Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Karolina Olejak  30 lipca 2019

PiS wstydzi się własnej reformy edukacji

Karolina Olejak  30 lipca 2019
przeczytanie zajmie 7 min

Reforma edukacji, którą obiecywała minister Zalewska, miała zmienić postrzeganie szkół średnich. Założono więc, że decyzję o wyborze szkoły uczniowie będą podejmować rok wcześniej (poza okresem przejściowym). Kluczowym efektem reformy miało być zwiększenie prestiżu liceów poprzez stworzenie szkół branżowych i reanimację szkolnictwa zawodowego, a oczywistą konsekwencją takich założeń – zmniejszenie liczby uczniów w liceach. Politycy PiS-u powinni być na zawód uczniów i rodziców gotowi. Tymczasem zamiast obrony modelu, który tak uporczywie i butnie wyprowadzali w życie, zdecydowano o przyjęciu taktyki udawania, że nic się nie zmieniło i wszyscy znajdą miejsce w liceach ogólnokształcących.

Taka sytuacja musi prowadzić do frustracji. Każdy z uczniów, który bierze udział w tegorocznej rekrutacji, ma powód, by uważać, że został potraktowany niesprawiedliwie. Wszyscy uczniowie odczują konsekwencje źle przygotowanej reformy edukacji, ale ani rocznik przed nimi, ani ten po nich nie będzie miał tak poważnych problemów z rekrutacją. O tym, że nie każdy uczeń powinien trafić do liceum, twórcy reformy edukacji zdecydowali już dawno temu. Uporczywe zapewnienia, że nic się nie zmieni, w reakcji na lipcowy kryzys pokazują, że albo politycy wstydzą się swojej reformy, albo sami nie wiedzą, co uchwalili.

Po co nam były gimnazja?

Aby zrozumieć, jak bardzo reforma minister Zalewskiej zmieniła podejście do szkół ogólnokształcących i ich roli, warto przypomnieć, dlaczego w 1999 roku powstały gimnazja.

Pierwszą i najważniejszą motywacją ówczesnych reformatorów było podniesienie poziomu skolaryzacji. W znacznej mierze chodziło o dzieci i młodzież z terenów wiejskich. W opracowaniach przygotowanych przez Departament Strategii Ministerstwa Edukacji Narodowej z 1998 roku możemy znaleźć informację o tym, że na terenach wiejskich aż trzykrotnie mniej uczniów zdawało egzamin maturalny i pięciokrotnie mniej kończyło studia wyższe. Celem tamtych zmian było wydłużenie o rok edukacji ogólnokształcącej poprzez utworzenie w każdej gminie lepiej wyposażonych niż podstawówki gimnazjów. Ich twórcy wierzyli, że dzięki dostępowi do lepszej edukacji ogólnej w dłuższym okresie część uczniów, którzy normalnie wybraliby kształcenie zawodowe zaraz po ośmioletniej podstawówce, wybierze dalsze kształcenie ogólne w szkołach średnich.

Trudno w pełni zweryfikować te założenia, ale z pewnością wprowadzenie gimnazjów i ich rejonizacja miały wpływ na zrównanie poziomu nauczania i szansę na dłuższą naukę na wyższym poziomie dla dzieci z mniejszych miejscowości i wsi. Gimnazja funkcjonowały zaledwie dziewiętnaście lat, podczas gdy przejście wszystkich etapów edukacji przez ucznia trwa dwanaście. W tym czasie zmieniło się nastawienie rodziców do tego typu szkół. Wyniki badań pokazują również, że obawy największych przeciwników gimnazjów, dotyczących oddzielenia dzieci w okresie dojrzewania od innych grup wiekowych i wpływu tego działania na postawy przemocowe, nie są do końca zasadne. Dziś okres dojrzewania nieco się przesunął i w wielu wypadkach przypada na czas trwania podstawówki. Z drugiej strony trzy lata to zdecydowanie zbyt krótko, aby nauczyciel miał szanse poznać swoich uczniów i dostosować do nich program. Częsta zmiana środowiska bywa niekorzystna dla najmłodszych. Z tym jednak można było poradzić sobie w łagodniejszy sposób, np. poprzez tworzenie zespołów szkół gimnazjalno-licealnych. To jednak mniej spektakularna zmiana niż całkowita likwidacja gimnazjów.

