Nowa Komisja Europejska, stare problemy? Ostatnia rozgrywka o Nord Stream 2
W skrócie
Kluczowa dla Polski rozgrywka geopolityczna o Nord Stream 2, gazociąg bezpośrednio łączący Rosję z Niemcami i odciskający strategiczne piętno na Europie Środkowo-Wschodniej, wchodzi w ostatnią fazę. Z tej perspektywy niezmiernie istotny jest skład osobowy nowej Komisji Europejskiej oraz kompetencje komisarza z Polski.
Pod koniec maja weszły w życie przepisy prawa Unii Europejskiej (UE) regulujące gazociągi importujące gaz do Wspólnoty. Dotychczasowa batalia o Nord Stream 2 przenosi się tym samym na poziom wdrażania prawa, często o wiele mniej dostrzegany i przez to niedoceniany. Zgodnie z nowymi regulacjami, Komisja Europejska wydaje ostateczną zgodę co do zasad działania gazociągów takich jak Nord Stream 2. Z tego względu nadzór nowo obsadzonej Komisji nad odpowiednim stosowaniem przepisów przez Niemcy będzie kluczowy.
Rozpoczynająca się ostatnia faza rozgrywki o Nord Stream 2 w ramach UE będzie jak dotychczas niezwykle twarda. Spór o prawo i jego interpretacje będzie podszyty interesami poszczególnych graczy. Nie można wykluczyć, że Stany Zjednoczone wejdą zdecydowanie do gry poprzez wprowadzenie sankcji wobec firm zaangażowanych w gazociąg. Niemniej, groźba użycia takiego instrumentu przez Waszyngton widnieje na horyzoncie już od 2 lat.
Stawką w obecnej fazie jest czas. Jego upływ zwiększa koszty uruchomienia gazociągu, zarówno polityczne jak i ekonomiczne. Im później to się odbędzie, tym rachunek będzie wyższy dla jego zwolenników.
Już w tym momencie Nord Stream 2 jest opóźniony o co najmniej kilka miesięcy, co oznacza sporą porażkę Rosji. W konsekwencji opóźnienia Moskwa nie będzie mogła zrealizować swojego celu, aby wraz z wygasającą umową o tranzyt gazu przez Ukrainę przenieść 1 stycznia 2020 roku przesył gazu znad Dniepru do Bałtyku, i tym samym odciąć Ukrainę w sposób bezbolesny dla Unii Europejskiej. O ile w ogóle było to możliwe, całkowite zablokowanie budowy Nord Stream 2 rozstrzygnęło się negatywnie w latach 2016-2017.
Walka o „(P)ole position”
Tak się złożyło, że nowe rozdanie w Brukseli zbiega się w czasie z ostatnią fazą sporu o Nord Stream 2. Nowe wybory europejskie oznaczają rozpoczęcie nowego cyklu instytucjonalnego w Unii Europejskiej. Już niebawem Parlament Europejski oraz Komisja Europejska zaczną działać w nowym składzie. Wkrótce nastąpi też zmiana na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej. Przez kolejne tygodnie będziemy słyszeli wiadomości o obsadzie kluczowych stanowisk w UE oraz o przegrupowywaniu się różnych rodzin politycznych w Parlamencie Europejskim. Te sprawy słusznie będą ogniskowały uwagę, ponieważ znacząco ustawią grę interesów w UE na kolejne 5 lat.
Rozgrywka o stanowiska jest jak walka o „pole position” w wyścigach Formuły 1. Stawką przedbiegów jest pozycja wyjściowa dla późniejszych właściwych zmagań. Niezmiernie istotne jest kto zostanie nominowany jako polski komisarz i jaki otrzyma obszar działań (tekę/portfolio).
Kompetencje oraz doświadczenie polityczne polskiego komisarza, niezależnie od przydzielonego obszaru działania, mogą odegrać bardzo ważną rolę. Nie jest bowiem tak, że np. o kwestiach energetycznych decyduje jedynie komisarz ds. energii. Po pierwsze, inni komisarze mogą mieć nieformalny wpływ. Po drugie, wiele decyzji jest ostatecznie rozstrzyganych poprzez głosowanie na zgromadzeniu komisarzy (College of Commissioners). Działając w ramach prawa (lub na jego granicy – często są to kwestie interpretacji), komisarze podejmują decyzje polityczne. Jakie one będą w dużym stopniu zależy od składu osobowego Komisji.
