WHO ani nie promuje pornografii, ani nie uczy dzieci masturbacji [POLEMIKA]
W skrócie
Międzynarodowe instytucje eksperckie mają zasadniczy problem z popularyzacją własnej wiedzy naukowej. Wiedza ta zbyt często zderza się z lokalnymi uwarunkowaniami lub wpada w młyn ideologicznych sporów, czemu zdecydowanie nie sprzyja nazbyt techniczna, podatna na przeinaczenie forma jej prezentacji. Tak też stało się w wypadku polskiego tłumaczenia dokumentu pt. Standardy edukacji seksualnej w Europie opracowanego przez Regionalne Biuro Światowej Organizacji Zdrowia do spółki z niemieckim Federalnym Biurem ds. Edukacji Zdrowotnej w Kolonii. A wszystko to przy okazji głośnej Deklaracji LGBT+. W konsekwencji dostaliśmy kolejną odsłonę wojenki ideologicznej, w której po jednej stronie frontu stają oparte na dowodach standardy edukacji seksualnej, a po drugiej – konserwatywna wrażliwość obyczajowa.
Międzynarodowe instytucje eksperckie mają zasadniczy problem z popularyzacją własnej wiedzy naukowej. Nie inaczej stało się także w wypadku głośnej Deklaracji LGBT+. Stąd nieprawdziwe zarzuty, że Światowa Organizacja Zdrowia promuje pornografię i chce uczyć dzieci masturbacji.
Oczywiście piszę to z przekąsem. W żadnym wypadku nie chcę wynosić pod niebiosa surowej wiedzy eksperckiej – choć sam staram się być jej rzecznikiem. Rozumiem bowiem trudności z jej odczytaniem, szczególnie w realiach tak silnej ideologicznej polaryzacji, która wcale nie ułatwia rzeczowej dyskusji.
Wartą odnotowania próbą takiej rzeczowej dyskusji był odcinek cyklu video „KluboTygodnik Mazura” pt. Czego Trzaskowski i WHO chcą uczyć dzieci?. Niestety próbą nie do końca udaną, bo autor wpadł w pułapkę niezbyt życzliwego odczytania, wyraźnie ułatwionego przez ekspercki charakter dokumentu. Linia argumentacyjna przyjęta przez Krzysztofa Mazura – reprezentatywna dla krytyków wzorca tzw. holistycznej edukacji seksualnej – jest kwestią systemu wartości, z którym nie zamierzam tu dyskutować. Argumentacja ta opiera się jednak na pewnych omyłkach, które wymagają sprostowania dla poprawnego zrozumienia Standardów edukacji seksualnej WHO. Wytycznych, które w poprawnym odczytaniu wcale nie muszą być tak rażące nawet dla konserwatywnej wrażliwości.
Cywilizowany Wschód vs rozpasany Zachód?
Pierwszy zarzut, jaki Krzysztof Mazur stawia standardom WHO, dotyczy „ogromnego protekcjonalizmu Zachodu względem Wschodu” odnośnie do wzorców seksualności. Autor „KluboTygodnika” uważa – na podstawie lektury dokumentu WHO – że agenda ONZ buduje opozycję między dwoma kulturowymi światami:
a) pierwszy reprezentuje tradycyjny/wschodni model seksualności regulowanej kulturowo, w której bierze się pod uwagę „czynnik duchowy, rozwojowy i psychologiczny” oraz postuluje „odpowiedzialne rozpoczynanie życia seksualnego”. Dla Krzysztofa jest to dużo „lepsze od tego, co proponuje WHO”, czyli modelu drugiego;
b) w tym modelu bowiem rzekomo ściśle naukowo (a w istocie ideologicznie) postuluje się, że właściwe jest „zero ograniczeń społecznych i kulturowych dla seksualności”, i że jedyne, na co powinniśmy zwracać uwagę, to „kwestia bezpieczeństwa” (tj. antykoncepcja).
Wskazanie przez Krzysztofa tak fundamentalnych różnic w postrzeganiu seksualności między Zachodem a Wschodem uznałbym za nieco wyolbrzymione. Mam również wątpliwości, czy na tej „mentalnej mapie” Polskę na pewno należy umieszczać po stronie Wschodu. Kluczowy jest jednak inny problem: moim zdaniem takiego podziału – wbrew interpretacji autora „KluboTygodnika” – w standardach WHO wcale nie znajdziemy, a problem polega na wybiórczym i tendencyjnym doborze przykładowych fragmentów z dokumentu.
