Pigułka programowa: Konfederacja. Program wyborczy na odczepkę
W skrócie
Nie jest łatwo opisać program Konfederacji. To zdecydowanie najmniej konkretny i najmniej szczegółowy ze wszystkich programów, jakie zostały przedstawione w tej kampanii. Wydaje się, że liderzy tego ruchu, świadomi swojej różnorodności, tym razem nie postawili na precyzyjne, merytoryczne propozycje, ale na to, co umieją robić najlepiej – szokowanie i wywoływanie kontrowersji. Jedynym spójnym materiałem wyborczym jest tzw. piątka Konfederacji – zbiór haseł w większości charakterystycznych dla ugrupowań Janusza Korwin–Mikkego. Nie zabrakło również akcentów typowych dla Ruchu Narodowego czy Grzegorza Brauna. Konfederaci chcą niższych podatków, tańszego paliwa, oświaty i kultury opartych na bonach, silnej armii, obrony życia, ale również… czystego powietrza. Sami liderzy w swoich wystąpieniach do wspólnego programu wyborczego zdają się podchodzić z dużym dystansem.
Antysystemowość ważniejsza niż programowa spójność
Obserwując ostatnie wystąpienia liderów Konfederacji, ale również przeglądając materiały wyborcze, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ugrupowanie świadomie zrezygnowało z tworzenia spójnej propozycji programowej, stawiając raczej na „robienie zasięgów”. Chociaż żadna z organizacji tworzących Konfederację nie wyrzekła się swoich postulatów – wypracowanych przez wiele lat, przemyślanych i spójnych ideowo (jak chociażby w wypadku Ruchu Narodowego)–to jednak ustąpiły one „indywidualnym programom” poszczególnych kandydatów.
Potencjalny wyborca Konfederacji mógł dowiedzieć się z mediów społecznościowych, że jedna kandydatka tego ugrupowania postuluje zakaz kształcenia prawników, a inny kandydat proponuje zainicjowanie narodowego programu pozyskiwania broni jądrowej. Takich propozycji pojawiły się dziesiątki. Strategia budowania „ilościowych” zasięgów, a nie dostarczania jakościowych propozycji, zdała egzamin. Zainteresowanie pomysłami Konfederatów w sieci wydaje się znaczne, jak zawsze w wypadku ugrupowań tworzących ten obóz.
Jednocześnie rozbieżności programowe poszczególnych członów Konfederacji są na tyle duże, że kazały liderom odnosić się przede wszystkim do głównej, wspólnej cechy Konfederacji, a więc bycia antyestablishmentem. W sytuacji startu zaledwie pięciu ogólnopolskich komitetów i braku antysystemowej konkurencji na listach wyborczych może się to w niedzielę okazać kluczowym atutem.
Koniec końców program jednak powstał, choć kilkunastostronicową prezentację trudno porównywać z opasłymi programami wyborczymi Koalicji Obywatelskiej czy rządzącej Zjednoczonej Prawicy. Broszura „Polska dla Ciebie” może i nie wprowadza zbyt wielu nowych zapowiedzi, ale kilka z tych, które się pojawiły, może być zaskakujących. Kto by się spodziewał, że w programie ugrupowania, którego jednym z liderów jest „smogowy denialista”– Janusz Korwin-Mikke, pojawi się obietnica walki o czyste powietrze?
Zabierzmy nasze pieniądze urzędnikom
Pierwszym elementem programu jest oczywiście nieśmiertelna obietnica państwa w wersji minimum. Już samo umiejscowienie tego postulatu pokazuje, że prym w układaniu programu wiedli kombatanci z ugrupowań Korwin-Mikkego. Konfederaci chcą uprościć system finansów publicznych, zrewolucjonizować podatki (większość likwidując) oraz znieść składkę do ZUS-u. Przytomnie zauważają, że takie cięcia po stronie przychodów wymagają również obniżenia wydatków. Receptą jest więc likwidacja zbędnych rządowych agencji, likwidacjach ulg i przywilejów podatkowych oraz walka z korupcją.