Komisarze są politykami, którzy choć są zobowiązani zachować neutralność, to jednocześnie reprezentują różne wrażliwości. Im ważniejszy obszar działań komisarza, tym większy wpływ, bo możliwości (instrumentarium) odpowiednio szersze. Przykładowo, teki komisarza ds. konkurencji lub ds. rynku wewnętrznego uznaje się za najbardziej wpływowe. Niemniej, bardzo istotna jest kompetencja merytoryczna komisarza oraz umiejętność poruszania się po strukturze unijnej i uruchamiania różnych zasobów politycznych. Można mieć dobre instrumenty i grać na nich słabo, można grać dobrze mając słabe instrumenty.
Dotychczasowa rozgrywka o Nord Stream 2
Nord Stream 2 jest przykładem kunsztownej orkiestracji interesów. Właścicielem jest Gazprom, bardzo zamożna spółka państwowa, wspierana zasobami politycznymi Rosji. Jej działania lobbingowe i komunikacyjne są bardzo skuteczne. W projekt gazociągu bezpośrednio zaangażowane są też bardzo wpływowe spółki z najważniejszych państw członkowskich: Niemiec, Francji, Austrii, Holandii i Wielkiej Brytanii (ta ostatnia nie jest jednak zwolennikiem gazociągu). W szczególności Niemcy i Austria udzielają mocnego politycznego wsparcia projektowi.
Taka agregacja interesów przekłada się na sposób działania instytucji UE. Wpływy zwolenników Nord Stream 2 ujawniają się zarówno na poziomie międzyrządowym (w Radzie Europejskiej i Radzie UE), jak i wspólnotowym (w Komisji Europejskiej; Parlament Europejski pozostał dość odporny).
W przypadku Rady Europejskiej (gromadzącej premierów i głowy państw) formowanie konsensusu jest pod bardzo silnym wpływem najsilniejszych Niemiec i Francji. Podobnie jest w Radzie UE (gromadzącej ministrów), gdzie rozstrzyga głosowanie systemem tzw. podwójnej większości. Od czasu Traktatu Lizbońskiego tak jest formalnie zapisana siła państwa w ramach procesu legislacyjnego. Państwa zaangażowane w Nord Stream 2 mają taką pozycję instytucjonalną, że stosunkowo niewiele brakuje im głosów, aby zablokować niekorzystne dla nich rozwiązania.
Wreszcie, Komisja Europejska. Tutaj wpływ nie jest ani bezpośredni, ani formalny, co sprawia, że jest trudno dostrzegalny. Nie wchodząc w politologiczne rozważania o formowaniu grup interesów i lobbingu, można się ograniczyć do stwierdzenia, że ważną rolę odgrywa obsada stanowisk kierowniczych. O ile dość czasochłonne byłoby wyliczenie ilości stanowisk związanych z krajami wspierającymi Nord Stream 2 (byłaby to jednak pokaźna liczba!), to w przypadku Polski jest to bardzo proste. Na ok 100 kierowniczych stanowisk… jedynie 3 należą do jej obywateli.
Od początku sporu o Nord Stream 2 było jasne, że jego losy zdecydują się w Berlinie i Brukseli. Po pewnym czasie okazało się, że Waszyngton mocno zaangażował się w sprzeciw wobec projektu niemiecko-rosyjskiego i tym samym stał się trzecim decydującym czynnikiem. Na każdym z tych trzech kierunków, jedynie Unia Europejska była przestrzenią, gdzie Polska mogła odegrać bezpośrednią rolę. Decyzje zarówno w Berlinie, jak i Waszyngtonie, tylko w niewielkim stopniu mogły zależeć od postępowania Polski.
