Atakując Kurdów, Turcja realizuje swoją rację stanu
W skrócie
Atak tureckiej armii na siły kurdyjskie spotkał się ze zmasowaną krytyką w Polsce i na świecie. Warto jednak pamiętać, że to Turcja jest członkiem NATO, a Donald Trump, podejmując decyzję o wycofaniu wsparcia wojskowego dla Kurdów, miał na uwadze również interesy Sojuszu Północnoatlantyckiego. Turcja od dawna sygnalizowała, że nie pozwoli na stworzenie państwa, o które od lat walczy część Kurdów. Co więcej, kurdyjska PKK (Partia Pracujących Kurdystanu) jest uznawana przez Turcję, Syrię, Unię Europejską i USA za organizację terrorystyczną.
Kurdowie to bitny i zdeterminowany naród. Nie pierwszy raz udowodnili swoją przydatność na polu walki i nie pierwszy raz omamiono ich obietnicą własnego kraju. Tym razem kurdyjską kartą zagrały Stany Zjednoczone, które wyszkoliły i uzbroiły swoich przyjaciół, a w zamian dostały oddziały znających teren, gotowych do poświęceń i walki o dobrą sprawę Kurdów, których na końcu opuściły. Jednak historia kurdyjskiej walki o niepodległość ma też ciemną stronę.
Prawdziwe oblicze YPG
Bojownicy powiązani z Partią Pracujących Kurdystanu od 1978 r. zamordowali w terrorystycznych atakach tysiące tureckich żołnierzy i cywili na terenie kraju. Ich niepodległościowe dążenia, choć czasem tłumione w toku ożywienia negocjacji dotyczących rozluźniania polityki wobec Kurdów w Turcji, są dla Ankary poważnym problemem, biorąc pod uwagę liczbę obywateli tego pochodzenia. Jest ich bowiem prawie 13 milionów, a demografia na wiejskich, górskich terenach na wschodzie kraju działa na ich korzyść – kurdyjscy rodzice nierzadko mają po kilkanaścioro dzieci.
Nadzieję na niepodległe państwo rozbudził w Kurdach, a potem bezceremonialnie pogrzebał, Zachód. Ententa traktatem w Sevres (1920 r.) „rozczłonkowała” Turcję między Kurdystan, Armenię, Włochy, Grecję, Wielką Brytanię i Francję, a po odkryciu złóż ropy naftowej na terenie Kurdystanu chętnie podzieliła region między Turcję, z silniejszą pozycją negocjacyjną po wygraniu wojny z Grecją oraz Iran i Irak, pozostające pod mandatem brytyjskim.
Rządząca Turcją Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) pod wodzą Erdogana na początku stulecia wznowiła z Kurdami dialog i przywróciła im część praw – wprowadzono m.in. edukację w języku kurdyjskim, pojawiły się publiczne i prywatne media w ich w języku. Kurdowie byli jednak przez lata traktowani jak obywatele drugiej kategorii, a separatystyczne postulaty pozostały równie wyraziste.
Obecne oddziały partyzanckie ukrywające się w górach z cichym poparciem wiejskich osadników są stałym zagrożeniem dla tureckich obywateli. PKK jest ściśle powiązana z kurdyjskimi bojówkami w regionie, w tym z YPG (Powszechnymi Jednostkami Ochrony), będącymi częścią SDF (Syryjskich Sił Demokratycznych).
Dla zrozumienia relacji turecko-kurdyjskich kluczowa jest postać założyciela PKK i guru kurdyjskiego ruchu nacjonalistycznego, Abdullaha Öcalana – to postać powszechnie znienawidzona nad Bosforem i kojarzona ze zbrodniami na tureckich obywatelach.
Z Öcalanem wiąże się niemożliwa do pominięcia historia – na początku lat 80. znalazł schronienie w Damaszku i pod parasolem syryjskiego rządu nadzorował partyzantkę kurdyjską w Turcji, której władze miały uzasadnione pretensje do Hafiza Al-Asada, ojca obecnego prezydenta Syrii. Al-Asad skutecznie grał kurdyjską kartą w polityce tureckiej, czym zapewniał sobie spokój we własnym kraju, bo Öcalan za swój azyl płacił poparciem Kurdów dla syryjskiego reżimu.
Pod naciskiem Waszyngtonu i Ankary Öcalana w końcu wydalono z kraju, a po tułaczce m.in. przez Rosję, Grecję czy Włochy schwytano w Kenii i doprowadzono przed sąd w Ankarze, gdzie został skazany na karę śmierci, którą później zamieniono na dożywocie. To ociepliło relacje obu krajów i poskutkowało pierwszą w historii republiki wizytą alawickiego prezydenta w Turcji. Ankara w zamian chętnie wsparła sprawę syryjską na Wzgórzach Golan.
