Od powietrza, ognia, głodu i wojny
W skrócie
Należy podważyć sens pytania, czy człowiek poważnie wpływa na wzrost temperatury powietrza, bo ta dyskusja zarówno w perspektywie naukowej, jak i politycznej do niczego nie może nas doprowadzić. Jedyne logiczne wyjście to powstrzymanie ideologii na rzecz budowy konkretnej strategii walki z kryzysową sytuacją, z którą mamy dziś do czynienia. Zatem refleksja dotycząca globalnego wzrostu temperatury powinna skupiać się na analizie skutków, a nie przyczyn tego zjawiska.
Zniewoleni ideologią nie potrafimy rozmawiać o klimacie. Ekologiczne hasła od dawna stanowią ważny punkt tożsamości nowej lewicy, dlatego prawica ma tendencje do ignorowania lub wątpienia w realność diagnoz strony przeciwnej i vice versa. Jeśli dalej będziemy tkwić w tym ideologicznym klinczu, to ostatecznym efektem będą nieprzewidywalne i brzemienne w skutki zmiany społeczne. Co więcej, w zglobalizowanym świecie konsekwencje niekoniecznie zachodzą w miejscu życia danej społeczności – reperkusje równie dobrze mogą być odczuwalne tysiące kilometrów dalej. Za realną należy uznać groźbę, że zmiany klimatu kompletnie zdestabilizują funkcjonowanie człowieka na świecie. Dlatego paradoksalnie, nie rozstrzygając czy powodujemy globalne ocieplenie, czy nie, musimy zrobić wszystko, aby je powstrzymać.
Wojny klimatyczne
Odnajdujemy w dziejach dziesiątki przykładów wędrówek ludów, wojen, a nawet anihilacji całych społeczności na skutek zmian klimatycznych lub odcięcia od podstawowych zasobów, takich jak woda. Nawet jedno z najważniejszych wydarzeń w historii zachodniej cywilizacji daje się zinterpretować w „ekologicznym” kluczu. Wielka wędrówka ludów, która jak taran zaczęła bić w mury Imperium Rzymskiego, była spowodowana ochłodzeniem klimatu w północnej Europie przy jednoczesnym pustynnieniu stepów Azji Środkowej. Hunowie- nie mogąc przebić się przez Wielki Mur- zwrócili się na wschód, zaś Germanie na południe. Perturbacje wynikające z cywilizacyjnego zderzenia, doprowadziły ostatecznie do upadku zachodniego cesarstwa.
Rzadko zwracamy uwagę na wagę warunków naturalnych w historii świata, ponieważ jesteśmy niewolnikami dziejów pisanych szlakiem wojen i konfliktów religijnych. Jednak u ich źródła mamy do czynienia z często pogarszającymi się warunkami życia całych grup społecznych. Tak było w czasie wojny domowej w Sudanie, gdzie napięcia religijne między północą a południem kraju nasiliły się na skutek pustynnienia północy kraju i migracji ludzi w stronę żyźniejszego południa. Podobna sytuacja miała miejsce w indyjskim Pendżabie, gdzie w latach 80. spór o podział wód rzecznych został przedstawiony jako kwestia separatyzmu sikhijskiego. Przewiduje się dziś, że takich konfliktów będzie nieustannie przybywać i to szczególnie w Afryce, na Bliskim, ale i Dalekim Wschodzie.
Nowa wielka wędrówka ludów
Jak te analogie mają się do czasów współczesnych i polskiego kontekstu?
Nie tak dawno premier Mateusz Morawiecki dał dość brutalny przykład swojej świadomości ekologicznej. Jak mówił na opublikowanej taśmie: „W Nigerii jest więcej osób poniżej siedemnastego roku życia niż w całej Europie. Całej łącznie z Rosją. No ku***. Wiesz, kiedyś przypłyną, kiedyś coś zrobią. […] Te iphony pokażą im: tu żyje się tak a tu tak. I co my zrobimy jak flotylla tratw ku***, nawet tam z północy Afryki będzie na południe? […] Będziemy strzelać, będziemy odpychać ich, wiesz”.