Berlin – ciszej jedziesz, dalej zajedziesz
Postawa rządu Niemiec w sprawie Nord Stream 2 nie jest przypadkowa. Unikanie sedna problemu przez kanclerz Angelę Merkel poprzez nazywanie go „projektem biznesowym” lub jej długie milczenie nie powinny nikogo zwieść. Błędem byłoby uznanie, że wspólne strategiczne przedsięwzięcia niemiecko-rosyjskie to jedynie efekt wpływu socjaldemokratów. Jeszcze mniej przekonywujące byłoby tłumaczenie to wpływami jednej osoby – dawnego kanclerza Gerharda Schrödera, który od ponad dekady pracuje dla rosyjskiego sektora energetycznego i intensywnie lobbuje w Niemczech na rzecz swoich pracodawców.
Silne wsparcie dla Nord Stream 2 jest wynikiem takiego zdefiniowania niemieckiego interesu zarówno poprzez rząd jak i większość elity gospodarczo-politycznej. Jest bardzo zastanawiające, dlaczego Polska jest postrzegana w percepcji tych kręgów tak niewspółmiernie w stosunku do swojej pozycji. Przykładowo, Warszawa jest ponad dwa razy ważniejszym partnerem gospodarczym dla Berlina niż Moskwa (biorąc pod uwagę wartość wymiany handlowej), nie wspominając nawet o wspólnym członkostwie w UE i NATO.
To, że Berlin określa tak czy inaczej swój interes nie jest niczym nadzwyczajnym. Kluczowe jednak, że w tym konkretnym przypadku jest to działanie uderzające w Unię Europejską i NATO. Niemcy ignorują wspólnie ustalone cele polityki energetycznej Unii, naginają prawo europejskie do swoich potrzeb, podważają jedność wspólnoty europejskiej oraz ignorują bezpieczeństwo swoich sojuszników.
Takie działanie powinno być zawsze nazywane po imieniu w UE i w stolicach państw członkowskich (nie tylko w Warszawie!) – jako antyeuropejskie. Choć wydaje się, że to są jedynie słowa, warto wziąć pod uwagę jak ważnym czynnikiem powojennej niemieckiej tożsamości jest europejskość. W przypadku polityki Niemiec kluczem mogła być zmiana nastawienia opinii publicznej. Jedynie jej krytyczna postawa wobec Nord Stream 2 i wobec bliskiej współpracy niemiecko-rosyjskiej mogła wpłynąć na rząd RFN, podążający za preferencjami kręgów gospodarczych i części elity politycznej.
Warto jednak pamiętać, że mimo wywołania przez Rosję wojny z Ukrainą i zajęcia Krymu, 69 % Niemców oczekuje większej współpracy z Rosją. Choć pojawiło się wiele głosów krytycznych, w szczególności wśród Zielonych i części CDU, to w dużym stopniu zabrakło szerszej debaty publicznej nad Nord Stream 2. Bez wątpienia, taki stan rzeczy służył tym, którzy popierali projekt gazociągu.
Symptomatyczna dla braku otwartości debaty była reakcja niemieckiego MSZ na rzetelną publikację analityczną, w której zamieszkały w Berlinie autor zderzał fakty o Nord Stream 2 z narracją rządu Angeli Merkel, wykazując zarówno manipulacje rządu jak i negatywne konsekwencje gazociągu. W odpowiedzi, bardzo wysoko postawiony urzędnik – dyrektor departamentu ekonomicznego Miguel Berger – używając oficjalnego twitterowego profilu niemieckiego MSZ potępił publikację, domagając się przeprosin. Pikanterii w tym incydencie dodają dwa fakty. Po pierwsze, autor konstruktywnej krytyki jest Austriakiem, a nie Niemcem, co sporo mówi o niemieckich kręgach analitycznych. Po drugie, think tank ECFR, w którym autor pracuje, od razu po krytycznej reakcji MSZ uznał jedynie za stosowane stwierdzić, że publikacja stanowi tylko indywidualną opinię eksperta i nie można jej wiązać z instytucją go zatrudniającą. Ta drobna sytuacja dobrze pokazuje ograniczenia niemieckiej debaty publicznej nad Nord Stream 2.
