Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Andrzej Kohut  6 listopada 2019

Zmierzch ikony liberalnej lewicy?

Andrzej Kohut  6 listopada 2019
przeczytanie zajmie 6 min

Kanadyjska Partia Liberalna co prawda wygrała wybory, ale będzie zmuszona do utworzenia mniejszościowego rządu. Liberałowie otrzymali mniej głosów niż konserwatyści i tylko jednomandatowe okręgi wyborcze pozwoliły im na obsadzenie większej liczby miejsc w niższej izbie parlamentu. Słabszy wynik to efekt problemów lidera partii – Justina Trudeau, okrzykniętego kilka lat temu złotym dzieckiem progresywnej polityki. Afery wizerunkowe, a do tego niekonsekwentna polityka gospodarcza i ekologiczna mocno uderzyły w wiarygodność premiera Kanady.

„Mamy 2015 rok” – tak tłumaczył skład gabinetu nowo zaprzysiężony premier Justin Trudeau. Zdjęcie z zaprzysiężenia nowego rządu, zwykle zdominowane przez starszych panów w garniturach i pod krawatem, tym razem było inne. Nie brakowało sukienek, spódnic i żakietów – kobiet w tym gronie było dokładnie tyle, co mężczyzn. Ale to nie koniec – jeden z ministrów siedział na inwalidzkim wózku, dwóch miało na głowach turbany, byli wśród nich uchodźcy, a także przedstawiciele rdzennych mieszkańców Kanady.

Entuzjazm światowych mediów był podobny do tego, jaki towarzyszył sukcesowi Baracka Obamy w 2008 r. Wzmacniał go fakt, że polityka wielu innych państw zachodnich zmierzała raczej w przeciwnym kierunku, czego dowodem stał się rok później Brexit oraz sukces Donalda Trumpa w USA, który dla wielu stał się antytezą Trudeau. Kombinacja tych czynników sprawiła, że po raz pierwszy od dawna nazwisko premiera Kanady stało się powszechnie znane również poza granicami kraju. Do tegorocznych wyborów Justin Trudeau przystępował ze sporymi obawami o końcowy rezultat i choć ostatecznie udało mu się zwyciężyć, politykowi daleko dziś do entuzjazmu sprzed czterech lat. Co się stało?

Zbawiciel liberałów

Partia Liberalna zdominowała kanadyjską politykę w XX w., rządząc w sumie przez ponad 65 lat. Wkraczając w nowe tysiąclecie, wciąż mogła się pochwalić większościowym rządem Jeana Chrétiena.

Gorsze momenty pojawiły się wraz z ujawnianiem tzw. skandalu sponsoringowego – od 1996 r. rząd Kanady sponsorował kampanie reklamowe, mające uświadomić mieszkańcom prowincji Quebec, jak władze federalne inwestują w rozwój regionu. W zamyśle miało to przeciwdziałać popularności Partii Quebeckiej (Parti Québécois), opowiadającej się za oddzieleniem prowincji od Kanady. Ujawniono między innymi, że wiele środków z programu trafiało do firm zaprzyjaźnionych z liberałami jako wynagrodzenie za działania, które nawet nie były podejmowane, a następnie trafiały do samej Partii Liberalnej w formie darowizn. Upublicznienie skandalu nie przeszkodziło wprawdzie liberałom w wygraniu wyborów w 2004 r., ale po raz pierwszy stracili większość w parlamencie.

Reperkusje skandalu pogrążyły liberałów i po kilkunastu miesiącach upadł rząd Paula Martina. W przedterminowych wyborach zwyciężyli konserwatyści, a ich nowy lider –Stephen Harper – został premierem na prawie 10 lat. W tym czasie Partia Liberalna z wyborów na wybory miała coraz gorsze wyniki, by osiągnąć historyczne dno w 2011 r., kiedy zdobyła zaledwie 34 mandaty (w 2000 r. mieli ich 172), a największym opozycjonistą została Nowa Partia Demokratyczna. Pogłoski o zmierzchu liberałów były jednak przedwczesne.

