Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Mazur: PiS wygrało, bo najlepiej uosabia obowiązującą dziś społeczną normalność

przeczytanie zajmie 4 min

„Wielu wyborców rzeczywiście ceni PiS za to, że dotrzymuje słowa. Sympatycy nie stawiają pytań o to, czy transfery socjalne można było zorganizować w lepszy sposób i czy nie jest za wcześnie na konsumowanie owoców sukcesu, bo ciągle stoi przed nami wiele wyzwań. Efekty tej polityki są bezpośrednio odczuwalne. Ludzie dostają świadczenie do ręki i wiedzą, komu to zawdzięczają. Stąd taka popularność PiS na tle opozycji, która właściwie nie wiadomo jaki ma stosunek do transferów socjalnych. Jednego dnia krytykuje te świadczenia, by już następnego przystąpić do licytacji z rządzącymi” – mówił w rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną dr Krzysztof Mazur.

„Film Sekielskich bezsprzecznie wywołał wstrząs społeczny i na kilka dobrych dni zdominował kampanię wyborczą. I co się ostatecznie okazało? Że choć emocje społeczne były po stronie ofiar i wielu ludzi krytycznie oceniło postawę kleru, to jednak poparli obóz odwołujący się do nauczania Kościoła. Wygląda na to, że jako społeczeństwo możemy krytycznie oceniać działanie instytucji czy księży, a nawet coraz rzadziej chodzić na msze, ale ciągle uznajemy Kościół za naturalny element życia publicznego. Dlatego w kontekście wyniku wyborczego jednym z czynników mógł być zorganizowany już w czasie ciszy wyborczej Marsz Równości w Gdańsku” – argumentuje dr Mazur.

„Na pierwszy rzut oka to wydarzenie było rzeczywiście epizodyczne. Spójrzmy jednak na jego zasięgi w sieci –informacje na temat marszu przyciągnęły uwagę blisko 8 mln osób, i to w kluczowym dniu wyborów. Do tego sprawę konsekwentnie nagłaśniały media publiczne, z właściwą sobie jednoznacznością. Profanacja, która miała miejsce w trakcie marszu, wywołała negatywne emocje. Nawet Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska, choć objęła marsz patronatem, ostatecznie odcięła się od organizatorów. Być może w niedalekiej przyszłości progresywna lewica będzie w stanie wygrać w Polsce wybory, ale na razie w tej wojnie kulturowej to środowiska bezpardonowo atakujące Kościół uchodzą za radykałów. PiS wygrał te wybory, bo umiał zagospodarować emocje środka, najlepiej wyrażał coś, co można uznać za obowiązującą dziś społeczną normalność. I to jest chyba równie wielki sukces tej partii, co wynik wyborczy. PiS przestał być formacją radykalną, a stał się partią centrum” – wyjaśnia były prezes KJ.

„Pamiętam wystąpienie Tuska w Sejmie, gdy jako premier po kolejnym Marszu Niepodległości mówił, że jego formacja reprezentuje normalność, a PiS to nacjonaliści, którzy chcą podpalić Polskę. W ten sposób wygrywał bitwę o centrum, a prawicę spychał na pozycje radykalne. Ale dziś kontekst jest zupełnie inny. Obrońcą status quo jest obóz rządzący, bo to Kaczyński umieścił sztandar własnej partii w miejscu zarezerwowanym dla politycznego centrum. Tusk w ten sposób jest spychany na pozycje radykalne, bo tylko wyostrzając przekaz, jest w stanie wyraźnie odróżnić się od PiS. Role zatem się odwróciły. Kiedyś Tusk wyznaczał normalność, a radykałami byli nacjonaliści. Dziś normalność wyznacza Kaczyński, a radykałami są ideolodzy LGBT. Tylko w ten sposób umiem wyjaśnić blisko 50-procentowy wynik PiS w najbardziej niewygodnych dla siebie wyborach” – zauważa Krzysztof Mazur.

„Aktualna hierarchia w obozie PiS jest tematem plotek, domysłów i spekulacji. Faktem jest, że jakiś czas temu premier publicznie stwierdził, że w Polsce nie ma mediów narodowych. Opozycja uznała te słowa jako wyraz szczególnej obłudy i cynizmu. Tymczasem dzisiaj widać, że tamte słowa można było odczytać jako kolejny przejaw toczącego się w tym obozie konfliktu o wpływy w mediach publicznych. Szef rządu ma pewnie poczucie, że jego przekaz w TVP jest niewystarczająco promowany albo promowany warunkowo. Gdy podczas powodzi szef rządu przez kilka dni stał na wałach, media publiczne tego nie pokazały. Andrzej Stankiewicz, publicysta Onetu, stawia tę sprawę w ostatnim tekście bardzo ostro: Jacek Kurski próbuje zatopić Mateusza Morawieckiego. Według jego informacji Kurski wprowadził nieoficjalną zasadę, że premier nie może być pokazywany w Wiadomościach dłużej niż 9 sekund. Wygląda więc na to, że opowieść o pełnym przekazaniu władzy Morawieckiemu w kadencji 2019–2023 można włożyć między bajki” – wskazuje dr Mazur.

