Nie federalna, nie centralna – tylko Unia subsydiarna!
W skrócie
Jedynym narzędziem realnie redukującym deficyt demokracji w Unii Europejskiej jest wzmocnienie krajowych parlamentów poprzez stosowanie zasady subsydiarności. Ustrojowa zasada wpisana przecież do europejskich traktatów jest notorycznie łamana przez unijnych urzędników. Bez jej stosowania nigdy nie zostanie powstrzymana ekspansja kompetencyjna UE, w tym nadmierne regulacje i rozszerzające interpretacje sądownicze w UE. Powrót do korzeni i równowagi między państwami a ponadnarodowymi instytucjami nie jest bowiem hamulcem dla integracji europejskiej, ale warunkiem jest harmonijnego rozwoju.
Ponadnarodowość – nowa jakość w stosunkach międzynarodowych
Po II wojnie światowej sześć państw Europy Zachodniej postanawia zacieśnić współpracę, powołując w latach 50. Europejską Wspólnotę Węgla i Stali, a następnie Europejską Wspólnotę Energii Atomowej oraz Europejską Wspólnotą Gospodarczą. Intencją tworzenia przez RFN, Francję, Włochy i państwa Beneluksu struktur integracyjnych, będących zalążkiem powołanej formalnie w 1992 r. Unii Europejskiej, była chęć stworzenia nowej jakości międzypaństwowej współpracy. Państwa założycielskie uznały, że aby uniknąć kolejnych wojen w Europie potrzeba stworzenia silniejszych powiązań między nimi. Wychodzono ze słusznego założenia, że nic tak bardzo nie oddali widma konfliktu zbrojnego jak zbudowanie współzależności, która podnosi koszty ewentualnego starcia.
Aby uniknąć fiaska przedwojennej Ligi Narodów, zdecydowano się na powołanie ponadnarodowych instytucji wyposażonych w duży zakres władzy, aby były w stanie skutecznie wymuszać ustalone przez państwa postanowienia.
To, co odróżniało instytucje ponadnarodowe od „klasycznych” instytucji powoływanych przez państwa w ramach organizacji międzynarodowych to cel i zakres władzy. Pomimo, że urzędników do tych instytucji wybierały poszczególne państwa, to od czasu objęcia funkcji mieli oni dbać o interes wspólny, a nie partykularny poszczególnych członków. Aby „odpaństwowić” perspektywę urzędników, instytucje zostały wyposażone w znaczny zakres władzy oraz autonomię. Państwa nie chciały, aby nowe organy działały niczym potwierdzający dokonane ustalenia notariusz czy robot działający wedle raz ustalonego algorytmu.
Ponadnarodowe instytucje, dzięki szerokiej autonomii i zdefiniowaniu jedynie ramowego celu, miały działać niczym sztuczna inteligencja – samorozwijający się mechanizm, który dzięki rosnącej podmiotowości miał pozwolić „twórczo” podejść do rozwiązywania problemów, choć w zdefiniowanych prawnie ramach. Ponadnarodowość obejmowała także nowatorski sposób głosowania. We wszystkich organizacjach międzynarodowych przyjętym sposobem głosowania była jednomyślność, która miała gwarantować, aby żadnemu państwu nie narzucać rozwiązań, na które nie wyraża zgody. Novum Wspólnot Europejskich było przyjęcie jako metody podejmowania niektórych decyzji większości kwalifikowanej, co miało usprawnić i przyspieszyć proces integracji, nawet kosztem uszczuplenia suwerennych praw.
W poszukiwaniu politycznego balansu
Stworzenie ponadnarodowych instytucji nie oznaczało, że państwa członkowskie zrezygnowały z kontroli procesu integracji europejskiej. Dlatego obok instytucji ponadnarodowych, które miały na celu dbanie o forsowanie „europejskiej” perspektywy, powołano klasyczne instytucje międzyrządowe, do których wyznaczono przedstawicieli państw dbających o interesy narodowe i realizujących interesy poprzez klasyczną formułę przetargu w drodze negocjacji.
