitale, a liczba prób samobójczych wśród pozbawionych opieki psychologicznej dzieci rośnie, przelewa się miliardy na konto bogatej instytucji religijnej?

Milczenie wiernych pompuje kościelną hipokryzję i zachęca episkopat do kolejnych kroków ku stopniowemu przekształcaniu słabnącej polskiej demokracji w państwo wyznaniowe, w którym prawa człowieka i przynależność do Unii Europejskiej będą blaknącym wspomnieniem. W takiej Polsce już bez żądnych przeszkód krzepcy, łysi, katoliccy patrioci – którzy nocą drżą tylko przed genderem i LGBT – pokażą pięścią owiniętą w różaniec, gdzie jest w społeczeństwie miejsce kobiet, innowierców i innych „nieprawdziwych” Polaków.

Czy możemy jeszcze zawrócić?

Naprawienie tak długotrwałej, toksycznej relacji, która w dodatku jest opłacalna dla politycznych i kościelnych elit, nie jest proste. I nie uda się bez udziału samych katolików – tych prawdziwych, a nie tylko nominalnych. Tych, którym nie jest wszystko jedno. Dlatego tak bardzo cieszą mnie coraz lepiej słyszalne reformatorskie głosy z okolic „Kontaktu” czy „Tygodnika Powszechnego”.

Państwo może pomóc Kościołowi i sobie tylko w jeden sposób – odsyłając do lamusa nieetyczny układ pana, wójta i plebana, wracając do konstytucyjnej zasady niezależności państwa i kościołów oraz zrównując Kościół katolicki w prawach i obowiązkach z innymi organizacjami działającymi w Polsce.

Jest to konieczne także w kontekście naszego bezpieczeństwa. Tak zwana „nauka Kościoła” stoi w sprzeczności z wieloma zapisami ratyfikowanych przez Polskę dokumentów, takich jak konwencja praw człowieka czy konwencja o prawach dziecka. Nie da się być naraz państwem wyznaniowym i demokratycznym. Dlatego, jeśli nie chcemy, żeby Kościół wraz z prawicą wyprowadził nas z kręgu cywilizacji europejskiej, musimy dokonać konkretnego wyboru.

 

Artykuł powstał w ramach projektu „Spięcie” realizowanego przez: redakcję Klubu Jagiellońskiego – klubjagiellonski.pl, Magazyn Kontakt, Kulturę Liberalną, Krytykę Polityczną i Nową Konfederację. Wszystkie teksty powstałe w ramach projektu znaleźć można tutajInicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.