Bruksela – szklanka do połowy pusta i do połowy pełna
Instytucje unijne były główną areną, gdzie Polska miała bezpośredni wpływ na kształtowanie polityki wobec Nord Stream 2. Co więcej, jej interes był zbieżny z obiektywnym interesem instytucji wspólnotowych. Gazociąg stanowi bowiem zagrożenie dla Unii zarówno w zakresie politycznym jak i bezpieczeństwa.
Wzmacnia bowiem siłę oddziaływania Rosji na UE, a to przecież Moskwa wspiera działania dezintegracyjne we Wspólnocie (np. partie eurosceptyczne, wojna informacyjna), wprowadza niezgodę pośród państw członkowskich oraz osłabia więź transatlantycką, prowadzi bezpośrednio lub pośrednio działania wojenne w jej najbliższym sąsiedztwie (Ukraina, Bliski Wschód) oraz stosuje „presję gazową” wobec krajów członkowskich z Europy Środkowo-Wschodniej.
Biorąc te kwestie pod uwagę Nord Stream 2 powinien był znaleźć się jako zasadniczy punkt obrad premierów i prezydentów zgromadzonych w Radzie Europejskiej, czyli najwyższego poziomu politycznego w UE. Tak się nie stało, pomimo nacisków Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz części Skandynawii. Ani sama debata na najwyższym szczeblu, ani ewentualna interwencja polityczna z pewnością nie byłaby w interesie kluczowych państw wspierających gazociąg, tj. Niemiec, Francji, Austrii oraz Holandii. Warto pamiętać, że choć przewodniczący Rady Europejskiej nie ma twardych kompetencji w tym zakresie, to jego urząd pozwala na wzmocnienie nacisku medialnego oraz na agenda setting (wyznaczanie dyskutowanych spraw).
Nord Stream 2 zagraża bezpieczeństwu, konkurencyjności i spójności unijnego rynku energetycznego, tym samym podważając politykę energetyczną Unii Europejskiej. Na poziomie rynkowym najważniejsze jest prawo i jego stosowanie. Nie można mieć jednak złudzeń – interpretacja prawa również jest grą interesów tyle, że ograniczoną jego literą. W rezultacie jest mniej podatna (ale nie w ogóle!) na power politcs. W ramach sporu regulacyjnego Parlament Europejski i, do pewnego stopnia, Komisja Europejska były po stronie przeciwników Nord Stream 2.
Komisja miała do odegrania kluczową rolę. Była jednak podzielona, jeśli chodzi o interpretację podstawowego instrumentu prawnego – dyrekywy gazowej z 2009 roku. Z jednej strony sporu była Dyrekcja Generalna ds. energii (DG ENER wraz z odpowiedzialnymi komisarzami, M. Šefčovič, M. Cañete), która (słusznie) uznawała, że Nord Stream 2 powinien być objęty regulacjami istniejącej dyrektywy. Z drugiej strony były bardzo wpływowe Służby Prawne Komisji Europejskiej – podległe bezpośrednio prezydentowi Komisji Europejskiej, choć teoretycznie autonomiczne – uznające, że nie ma podstaw prawnych, aby uznać, że dyrektywa może dotyczyć Nord Stream 2.
Znając dość jednostronną i nieprzekonywującą analizę Służb Prawnych Komisji, można się zastanawiać, czy była ona wynikiem jedynie obiektywnej analizy prawa. Może w tym zakresie odegrał jakąś rolę ówczesny szef gabinetu prezydenta Komisji, bardzo dobry prawnik zresztą, bawarczyk Martin Selmayr?
W Brukseli dorobił się przydomka „potwora z Berlaymont”, a opisy jego działań pozwalają sądzić, że jest skrzyżowaniem Grigorija Rasputina i Harvey Spectra. Jego pozycja i – co bardzo ważne – podejście do prawa wymownie ilustrują okoliczności jego późniejszego awansu z pozycji prawej ręki prezydenta Komisji na stanowisko Sekretarza Generalnego Komisji, czyli najpotężniejszego urzędnika Komisji. Nieformalny wpływ i sposób sprawowania władzy zamienił na formalnie najważniejsze stanowisko urzędnicze, któremu podlega cała machina pond 30 tyś pracowników Komisji.