Obecnie taką rolę spełnia Rada Unii, w ramach której regularnie spotykają się ministrowie w różnych formatach, w zależności od tematyki. Na dalszym etapie integracji europejskiej ukonstytuowano także spotkania na szczycie z udziałem prezydentów i premierów w ramach odbywających się zwyczajowo co kwartał spotkań Rady Europejskiej. W tym formacie podejmuje się decyzje co do strategicznych kierunków rozwoju integracji europejskiej, które następnie są „mielone” przez Komisję, inicjującej dyrektywy i rozporządzenia na podstawie wytycznych RE, które na dalszym etapie są procedowane przez Parlament i RUE.
Zamysłem ojców założycieli integracji europejskiej było utrzymanie hybrydowego modelu zapewniającego równowagę między instytucjami ponadnarodowymi a międzyrządowymi. Miał on pozwolić jednocześnie budować zaufanie i wspólne standardy, a z drugiej zachować poczucie kontroli państw członkowskich, aby respektować oczekiwania wyborców w poszczególnych krajach i nie tworzyć federalistycznej konstrukcji.
Słusznie zwracano uwagę, że Unia nie ma demokratycznego mandatu, aby iść w stronę superpaństwa, ponieważ obywatele nie wybierają unijnych urzędników, sędziów czy do 1979 r. także posłów. W związku z tym legitymizację integracji europejskiej zapewniają jedynie pośrednio instytucje międzyrządowe wspierane przez krajowe parlamenty.
Rozwój integracji europejskiej obejmował nie tylko rozszerzanie Unii o kolejne państwa, ale także obejmowanie prawem UE kolejnych obszarów. Przedmiotem troski najpierw EWG, a następnie UE było stworzenie strefy wolnego handlu, unii celnej, wspólnego rynku, a później elementów unii gospodarczej wraz ze wspólną walutą. Poza zacieśnieniem współpracy gospodarczej integracji ulegały także kolejne obszary tematyczne. UE stopniowo stawała się więc organizacją, gdzie podejmowano decyzje obejmujące coraz szerszy zestaw polityk. Dlatego przedmiotem rozmów przestała być jedynie polityka handlowa czy rolna, ale coraz częściej rozmawiano o energetyce, środowisku, podatkach, dyplomacji, obronie czy nawet turystyce.
Rosnąca podmiotowość instytucji ponadnarodowych
Postępy integracji europejskiej oraz wzmacnianie niezależności ponadnarodowych instytucji następował nie (tylko) z woli państw, ale często pomimo jej braku. Szczególne znaczenie w tym procesie miał Trybunał Sprawiedliwości UE, który w przełomowym wyroku Van Gent en Loos z 1962 r. stwierdził, że „Wspólnota stanowi nowy porządek prawny w prawie międzynarodowym, na rzecz którego państwa ograniczyły, jakkolwiek tylko w wąskich dziedzinach, swoje prawa suwerenne, i którego normy znajdują zastosowanie nie tylko do państw członkowskich, ale i pochodzących z nich jednostek”.
Trybunał sam ocenił, że traktaty założycielskie nadały unijnemu prawu szczególną moc, dużo większą aniżeli klasycznemu prawu międzynarodowemu, co pociąga za sobą specjalne kompetencje TSUE i innych ponadnarodowych instytucji.
Tym samym unijny trybunał zaczął pełnić nie tyle rolę znanego z kontynentalnej tradycji prawnej odpowiednika trybunału konstytucyjnego, który interpretuje prawo, ale raczej znanego z tradycji anglosaskiej sądu tworzącego precedensy. Na podstawie prawa pierwotnego, czyli unijnych traktatów, TSUE wyinterpretował wiele zasad, które pchnęły integrację europejską w kierunku de facto „pełzającej” federalizacji.