Powszechny program cięć ma również dotyczyć ceny benzyny, która zgodnie z obietnicami ma kosztować około 3 zł/l i dzięki temu napędzać rozwój gospodarczy. Oczywiście cena zostanie zniwelowana przez drastyczne obcięcie akcyzy. Znamienna jest teza zawarta w tym postulacie. Samochód (jako emanacja wolności) jest kluczowy dla rozwoju gospodarczego, dlatego właśnie to ten środek transportu musimy promować i wspierać fiskalnie. Nie dziwi więc, że w programie Konfederacji nie ma miejsca dla rozwoju i wsparcia transportu publicznego. Polscy wolnościowcy wciąż uważają, że transport publiczny zawsze będzie tym gorszym, a posiadanie samochodu wyznacza status społeczny. Takie podejście ma destrukcyjny wpływ na nasze miasta, kapitał ludzki i poczucie solidarności między Polakami, ale uczciwie trzeba przyznać, że pogląd ten pewnie wraz z Konfederatami wyznaje spora część naszych rodaków.
Gospodarka w wersji Konfederacji to niewątpliwie„kopiuj-wklej” polityki ze snów Korwin-Mikkego i jego stronników. W teorii trudno sobie wyobrazić przedstawicieli Ruchu Narodowego głosujących na takie propozycje w Sejmie. Ich postulaty programowe sprzed kilku lat bardziej przypominają strategię Morawieckiego czy politykę gospodarczą w wizji Mariany Mazzucato niż wolnościowe marzenia korwinowców.
Nie ma więc pewnie przypadku w tym, że od momentu zawiązania Konfederacji kwestie gospodarcze przestały być kluczowym tematem polskiego „antysystemu”, a rozmowy o podatkach ustąpiły miejsca dysputom o LGBT lub imigrantach.
Szybkie sądy
Ani razu nie pada w programie Konfederatów słowo „konstytucja”. Czytając część programu związaną z polepszeniem jakości polskiego sądownictwa, można odnieść wrażenie, że za jej napisanie odpowiadał prawdziwy symetrysta. Według Konfederacji podstawą „naprawienia polskiego sądownictwa i przywrócenia zaufania obywateli do wymiaru sprawiedliwości jest radykalne poprawienie organizacji pracy sędziów, aby ochrona prawna, po którą obywatele zwracają się do sądów, była realna i niezwłoczna”.
Przedstawiona w programie recepta na przewlekłość polskich sądów powinna być dobrze znana opinii publicznej. To algorytm zarządzający czasem pracy sędziów oraz ewaluujący ich działania, a także uproszczenie procedur i powiększenie kadry administracyjnej. Podobne rozwiązania zapowiadał… Zbigniew Ziobro na początku swojej kadencji w Ministerstwie Sprawiedliwości. Ostatnie lata pokazały jednak, że niewiele z tego wyszło. Kwestię tę komentował w raporcie „Dostateczna zmiana”, wydanym niedawno przez Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, Jacek Sokołowski w następujących słowach: „Funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości z punktu widzenia zwykłego obywatela nie uległo w zasadzie żadnej zmianie. Główny problem polskich sądów, czyli przewlekłość postępowań, nie został rozwiązany – czas rozpoznawania spraw w stosunku do 2016 r. uległ dalszemu wydłużeniu”.
Dlaczego Konfederatom miałoby się udać to, co obiecywały najróżniejsze ekipy, to, czego nie dokonała nawet Zjednoczona Prawica, mimo zrobienia ze zmian w wymiarze sprawiedliwości najważniejszego frontu mijającej kadencji? Tego z programowej broszury się niestety nie dowiemy.
