Tureckie łapska na cypryjskim gazie
W skrócie
Spór etniczny na Cyprze. Kryzys migracyjny w Europie. Największe tureckie manewry wojskowe w historii. Nakaz aresztowania załogi statku wiertniczego, a także wyborcza przegrana partii prezydenta Erdogana w Stambule. W końcu niedawne odkrycie olbrzymich złóż gazu na obszarze cypryjskiej strefy ekonomicznej. Wszystkie te elementy są od siebie zależne i stanowią na pierwszy rzut oka niejasny związek przyczynowo-skutkowy, którego wspólnym elementem jest nierówna rywalizacja państwa dysponującego drugą armią w NATO z małą wysepką, zamieszkaną przez niewiele ponad milion mieszkańców.
Burzliwa historia Cypru
W 1977 roku po raz pierwszy został zainicjowany projekt mający na celu oszacowanie wartości złóż otaczających wyspę. Od tamtego czasu główną przyczyną niepowodzenia tego projektu jest konflikt cypryjskich Greków z tureckimi sąsiadami oraz rządem w Ankarze. Potomkowie ottomańskiego imperium od ponad 40 lat mącą spokój tej słonecznej, śródziemnomorskiej wysepki.
Po inwazji tureckich wojsk, dokonanej trzy lata wcześniej, wyspę podzielono na dwie części. Wydarzenia te dały początek Republice Tureckiej Cypru Północnego, którą oficjalnie uznał jedynie rząd w Ankarze. Dyktat uzyskany metodą faktów dokonanych wydawał się niemożliwy do utrzymania z powodu dysproporcji etnicznych (82% do 18% na korzyść Greków), lecz dzięki patronatowi Ankary przetrwał 45 lat i stanowi pierwotną przyczynę dzisiejszych sporów.
Porozumienie obu państw jest utrudnione również na płaszczyźnie prawa międzynarodowego. Turcja nie znajduje się bowiem w gronie sygnatariuszy Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza (UNCLOS) z 1982 r. W kontekście tego sporu za newralgiczne należy uznać artykuły regulujące kształt wyłącznej strefy ekonomicznej jako obszaru, w którym państwo przybrzeżne posiada wyłączne prawo m.in. do badań naukowych oraz eksploatacji zasobów naturalnych.
Powrót historii
W 2011 r. na dnie wód znajdujących się na obszarze wyłącznej strefy ekonomicznej Cypru amerykańskie oraz izraelskie konsorcja odkryły ogromne złoża gazu. Pięć lat później zostały one uznane za opłacalne do wydobycia komercyjnego. Szacunki mówią o zasobach na poziomie około 130 mld m3 gazu ziemnego (polskie zużycie gazu w 2017 roku wyniosło 17 mld m3). Komunikat o możliwej komercjalizacji złóż wraz z innymi gazowymi odkryciami w regionie rozpoczął fazę wyścigu we wschodniej części Morza Śródziemnego. To wszystko spowodowało, że jesteśmy dziś świadkami powrotu historycznych demonów nierozwiązanego cypryjskiego konfliktu sprzed ponad czterdziestu lat.
W lutym ubiegłego roku sprawa sporu o błękitne paliwo powróciła na pierwsze strony gazet. Szef tureckiej dyplomacji, Mevluta Cavusoglu, ogłosił zamiar rozpoczęcia poszukiwań surowca w strefie uznawanej przez cypryjskich Greków za ich własność. Kilka dni po agresywnej wypowiedzi dyplomaty turecka marynarka zablokowała na wodach cypryjskich statek poszukiwawczy włoskiego potentata Eni, któremu zielone światło do działania dał rząd w Nikozji.
Dopiero osiem miesięcy po tym wydarzeniu rozpoczęły się pierwsze odwierty na spornym terenie, wykonane przez amerykańskiego giganta, firmę ExxonMobil. Bierność Ankary zagwarantowała marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych, eskortując statki wiertnicze.
