Kampania totalna w pułapce losu. Co wyniknie z wyborów do PE?
W skrócie
Takiej kampanii wyborczej jeszcze nie było. Najmniej istotne z punktu widzenia Polaków i Polski wybory zostały przedstawione jako pole bitwy, która toczy się o wszystko. W wyobraźni liderów obu stron sporu politycznego zaczęła się już bowiem kampania parlamentarna. W tych wyobrażeniach jest zresztą sporo racji. Wynik tej bezprecedensowej, totalnej i chaotycznej kampanii jest zaś nieprzewidywalny, bo w dużym stopniu będzie owocem przypadku. Jednak konsekwencje tego głosowania mają szanse być naprawdę długofalowe.
W eksperckich i publicystycznych analizach polityki nie doceniamy roli przypadku i nieracjonalności wyborów. Po pierwsze, zapominamy, że istotna część wyborców wbrew deklaracjom dopiero w dniu głosowania decyduje, czy na wybory pójdzie. Po drugie – nie pamiętamy, że wiele osób decyzję o tym, kogo poprzeć, podejmuje dopiero przy urnie wyborczej.
Po trzecie wreszcie – bagatelizujemy fakt, że część głosujących głosuje na tego, kto w ich opinii… wygra. Nie na podstawie przekonań, kampanii czy emocji, ale wedle jakiejś podświadomej potrzeby „bycia w obozie zwycięzców”.
Dlatego właśnie wyniki niedzielnego głosowania są nieprzewidywalne, a jednocześnie kluczowe dla politycznych losów Polski przez najbliższe pięć lat. Ten kto będzie mógł ogłosić się zwycięzcą, ten wystartuje jesienią z ogromną psychologiczną premią dla faworyta. Gdyby wbrew większości sondaży zwyciężyła Koalicja Europejska – mamy wielki przełom. Gdy wynik będzie wyrównany – „goniąca” opozycja również wchodzi w sprzyjający trend wznoszący, tak jak zresztą wydarzyło się to między zakończonymi remisem wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2014 r. a dwuskokiem wyborczym rok później(wybory do sejmików z jesieni 2014 r. trzeba pominąć, bo ich wyniki istotnie zaburzył co najmniej „efekt książeczki”). Jeśli zaś Prawo i Sprawiedliwość wygra sporą przewagą – mimo niezwykle trudnego wyzwania przed którym stoi, a o którym za chwilę, wciąż pozostanie w grze o pełną stawkę. Kolejną kadencję rządów, być może nawet samodzielnych.
PiS walczy o życie
„Przecież zaczęła się gra o wszystko” – usłyszałem w ostatnich tygodniach kilkukrotnie z ust różnych osób bliskich obozowi rządowemu. Było to zwykle uzasadnienie dla niemającego precedensu w krótkiej historii naszej demokracji pakietu przedwyborczych obietnic Prawa i Sprawiedliwości, który kosztuje państwo kilkadziesiąt miliardów złotych. Nikt dotąd przed wyborami nie wpadł na pomysł uruchomienia tak ogromnych transferów finansowych w celu mobilizacji własnego elektoratu.
Skąd ta emocja? Cóż, liderzy i sztabowcy Zjednoczonej Prawicy najpewniej dużo lepiej niż ich sekundanci z rządowych i prorządowych mediów zdają sobie sprawę, jak wielkim darem od losu są samodzielne rządy partii Jarosława Kaczyńskiego. Gdyby nie brakujące ułamki procentów, które nie pozwoliły na przekroczenie progu wyborczego Zjednoczonej Lewicy i partii KORWIN, nie mielibyśmy „dobrej zmiany” w kształcie, który obserwujemy od trzech i pół roku. Choć sondaże PiS od 2015 r. faktycznie rosły, to partia aby wygrać i samodzielnie rządzić po jesiennych wyborach musi dokonać wielkiej rzeczy – pozyskać głosy tych, którzy nigdy dotąd (poza drugą turą wyborów prezydenckich, ale to zupełnie inne głosowanie) na nią nie zagłosowali. Przypomnijmy zaś – w 2015 r. w wyborach sejmowych kartkę ze skreślonym kandydatem PiS wrzuciło do urn ponad 5 711 000 osób, a w zakończonych sporym sukcesem tej partii wyborach do sejmików jesienią 2018 r. – o prawie pół miliona osób mniej, niespełna 5 270 000 wyborców. Przy wyższej frekwencji niż w wyborach sejmowych.