Właśnie wtedy na scenie pojawił się Justin Trudeau, człowiek urodzony do bycia politykiem. Dosłownie. Kiedy przyszedł na świat, jego ojciec sprawował właśnie urząd premiera Kanady. Jednak te korzenie długo nie wywierały wpływu na jego życiowe decyzje. Po ukończeniu studiów pracował jako nauczyciel, dorabiał jako bramkarz w nocnym klubie lub instruktor snowboardu, a od polityki się odżegnywał, twierdząc, że nie czyta gazet i nie ogląda wiadomości. Jednak w 2007 r. zmienił zdanie i po bardzo pracowitej kampanii udało mu się wejść do niższej izby krajowego parlamentu.

Ważnym punktem jego politycznej kariery okazał się… mecz bokserski. Trudeau, oczywiście dla celów charytatywnych, skrzyżował rękawice z konserwatywnym senatorem, Patrickiem Brazeau. Walkę wygrał w trzeciej rundzie, odnosząc przy okazji sukces wizerunkowy. Część komentatorów twierdziła nawet, że to właśnie ten moment pozwolił mu przełamać obraz bananowego młodzieńca i synka wpływowych rodziców.

Był to tylko pierwszy z wielu sukcesów – rok później, w 2013 r., został liderem swojej partii, by w 2015 poprowadzić ją do zwycięskich wyborów. Styl komunikacji Trudeau (nazywano go pierwszym przywódcą ery Instagrama ze względu na umiejętne wykorzystywanie fotografii i częste pozowanie do selfie) przyniósł mu olbrzymią popularność, co przełożyło się na niespodziewany sukces partii (184 mandaty i wzrost o 148 w stosunku do poprzednich wyborów, największy, jaki kiedykolwiek odnotowano w kanadyjskiej historii).

Nie taki święty, jak go malują

Cały świat zmaga się z niewystarczającą reprezentacją kobiet na ważnych politycznie stanowiskach, a połowę rządu w Kanadzie stanowią właśnie one. Kolejne kraje przeżywają kryzysy polityczne pod wpływem fali uchodźców z Bliskiego Wschodu, a Kanada postanawia przyjąć ich kilkadziesiąt tysięcy z otwartymi rękami. Poza tym legalizacja marihuany oraz prawne dopuszczenie eutanazji. Każde z tych wydarzeń, odpowiednio wyreżyserowane medialnie, umacniało wizerunek premiera Trudeau jako czołowego polityka liberalnej lewicy na świecie – wzoru normalności w czasach Brexitu, Trumpa i Orbán.

Do tego umiejętne granie z mediami społecznościowymi – a to przypadkowe zdjęcie z grupką licealistów (premier przyłapany podczas porannego joggingu), a to kadr „z zaskoczenia” w kajaku (premier wiosłuje, żeby pokazać, jak należy żyć w zgodzie z naturą). A jednak, mimo tak sprawnego zarządzania, to wizerunek okazał się najtrudniejszym wyzwaniem dla Justina Trudeau przed wyborami w 2019 r.

Najbardziej jaskrawym tego przejawem była sprawa tak zwanego black face. W trakcie kampanii wyborczej media opublikowały dwie fotografie, na których obecny premier Kanady ma twarz pokrytą ciemnym makijażem, mającym upodobnić go do czarnoskórego. Jedno zdjęcie pochodzi jeszcze z czasów licealnych, drugie wykonano o co najmniej 10 lat później – młody nauczyciel Trudeau pojawił się na balu maskowym w stroju Alladyna.

Z polskiej perspektywy może się to wydawać niezbyt kontrowersyjne, ale dla mieszkańców Ameryki Północnej skojarzenie jest oczywiste: minstrel shows. Był to rodzaj rozrywkowych przedstawień, które upowszechniły się w USA jeszcze w XIX w. Występujący w nich biali aktorzy czernili swoje twarze, by następnie odgrywać scenki rodzajowe obrazujące głupotę i dziecinność czarnoskórych. Dziś tego rodzaju wystąpienia są powszechnie potępiane jako przejaw rasizmu. Dla każdego polityka z USA i Kanady tego typu fotografie byłyby obciążające, ale dla reprezentanta liberalnej lewicy są odpowiednikiem ujawnienia gejowskiego romansu (chociażby sprzed lat) dla polityka konserwatywnego. Dlatego wątek ten był szeroko omawiany przez media na całym świecie, a spekulacje na temat jego potencjalnej szkodliwości dla wyborczych rezultatów liberałów nie cichły. Jednak to tylko najbardziej powierzchowny problem, z jakim musiał zmierzyć się kanadyjski premier.