Abstrahując od języka, ta przepełniona lękiem wypowiedź dowodzi świadomości sieciowej struktury współczesnego świata oraz jednego z głównych jej problemów, a więc masowej emigracji do zachodnich rozwiniętych krajów. Nie można się z tej struktury wypisać od tak. Jeśli zapomnimy o świecie, to prędzej czy później on i tak przypomni sobie o nas. Jeżeli utrzymamy dotychczasowe tempo przyrostu naturalnego w Afryce, to w 2050 r. ludność tego kontynentu podwoi się. Nigeria będzie miała 278 mln obywateli, Etiopia – 189 mln, Kongo – blisko 200 mln. W Kenii, która teraz liczy 49 mln mieszkańców, co roku na rynek pracy wchodzi milion młodych ludzi, a jak wskazuje Organizacja Narodów Zjednoczonych, gospodarka tego kraju tworzy tylko 200 tys. nowych miejsc pracy.
Z powodu masowej migracji, przemyt ludzi stał się bardziej opłacalny od przemytu narkotyków. W przeciwieństwie do deportowanych osób, skonfiskowanych narkotyków na granicy nie można sprzedać ponownie. Kolejne wymyślne zabezpieczenia sprawią tylko, że przemytnicy będą żądać więcej od przemycanych, robiąc to w coraz bardziej ekstremalnych warunkach. Nigdy nie zrezygnują jednak z samego procederu.
Polityka mająca na celu przeciwstawianie się masowej migracji jest coraz mniej skuteczna. W ostatnich latach obserwujemy na świecie delegowanie przemocy agencjom zewnętrznym w taki sposób, aby ich radykalne metody nie obarczały państw, które nie widzą innego sposobu na obronę przed masową migracją. Tak jest chociażby na granicy węgierskiej, gdzie wynajęci przez państwo border hunters, mają – jako pracownicy prywatnej agencji – większe pole do stosowania przemocy wobec osób próbujących dostać się do Europy. Oficjalna polityka państw również się zmienia. I to proporcjonalnie do zmiany wrażliwości społeczeństw. Z jednej strony objawia się to murami granicznymi od USA po Węgry, z drugiej poprzez zawracanie łódek z wybrzeży Włoch w stronę Afryki Północnej.
Trudno powiedzieć, gdzie obecnie znajduje się granica społecznej wrażliwości. Obserwujemy dziś zjawisko zwane shifting baselines, które polega na przesuwania się punktu akceptacji zmian. Przeskok z polityki szeroko otwartych drzwi na politykę budowy murów spotkałby się zapewne z dużym społecznym sprzeciwem. Jeśli jednak budowę muru poprzedza selektywna polityka migracyjna, włącznie z częstymi deportacjami i nagłaśnianiem problemu, to taki proces jest dla nas łatwy do zaakceptowania, ponieważ jego ewolucja jest łagodna.
Intensyfikacja procesów migracyjnych i tak opisana jest do tej pory dość łagodnie. Musimy pamiętać, że najprawdopodobniej zmianom tym będą towarzyszyć również ekstremalne zjawiska atmosferyczne. Może mieć to gigantyczne znaczenie na terenach rolniczych i nisko uprzemysłowionych. Trudno wyobrazić sobie kryzys uchodźczy, który skalą przewyższałby ten z 2015 r. Jak wtedy zareaguje Zachód? Jak wskazuje Harald Walzer w książce Wojny klimatyczne: „Czystki etniczne i ludobójstwa pozostają w ścisłym związku z procesami modernizacji. (…) Holocaustu nie należy rozumieć jako »załamania cywilizacji« (Dan Diner) ani »powrotu do barbarzyństwa« (Max Horkheimer i Theodor W. Adorno), ale jako konsekwencje nowoczesnych prób stanowienia porządku i rozwiązywania odczuwalnych problemów społecznych.” W tym rozumieniu strach przed napięciami religijnymi czy etnicznymi w Europie, który zostanie wywołany obecnością kolejnej fali uchodźców tym razem klimatycznych, może być nieprzewidywalna w skutkach.