Jak to się stało? Poprzez złamanie przepisów prawa. I to w samym sercu Komisji Europejskiej. Raport Europejskiego Ombudsmana (Europejskiego Rzecznika Praw Obywatelskich) bardzo wyraźnie to stwierdza. W trakcie nagłego zebrania komisarzy Selmayr został zaproponowany na wakujące stanowisko Zastępcy Sekretarza Generalnego Komisji. Po zatwierdzeniu wyboru prezydent Juncker ogłosił następnie, że dotychczasowy Sekretarz Generalny rezygnuje ze swojego stanowiska. Jednocześnie zaproponował na nowy wakat Zastępcę Sekretarza Generalnego, czyli od kilku minut właśnie Selmayra. Wobec całkowitego zdezorientowania i oniemienia komisarzy, kandydatura została przyjęta bez sprzeciwu. Kilka minut później zostało to ogłoszone na specjalnie wcześniej zwołanej konferencji prasowej. Warto dodać, że gdyby Selmayr nie został powołany najpierw na stanowisko zastępcy, to nie spełniałby formalnych kryteriów, aby ubiegać się o funkcję Sekretarza Generalnego. Ani oburzenie w prasie (głównie francuskiej i angielskiej), ani raport Ombudsmana, ani zastrzeżenia Parlamentu Europejskiego nie zmieniły nic – Selmayr nadal sprawuje funkcję Sekretarza Generalnego. Ta historia pokazuje nie tylko działanie na zasadzie faktów dokonanych i instrumentalizację prawa, ale swego rodzaju mistrzostwo i bezczelność w bezwzględnym postępowaniu.
Wpływ Selmayra to tylko hipoteza. Bezsprzeczne jest jednak, że spór o interpretację prawa w kontekście Nord Stream 2 toczył się w Komisji przez kilka miesięcy. Po takim czasie wewnętrznego paraliżu stało się jasne, że Komisja nie użyje wszystkich dostępnych instrumentów prawnych, aby wymusić na promotorach gazociągu jego zgodność z obowiązującym prawem i ustalonymi celami polityki energetycznej. W zamian uznano kompromisowo, że konieczna jest nowelizacja dyrektywy gazowej, wniesiona następnie bardzo szybko przez Komisję.
Tym samym spór przeniósł się do Rady UE (gromadzącej ministrów) i rozpoczęło się kolejne przeciąganie liny pomiędzy państwami członkowskimi. Najpierw prezydencja bułgarska działała niespiesznie, a Niemcy skutecznie przeciągały uzgodnienia, a następnie kolejna prezydencja austriacka w zasadzie zablokowała prace. Warto dodać, że na tym etapie kluczowa była opinia Służ Prawnych, tyle że tym razem Rady, przygotowana na wniosek zgłoszony przez Niemcy. Tymczasem Gazprom rozpoczynał już budowę, choć nie miał jeszcze wszystkich pozwoleń i nie mógł być pewien całej trasy przebiegu gazociągu.
Gdy prezydencję objęła Rumunia – po roku faktycznej blokady w Radzie – prace skonkludowano w miesiąc. W obliczu wyścigu z czasem, wyciągnięcie projektu nowelizacji z zamrażarki było bez wątpienia dużym osiągnięciem przeciwników Nord Stream 2, w tym polskiego rządu.
O ostatecznym kształcie przepisów rozstrzygnęło głosowanie w Radzie UE na podstawie systemu podwójnej większości. Do tej pory Francja publicznie nie zabierała głosu w sprawie nowelizacji dyrektywy i oficjalnie nie popierała Nord Stream 2. Gdy ważyły się losy nowych przepisów, Paryż dokonał zwrotu zgodnie z najlepszymi tradycjami Talleyranda, francuskiego mistrza dyplomacji sprzed wieków. Francja zasugerowała gotowość przyjęcia nowych przepisów. Choć mogło się wtedy wydawać, że Paryż dokonuje niespodziewanego zwrotu (a znalazłoby się ku temu szereg powodów) i opuszcza obóz Nord Stream 2, to jednak najprawdopodobniej podbił jedynie cenę za swoje formalne poparcie.