Na stronie 27 możemy przeczytać, co autorzy dokumentu sądzą o relacji między seksualnością i kulturą oraz o dostosowaniu edukacji do stopnia rozwoju: „Holistyczna edukacja seksualna powinna opierać się na następujących zasadach: […] powinna być dostosowana do wieku, stopnia rozwoju młodych osób i zdolności rozumienia, a także do kultury, z jakiej się wywodzą, uwzględniając społeczno-kulturową tożsamość płci. Powinna też odnosić się do rzeczywistej sytuacji, w jakiej żyją młodzi ludzie”.
Na stronach 10-11 znajdziemy uwagi o tym, czy należy koncentrować się tylko na względach bezpieczeństwa: „Kluczowym argumentem za wprowadzeniem edukacji seksualnej stało się przekonanie, że młodzi ludzie powinni być wspierani, umacniani oraz mieć możliwość traktowania własnej seksualności w odpowiedzialny, bezpieczny i satysfakcjonujący sposób, a nie skupiać się głównie na indywidualnych kwestiach bądź zagrożeniach”. Na stronie 5 możemy przeczytać, co następuje: „Celem jest rozwinięcie u nich [dzieci] pozytywnego i odpowiedzialnego nastawienia do seksualności, co pozwoli im na bycie odpowiedzialnym nie tylko w odniesieniu do siebie, ale także w odniesieniu do innych osób będących członkami społeczeństwa, w którym żyją”.
To, że w samym tekście WHO tak wyraźnego podziału na Zachód i Wschód nie dostrzegam, to jedno. Zgadzam się, natomiast, że w klimacie współczesnych debat światopoglądowych – w których terminy naukowe stają się także orężem w walce na słowa – taki antagonizm aż sam się narzuca. Jest to z jednej strony kwestia aksjologicznego balastu, jaki niosą pewne sformułowania. Z drugiej zaś to skutek oczywistego przewrażliwienia, które każe doszukiwać się złośliwości, pogardy i protekcjonalności tam, gdzie jej nie ma i gdzie w intencji autorów miały pojawić się raczej gesty pojednawcze.
WHO uczy dzieci masturbacji?
Najbardziej skandaliczne fragmenty dokumentu znajdziemy, zdaniem Mazura, w tabelach wskazujących efekty edukacji seksualnej. Autor „KluboTygodnika” mówił: „Czytamy np. w tym dokumencie [s. 38], że uczniowie w wieku od 4 do 6 lat mają zostać przez nauczycieli pouczeni na temat »radości i przyjemności z dotykania własnego ciała«”. Potem słyszymy w nagraniu, że „afirmacja masturbacji pojawia się także w każdej kolejnej grupie wiekowej”. Następnie Mazur podaje przykład, że dzieci w wieku od 6 do 9 lat „mają otrzymać informacje na temat seksu w mediach (łącznie z internetem)” (s. 42). Cały fragment wideokomentarza kończy się uwagą, że to niedopuszczalne, aby „obce osoby uczyły nasze dzieci afirmatywnego podejścia do masturbacji”.
Po usłyszeniu takich stwierdzeń można by uznać, że oburzenie niektórych osób czytających te tabelki jest całkiem uzasadnione. Tylko że jest uzasadnione nie dlatego, że dokument ten nakłania do demoralizacji dzieci, lecz dlatego że ma charakter techniczny – nie jest adresowany do laików. Osoby niezorientowane w temacie wprowadza wręcz w błąd.
Pierwszym, dość banalnym powodem tego stanu rzeczy jest znajdujący się w dokumencie WHO podział efektów kształcenia na wiedzę, umiejętności i postawy (na uniwersytetach tłumaczy się to ostanie jako „kompetencje społeczne”). Tym trzem kategoriom efektów odpowiadają poszczególne kolumny tabeli (podział tych efektów oznaczony jest na pomarańczowym tle u góry strony z każdą tabelą). Jest to podział bardzo wygodny od strony czysto technicznej dla kogoś, kto dobrze rozumie funkcje tego podziału i potrzebuje uporządkowania efektów kształcenia. Ale dla osób niewtajemniczonych – a nawet dobrze wykształconych – powstaje wrażenie, że efektem ma być „uczenie masturbacji” czy też „uczenie oglądania seksu w internecie”. Holistyczna edukacja seksualna zdecydowanie nie ma takiego celu. Dlaczego?