Przyszłość w rękach klimatu
Latem 2018 r. zagraniczne media szeroko rozpisywały się o rekordowych temperaturach odnotowywanych na wszystkich długościach geograficznych. Na łamach niemieckiego Der Spiegel przedstawiono mapę ekstremalnych zjawisk pogodowych na świecie. Szwecja rejestrowała najgorętszy lipiec w historii. W Wielkiej Brytanii panowała rekordowa susza. Podobnie w Danii, gdzie obserwowano najbardziej słoneczne i suche lato w historii. Rekordowe temperatury panowały także na Dalekim Wschodzie. W Japonii, Korei Południowej i na Tajwanie słupki rtęci pokazywały nieodnotowywane wcześniej zakresy. W Algierii obserwowano najwyższą kiedykolwiek odnotowaną temperaturę w Afryce – ponad 51 stopni Celsjusza. Podobne rekordy odnotowano w części stanów USA – w mieście Chino 48,9 stopni.
The Journal of Environmental Economics and Management sięgnął jeszcze głębiej w poszukiwaniu danych. Na północy Syberii odnotowano 33 stopnie, czyli aż o 15 więcej niż w analogicznym okresie w latach poprzednich, w Norwegii za kołem podbiegunowym nieco ponad 30, podobnie jak w Finlandii, Murmańsku czy nad Morzem Barentsa, gdzie temperatura była podobna do hiszpańskich. W Kurijat w Omanie pod koniec czerwca przez ponad dwie doby, dzień i noc, temperatura nie spadła poniżej 42,6 stopni Celsjusza, dochodząc w najwyższym punkcie do 49,8 stopni.
Nie szukajmy jednak daleko i skupmy się na tym, co obserwujemy w Polsce. „Po godzinie 13 w Polanie na Podkarpaciu temperatura skoczyła do 24,6 stopni Celsjusza. To najwyższa temperatura, jaką kiedykolwiek zanotowano w Polsce w listopadzie.” Taka informacja obiegła media jesienią. Nie powinno być to zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że już w kwietniu średnia temperatura przekroczyła na dużym obszarze naszego kraju normę przynajmniej o 5 stopni. Natomiast samo lato wpisało się w europejski trend, w którym sierpień był miesiącem z najwyższą średnią temperaturą w historii pomiarów na naszym kontynencie.
Natura nie tylko coraz bardziej utrudnia ludziom życie. Coraz częściej jest również powodem wojen. Ponad 40% lokalnych konfliktów zbrojnych w ciągu ostatnich 60 lat wybuchło na tle walki o zasoby naturalne. Eksploatacja i rywalizacja o surowce prowadzi do gwałtownych starć – ostrzegł na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ sekretarz generalny Organizacji Narodów Zjednoczonych Antonio Guterres.
O ile mówiąc o zasobach naturalnych, myślimy w pierwszej kolejności o ropie i spory o ten surowiec nie wywołują w nas zdziwienia, to już walka o tak podstawowy zasób, jak woda, może wymykać się jakiejkolwiek znanej nam logice konfliktu.
Lista „spornych wód” słodkich, które mogą być powodem starć, jest długa. Jednak w swojej peryferyjności pozostajemy na nią ślepi. Indie i Pakistan rywalizują o wody Indusu, Etiopia i Egipt o Nil, Turcja i Syria o Eufrat, Botswana i Namibia o Okawango. Chiny poprzez politykę rozbudowywania tam w biegu Brahmaputry oraz Mekongu uzależniają od siebie Indie, Bangladesz, Tajlandię, Laos, Kambodżę i Wietnam. Indie postępują w ten sam sposób, dążąc do uzależnienia od siebie Pakistanu czy Nepalu. O tym, co znaczy brak kontroli nad źródłem rzeki przepływającej przez kraj, przekonała się Polska, kiedy Czesi otworzyli tamy, pozbywając się nadmiaru zgromadzonej w nich wody, potęgując w naszym kraju powódź stulecia. Różnica polega jednak na tym, że zagrożona katastrofą naturalną prowincja Indii może być zamieszkała przez ludność kilkukrotnie przewyższającą ludność Polski.
W konflikcie palestyńsko-izraelskim w tle także odbywa się konflikt o źródła wody. Rywalizacja o Jordan sięga czasów powstania państwa Izrael w 1948 r., a powodowana faktem, że źródła zasobów wody znajdują się poza krajem i nie są przez niego kontrolowane. Podobne powody stały u zarania wojny sześciodniowej oraz konfliktu Izraela z Jordanią w latach dwutysięcznych.