O wiele poważniej wyglądała afera związana z dochodzeniem wobec firmy SNC-Lavalin. Ta montrealska korporacja miała przekazywać liczne łapówki przedstawicielom reżimu Mu’ammara al-Kaddafiego w zamian za intratne kontrakty w Libii. Proceder, trwający najprawdopodobniej od początku lat dwutysięcznych, zwrócił uwagę zarządu spółki w 2008 r., po tym, gdy firma opłaciła trzymiesięczny pobyt w Kanadzie synowi libijskiego dyktatora. Rachunek wyniósł prawie 2 mln dolarów.

Zaczęło się wewnętrzne dochodzenie, a obecnie toczy się postępowanie prowadzone przez kanadyjski wymiar sprawiedliwości. I właśnie na ten ostatni chciał wpłynąć Justin Trudeau, starając się nakłonić minister sprawiedliwości i prokurator generalną, Jody Wilson-Raybould, do zastosowania odroczenia w tej sprawie. Obawiał się, że wyrok mógłby zachwiać stabilnością firmy, co z kolei mogłoby mieć negatywny wpływ na gospodarkę Quebecu i odbić się na wyborczym wyniku Liberałów. Minister odmówiła, na co premier zareagował przesunięciem jej na inne stanowisko, ona zaś zdecydowała się opuścić rząd.

Trudeau nie tylko złamał przepisy dotyczące konfliktu interesów (co potwierdziła parlamentarna komisja etyki), ale także usiłował wpłynąć na niezależność wymiaru sprawiedliwości. Wreszcie doprowadził do wypchnięcia z gabinetu kobiety będącej na dodatek reprezentantką rdzennych ludów kanadyjskich. Utworzył tym samym poważną rysę na swoim wizerunku lidera otwartego na różnorodność.

Zielony ból głowy?

Najbardziej brzemienne w skutkach okazały się decyzje z zakresu polityki ekologicznej. Rząd  Trudeau wprowadził federalną ustawę (Greenhouse Gas Pollution Pricing Act), która wymuszałaby na prowincjach, które do tej pory tego nie zrobiły, wprowadzenie opłat za emisję dwutlenku węgla. W kanadyjskim systemie prowincje cieszą się dużą niezależnością od federalnego rządu i także w tej kwestii każda z nich formowała ustawodawstwo w tym zakresie po swojemu, w niektórych przypadkach nie było żadnych ograniczeń.

Trudeau, wspierając się argumentami o konieczności ograniczania emisji, postanowił wymusić takie regulacje federalną ustawą, narzucając dodatkową opłatę od paliw kopalnych oraz wprowadzając system limitów emisji dwutlenku węgla (którymi firmy mogą między sobą handlować, jeśli w danym roku ich nie wykorzystają). Około 90% przychodów uzyskanych w ten sposób miałaby trafiać do mieszkańców prowincji w postaci ulg od podatku dochodowego, ponieważ nowe opłaty miały na celu zmuszenie dużych przedsiębiorstw do ograniczenia emisji i innowacyjności, a nie drenaż kieszeni obywateli. Pozostałe 10% miało zostać wykorzystane do wsparcia rozwoju programów ekologicznych.

Ustawa spotkała się ze zdecydowanym oporem władz prowincji, a dodatkowo wzbudziła niepokój preryjnej części Kanady (zarówno tych prowincji, które objęła ustawa, np. Saskatchewan, jak i tych, które wcześniej miały już swoje regulacje, jak np. Alberta). Prowincje preryjne czerpią bowiem dochody z eksploatacji złóż naturalnych. Ekologiczny kierunek rządu Trudeau koliduje z ich interesami, zwłaszcza, że coraz trudniej konkurować im ze Stanami Zjednoczonymi, które za rządów Donalda Trumpa rozpoczęły proces wycofywania się z porozumienia paryskiego i mogą eksploatować swoje zasoby bez oglądania się na środowiskowe koszty.