Edukacyjna i kulturalna anarchia
Bon edukacyjny ma być receptą na zapaść w polskim szkolnictwie. „Zaowocuje wzrostem zróżnicowania i konkurencji szkół, wzrośnie jakość kształcenia, a szkoły szybciej dostosują się do rzeczywistości, gdyż te, które pozostaną skostniałymi skansenami, nie będą wybierane”. Trzeba przyznać, że pomysł Konfederatów na rewolucję w edukacji (podobnie jak w ochronie zdrowia) na poziome założeń jest całkiem spójny. W skrócie – Polacy wiedzą lepiej, jak zadbać o te ważne kwestie, a nieudolne państwo swoim rozbudowanym aparatem tylko im to utrudnia.
Również w tym punkcie znajdziemy jeden wyłom. Chociaż autorzy zapewniają, że rola państwa zostanie zmarginalizowana, a o kształcie systemu będzie zdecydował wolny rynek (czyli rodzice dysponujący bonami), to Konfederaci „obronią szkoły przed inwazją samozwańczych «seksedukatorów» i propagandystów ruchu LGBT”. Uprawnionym wnioskiem z wizji bonu edukacyjnego byłoby uznanie, że na wolnym rynku konkurować będą ze sobą zarówno te szkoły, które proponują zdecydowanie konserwatywną wizję wychowania, jak i te, które oferują rozbudowaną edukację seksualną.
Opcje są dwie. Albo w wizji edukacji powstaną lub pozostaną jakieś instytucje rządowe kontrolujące, czy standardy w prywatnych szkołach są zachowywane, albo – co bardziej prawdopodobne – nikt nie myślał nad spójnością tego czysto libertariańskiego podejścia części korwinowcówi reszty Konfederatów, dla których ostatnie zamieszanie wokół warszawskiej „karty LGBT” było głównym paliwem wyborczym.
Pomysł na kulturę jest jeszcze prostszy. W skrócie oznacza brak publicznych pieniędzy na tę dziedzinę życia społecznego, oczywiście poza bonami dla obywateli, którzy sami zdecydują, jaka sztuka jest wartościowa. Zabraknie więc miejsca dla jej „deficytowych” gałęzi, które nie zostaną docenione przez obywateli. Co ciekawe, w przeciwieństwie do edukacji, w kulturze konfederaci nie postulują wprowadzenia standardów jakości – wystarczy im, że „promowanie szkodliwych ideologii” nie będzie finansowane z publicznych pieniędzy i urzędniczego rozdzielnika, a jedynie za pośrednictwem indywidualnych wyborów konsumentów.
„Elektrownia Jądrowa +”
Silna armia, podmiotowa polityka zagraniczna, powszechny dostęp do broni i… energetyka jądrowa – tak skrótowo wygląda pomysł Konfederacji na zapewnienie nam bezpieczeństwa. Po raz pierwszy możemy stwierdzić, że to nie korwinowcy, ale ludzie związani z Ruchem Narodowym wyraźnie zaznaczyli swoją obecność. Mamy więc standardowy fragment o podmiotowości w polityce zagranicznej i niezależności względem mocarstw. Pojawia się również obietnica państwa silnego siłą swoich obywateli – uzbrojonych i przeszkolonych.
Wart jest docenienia postulat rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. Konfederaci wprost stwierdzają, że dla naszego bezpieczeństwa energetycznego (szczególnie w kontekście naturalnie zmniejszającej się roli węgla) budowa energetyki opartej na elektrowniach jądrowych jest konieczna.
Znów jednak nasuwa się nieco złośliwa konstatacja, że tak zarysowana wizja jest możliwa jedynie przy udziale silnego państwa – tak mocno przecież odrzucanego w poprzednich punktach programu.
Właśnie tutaj najmocniej widać, jak zręcznie Prawo i Sprawiedliwość zagoniło w ostatnich latach antysystemowców do narożnika. Były dwa momenty, kiedy środowiska na prawo od PiS-u trafnie zdiagnozowały społeczne emocje. Pierwszy to kryzys uchodźczy, drugi – powracający temat roszczeń za utracone mienie żydowskie w czasie wojny (słynny ACT447). W tych tematach to antysystemowcyjako pierwsi organizowali marsze, pojawiali się w mediach i przynajmniej na początku byli „gospodarzami” obydwu tematów.