Służyła temu doktryna wyższości prawa europejskiego nad krajowym, bezpośredniego stosowania prawa UE, objęcia swoim prawem nie tylko państw, ale także osób prawnych i fizycznych w państwie oraz wiele innych rozstrzygnięć TSUE, które torowały drogę Komisji Europejskiej do tworzenia nowych, silniej ingerujących w porządek wewnętrzny regulacji spraw, które nie były wprost przekazane Brukseli w traktatach. Wykładnia unijnego trybunału „konstytucjonalizowała” traktaty i realizowała wizję pionowo zintegrowanego porządku, w którym prawo krajowe jest hierarchicznie podporządkowane prawu UE, uszczuplając suwerenność państw.
Dokonywane na przestrzeni kilku dekad zmiany traktatów rozszerzające kompetencje ponadnarodowych instytucji sankcjonowały stan faktyczny. Zmiany te często nie miały charakteru spektakularnych rewolucji, ale cichej, by nie powiedzieć bardzo dyskretnej ewolucji wynikającej z rozszerzającej interpretacji traktatów. Być może to właśnie rozłożenie tego procesu na kilka dekad było źródłem ich sukcesu, ponieważ powolność tego procesu „uśpiła” czujność państw.
W ten sposób struktury technokratyczne Unii przestają pełnić rolę instytucji delegacyjnych, którym państwa okresowo i warunkowo powierzyły określone zadania i które są podporządkowane władzy rządów. Stają się natomiast coraz bardziej niezależnym aktorem politycznym na scenie europejskiej, który w niektórych sytuacjach staje się „kontrolerem” państw, a więc faktycznie posiada nadrzędną pozycję polityczną.
O ile UE zajmowała się sprawami mającymi charakter transnarodowy, czyli politykami, których konsekwencje są odczuwalne dla pozostałych państw to można było zrozumieć zasadność podjęcia działań w tych obszarach. Problem zaczął być jednak palący, gdy Bruksela zaczęła w coraz większym stopniu ingerować w sprawy dotychczas traktowane jako wewnętrzne. Ingerencja w wewnętrzny porządek prawny była istotną zmianą funkcji UE ze wspierającej do gdzieniegdzie także zastępującej państwa.
Dwie przyczyny unijnego rozpychania się łokciami
Stopniowe rozszerzanie wpływów unijnych instytucji spotykało się z rosnącą na przestrzeni kilku dekad krytyką ze strony państw członkowskich. Okazało się bowiem, że instytucje mimo szerokich kompetencji i tak poszerzały zakres swojej władzy, wykorzystując wszystkie luki i nadarzające się okazje. Rozszerzenie władzy odbywało się więc niejednokrotnie poprzez rozpychanie „łokciami” i prowadziło do stopniowej ekspansji kompetencyjnej. Dokonywały tego z dwóch zasadniczych przyczyn.
Pierwsze wyjaśnienie miało charakter pragmatyczny. Przyjęto założenie, że system regulacyjny tworzony w Europie, a skupiający się na przyjmowaniu regulacji europejskich mających nadrzędny status nad prawem krajowym, jest rozwiązaniem optymalnym i korzystnym dla wszystkich obywateli UE. Zgodnie z koncepcją optimum Pareto przeniesienie zarządzania politykami regulacyjnymi na wyższy szczebel, dzięki wykorzystaniu efektu skali, jest bardziej efektywne, a jednocześnie nie przynosi strat lub kosztów dla poszczególnych społeczeństw. Ponadto polityki regulacyjne UE nie mają charakteru redystrybucyjnego, a więc nie przenoszą zasobów z jednych państw do drugich, a także nie dotyczą polityki fiskalnej, która pozostaje kompetencją rządów narodowych.
Faktycznie w początkowym okresie integracji europejskiej uspójnienie podstawowych regulacji potwierdzało teorię Pareto, ale pogłębienie regulacji oraz rozszerzenie jej na kolejne obszary wraz z kolejnymi etapami integracji europejskiej zaczęły wzbudzać krytykę. Orientowano się, że niektóre polityki regulacyjne UE nie spełniają warunków optimum Pareto, ponieważ wprowadzają relatywne korzyści i koszty między poszczególnymi państwami członkowskimi. Szczególnie istotne w tym kontekście są regulacje, które podnoszą konkurencyjność gospodarczą podmiotów z jednych państw kosztem utraty korzyści konkurencyjnych innych.