Eskalacja konfliktu
Odwierty okazały się sukcesem. W lutym biegłego roku amerykański koncern ogłosił ogromne rezerwy gazu, w szczególności w tzw. Bloku Dziesiątym, sąsiadującym ze sławnym egipskim złożem Zohr. Na konferencji prasowej minister energii Republiki Cypryjskiej, Yiorgos Lakkotrypis, obwieścił światu, że cypryjskie złoża mają wysoką jakość i są największym światowym odkryciem w ciągu poprzednich dwóch lat. W czerwcu minister ponownie stanął przed mikrofonem, aby wyrazić swoje nadzieje na rozpoczęcie wydobycia błękitnego złota w 2024 lub 2025 r. Określono wówczas również zysk z przewidywanego eksportu na poziomie 9 mld dolarów w ciągu 18 lat eksploatacji nowoodkrytego źródła surowca. Byłby to znaczący zastrzyk gotówki dla małej wyspy, której PKB w 2018 roku wyniosło 24,5 mld dolarów.
Takie deklaracje nie mogły przejść bez echa w kraju położonym zaledwie sto kilometrów na północ od Nikozji. Koniec maja przyniósł największe w historii tureckie manewry wojskowe pod nazwą „Operacja Wilk Morski” (Denizkurdu). W manewrach odbywających się na obszarze trzech mórz wzięło udział ponad 130 okrętów wojennych, 60 samolotów i 30 śmigłowców. Turecki Sztab Generalny w swoim komunikacie podał również liczbę 25 900 personelu militarnego, mającego swój bezpośredni wkład w tworzeniu wojskowego stracha na wróble. Turecki minister obrony, Hulusi Akar, nie pozostawił złudzeń dotyczących rzeczywistych intencji tego ruchu. Wyraził gotowość do podjęcia wszelkich koniecznych środków do ochrony praw i interesów Ankary we wschodniej części Morza Śródziemnego oraz na Cyprze (sic!).
To jeszcze nie koniec. Na początku tego samego miesiąca turecki statek wiertniczy Fatih (Zdobywca) rozpoczął działalność na wodach cypryjskiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Ankara umotywowała dolewanie oliwy do cypryjskiego ognia wykorzystywaniem swoich suwerennych praw. Obszar oddalony o 80 mil morskich od wybrzeża Turcji i 39 mil morskich od zachodniego brzegu Cypru określiła jako część swojego szelfu kontynentalnego.
Międzynarodowe potępienie
W odpowiedzi na zaczepne działania Ankary rząd prezydenta Republiki Cypryjskiej wydał międzynarodowy nakaz aresztowania całej załogi statku Fatih. Działania Turcji potępiła wspólnota międzynarodowa. Do stanowczej krytyki, płynącej m.in. z Waszyngtonu i Paryża, dołączyli również ówczesny wysoki przedstawiciel ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa UE oraz szef Rady Europejskiej.
Erdogan nie ugiął się. Wręcz przeciwnie, kilka tygodni później Ankara wydała oświadczenie o planach nie tylko kontynuowania odwiertów, ale także ich rozszerzenia. Jako cel tych działań określono potrzebę ochrony praw cypryjskich Turków do zasobów naturalnych otaczających wyspę. Co gorsza, nie były to jedynie czcze deklaracje. W lipcu tego roku drugi statek wiertniczy wypłynął na burzliwe wody tego międzynarodowego konfliktu.
Sankcje – balansowanie na cienkiej linie
Brak jakichkolwiek oznak woli kooperacji tureckich przedstawicieli zmusiło społeczność międzynarodową do przyjęcia bardziej zdecydowanej postawy. W połowie zeszłego miesiąca szefowie dyplomacji państw członkowskich UE uzgodnili zamrożenie kontaktów na wysokim szczeblu z Republiką Turcji. Ponadto ustalono przełożenie negocjacji dotyczących porozumienia o transporcie lotniczym, a także obniżenia pomocy finansowej związanej z przygotowaniami do wejścia do Unii. W ramach Instrumentu Pomocy Przedakcesyjnej Turcja miała otrzymać w przyszłym roku 400 mln euro. Kwotę tę obniżono o ok. 35%. Szefowie ministerstw spraw zagranicznych wspólnoty wystosowali również apel do Europejskiego Banku Inwestycyjnego o rewizję swojej polityki kredytowej względem Ankary.