Nie trwało to jednak długo – PiS przy pomocy „swoich” mediów całkiem szybko się w tych tematach „radykalizował”, odcinając Konfederacji tlen, dzięki któremu mogłaby wychylić się ponad próg wyborczy. Choć obydwa te tematy nie wypadły z programu, ich moc rażenia wydaje się dziś znacznie mniejsza niż jeszcze kilka miesięcy temu.
Ekologiczny konsensus?
„Mamy obowiązek zadbać o to, by przyszłym pokoleniom pozostawić Polskę w stanie lepszym, niż w czasach, w których nam samym przyszło działać. Nasi rodacy zasługują na zdrowe życie – czystą wodę, lepsze powietrze w miastach, sprawny system ochrony zdrowia i zdrową żywność. Dobrze pojęta ochrona przyrody nie ma barwy politycznej i nie może być wykorzystywana instrumentalnie do rozgrywek biznesowych czy ideologicznych”.
Powyższy cytat to nie fragment listu odczytanego na Marszu Klimatycznym przez Gretę Thunberg, ale fragment ostatniej części programu Konfederatów. Zaraz po nim pada legislacyjny konkret – zakaz importu śmieci do Polski.
Nawet mając na uwadze, że do powyższych słów pewnie niewiele osób w Konfederacji jest silnie przywiązanych, to warto zauważyć, że jeszcze kilka lat temu autor takich słów zostałby potraktowany przez lwią część zwolenników „antysystemu”jako „ekoterrorysta”. Wprost przecież pojawia się postulat ograniczenia wolności jednostek współcześnie żyjących, aby następne pokolenia mogły koegzystować w niewyeksploatowanym przyrodniczo kraju.
Nie mam wątpliwości, że ten pozorny konsensus klimatyczny prysłby szybko podczas rozmowy o konkretach. Tak, jak w Krakowie wielu polityków związanych z Konfederacją negowało (chociażby przy okazji kampanii samorządowej) sensowność walki ze smogiem poprzez zakaz palenia węglem i ograniczenia ruchu aut, tak nie wierzę, że w debacie ogólnopolskiej politycy tego ugrupowania zgodziliby się na wiele innych rozwiązań wspierających walkę ze zmianami klimatu. Podejrzenia potwierdza zresztą kolejny akapit, w którym politycy deklarują, że „zainicjuj[ą]kampanię informacyjną przygotowującą wypowiedzenie tzw. pakietu klimatycznego Unii Europejskiej”.
***
Państwo w wersji minimum, ale równocześnie ze sprawną administracją, obroną narodową, aktywnie walczące ze smogiem i zanieczyszczeniami środowiska. Nawet tak skrótowy program Konfederacji wywołuje mieszane uczucia.Z jednej strony wizja „państwa minimum” wydaje się na poziomie deklaratywnym silnym fundamentem, ale z drugiej strony wypełniona jest postulatami, które przy braku silnych narzędzi w rękach znienawidzonych przez Konfederatów urzędników nie są w praktyce możliwe do wyegzekwowania. Nie będzie skutecznej walki ze smogiem bez, czasem restrykcyjnych, ograniczeń wobec jednostki. Trudno również sobie wyobrazić sprawne funkcjonujące instytucje zapewniające bezpieczeństwo narodowe bez towarzyszących im agencji i urzędów regulujących inne aspekty funkcjonowania państwa. Wydaje się zatem, że nieufnym wobec państwa wolnościowcom i bardziej propaństwowym narodowcom w ramach Konfederacji nie udało się znaleźć spójnego kompromisu. Tworzy to wrażenie, że opublikowane w toku kampanii zalążki programu istnieją jedynie po to, aby wspólna strona internetowa nie świeciła pustkami.