Trudnowski o Grecie Thunberg: To świadomy wybór lewicy, by zacząć grać na emocjach
W skrócie
Grono lewicowych ekspertów przywiązanych do oświeceniowych ideałów racjonalności skapitulowało przed rzeczywistością psychologii politycznej. „Słonie” intuicji, emocji i moralnych przedzałożeń stratowały fundamenty naiwnych wyobrażeń o demokratycznej polityce w XXI wieku, w której wyedukowani obywatele kierujący się subtelnymi ideami i racjonalnymi argumentami mieli umieć wybrać to, co „obiektywnie dla nich najlepsze”. Symbolicznym zwieńczeniem tego procesu jest fakt, że dotychczasowe światowe ikony tematyki ekologicznej, a więc naukowcy i lewicowi politycy, ustąpić musiały komuś bardziej chwytającemu za serce – nastoletniej Grecie Thunberg, niewinnej dziewczynce przemierzającej świat z ręcznie wypisanym banerem. Emocje, głupcze, emocje – pisał kilka tygodni temu na łamach magazynu „Plus Minus” dziennika „Rzeczpospolita” prezes Klubu Jagiellońskiego.
Wielość impulsów, na jakie jesteśmy skazani, skłania nas do reakcji intuicyjnych, podświadomych, wręcz atawistycznych. Sprzyja temu jednak nie tylko coraz szybszy obieg informacji, ale też mechanizmy, które sterują naszymi mózgami.
Psycholog i ekonomista, laureat ekonomicznego Nobla, Daniel Kahneman w książce „Pułapka myślenia” mówi o „myśleniu szybkim” i „myśleniu wolnym”. Myślenie wolne – to refleksyjny namysł, analiza faktów, proces myślowy, który pozostaje w naszej pamięci. Myślenie szybkie – wybór mechaniczny, nad którym właściwie nie mamy kontroli. Większość decyzji w naszym życiu podejmujemy właśnie poprzez „myślenie szybkie”, bo nie jesteśmy w stanie w skomplikowanym świecie analizować wszystkiego w sposób przesadnie pogłębiony. Nauczeni życiowym doświadczeniem podejmujemy działania na podstawie schematów, które dotychczas raczej nas nie zawodziły. Instynktowne reakcje wymusiła na nas ewolucja.
Często, co Kahneman badał w cyklu eksperymentów prowadzonych wraz Amosem Tverskim, jesteśmy przekonani, że podejmujemy refleksyjne decyzje albo prezentujemy przemyślane sądy. Tymczasem tak naprawdę za pomocą „myślenia wolnego” racjonalizujemy to, co wcześniej oceniliśmy już instynktownie.
To w coraz większym stopniu opis również naszego myślenia politycznego. Narażeni na niekontrolowany natłok bodźców nie jesteśmy w stanie analizować każdej sprawy odrębnie. Widząc gazetowe nagłówki, internetowe tytuły czy wiadomości w mediach społecznościowych – wyrabiamy sobie opinię w kilka sekund. Gdy nawet przyjdzie nam się nad którymś z tematów głębiej zastanowić, będziemy raczej szli w stronę pozornie racjonalnego uzasadnienia kierunku, który podpowiedziała nam intuicja „szybkiego myślenia”. Tempo internetowych dyskusji nad palącymi tematami, które zresztą dezaktualizują się z dnia na dzień, nie pozwala nam przykładać racjonalnych ram oceny do każdego z tematów. Nie chcąc wypaść z obiegu informacji i opinii – wszak nie pozwala nam na to inny fenomen naszej epoki zwany FOMO, a więc „strach przed tym, że coś nas ominie” (ang. „fear of measing out”) – wpadamy w tę pułapkę coraz głębiej.
Przewagę naszych myślowych odruchów nad rzetelnym ważeniem racji w zgrabnej metaforze przedstawił inny z popularyzatorów psychologii politycznej opartej na badaniach behawioralnych. Jonathan Haidt, autor głośnej również w Polsce książki „Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?”, mówi o „słoniu i jeźdźcu”. Słoń – to właśnie owo „myślenie szybkie”, nasze intuicje i pierwotne wybory. Jeździec – „myślenie wolne”, które zwykle podążą tam, gdzie zdecyduje słoń, czasem co najwyżej próbując, racjonalizować obrany kurs. Według Haidta władza jeźdźca nad słoniem jest raczej iluzoryczna, a z pewnością niedoskonała.
Haidt przekonuje, że niezrozumienie mechanizmu „słonia i jeźdźca” jest powodem nieskuteczności większości retorycznych sprzeczek. Zbyt często apelujemy do „jeźdźca”, podczas gdy ten, nawet jeśli zaczyna dostrzegać logiczną przewagę naszego wywodu, nie jest gotowy na korektę poglądów. By namówić kogoś do zmiany opinii, musimy raczej zacząć przemawiać do „słonia”, czyli jego emocji, moralności, nieuświadomionych przedzałożeń.
Psycholog przekonuje, że te moralno-emocjonalne przedzałożenia ujawniają się w postaci pięciu kluczowych kategorii, które nazywa „kubkami smakowymi moralności”. To stosunek wobec troski, sprawiedliwości, lojalności, autorytetu i czystości.