„Zmiana na stanowisku premiera i zastąpienie Szydło przez Morawieckiego nie została dobrze przyjęta na poziomie aparatu partyjnego. Nikt nie umiał tej zmiany wytłumaczyć też wyborcom. Tymczasem wynik pokazał, że jej pozycja na wsi i w małych miasteczkach jest hegemoniczna. Pojechałem nawet po wyborach w kierunku Sandomierza, żeby porozmawiać z ludźmi, którzy na swoich płotach zamontowali banery z Szydło. Opowiadali, że sami zgłaszali się do partii z prośbą o możliwość powieszenia plakatów. Podobna sytuacja miała miejsce podczas kampanii Andrzeja Dudy, ale na dużo mniejszą skalę. W tych miejscowościach Szydło jest ceniona za konsekwencję i skuteczność w kontekście 500+. Podkreślano również jej wizerunek polityka takiego jak my” – mówi Krzysztof Mazur.

„Na pewno ostatnia kampania pokazała, że internet to wciąż za mało, by wygrać. Konfederacja miała w sieci najlepsze zasięgi, a mimo to nie przekroczyła progu. Poza obecnością w mediach bardzo ważna jest również intensywna kampania w terenie. Beata Szydło czy Patryk Jaki, choć mają ogólnopolską rozpoznawalność, byli aktywni na prowincji. Organizowali wiele spotkań, czasem w bardzo małych miejscowościach. Rozdawali swoje materiały na targowiskach czy bazarach. Liczba uściśniętych dłoni i zrobionych z sympatykami wspólnych zdjęć przełożyła się na wynik wyborczy” – wyjaśnia sukces PiSu na prowincjach dr Mazur.

„Gdy prawica była w opozycji, organizowano wiele wydarzeń, podczas których eksperci sympatyzujący z PiS dyskutowali w towarzystwie polityków tej partii o wyzwaniach stojących przed krajem. Czyniono tak np. podczas spotkań w ramach Kongresu Polska Wielki Projekt. Jednak odkąd rządzi PiS, nie ma już takiej platformy wymiany myśli, kolejne kongresy mają charakter wizerunkowy. Cały czas jesteśmy na politycznej wojnie, a w takich warunkach się nie dyskutuje, tylko walczy. Dlatego tak bardzo brakuje przestrzeni do rozmowy o alternatywnych wizjach rozwoju, nowe pomysły nie mogą się przebić. Wzmacnia to tylko rolę nieformalnych konsultacji w gabinecie prezesa. Taki model podejmowania decyzji generuje jednak permanentny kryzys zaufania między kluczowymi graczami, bo nigdy nie wiadomo, czyje akcje idą w górę, a kto popadł w niełaskę. Jak byśmy dzisiaj zadali pytanie, kto i w jakim gronie podjął decyzję o piątce Kaczyńskiego, trudno to ustalić. Na pewno nie wiedziała o tym była już minister finansów” – przypomina.

„W 2005 roku PiS był inny. Partia miała liderów, którzy byli niezależni od Jarosława Kaczyńskiego. Marek Jurek, Ludwik Dorn czy Lech Kaczyński mogli usiąść do stołu i wspólnie z prezesem kłócić się o linię polityczną ugrupowania. PiS z Lechem Kaczyńskim był zupełnie inny niż PiS jest dziś. On w tym układzie był osobą, która miała bogate instytucjonalne doświadczenie: był wiceszefem związku zawodowego, profesorem, prezesem NIK, prezydentem Warszawy, a potem prezydentem Polski. Znał państwo od podszewki. Jarosław Kaczyński przez całe życie zajmował się prawie wyłącznie praktyczną polityką, tylko rok pracował w administracji, gdy był premierem. Dlatego politycy PiS tak uważnie wsłuchują się w opinie płynące z gabinetu Kaczyńskiego, a nie szukają nowych pomysłów w otoczeniu obywatelskim czy eksperckim. PiS jest scentralizowaną partią, która nie czerpie pomysłów z dołu, tylko wsłuchuje się w głos lidera posiadającego po ostatnim zwycięstwie władzę hegemoniczną” – podsumowuje były prezes KJ.