Zacznijmy od tego, że dokument WHO zawiera wyjaśnienie, skąd w efektach kształcenia pojawiają się te kontrowersyjne tematy (s. 23): „Ogólnie mówiąc, w ciągu pierwszych 6 lat dzieci w gwałtowny sposób rozwijają się, przechodząc od całkowitej zależności do częściowej niezależności. Zaczynają postrzegać własne ciało. Dzieci mają uczucia seksualne nawet we wczesnym okresie niemowlęcym. Między 2. a 3. rokiem życia odkrywają fizyczne różnice między mężczyznami i kobietami. W tym czasie zaczynają odkrywać własne ciało (masturbacja we wczesnym dzieciństwie, autostymulacja) i mogą także próbować badać ciała swoich przyjaciół (zabawa w lekarza). Dzieci zdobywają informacje o swoim środowisku, eksperymentując, a nauka seksualności niczym nie różni się w tym zakresie. Na podstawie wyników licznych badań obserwacyjnych zidentyfikowano powszechne zachowania seksualne u dzieci, a równocześnie stwierdzono, że tego typu zachowania są normalne. Poprzez badanie uczuć seksualnych i pragnień oraz przez zadawanie pytań dzieci uczą się coraz więcej o seksualności. Od 3. roku życia dzieci rozumieją, że dorośli są skryci w odniesieniu do tego zagadnienia”.
No i właśnie w tym miejscu pojawia się „efekt kształcenia: informacje/wiedza” (s. 40). W kolumnie „umiejętności” nie ma nic na temat „uczenia masturbacji”, a w „postawach” – nic na temat „afirmatywnego stosunku” do tejże (no chyba, że ktoś uznaje za afirmację postawę posiadania „pozytywnego obrazu swojego ciała”).
Skoro dzieci już tak wcześnie samodzielnie zaczynają odkrywać własną cielesność – w tym przyjemność z dotykania swojego ciała – zasadne byłoby wyjaśnienie im tych kwestii po to, aby zachować kontrolę nad tym, czego i jak dzieci się uczą. Wydaje się, że warto informować (dostatecznie rozumiejące) dziecko o tym, że dotykanie siebie w taki sposób nie jest symptomem, że jest z nim „coś nie tak”, ale też, że robienie tego przy innych nie jest właściwe. Dzięki temu możemy uniknąć wielu niezręcznych sytuacji. Unikamy też niepotrzebnego napięcia i stresu związanego z takimi sytuacjami. Oczywiście takie rozmowy z dzieckiem powinni prowadzić rodzice. Ale też doskonale wiemy, że niektórzy z nich mogą nie być do tego przygotowani, ani psychicznie, ani merytorycznie. Kompetentny nauczyciel stanowić tu będzie dla rodzica bezcenną pomoc.
WHO promuje pornografię?
W tym miejscu przechodzimy płynnie do tematu pornografii. Krzysztof Mazur stwierdza, że „WHO nie nadąża za rzeczywistością. Z perspektywy tego dokumentu największym problemem i wyzwaniem jest edukować młodych ludzi, żeby uprawiali bezpieczny seks […] Natomiast z perspektywy bardziej aktualnych badań widać, że coraz większym, rosnącym problemem jest uzależnienie od pornografii”.
I to jest bardzo słuszna uwaga, bo rzeczywiście na znaczenie tego problemu wskazuje… WHO. Na przykład w najnowszej edycji międzynarodowej klasyfikacji chorób z grudnia 2018 r. Podkreślenie negatywnego charakteru pornografii zawarte jest wyraźnie w samym omawianym dokumencie.
Krzysztof Mazur zauważa, że w dokumencie WHO słowo „pornografia” pojawia się tylko sześć razy (jego zdaniem nieproporcjonalnie mniej niż „AIDS” i „antykoncepcja”). Dodaje, że występuje w dokumencie „zawsze w kontekście neutralnym jako coś, co przybliża nam zrozumienie seksualności, a nie coś, co jest dla tej seksualności zagrożeniem”. Tymczasem na str. 21-22 autorzy dokumentu w podrozdziale zatytułowanym Młodzież jest narażona na informacje pochodzące z wielu nowych źródeł piszą wyraźnie: „Nowoczesne media, przede wszystkim telefony komórkowe i internet, w krótkim czasie stały się niezwykle istotnymi źródłami informacji. Jednak szereg tego typu informacji, zwłaszcza te dotyczące seksualności, jest nieprawdziwych, niewyważonych, nierealistycznych i często poniżających, zwłaszcza w stosunku do kobiet (pornografia zamieszczana w internecie). Dlatego też biorąc pod uwagę racjonalnie uzasadnioną potrzebę edukacji seksualnej, konieczne jest przeciwdziałanie i korygowanie błędnych informacji i wyobrażeń przekazywanych przez media”.
Nie jest to, co prawda, krytyka pornografii z dokładnie tych samych powodów, jakie wskazuje Krzysztof Mazur, ale zdecydowanie jest to krytyka, i to w podobnym duchu (negatywne skutki społeczne). I właśnie to bardzo krytyczne spojrzenie nadaje ton użyciu tego słowa w dalszych częściach tekstu. W standardach edukacji dla dzieci w wieku 9–12 lat wiedza o pornografii jest wprowadzana (razem np. z „presją rówieśniczą”) w kontekście jej wpływu „na podejmowanie decyzji dotyczących seksu, partnerstwa i zachowań” (s. 45). W kontekście pornografii umiejętnością dziecka ma być: „radzenie sobie ze zjawiskiem pornografii” (czyli zdecydowanie nie „afirmowanie pornografii”, jak można by wnioskować z logiki „przekazywanie wiedzy = afirmowanie”).