W 1988 r. James Hansen ostrzegał, że właśnie ten rok będzie najgorętszy w historii pomiarów. Miało to dowodzić postępującego procesu ocieplania klimatu i potrzeby jego zahamowania. Od tego momentu minęło niewiele ponad 30 lat, a tamten alarmujący rok nie mieści się już nawet w dwudziestce najgorętszych w historii. Na skutek spalania paliw kopalnych dyskusja o ocieplaniu klimatu trwa od końca XIX wieku. Przez cały ten okres naukowcy dostarczali kolejnych dowodów na to, że ocieplenie klimatu jest faktem, a proces nie może pozostać niezauważony dla funkcjonujących w nim społeczeństw.
Powyższe dane nie są dowodem na to, że ocieplenie klimatu powodują ludzie ani też, że temperatura będzie rosnąć nieustannie. Jednak nawet niewielki jej wzrost może skutkować rewolucją w gospodarce. Pojawiają się przeciążenia w energetyce, problemy infrastrukturalne oraz ograniczenia w zużyciu wody. To wszystko powinno przekonać nas, co może wydarzyć się w momencie, kiedy w Algierii, która już dziś notuje rekordowe 50 stopni, miliony ludzi przestaną posiadać warunki do dalszego życia.
Pragmatyczna ojkofilia
„Granice mojego języka są granicą mojego poznania” – to słynne zdanie Ludwiga Wittgensteina wskazuje na największą barierę, jaką musimy dziś przekroczyć w rozmowie na temat ocieplenia klimatu. W podejściu do tych bardzo niepokojących tendencji musimy przyjąć postawę cynicznych pragmatyków. Idealistyczne przedstawienie problemu jako potrzebę ratowania Ziemi poprzez niejedzenie mięsa i ograniczanie plastiku zakończy się spektakularną porażką.
Według Europejskiej Agencji Środowiska w ciągu ostatnich 34 lat skutki negatywnych zmian klimatu kosztowały Europę blisko 400 mld euro. Dla Polski oszacowano je na ok. 14 mld euro. W 2013 r. polski rząd przygotował strategiczny plan adaptacji dla sektorów i obszarów wrażliwych na zmiany klimatu do roku 2020. Według tego dokumentu sam koszt zaniechania przygotowań do zmian klimatu, na przykład pustynnienia dużych obszarów, oznacza do 2030 r. stratę rzędu 120 mld złotych. W ujęciu globalnym, jeżeli nie zahamujemy niekorzystnych zmian klimatycznych, światowa gospodarka zapłaci za to 43 bilionów dolarów.
Te wszystkie dane pokazują, jakie koszty poniesiemy, jeżeli dalej będziemy udawać, że nasz klimat nie ulega zmianie. Dziś nie tylko nie dyskutujemy o tym, jak zahamować ocieplenie klimatu, ale w ogóle żyjemy, jakby się on nie zmieniał. Te wszystkie aspekty, a więc: troska o stabilność globalnego systemu, zagrożenia gospodarcze oraz lęk przed nieprzewidywalnymi katastrofami naturalnymi, powinny sprawić, że dyskurs globalnego ocieplenia radykalnie się zmieni. Czas na działania, które będą poważnie walczyły z jego skutkami. Zostając przy paliwach kopalnych i nie zauważając zanieczyszczenia środowiska, nie walczymy z nową lewicą, ale z modernizacją.
Prawica może w imię Scrutonowskiego „zielonego konserwatyzmu” dbać o zachowanie tego, co dziś umiera (jak wysychająca przez niedobór wody Puszcza Białowieska), a jednocześnie skupiać uwagę na modernizacji – chociażby poprzez nowoczesną polityką energetyczną opartą o atom.
W ten sposób konserwatyści mogą zaproponować alternatywne podejście do ekologii. Będą jednocześnie modernistyczni, jak i konserwatywni. Przestaną angażować się w zideologizowany dyskurs, zaczną – w ramach ojkofilii – dbać o swoje domostwo.
Esej otwiera 54. tekę czasopisma idei „Pressje” pt. „Ekologia integralna”. Zachęcamy do bezpłatnego pobrania całego numeru w formacie PDF.