Nie zapominajmy jednak o szerszym kontekście całej tej sytuacji. Turcja od 3 lat (kiedy to zgodziła się zatrzymać napływ uchodźców w trakcie apogeum kryzysu migracyjnego) jest buforem bezpieczeństwa dla Europy. Jak do tej pory przyjęła bowiem ponad 3 mln uciekających osób z Bliskiego Wschodu i Afryki. Ankara lubi o tym fakcie przypominać, jak również grozić ponownym otworzeniem bram dla imigrantów. Położenie geograficzne i siła wojskowa Turcji nie pozwala Unii na zbyt radykalne kroki. Utrzymanie kontaktu i nieantagonizowanie drugiej strony sporu są kluczowe dla Brukseli. Z tego powodu nie należy się spodziewać dotkliwych sankcji wymierzonych w reżim Recepa Erdogana.
Ostrzenie tureckiej szabli
Za groźbą poważnego konfliktu z całym zachodnim światem musi stać coś więcej. Czy naprawdę cypryjski gaz jest na tyle wartościowy, aby ryzykować sankcje i zerwanie negocjacji akcesyjnych do UE? Odpowiedź wydaje się banalna. Historia zna niezliczone ilości składania polityki zagranicznej na ołtarzu wewnątrzpaństwowych rozgrywek. W pewnym stopniu ma to miejsce również w kwestii błękitnego paliwa, ukrytego pod dnem Morza Śródziemnego.
Zamieszanie związane z manewrami wojskowymi, blokowaniem statków zagranicznych koncernów i ostrą retoryką rodzimych polityków wprowadziło syndrom oblężonej twierdzy do tureckiej debaty publicznej. Dyplomatyczna szermierka miała za zadanie odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych i skonsolidować społeczeństwo do wspólnego wysiłku przeciw zewnętrznemu zagrożeniu.
Przejawem prowadzenia właśnie takiej polityki były uroczyste obchody czterdziestej piątej rocznicy „Operacji pokojowej na Cyprze”, podczas której prezydent Erdogan podkreślił, że w razie konieczności turecka armia będzie zdolna do powtórzenia działań z 1974 roku. Niezwykle kontrowersyjny zakup rosyjskiego systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej S-400 również idealnie wpisuję się w strategię budowania poczucia siły w społeczeństwie.
Osiłek na glinianych nogach
Prężenie muskułów przez tureckich decydentów może obecnie odbywać się prawie wyłącznie w kontekście potencjału militarnego. W innych sferach państwowości sytuacja rzadko wygląda równie dobrze. Podstawą każdego państwa, stanowiącą obiektywną wykładnię jego siły lub słabości, jest gospodarka. A z nią w ostatnim czasie nad Bosforem nie było najlepiej. Według danych Banku Światowego roczny wzrost PKB spadł z poziomu 7,4% w 2017 r. do 2.6% w ciągu zaledwie dwunastu miesięcy. Co więcej, stopa inflacji sięgnęła niedawno 20%. Choć obecnie spada, nadal wynosi ponad 15%. Ponadto widmo dużych, średnio- i długoterminowych długów w obcych walutach, szacowanych w 2018 r. na 328 mld dolarów, nieustannie wisi nad tamtejszym rządem. Straszy za każdym razem, gdy osłabieniu ulega kurs liry.
Erdogan za winowajcę kryzysu gospodarczego uznał szefa banku centralnego, Murata Cetinkaya, który pełnił to stanowisko od kwietnia 2016 r. Prezydent bezzasadnie oskarżył go o duszenie tureckiej gospodarki zbyt restrykcyjną polityką monetarną. Miesiąc temu Cetinkaya zwolniono bez podania przyczyny. Był to akt całkowitego złamania zasady niezależności tureckiego banku centralnego. Wywołało to oburzenie w całej Europie, jeszcze bardziej antagonizując członków UE.