Drugi powód to naturalne, znane w politologii zjawisko egoizmu instytucjonalnego. Tak jak każda instytucja administracji państwowej zabiega o jak największe zasoby, wpływy i zakres swobody, grając tym samym „na siebie”, a nie wspólny interes państwa, tak i unijne instytucje nie są wolne od tych pokus. Należy także pamiętać, że wzmocnienie pozycji danej instytucji to wzmocnienie pozycji pracujących tam decydentów, którzy nie są wolni od politycznych ambicji, a te można lepiej zrealizować zrzucając kompetencyjne ograniczenia. Zresztą funkcję szefów Komisji Europejskiej pełnili najczęściej doświadczeni politycy, którzy traktowali urzędnicze i technokratyczne unijne stanowiska jako etap w politycznej karierze.
Antidotum na centralizm Brukseli
Odpowiedzią na pełzającą ekspansję kompetencyjną było coraz mocniejsze podkreślanie przez państwa członkowskie konieczności urealnienia zasady subsydiarności/pomocniczości, która polegała na założeniu, że jeśli jakaś kompetencja nie została wyraźnie przypisana unijnym instytucjom to istnieje domniemanie kompetencji państw członkowskich, a przeniesienie na wyższy poziom decyzyjny powinno więc odbywać się tylko wtedy, kiedy niższy poziom władzy nie jest w stanie zrealizować celów, które sam definiuje.
Przywołanie tej zasady wynikało z chęci uniknięcia nadmiernego centralizmu i założenia, iż władza powinna być jak najbliższej obywateli, ponieważ wówczas ich wpływ na podejmowane decyzje jest największy.
Warto dodać, że zasada subsydiarności jest jedną z głównych zasad ustrojowych nie tylko w UE. W poszczególnych krajach ma za zadanie premiowanie decentralizacji władzy. Zasada ta ma jeszcze istotniejsze znaczenie, gdy rozważane jest przeniesienie kompetencji z poziomu państwa na poziom organizacji międzynarodowej, ponieważ dochodzi wówczas dodatkowy argument na rzecz domniemania kompetencji na poziomie państwa. O ile przeniesienie kompetencji z poziomu powiatu na poziom województwa nie jest problematyczny z punktu widzenia demokracji, ponieważ władze na obydwu szczeblach są wybierane w wyborach, to w przypadku UE taki mechanizm nie funkcjonuje.
Decyzje na szczeblu unijnym są podejmowane w gronie przedstawicieli 28 państw oraz urzędników instytucji ponadnarodowych. Z punktu widzenia wyborcy w dowolnym kraju UE dużo łatwiej zrealizować jego oczekiwania na poziomie krajowym. Posługiwanie się zasadą subsydiarności zwłaszcza na forum organizacji międzynarodowych jest więc tym trudniejsze, im poziom władzy ponadnarodowej jest mniej demokratyczny.
Subsydiarność w traktacie, ale nie w praktyce
Problemy z demokratyczną legitymizacją postępujących procesów integracyjnych oraz trudności w sensownym tłumaczeniu wyborcom przenoszenia kolejnych kompetencji do Brukseli spowodowały, że zasada pomocniczości została wpisana do Traktatu z Maastricht z 1992 r., który powoływał do życia Unię Europejską. Dla niektórych państw mocne postawienie sprawy i wpisanie subsydiarności do traktatów było niezbędnym warunkiem akceptacji innych reform.
Coraz silniejsza wola polityczna, aby zasada subsydiarności mogła ograniczać kompetencje Wspólnoty spowodowała, że do Traktatu Amsterdamskiego, który wszedł w życie w 1999 r., został dołączony protokół dotyczący jej stosowania, który stanowi: „Pomocniczość jest pojęciem dynamicznym i powinna być stosowana w świetle celów określonych w Traktacie. Umożliwia to rozszerzenie działań Wspólnoty w granicach jej uprawnień, jeżeli wymagają tego okoliczności, i odwrotnie, należy je ograniczyć lub ich całkiem zaniechać, jeżeli nie jest to już uzasadnione”.