Co prawda, „uzależnienie od pornografii” nie pojawia się w dokumencie expressis verbis, ale pornografia występuje zaraz obok „uzależnienia od seksu” i prostytucji jako zjawisk, które nauczyciele powinni wyjaśnić dzieciom w wieku lat 15 i więcej. Vide (s. 50) – wiedza: „Seks powiązany z wymianą dóbr ekonomicznych (prostytucja, seks w zamian za prezenty, posiłki, wspólne wyjścia, niewielkie sumy pieniędzy), pornografia, uzależnienie od seksu”). Mam nadzieję, że nikomu nie przyszło do głowy po przeczytaniu tego fragmentu, że chodzi tu o „uczenie prostytucji” lub „afirmowanie uzależnienia od seksu”.
Na pewno nie jest tak, że celem WHO-wskich standardów edukacji seksualnej jest wskazywanie dzieciom pornografii jako źródła wiedzy o seksie. Celem jest raczej wyjaśnienie, czym ta pornografia jest i dlaczego dzieci nie powinny uznawać jej za źródło wiedzy.
I nie jest też tak, że to przez tę edukację dzieci w ogóle dowiedzą się o pornografii. Sam Krzysztof Mazur zwraca uwagę na fakt, że wraz z popularyzacją urządzeń mobilnych dostęp dzieci do pornografii stał się powszechny. Pytanie, co z tym faktem zrobić. Przemilczeć go? Udawać, że problemu nie ma? A może raczej edukować, wyjaśniać i uczyć radzenia sobie z tym zjawiskiem?
Dlatego właśnie wiedza o pornografii pojawia się w efektach kształcenia: „Seks w mediach (łącznie z internetem)” (s. 42). Informowanie o nim dziecka w wieku 6–9 lat może być bardzo ważne, ponieważ dzieci mogły już mieć z nim kontakt. Może się on przytrafić choćby przypadkiem albo przy pomocy rówieśników w szkole czy podczas zabawy – nawet dzieciom wychowywanym w ścisłej kontroli tego, co oglądają. Taka informacja (wiedza) jest niezwykle cenna, żeby móc na niej zbudować umiejętność „radzenia sobie z obrazem seksu w mediach” (s. 42) – kiedy już dziecko go doświadczy – oraz zbudować świadomości, „że seks jest przedstawiany w mediach w różny sposób”. Dzięki temu dziecko będzie przygotowane na taką ewentualność: będzie wiedziało, że obraz seksu przedstawiony w pornografii jest obrazem fałszywym; że absolutnie nie należy czerpać z niego wiedzy o ludzkiej seksualności i właściwych relacjach. Taka edukacja ma większą szansę – niż udawanie, że tematu nie ma – zapobiec wystąpieniu w przyszłości uzależnienia od pornografii.
I żeby było jasne – HIV/AIDS oraz inne choroby przenoszone drogą płciową dalej są gigantycznym problemem zdrowotnym. A ciąże nastolatek to dodatkowo wielki problem społeczny, który w nieproporcjonalnie większym stopniu dotyka osoby z niższych warstw socjoekonomicznych, czyli tych, którzy mają najmniejszy dostęp do sensownej edukacji seksualnej. Problemy te powinny stanowić istotny element edukacji seksualnej. Dlatego mówienie, że teraz poważniejszym problemem „może” być to, „że nastolatkowie nie będą chcieli uprawiać seksu, bo będą tak uzależnieni od zastrzyków dopaminy w trakcie oglądania pornografii”, jest raczej wysoce mylącym i nieodpowiedzialnym postawieniem sprawy.
***
Sam jestem ojcem. Najwyraźniej mam też bardzo konserwatywny („wschodni”) stosunek do seksualności, bo i jestem heteroseksualny, i jednocześnie uważam, że w seksualności istotną rolę odgrywają kwestie wartości, odpowiedzialności oraz szerszych relacji społecznych, a nie tylko to, czy seks jest bezpieczny. Zgadzam się także, że poważnym problemem może być uzależnienie do pornografii. I właśnie dlatego z całego serca życzyłbym sobie, żeby obowiązywały w Polsce standardy opisane w tym „oburzającym” dokumencie. Co nie zmienia faktu, że takie dokumenty powinny być opracowywane i tłumaczone z większym wyczuciem i świadomością ich możliwego niezrozumienia, podsycanego przez rosnącą polaryzację ideologiczną.