Utrzymanie tych wyników raczej na pewno skaże PiS na rządy koalicyjne, a może nawet pozbawić władzy. Pozyskanie nowych wyborców, nawet przy sprzyjającym trendzie sondażowym, nie jest zaś wcale łatwe, co pokazuje głosowanie do sejmików.
Dlatego właśnie Prawo i Sprawiedliwość rzuciło na szalę w tej kampanii wszystko, co tylko można było: rekordowe transfery finansowe, ogromną mobilizację związaną z cotygodniowymi konwencjami i kolejnymi kampanijnymi „tematami tygodnia” – od Deklaracji Warszawskiej LGBT+, przez „piątkę Kaczyńskiego”, próbę polaryzacji wokół tematu euro aż po nowelizację prawa karnego mającą przeciwdziałać sklejeniu partii rządzącej z tematem pedofilii w Kościele. Również w „zarządzaniu kryzysowym” nie brano jeńców, czego najlepszymi przykładami były publikacje SuperExpressu związane z dziećmi państwa Morawieckich, a następnie deklaracja odsprzedaży problematycznej działki z publikacji „Wyborczej” za cenę zakupu.
Prawo i Sprawiedliwość popełniło równocześnie taktyczny błąd w polityce wobec prawicowych konkurentów. Za pomocą sprzyjających mediów próbowano, na zasadzie „mniejszego zła”, wesprzeć mniej problematycznego potencjalnego koalicjanta, czyli Kukiz’15. Jednocześnie ignorowano lub atakowano Konfederację – w PiS wiedzą doskonale, że realna wizja koalicji z ugrupowaniem Korwin-Mikkego, Winnickiego i Brauna będzie kolejnym ogromnym problemem w kampanii parlamentarnej. Efekt okazał się odwrotny od zamierzonego – „podpompowywany” przez prorządowe i rządowe media Kukiz tracił wiarygodność części antyestablishmentowego elektoratu i potencjał pozyskania wyborców centrowych, a Konfederacji próby przemilczania tylko służyły w mobilizacji elektoratu.
Na marginesie warto przypomnieć, że mając świadomość tego, jak niefortunny dla PiS jest kalendarz z eurowyborami na pół roku przed kluczowym pojedynkiem krajowym, podjęto próby ich „zhakowania”. Pierwszą była ubiegłoroczna szarża na zmianę ordynacji wyborczej, która wyeliminowałaby ryzyko konkurencji z prawej strony. Drugą – poważnie rozważany na początku roku scenariusz skrócenia kadencji, który utrudniłby zorganizowanie się mniejszym ugrupowaniom.
Oba te scenariusze ostatecznie się nie ziściły, więc pozostała „broń atomowa” w postaci bezprecedensowej, totalnej kampanii.
Wielka gra Grzegorza Schetyny
Koalicja Europejska jest w nieco lepszej sytuacji wyjściowej, ale jej lider – co najmniej równie trudnej. Jeśli przegra – będzie uznany winnym porażki. To on negocjował kształt koalicji. To on w największym stopniu odpowiadał za kształt list. Jeśli Koalicja poniesie porażkę, to najpewniej „winowajcami” zostaną okrzyknięci liderzy list prowadzący mało spektakularną kampanię, z Włodzimierzem Cimoszewiczem na czele. Tyle tylko, że przykładowy Cimoszewicz i tak raczej mandat zdobędzie, a Schetyna będzie musiał sobie poradzić z rosnącym niezadowoleniem w szeregach partii.
Jednocześnie słaby wynik Koalicji będzie dla projektu współpracy anty-PiS-u wielkim problemem. Jeśli okaże się, że scenariusz „zjednoczenia wszystkich” nie wystarczył, by pokonać PiS, zacznie się problem demobilizacji wyborców Koalicji.