W ten sposób interpretowana zasada mogła więc prowadzić do ograniczenia lub zaprzestania działań ze strony Wspólnoty, a nawet do cofnięcia nabytych przez nią wcześniej kompetencji. Traktat z Lizbony, który wszedł w życie w 2009 r. zastąpił Protokół w sprawie stosowania zasad pomocniczości i proporcjonalności z Traktatu Amsterdamskiego nowym protokołem o takim samym tytule, ale przytoczony przepis został usunięty. Za to krajowe parlamenty zostały wyposażone w funkcje kontroli zasady subsydiarności poprzez możliwość uruchomienia procedury żółtej kartki.
Pomimo tego, że zasadę subsydiarności wprowadzono do europejskich traktatów, nie udało się spełnić wszystkich oczekiwań, a więc powstrzymać ekspansji kompetencyjnej UE, w tym nadmiernej regulacji i rozszerzającej interpretacji sądowniczej w UE, a jednocześnie ograniczyć powiększającego się deficytu demokratycznego. Wręcz przeciwnie, zasada ta służyła… uzasadnieniu ekspansji władzy instytucji ponadnarodowych!
Dlaczego tak się stało? Na to pytanie świetnie odpowiada w najnowszym raporcie Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego prof. Tomasz Grzegorz Grosse. Według prawników wpisanie zasady subsydiarności nawet w okrojonym kształcie do Traktatu Lizbońskiego powinno nakładać na instytucje unijne obowiązek udowodnienia, że zachodzi potrzeba interwencji UE w odniesieniu do dwóch testów. Pierwszy dotyczy wykazania nieskuteczności działań na poziomie narodowym. W drugim chodzi o wykazanie, że cele mogą być lepiej osiągane przez instrumenty UE.
Profesor Grosse pokazuje na przykładzie konkretnych wyroków TSUE, a także decyzji KE, że problemem jest to, iż głównym kryterium oceny subsydiarności dla instytucji ponadnarodowych była efektywność oceny proponowanych w regulacji działań oceniana w kontekście celów, którymi z reguły były cele UE zapisane w traktatach. Należy dodać, że „europejskie cele”, w kontekście których oceniano zasadność działania unijnych instytucji niemal z reguły musiały być realizowane „lepiej” przez regulacje i instytucje UE. Przykładowo: dbałość o funkcjonowanie rynku wewnętrznego zgodnie z traktatowymi czterema swobodami niemal w każdym przypadku uzasadnia interwencję Wspólnoty. Trudno sobie wyobrazić, aby np. działania harmonizujące lub wprowadzające minimalne standardy na rynku wewnętrznym „lepiej” implementowały państwa narodowe.
Teoretycznie Komisja ma obowiązek uzasadniać swoje inicjatywy ustawodawcze w odniesieniu do zasad subsydiarności i proporcjonalności. W praktyce robiła to bardzo nierzetelnie i w zasadzie „z automatu” przyznawała, iż cele UE najlepiej realizuje prawo UE.
Zawężające podejście do zasady subsydiarności premiowało więc rozwój regulacji unijnych, ekspansję kompetencyjną UE, jak i zmniejszało rolę rozstrzygnięć wyborczych w poszczególnych państwach UE. To prowadzi do oczywistego wniosku, że Komisja rozpatruje zasadę subsydiarności w celu usprawiedliwienia sprawowania i poszerzania władzy instytucji unijnych, a nie w celu jej ograniczania. Taki obrót sytuacji nie może dziwić. Prof. Grosse zwraca uwagę, że zarówno Komisja Europejska, jak i TSUE są niejako „sędziami we własnej sprawie”, tj. rozstrzygają o interpretacji zasady subsydiarności, choć systemowo są jej niechętne, bo w praktyce mogłaby ona osłabić ekspansję kompetencyjną, a tym samym władzę obu instytucji w procesach integracyjnych.