Rewolucja edukacyjna PiS-u

Reforma szkół zawodowych i przemiana ich w szkoły branżowe miały stworzyć realną alternatywę dla liceów, w których, jak diagnozowali eksperci tworzący reformę, poziom z roku na roku spadał z powodu masowej rekrutacji. Dodatkowo słusznie zdiagnozowano, że na rynku pracy potrzeba wykwalifikowanych pracowników z konkretnym fachem, których wykształcić miały szkoły branżowe. Przez ponad dwa lata resort pracował nad przygotowaniem nowej strategii funkcjonowania szkolnictwa zawodowego. Pomysłem, który ostatecznie wcielono w życie, są szkoły branżowe I i II stopnia.

W nowym typie szkół realizowane jest kształcenie w ramach jednej kwalifikacji. Po zakończeniu I stopnia i zdaniu egzaminu uczeń otrzymuje dyplom potwierdzający kwalifikacje zawodowe. Największą zmianą jest fakt, że absolwent II stopnia szkoły branżowej może przystąpić do egzaminu maturalnego, a po uzyskaniu świadectwa dojrzałości rekrutować się na studia wyższe. Wcześniej uczeń zasadniczej szkoły zawodowej, chcący podejść do egzaminu dojrzałości, musiał ukończyć liceum uzupełniające lub technikum.

Cała operacja wymagała przygotowania oddzielnej podstawy programowej dla szkół branżowych obu stopni, uzupełnionej o zagadnienia, które wcześniej nie pojawiały się nawet na podstawowym poziomie w ramach kształcenia zawodowego. Stworzenie szkół branżowych było wielką operacją logistyczną, ponieważ obejmowało przemianowanie wszystkich zasadniczych szkół zawodowych i otwarcie ponad 200 nowych placówek.

Uczniowie i rodzice nie zdecydowali się na kota w worku

Konsekwencją reformy mają być bardziej elitarne licea, które odwrócą trend rezygnacji ze ścieżki kształcenia zawodowego i zatrzymają inflację poziomu kształcenia w ramach studiów wyższych, które wybierała ogromna część absolwentów liceów ogólnokształcących.

Nie przewidziano jednego – uczniowie i rodzice, od lat przyzwyczajeni do dostępu do edukacji ogólnej, nie byli zbytnio zainteresowani rekrutacją do szkół branżowych. W praktyce uczniowie szkół zawodowych pozostali w tej samej placówce, a uczeń drugiej klasy szkoły zawodowej stał się uczniem równoległej klasy w szkole branżowej.

W wielu wypadkach kadra nauczycielska, ucząca wcześniej na poziomie zawodowym, pozostała niezmieniona. Nie ma więc powodu, aby dziwić się uczniom, którzy mają obawy przed rekrutacją do szkół branżowych. Kto w końcu chciałby zaryzykować i rekrutować się do szkoły nowego typu, o której niewiele wiadomo?

Rekrutacyjna kalkulacja

Przy jednoznacznie negatywnej ocenie sposobu przeprowadzenia reformy edukacji przez minister Zalewską trzeba przyznać, że zarzuty opozycji o złym przygotowaniu rekrutacji do szkół średnich były nietrafione. Miasta w zdecydowanej większości zdały egzamin, a zarzuty o braku miejsc były nieprawdziwe. Przygotowano aż 830 tysięcy miejsc w szkołach średnich, a w rekrutacji wzięło udział jedynie 725 tysięcy uczniów. To całkiem dobrze zorganizowana rekrutacja, ale nieprawdziwa narracja wzbudziła w uczniach nadzieję, że każdy z nich znajdzie miejsce w wymarzonym liceum. Tymczasem tysiące miejsc w szkołach branżowych pozostanie nieobsadzonych.

***

Nie ma co się dziwić, że konsekwencje reformy minister Zalewskiej są trudne do zaakceptowania przez konkretne jednostki – uczniów, którzy budowli swoje plany na podstawie doświadczeń starszych roczników. Problem pojawia się, gdy autorzy reformy nie są w stanie wziąć odpowiedzialności za rewolucję, jaką sami chcieli wywołać. Doskonale obrazuje to grafika zamieszczona na głównej stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej, z informacją o wolnych miejscach w szkołach średnich, które pozostały po pierwszym etapie rekrutacji. Wyszczególnione są jedynie te, które dotyczą liceów ogólnokształcących. O szkołach branżowych informacji brak.

Działanie sfinansowane ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o zachowanie informacji o finansowaniu artykułu oraz podanie linku do naszej strony.