Scenariusz węgierski, w którym opozycja nie jest w stanie podjąć rywalizacji z Fideszem, zacznie być prawdopodobny także w Polsce. Zwłaszcza, że prezent w postaci przecenianego chyba przez liderów opozycji „efektu Smarzowskiego i Sekielskiego” może się już nie powtórzyć.
Równolegle jesienna koalicja będzie zaś dużo trudniejsza do wynegocjowania. Choćby ze względu na konieczność podziału subwencji i dotacji partyjnych, które przez sam fakt wspólnego startu będą dużo skromniejsze, niż przy osobnych listach. Dla Polskiego Stronnictwa Ludowego i Sojuszu Lewicy Demokratycznej wysokość finansowania z budżetu może być czynnikiem istotniejszym, niż odsunięcie PiS od władzy.
Jeśli zaś KE zbliży się do PiS albo je wręcz prześcignie, to najpewniej Koalicja przetrwa do jesieni, a znakiem zapytania będzie tylko przyszłość Wiosny. Oczywiście współarchitektem sukcesu okrzyknięty zostanie przez swych zwolenników Donald Tusk, który aż czterokrotnie – na warszawskim i poznańskim uniwersytecie, gali „Wyborczej” i sobotniej manifestacji – włączał się w kampanię. Nawet więc w scenariuszu zwycięstwa KE dzisiejszy przewodniczący Platformy Obywatelskiej nie będzie miał lekko, choć jego zasługi dla ewentualnego zwycięstwa będą nieporównywalne z symbolicznym jednak zaangażowaniem szefa Rady Europejskiej.
Opozycja, w przeciwieństwie do rządzących, ma „plan b” nawet na wypadek niedzielnej porażki. To prawdopodobny scenariusz, w którym budując porozumienie wszystkich ugrupowań na lewo od Kukiz’15 uzyska istotną większość w Senacie.
Wówczas nawet w przypadku sejmowej porażki opozycji i dalszych rządów partii Kaczyńskiego, zwłaszcza koalicyjnych, Koalicja grać będzie na daleko idącą destabilizację polityki w Polsce. Procedowanie każdej kolejnej ustawa będzie wielotygodniową awanturą. Kultura parlamentarna upadnie jeszcze niżej. Równocześnie zaś zacznie się kolejny etap „kampanii totalnej” – tym razem o „odbicie” Pałacu Prezydenckiego. Jeśli to się uda, to proces destabilizacji tylko przyspieszy i pewnie rozpocznie się poważna dyskusja o konieczności skrócenia kadencji Sejmu.
Na koniec warto dodać, że Koalicja, podobnie jak PiS, nie najlepiej radziła sobie z utrzymywaniem uwagi opinii publicznej na tematach, z których próbowała budować kampanię. Abstrakcyjny przekaz o unijnych miliardach na służbę zdrowia raczej nie ma szans w konfrontacji z gotówką, którą emeryci zobaczyli na swoich kontach. Również żaden z potencjalnych wielkich tematów 2019 r. – od zabójstwa prezydenta Adamowicza, przez afery KNF i Srebrnej, strajk nauczycieli aż po „działki Morawieckich” – nie przetrwał próby czasu.
Mali robią różnicę
Paradoksalnie bardziej sprawczy w tej kampanii od sztabowców dwóch wielkich bloków są liderzy czterech mniejszych formacji – i to bez względu na ich ostateczne wyniki. Zjednoczona Prawica i Koalicja Europejska toczą bój na śmierć i życie, ale walczą o tak wielką stawkę, że ich wpływ na rzeczywistość pozostaje niewielki – przy tym poziomie polaryzacji jedyne co mogą realnie zrobić, to wpłynąć na mobilizację swoich wyborców. Tymczasem to od skuteczności i wiarygodności Wiosny i Konfederacji, Kukiz’15 i Lewicy Razem w większym stopniu zależeć będzie skala różnicy w poparciu dwóch wielkich bloków.
Wiele wskazuje na to, że to właśnie sojusz narodowo-wolnościowy okaże się czarnym koniem tych wyborów. Taktycznie zjednoczenie Korwina z Winnickim może mieć większe znaczenie dla ewentualnej porażki PiS-u, niż współpraca Schetyny z Czarzastym.