Fikcja kontroli krajowych parlamentów
Należy podkreślić, że wspomniane wyposażenie krajowych parlamentów w narzędzie kontroli zasady subsydiarności w postaci mechanizmu „wczesnego ostrzegania” okazało się fikcyjne. Parlamenty nie mają bowiem prawa weta, nie wspominając o braku możliwości wpływu na zmianę treści regulacji a ich interwencja zależy od interpretacji instytucji unijnych, przede wszystkim KE. Należy także podkreślić krótki czas na interwencję. Jedynie osiem tygodni na zgłoszenie zastrzeżeń to bardzo mało mając na uwadze słabo rozwiniętą współpracę parlamentarną w UE oraz dużą ilość aktów prawnych w UE. Ponadto barierą jest wysoki próg wynoszący 1/3 głosów krajowych legislatur, który jest potrzebny do wymuszenia zajęcia się danym problemem przez Komisję Europejską (otrzymuje ona wówczas tzw. żółtą kartkę). Natomiast wsparcie ponad połowy parlamentów jest niezbędne dla skierowania ich zastrzeżeń do Rady i Parlamentu Europejskiego (tzw. pomarańczowa kartka). Jest to tak trudny do uzyskania próg, że nie zdarzyło się to dotąd nigdy, więc w praktyce procedura pomarańczowej kartki jest „martwa”. Z kolei mechanizm żółtej kartki do tej pory uruchomiono raptem trzykrotnie (regulacje dotyczyły wolności świadczenia usług, Prokuratury Europejskiej oraz delegowania pracowników), ale żaden z nich nie zakończył się sukcesem parlamentów narodowych.
Słaba pozycja parlamentów w tej procedurze wynika z systemowego problemu. Otóż Traktat z Lizbony wymienia jedynie dwie podstawy dla funkcjonowania demokracji przedstawicielskiej w UE. Pierwszą są państwa członkowskie reprezentowane w instytucjach międzyrządowych. Drugą są obywatele UE reprezentowani w Parlamencie Europejskim.
Traktat nie przewiduje, aby dodatkowym sposobem reprezentacji obywateli w polityce europejskiej były parlamenty narodowe. Pozycja ustrojowa tych legislatur w UE jest więc słaba, a wprowadzone Traktatem Lizbońskim kompetencje są mało skuteczne, ponieważ Komisja można bezkosztowo bagatelizować sygnalizowane problemy.
Traktuje ona omawiane mechanizmy bardziej jako „luźną” formułę konsultacji politycznych z parlamentami narodowymi, aniżeli element ustrojowej zmiany w polityce europejskiej. To z kolei zniechęca parlamenty do podejmowania wysiłku na rzecz uruchamiania mechanizmu wczesnego ostrzegania, o czym świadczy bardzo niska liczba przypadków żółtych kartek. Słusznie wskazuje prof. Grosse, że nie mogło być inaczej, ponieważ dla urzędników KE założenie, że działania państw członkowskich mogą być bardziej preferowane od interwencji instytucji i prawa UE, jest sprzeczna z podstawowymi założeniami ich koncepcji rozwoju integracji europejskiej.
Przyjęcie Traktatu z Lizbony, wraz z nowym Protokołem w sprawie stosowania zasad pomocniczości i proporcjonalności, sprawiło, że stosowanie zasady subsydiarności w UE nie tylko nie mogło zatrzymać ekspansji władzy instytucji ponadnarodowych, ale wręcz ułatwiło te procesy, jednocześnie pogłębiając erozje suwerenności narodowej, przynajmniej w odniesieniu do słabszych i mniejszych państw UE, których wpływ na funkcjonowanie Unii nie jest znaczący. Dlatego niektórzy badacze określają tę zasadę jako „maskującą”, bowiem ułatwia manipulowanie debatą wokół ekspansji kompetencyjnej, a nawet ją legitymizuje poprzez procedurę weryfikowania pomocniczości.