Bolesne konsekwencje

Te niepokoje widać bardzo wyraźnie w wynikach wyborów – w Saskatchewanie i Albercie konserwatyści odnieśli miażdżące zwycięstwo, a liberałowie nie zdobyli nawet jednego mandatu. Zachodnie prowincje preryjne zawsze były bardziej konserwatywne od wschodnich, ale tym razem podział wydaje się głębszy. W mediach społecznościowych kwitnie dyskusja o Wexicie, czyli odłączeniu się tych dwóch prowincji od Kanady.

Mieszkańcy tych regionów wydają się sfrustrowani faktem, że ich głos, mimo że jednoznaczny, nie przełożył się na zmianę władzy w kraju, ponieważ największą liczbę miejsc w Izbie Gmin mają do rozdysponowania ludne miasta na wschodnim wybrzeżu, gdzie dominują liberałowie. Choć to mało prawdopodobny scenariusz, to już samo poddanie go pod dyskusję wiele mówi o powyższej sytuacji. Jak dotąd wątki separatystyczne poruszali głównie mieszkańcy Quebecu, prowincji w przeważającej części francuskojęzycznej i odrębnej kulturowo od reszty Kanady.

Próba odzyskania zaufania w zachodnich prowincjach nie wyszła najlepiej. Rząd Trudeau ogłosił, że zamierza odkupić rurociąg Trans Mountain, łączący Albertę i wybrzeże Kolumbii Brytyjskiej, a także doprowadzić do jego rozbudowy. Projekt ten powstał jeszcze za kadencji konserwatywnego rządu Harpera i miał być odpowiedzią na problem, z którym boryka się kanadyjski przemysł wydobywczy – to ograniczone możliwości transportowe. Dla Trudeau mogła to być dodatkowo szansa, by zminimalizować straty wizerunkowe w regionie.

Okazało się jednak, że zamiast zysków przyszły nowe straty. Oburzeni byli ekologowie, protestowali też przedstawiciele rdzennych mieszkańców, skarżący się, że rozbudowy rurociągu wpływającego na ich ziemię nikt z nimi nie konsultował. To zatem dwie grupy, które wcześniej uważały Trudeau za swojego człowieka. Projekt nie spodobał się również mieszkańcom Kolumbii Brytyjskiej, którzy w przeciwieństwie do mieszkańców prowincji preryjnych widzą w tej inwestycji nie korzyści gospodarcze, ale koszty środowiskowe. Możliwe, że i tu wyniki Partii Liberalnej odzwierciedlały tę niechęć – przewagę odzyskali konserwatyści.

Wygląda na to, że niemalowanie twarzy na czarno oraz próba wywierania nacisków na wymiar sprawiedliwości okazały się najbardziej obciążająca. Największe straty premier Trudeau poniósł na polu, które od początku uznawał za swoje, a więc w obszarze ekologii. Próba zrealizowania postulatów mających przyczynić się do poprawy jakości powietrza podkopała zaufanie do rządu w regionie, w którym ważną rolę odgrywa przemysł wydobywczy. Z kolei próby wyjścia naprzeciw potrzebom tego przemysłu dodatkowo osłabiły wiarygodność premiera wśród liberalnych wyborców.

Przed Trudeau druga kadencja, o wiele trudniejsza od pierwszej. Taryfa ulgowa dla pierwszego przywódcy ery Instagrama wyraźnie się skończyła, a on sam będzie musiał zmierzyć się z wyzwaniami, których nie da się rozwiązać kampanią wizerunkową. Ekologia może być jedną z najważniejszych kwestii.

Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!

Artykuł (z wyłączeniem grafik) jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zezwala się na dowolne wykorzystanie artykułu, pod warunkiem zachowania informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Prosimy o podanie linku do naszej strony.

Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.