Determinacja Biedronia w samodzielnej walce może pozwolić odebrać Koalicji szansę na pokonanie partii Kaczyńskiego mimo zjednoczenia wszystkich formacji dotychczasowego anty-PiS-u. Wspomniany zaś już taktyczny błąd PiS wobec Kukiz’15 i Konfederacji może okazać się bardziej brzemienny w skutki, niż wszelkie kontrowersje wokół reform sądownictwa czy edukacji.
Dlatego właśnie możemy być prawie pewni, że prób „domknięcia duopolu” analogicznych do ubiegłorocznej próby zmiany ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego możemy się spodziewać także w niedalekiej przyszłości. Zarówno wówczas, gdy PiS utrzyma się przy władzy, jak i wtedy, gdy stery rządów przejmą jego przeciwnicy. „Mniejsi” meblują polską scenę polityczną w dużo większym stopniu, niż „wielcy” są gotowi to dalej akceptować.
Przypadkowy wybór na kolejne cztery lata
W najnowszej książce O demokracji w Polsce Robert Krasowski twierdzi, że polityka nie ma właściwie żadnego znaczenia. Sugestywnie przekonuje, że emocje, które rozpalają nas do czerwoności są tylko orężem w rękach żądnych sukcesu „narkomanów władzy”, od których decyzji losy Polski należą w minimalnym stopniu. Rola polityków w funkcjonowaniu państwa jest niewielka, a znaczenie przypadku w politycznych wyborach – ogromne. Na koniec dorzuca, że wszystkowiedzący komentatorzy – postgności, jak nazywa ich Nassim Taleb – po fakcie przekonują nas, że wiedzą, dlaczego stało się to, co się stało, choć tak naprawdę nie mają o tym żadnego pojęcia.
Z idealistyczną niechęcią patrzę na tę nihilistyczną wręcz diagnozę, ale kończąca się kampania wydaje się ją w wielu punktach potwierdzać. Przez ostatnie pół roku mieliśmy serię potencjalnie przełomowych wydarzeń: morderstwo prezydenta Adamowicza, afery KNF i Srebrnej, a wreszcie film o politycznej sile rażenia, który obejrzało więcej Polaków, niż wzięło udział w jakichkolwiek wyborach. Mieliśmy kampanię, w której wytoczono najcięższe działa – zjednoczenie „niemal wszystkich przeciw PiS” i najdroższą kiełbasę wyborczą (dla bardziej wyrozumiałych: najdroższą kampanię profrekwencyjną) w historii III RP. Obok tego – dziesiątki innych rozpalających do czerwoności, choć zaledwie na moment, tematów.
I tak właśnie od losów wyborów, które dla Polski i Polaków nie mają prawie żadnego znaczenia, zależy w dużym stopniu polityczna przyszłość i stabilność kraju przez najbliższe lata. Choć podjęto dziesiątki działań na rzecz przeważenia w nich wyborczej szali, to pozostał z tego wszystkiego jedynie chaos.
Jeśli nie wydarzy się coś nieprzewidywalnego, to w tym rozedrganiu losy niedzielnego głosowania zależą właściwie jedynie od mobilizacji elektoratów i tego, kto w niedzielę pójdzie do lokalu wyborczego, a kto – zostanie w domu. Jeśli „pójdzie prowincja” – postgności sympatyzujący z PiS powiedzą nam, że to efekt geniuszu Jarosława Kaczyńskiego i rewolucyjnej „piątki”. Jeśli „pójdą miasta” – komentatorzy wspierający Koalicję Europejską będą zachwalać negocjacyjny kunszt Schetyny, charyzmę Tuska i siłę rażenia filmu Sekielskiego.
A zdecydować może po prostu pogoda.
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
Dlatego dzielimy się tym dziełem otwarcie. Ten utwór (z wyłączeniem grafik) jest udostępniony na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa 4.0 Międzynarodowe. Zachęcamy do jego przedruku i wykorzystania. Prosimy jednak o podanie linku do naszej strony.