Rezultatem wyciągnięcia nowych propozycji z legislacyjnej zamrażarki było niespodziewane postawienie Niemiec w trudnej sytuacji. Zakończyło się to jednak „kompromisowym” porozumieniem… francusko-niemieckim, czyli stron, które od samego początku wspierały powstanie gazociągu. Przepisy zostały następnie w niektórych ważnych punktach poprawione pod naciskiem komisji ds. energii Parlamentu Europejskiego, której przewodził J. Buzek i w której również pracował Z. Krasnodębski.
W ten sposób przyjęto przepisy, które bez cienia wątpliwości będą musiały być zastosowane wobec Nord Stream 2. Jest to duży sukces. Choć z opóźnieniem ponad 2-letnim, w wielkich bólach i w sposób daleki od ideału, Unia Europejska zadziałała. Niemniej, przepisy zostały na tyle osłabione, że nie można wykluczyć działań, które choć mogą być z nimi sprzeczne, to zostaną zaakceptowane.
Waszyngton – rewolwer ciągle w kieszeni
Stany Zjednoczone odgrywają ważną rolę w sporze wokół Nord Stream 2 i mogłyby jednostronnie przesądzić o jego losie. Gotowość włączenia się jako game changer sygnalizują już jednak od… 2 lat. Wprawdzie nie można wykluczyć zdecydowanego ruchu USA w najbliższych miesiącach, ale skutkowałoby to raczej opóźnieniem projektu i podniesieniem jego kosztów niż zatrzymaniem budowy.
Nie wchodząc w szczegóły amerykańskiej polityki zagranicznej oraz kwestie istniejących i przygotowywanych instrumentów sankcyjnych należy pamiętać, że dla Stanów Zjednoczonych Nord Stream 2 jest elementem o wiele szerszej gry i sprzeciw wobec niego nie jest celem samym w sobie. Niemniej, bez wątpienia istnieje duża zbieżność między interesami Europy Środkowo-Wschodniej próbującej zdywersyfikować dostawy gazu, a ekspansją amerykańskiego gazu skroplonego (LNG) na rynki zagraniczne oraz – patrząc szerzej – strategicznymi interesami bezpieczeństwa USA wobec Rosji w tym regionie.
Fakt, że Stany Zjednoczone nie zdecydowały się użyć (jeszcze) rewolweru z sankcjami, nie oznacza, że ograniczyły się jedynie do wielokrotnego przypominania, że mogą to zrobić. Ze sporą dozą prawdopodobieństwa można pokusić się na postawienie tezy, że amerykański softpower znacząco oddziaływał w różnych stolicach europejskich i był bardzo ważnym wsparciem dla przeciwników Nord Stream 2.
W tym kontekście koniecznie należy odnotować stanowisko Danii. Dotychczasowe postępowanie Kopenhagi, polegające na przeciąganiu wydania zgody na trasę gazociągu, doprowadziło bezsprzecznie już do wielomiesięcznego opóźnienia projektu. Polski rząd bardzo aktywnie i skutecznie działa na kierunku duńskim. Najlepszym przykładem jest znakomity ruch rozwiązujący dotychczasowy duńsko-polski spór o część Bałtyku. Czy takie działania wystarczyłyby jednak bez wsparcia Stanów Zjednoczonych? Warto pamiętać, że dla Kopenhagi najważniejszym partnerem gospodarczym jest Berlin, a najważniejszym sojusznikiem w zakresie bezpieczeństwa Waszyngton.
Ostatnia faza gry – jaka rola dla nowej Komisji?