Sprowadzając tę teorię do bardziej politycznych kategorii, autor „Prawego umysłu” wskazuje, że osoby o poglądach lewicowych koncentrują się głównie na trosce i sprawiedliwości, pozostałe trzy kategorie traktując jako rodzaj krępujących więzów. Tymczasem moralność konserwatystów – co jego zespół potwierdzał, badając lewicę i prawicę w różnych państwach świata – jest zwykle bardziej zbilansowana i składa się na nią suma uznania dla wszystkich pięciu kategorii.
Do podobnych wniosków doszedł zresztą kolejny z badaczy, językoznawca i neurolingwista George Lakoff. Ten autor, w Polsce znany z popularyzatorskiej pracy „Nie myśl o słoniu” i bardziej systematycznej „Moralna polityka. Jak myślą liberałowie i konserwatyści”, koncentruje się na metaforach, które organizują wyobraźnię polityczną wyborców. Uważa, że dominującą wśród konserwatystów, ale też wśród Amerykanów w ogóle, jest metafora „surowego ojca”. To model głowy rodziny, ale też, w domyśle, głowy państwa, sprawiedliwej, dbającej o wspólnotę, cieszącej się autorytetem.
W tym, że ów wzorzec „surowego ojca” jest dużo bliższy większości Amerykanów niż model progresywnej rodziny z empatycznymi rodzicami dzielącymi się zgodnie z własnym uznaniem funkcjami w domu, Lakoff upatruje przyczynę sukcesu Donalda Trumpa. Nie chodziło o program czy wiarygodność. Trump po prostu na poziomie emocjonalnym lepiej wpisywał się w oczekiwania wyborców.
Wszyscy wymienieni autorzy w większym stopniu sympatyzują lub sympatyzowali z demokratami (Haidt przekonuje, że w toku badań „nabył więcej zrozumienia dla drugiej strony” i dziś sytuuje się poza bipolarnym podziałem), a swoje badania rozpoczynali od próby rozwikłania zagadki, dlaczego ich rodacy nie chcą masowo poprzeć znakomitych, progresywnych idei amerykańskiej lewicy. Kropkę nad „i” stawia kolejny bliski demokratom psycholog polityczny Drew Westen (co ciekawe, jego „Mózg polityczny” kilka lat temu w Polsce wydało konserwatywne wydawnictwo Zysk i s-ka pod patronatem prawicowego think tanku Instytut Sobieskiego). Pisze już zupełnie wprost: „Jako postępowcy szkodzimy samym sobie, naszym ideałom i w ostatecznym rozrachunku także narodowi amerykańskiemu, kiedy nie potrafimy zrozumieć, że chociaż idee stanowią drogowskazy do wszystkiego, co chcemy osiągnąć dla samych siebie, dla naszych rodzin, naszych wspólnot, naszego narodu i naszego świata, niezbędnego paliwa – i nadziei – dostarczają emocje (…). Przyszedł czas, aby lewica postawiła tamę na bezemocjonalnej rzece, a następnie skupiła się na żegludze po emocjonalnych nurtach emocjonalnego umysłu politycznego”.
Tak oto grono lewicowych ekspertów przywiązanych do oświeceniowych ideałów racjonalności skapitulowało przed rzeczywistością psychologii politycznej. „Słonie” intuicji, emocji i moralnych przedzałożeń stratowały fundamenty naiwnych wyobrażeń o demokratycznej polityce w XXI wieku, w której wyedukowani obywatele kierujący się subtelnymi ideami i racjonalnymi argumentami mieli umieć wybrać to, co „obiektywnie dla nich najlepsze”. A nie można zapominać, że większość z cytowanych opracowań ma już kilkanaście lat i powstało chwilę przed tym, gdy głównym sposobem naszego komunikowania stał się jeszcze bardziej rozemocjonowany, jeszcze bardziej podatny na psychologiczne manipulacje (i nasze własne automanipulacje) czy wreszcie jeszcze mniej skłaniający do używania racjonalnych argumentów internet…
W świetle tych zachęt trudno dziwić się choćby temu, jak zmieniła się w ostatnich latach debata o zmianach klimatu. Z potoku argumentów, liczb i naukowych prognoz przeszliśmy na grunt wiary i emocji. Wątpiący, nie tylko prawicowcy, ale też liberałowie tacy jak choćby dziennikarz „Gazety Wyborczej” i gospodarczy liberał Witold Gadomski, zostali zaliczeni w poczet „ekologicznych negacjonistów” i „denialistów klimatycznych”. Kolejne redakcje – najpierw brytyjski dziennik „The Guardian”, w Polsce niedawno Radio TOK FM – zastępują nawet w tekstach informacyjnych bardziej obiektywne określenia takie jak „zmiany klimatu” czy „globalne ocieplenie” nasyconymi emocjami pojęciami takimi jak „katastrofa klimatyczna” czy „przegrzanie planety”.
Symbolicznym zwieńczeniem tego procesu jest fakt, że dotychczasowe światowe ikony tej tematyki, a więc naukowcy i lewicowi politycy (niepowodzenia Ala Gore’a w budowaniu politycznej narracji wokół tematyki klimatycznej były zresztą inspiracją dla Haidta i Westena), ustąpić musiały komuś bardziej chwytającemu za serce – nastoletniej Grecie Thunberg, niewinnej dziewczynce przemierzającej świat z ręcznie wypisanym banerem. Emocje, głupcze, emocje.
Powyższy fragment stanowi część dłuższego eseju opublikowanego na łamach magazynu „Plus Minus” dziennika „Rzeczpospolita” na początku września. Z pełnym tekstem można zapoznać się on-line na stronie rp.pl.