Kiedy jednak Al-Asad zaczął bezpardonowo obchodzić się z własnymi obywatelami, w większości sunnitami, do których blisko jest Erdoganowi, turecki prezydent najpierw powściągliwie, a potem stanowczo go krytykował i zaczął debatować z USA na temat zmiany władzy u południowego sąsiada. Ostrzegał Unię Europejską przed nadchodzącą wojną domową i katastrofalnymi konsekwencjami utrzymania się Al-Asada u władzy. Co ważne, Erdogan nie chciał totalnego rozwiązania – całościowy upadek całej syryjskiej władzy wzmocniłby dżihadystów i powtórzyłby historię z Afganistanu i rządów nowych talibów.
Kurdowie mają swoje na sumieniu. Do tego nawiązywał Donald Trump, mówiąc, że członkowie SDF prawdopodobnie są nawet gorsi od Państwa Islamskiego. Daesh został pokonany w pewnej mierze dzięki współpracującym z Amerykanami Kurdom, ale również dzięki współpracy Formatu Astańskiego (Rosja-Iran-Turcja), który po wycofaniu się USA jest ostatnim międzynarodowym aktorem na syryjskim polu bitwy.
Trump zrealizował dwie obietnice, które miały w amerykańskim społeczeństwie bardzo wysokie poparcie – doprowadził w koalicji do klęski Państwa Islamskiego, a także wyprowadził z Syrii swoich żołnierzy, co było częścią strategii mniejszego zaangażowania USA w wojny na drugim końcu świata. Na polu bitwy zostawił osamotnionych sprzymierzeńców na pastwę drugiej militarnej potęgi NATO, czym udobruchał Erdogana i lekko ocieplił relacje, które między Ankarą a Waszyngtonem stały na coraz mniej pewne. Trzeba podkreślić, że Ankara nie traktuje tego gestu jako przysługi – Waszyngton nie miał w Syrii żadnych przyjaciół poza wiernymi (ale bezpaństwowymi) Kurdami oraz sojusznikiem z NATO, z którym jeszcze nie raz przyjdzie mu w regionie współpracować, a którego pomoc może okazać się zdecydowanie więcej warta.
Turecki interes narodowy
Zachodnia opinia publiczna zgodnie zmiażdżyła decyzję Trumpa, porównując ją do noża w wbitego w plecy słabszego przyjaciela. Kilka krajów UE wprowadziło embargo na eksport broni do Turcji, a Trump pod ostrzałem krytyki zmuszony był symbolicznie zamrozić konta kilku ministrów (Kongres USA zagroził znacznie ostrzejszymi sankcjami). Trudno jednak oczekiwać, że wpłynie to na zmianę tureckiej polityki, której celem jest poradzeniem sobie z Kurdami. Zaplanowano ją na wiele dekad, a zachodnie sankcje czy embargo to jedynie spontaniczny, krótkotrwały ruch mający na celu zaspokoić oburzoną opinię publiczną.
Na złą sławę w Europie Erdogan i AKP sami sobie zapracowali w ostatnich latach. Dość wspomnieć o bezpardonowym tłumieniu wolności prasy, wtrącaniu do więzień tysięcy dziennikarzy, a także członków środowisk akademickich, sądowniczych i administracyjnych w związku z rzekomymi powiązaniami z Fethullahem Gullenem, wpływowym islamskim kaznodzieją, niegdyś bliskim współpracownikiem Erdogana. Ostatnim aktem psucia państwa prawa było kwestionowanie wyników wyborów samorządowych, których powtórzenie doprowadziło do jeszcze większej klęski AKP. Nie tylko Zachód krytykuje Turcję, zrobiła to też Liga Arabska (choć w niepełnym składzie i niejednolitym głosem – do wspólnego oświadczenia zastrzeżenia miały Maroko, Libia, Katar i Somalia), w której pierwsze skrzypce grają Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska.
Determinacja Turcji nie będzie osłabiona również przez wzgląd na wewnętrzne nastroje. Budowa korytarza bezpieczeństwa na południowo-wschodniej granicy ma poparcie największej opozycyjnej partii w tureckim parlamencie, Republikańskiej Partii Ludowej. Społeczeństwo ma o Kurdach jak najgorsze zdanie, dlatego słowa prezydenta o „zmiażdżeniu czaszek terrorystów” nie brzmią dla nich tak przerażająco, jak dla posługujących się bardziej wysublimowanym językiem europejskich mas.
Mając świadomość, że operacja tureckich wojsk jest nieuchronna (rozmowy o strefie buforowej były prowadzone z Amerykanami jeszcze za prezydentury Obamy, choć to jego administracja zbroiła i szkoliła YPG wbrew głośnym sprzeciwom Turcji), Rosja już kilka miesięcy temu próbowała przywrócić do życia układ z Adany z 1998 r., na mocy którego oba kraje współpracowały w zwalczaniu PKK. Determinacja Turcji w kwestii kurdyjskiej jest tak duża, że Erdogan 15 października oświadczył, że jeśli syryjski reżim wejdzie na tereny przygranicze z Turcją (wymienił Manbij), nie będą stwarzać mu problemu – w końcu to integralna część ich kraju. Warunkiem bezczynności Turcji jest jednak wyeliminowanie z pogranicza YPG, na co Damaszek prawdopodobnie przystanie za namową Rosji, bo jest to na rękę wszystkim zaangażowanym siłom (choć rzeczywiście Syria straci lewar na Turcję w postaci kurdyjskiego straszaka, jak w latach 80. i 90.). Podobnie jak poprzednie dwie operacje – „Źródło Pokoju” ma według Turków na celu walkę z terroryzmem, wtedy z Daesh, teraz z Kurdami z YPG/SDF/PKK. Ankara ma więc otwartą drogę do wyjścia z wojny obronną ręką.