Dotychczasowe postępowanie Komisji z jej rozdarciem wewnętrznym niekoniecznie nastraja optymistycznie co do dalszego losu Nord Stream 2. Tym bardziej, że należy spodziewać się bardzo twardej gry Rosji. Zapowiada się bowiem, że Moskwa będzie chciała zawrzeć szersze porozumienie (mówiąc wprost: brudny deal) obejmujące zarówno Nord Stream 2, jak i tranzyt gazu przez Ukrainę. Bynajmniej nie będzie ono raczej przedstawione w spokojnej atmosferze, a w wykreowanej przez Moskwę sytuacji braku gwarancji przesyłu gazu dotychczasową trasą. „Winter is coming…” będzie aktualne na przełomie 2019/20, a jeszcze bardziej 2020/21.
Nowo obowiązujące przepisy (znowelizowana dyrektywa gazowa) przekazują Komisji Europejskiej ostateczną decyzję rozstrzygania na jakich zasadach ma działać Nord Stream 2. Gdyby odbywało się to w pełnej zgodzie z obowiązującym prawem to, po pierwsze, rachunek za jego uruchomienie byłby o wiele wyższy dla inwestorów i nie działoby się to tak bardzo kosztem unijnego rynku energetycznego, po drugie, jego negatywny strategiczny wpływ na Ukrainę i Europę Środkowo-Wschodnią mógłby być obniżony.
Wdrażanie nowego prawa (a będą to robiły Niemcy pod nadzorem Komisji) może oznaczać wiele pułapek. Nie można wykluczyć, że Niemcy tak zinterpretują nowe przepisy, że choć gazociąg stanowi jedną całość i jako taki podlega prawu, to uznają, że można go podzielić i tylko jedna jego część podlega regulacjom. Dodatkowo, nie można wykluczyć, że Niemcy przyznają wyjątki od stosowania prawa (tzw. wyłączenia), naruszając warunki ich przyznawania. To są tylko niektóre przykłady. Więcej przedstawia odpowiedni fragment analizy „Co dalej z polityką energetyczną UE?” (J. Dudek, P. Szlagowski, Polski Instytut Ekonomiczny, 2019; s. 16-20).
Wobec powyższych wyzwań postępowanie nowo sformowanej Komisji będzie kluczowe. Jako „strażnik traktatów” powinna czuwać nad pełnym stosowaniem prawa unijnego, nie tylko pod względem formalnym, ale również materialnym. Inaczej mówiąc, aby nie miało miejsce obchodzenie prawa. Tym bardziej, że Unia Europejska to wspólnota prawa, Rechtsgemeinschaft, jak to kiedyś ujął Walter Hallstein, pierwszy przewodniczący Komisji Europejskiej. Niemcy lubią o tym wspominać, nie tylko na uniwersytetach, więc można (można?) mieć nadzieję, że również będą się do tego stosowały.
Bruksela to nie boisko do piłki nożnej
Słaba obecność polskiego głosu i polskiej wrażliwości w Brukseli oraz pewne systemowe niedomagania polskiej polityki europejskiej (co wymagałoby odrębnej analizy) są ważnymi wyzwaniami dla Polski już od wielu, wielu lat. Warto też pamiętać, że wraz z Brexitem siła głosu Niemiec i Francji w procesie decyzyjnym zdecydowanie wzrośnie, a Polska straci dobrego sojusznika w ważnych dla niej obszarach. Niemniej, przykład Nord Stream 2 pokazuje, że przy pełnej mobilizacji zasobów oraz szerokiego wewnętrznego konsensusu politycznego wobec sprawy, Polska jest w stanie grać konsekwentnie i odnosić punktowe zwycięstwa.
Może się wydawać na podstawie przypadku Nord Stream 2, że rozgrywki w Brukseli to często jak granie z Niemcami na turnieju piłkarskim. Zawsze na koniec i tak wygrywają. Po pierwsze, jest to jednak piłkarski mit, obalony w poważnych badaniach. Po drugie, Bruksela to jednak nie boisko do piłki nożnej.
Gra o Nord Stream 2 jeszcze się nie zakończyła.
Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!
Artykuł (z wyłączeniem grafik) jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zezwala się na dowolne wykorzystanie artykułu, pod warunkiem zachowania informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Prosimy o podanie linku do naszej strony.
Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.