Upadek przywódcy
Kwestie pogorszenia gospodarczego czy też kryzysu praw obywatelskich nie zawsze powodują usuwanie się gruntu spod nóg rządzących. Władimir Putin od lat może się pochwalić wysokim odsetkiem zwolenników pomimo braku sprawnego zarządzania państwem. Causus Erdogana wydawał się podobny. Sytuację zmieniły wybory samorządowe, a konkretnie podwójne wybory na burmistrza Stambułu. Podwójne, ponieważ te zorganizowane w marcu, w których obecny prezydent poniósł porażkę, zostały unieważnione pod pretekstem zbyt małej liczby państwowych urzędników zasiadających w komisjach. W czerwcu głosowanie powtórzono, jednak i tym razem zwycięzcą okazał się kandydat opozycji – Ekrem Imamoglu.
Przegrana w rodzinnym mieście, którego Erdogan był niegdyś burmistrzem, niezależnie od wygranej w skali całego kraju jest sygnałem drastycznego spadku poparcia. W obliczu porażki w tak newralgicznym miejscu urzędujący prezydent stara się wywalczyć powrót do miana uwielbianego ojca narodu, pokazując militarny potencjał. Odgrzewa cypryjski konflikt próbując pod pretekstem obrony tureckiej mniejszości zawłaszczyć cypryjskie gazowe złoża.
Turcja gazowym hubem?
Bez wątpienia determinacja do skorzystania z odkryć na Morzu Śródziemnym nie wynika wyłącznie z obawy o utratę władzy. Ankara jedynie około 3% tureckiego zużycia zaspokaja z własnych źródeł. Reszta gazu pochodzi głównie z Rosji, dla której Republika Turcji jest drugim największym gazowym rynkiem zbytu. Innymi znaczącymi dostawcami błękitnego paliwa nad Cieśninę Bosfor są: Iran, Azerbejdżan i Turkmenistan. Poszerzenie stanu posiadania własnych złóż o cypryjskie pola zwiększyłoby bezpieczeństwo energetyczne Ankary i postawiłoby ją w lepszej pozycji negocjacyjnej do zawierania nowych kontraktów gazowych.
Dodatkowym impulsem do dywersyfikacji źródeł błękitnego paliwa są szeroko zakrojone tureckie inwestycje w infrastrukturę, wykorzystujące technologię skroplonego gazu (LNG). System sieci gazociągów (Turk Stream i Południowy Korytarz Gazowy), łączący głównych producentów na Bliskim i Środkowym Wschodzie z głównymi konsumentami na Zachodzie, jest w stanie spełnić tureckie marzenia o pozycji światowego hubu gazowego.
Nie wszystko stracone
Republice Tureckiej została poświęcona znaczna część tekstu ze względu na jej kluczowy charakter w całym sporze. Bezpośrednia strona konfliktu – Republika Turecka Cypru Północnego – jest uzależniona od woli Ankary i wątpliwym jest podjęcie przez jej lidera, Mustafiego Akinciego, działań całkowicie sprzecznych z wolą „wielkiego brata” z północy.
Niemniej za światło w śródziemnomorskim tunelu można uznać sygnały o woli powrotu do dialogu postulowane przez obie społeczności wyspy. Na początku roku Republika Cypryjska zgłosiła pomysł powołania wspólnego funduszu, na którym do czasu prawnego uregulowania sytuacji odkładane byłyby wszelkie zyski z eksploatacji złóż. Takie rozwiązanie otwarłoby furtkę do przyspieszenia procesu wydobywczego. Ponadto na dziewiątego sierpnia zaplanowano spotkanie obu cypryjskich liderów w sprawie powrotu do negocjacji. Zgoda dotycząca gazu może doprowadzić do ustalenia trwałego konsensusu w wymiarze całej cypryjskiej państwowości i zabliźnić ranę etnicznych podziałów.
Należy podkreślić, że ewentualne zakończenie konfliktu i rozpoczęcie pełną parą wykorzystywania odnalezionych pól gazowych może rzutować nie tylko na region wschodniej części Morza Śródziemnego, ale nawet na zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego Polski i całej Unii Europejskiej. Nowe źródło importu daje nowe możliwości dywersyfikacji dostaw. Byłoby to korzystne dla Nikozji i Ankary.
Pozostaje nam wiara w racjonalność tureckiego przywódcy. Teraz to właśnie do niego należy kolejny ruch.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.