Uchodźcy na łasce Ankary
Nie można też zapomnieć o drugim, być może nawet mniej wygodnym dla europejskich polityków, celu operacji. Kilka lat temu kryzys imigracyjno-uchodźczy wstrząsnął Unią Europejską, wzmacniając populistyczne partie, często grające na ksenofobicznych i nacjonalistycznych nastrojach. Unia Europejska złapała oddech dopiero wtedy, gdy w zamian za wsparcie w wysokości kilku miliardów euro Ankara zobowiązała się zająć kryzysem humanitarnym wewnątrz własnych granic. I choć rzeczywiście strumień przybyszów do Europy stracił na sile, to z natury gościnne społeczeństwo znad Bosforu zaczęło tracić do nich cierpliwość, gdy liczba imigrantów nie ustępowała. Erdogan zażądał znacznie większej pomocy finansowej z Brukseli, zagroził otwarciem bram do Europy i zaproszeniem do niej milionów muzułmańskich uchodźców, co spotkało się z krytyką liderów UE (przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk, oskarżył Erdogana o szantaż i uprzedmiotowienie uchodźców).
Turcy przeznaczyli olbrzymie kwoty na humanitarną pomoc dla sunnickich braci z sąsiedniego kraju. Od 2011 r. było to ponad 40 miliardów USD, z czego 10 miliardów, wg raportów WHO, przeznaczono na samą opiekę medyczną, a to największa kwota, jaką otrzymano na ten cel, biorąc pod uwagę wszystkie kraje świata. Pomoc trafiła do ponad 3,6 miliona Syryjczyków, którzy znaleźli w Turcji schronienie.
Ankara planuje przemieścić do 30-kilometrowej strefy za swoją granicą na początek 1-2 milionów Syryjczyków. Takim działaniem zmieni proporcje demograficzne i zabezpieczy swoje południowo-wschodnie tereny na kolejne dekady, a więc upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Choć to w najlepszym wypadku raptem połowa uchodźców, przesiedlenie takiej ilości ludzi może wcale nie być tak proste, jak rząd zakłada. Nie chodzi tylko o to, że przybysze w ciągu kilku lat zdążyli się zadomowić i zapuścić korzenie nad Bosforem, ale też o problem z przygotowaniem infrastruktury i warunków do życia, a także z budowaniem dobrobytu w pustynnej Różawie. To cyniczna gra, na której zyskać mogą przede wszystkim tureckie firmy budowlane, które są kołem zamachowym gospodarki.
Co dalej z Różawą?
Po wyjściu amerykańskich wojsk z Syrii zniknął bufor pomiędzy Turkami i YPG/SDF, który do pewnego stopnia zapobiegał rozlewowi krwi. Ankara pokazała, że nie będzie oglądać się na opinię sojuszników i patyczkować się z zagrożeniem formującym się u ich granic, nawet mimo apeli, gróźb i słów potępienia płynących z wielu stron. Miejsce Amerykanów, którzy instrumentalnie potraktowali lojalnych sojuszników i spalili za sobą most na długie lata, zajmuje Rosja – we wtorkowy wieczór podczas spotkania w Soczi prezydenci Putin i Erdogan uzgodnili, że ich wojska będą razem patrolować „korytarz bezpieczeństwa”, a milicja YPG zostanie wypchnięta poza 30-kilometrową strefę na granicy z Turcją. Do kontroli bezpieczeństwa chcą dołączyć również kraje UE, co zasugerowały w czwartek Niemcy za umiarkowaną aprobatą Kurdów.
Ambicje Turcji co do szerszych wpływów w Syrii będą hamowane przez Moskwę, która stanie się głównym rozgrywającym na powojennej planszy. Kurdowie za to ponownie zostali sami i muszą przełknąć gorzką prawdę, że nikomu poza nimi nie zależy na ich niepodległym państwie. Być może złamane nadzieje skłonią tureckie PKK do przyjęcia ugodowej pozycji w negocjacjach z Ankarą, co zadziałałoby stabilizująco na region i mogłoby zatrzymać konflikt wyniszczający obie strony. Ewentualne rozbrojenie PKK, w dzisiejszej perspektywie odległe, kilka lat temu było realnym celem negocjacji, oczywiście w zamian za ustępstwa w sprawach kultury, edukacji i w pewnym zakresie samorządności. Po stworzeniu strefy bezpieczeństwa Ankara będzie miała wszystkie karty w ręku, by ponownie zaprosić PKK do zawieszenia broni.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.