Cztery kartki, które powstrzymają europejskiego Lewiatana
Aby zatrzymać europejskiego Lewiatana system polityczny, jakim jest UE wymaga wzmocnienia roli krajowych parlamentów. W tym celu słusznie prof. Grosse wskazuje na konkretne rozwiązania, które urealnią mechanizm kontroli rozrostu kompetencji ponad te przekazane w traktatach:
- Wzmocniona żółta kartka – polega na wzmocnieniu monitorowania przez parlamenty rocznego planu prac KE poprzez wskazywanie przez przedstawicieli parlamentów najbardziej priorytetowych obszarów tych prac, które miałyby być uważnie obserwowane przez zainteresowane izby bądź monitorowane w imieniu wszystkich zainteresowanych przez tzw. parlament wiodący w danym temacie. Prof. Grosse postuluje, aby objąć objęcie mechanizmem wczesnego ostrzegania, oprócz zasady subsydiarności, także zasadę proporcjonalności, a także wydłużyć okres na złożenie uzasadnionej opinii.
- Wprowadzona zielona kartka – miałaby umożliwić parlamentom krajowym proponowanie zmiany istniejącego prawa UE, przeglądu jej prawodawstwa lub uchylenia legislacji unijnej. Każda izba parlamentu narodowego mogłaby wszcząć taką procedurę, otrzymując wówczas status tzw. izby inicjującej. Komisja Europejska miałaby obowiązek udzielić odpowiedzi na tę inicjatywę, czy zamierza, czy też nie zamierza podjąć proponowanych działań legislacyjnych, a także uzasadnić swoją opinię.
- Wprowadzenie „późnej” kartki – należy zezwolić parlamentom na zgłaszanie zastrzeżeń dotyczących zasady pomocniczości także po zakończeniu procesu legislacyjnego, przynajmniej do czasu wejścia danej regulacji w życie (co przeciętnie trwa dwa lata od uchwalenia prawa UE).
- Wprowadzenie czerwonej kartki – kartka miałaby być uruchamiana w przypadku, gdy opinie o niezgodności projektu aktu ustawodawczego Unii z zasadą pomocniczości stanowiłyby ponad połowę głosów przyznanych parlamentom narodowym. W sytuacji zgłoszenia czerwonej kartki Rada Unii nie rozpatrywałaby dalej takiego wniosku ustawodawczego, chyba że projekt zostałby zmieniony w taki sposób, który uwzględniałby zastrzeżenia parlamentów narodowych.
Czy te rekomendacje są wystarczające, aby Unia poradziła sobie ze wszystkimi kryzysami, jakie w ostatnich latach doświadczała? Z pewnością nie, ale wzmocnienie krajowych parlamentów stanowi pierwszy rozdział podręcznika do naprawy UE, który odpowiada na jeden z najbardziej fundamentalnych problemów – poczucia silnego oddalenia obywateli od UE.
Jedynym narzędziem realnie redukującym deficyt demokracji jest wzmocnienie krajowych parlamentów. Wszyscy zwolennicy integracji europejskiej, którzy obawiają się coraz silniejszych ruchów antyunijnych powinni poprzeć wpisanie do unijnego traktatu zasady, iż parlamenty narodowe są jedną z podstaw funkcjonowania demokracji przedstawicielskiej w UE, a także poddać poważnej dyskusji mechanizmy kontroli krajowych parlamentów nad ponadnarodowymi instytucjami. Propozycje te będą stanowić ważny sygnał dla coraz silniejszych paneuropejskich ruchów kontestujących status quo. Powrót do korzeni i równowagi między państwami, a ponadnarodowymi instytucjami nie jest bowiem hamulcem dla integracji europejskiej, ale warunkiem jest harmonijnego rozwoju.
Anglojęzyczna wersja materiału do przeczytania tutaj. Wejdź, przeczytaj i wyślij swoim znajomym z innych krajów!
Artykuł (z wyłączeniem grafik) jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zezwala się na dowolne wykorzystanie artykułu, pod warunkiem zachowania informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Prosimy o podanie linku do naszej strony.
Zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2019”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autora/ów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.