Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.

Kędzierski: Na konferencji bliskowschodniej więcej straciliśmy niż zyskaliśmy

„Trzeba sobie jasno powiedzieć, że organizując konferencję bliskowschodnią Polska poniosła spore koszty wizerunkowe. Tym samym mogła domagać się od amerykańskiego partnera czegoś, aby uspokoić opinię publiczną w Polsce. Amerykanie nie stacjonują u nas dlatego, że nas kochają, ale dlatego że jest to w ich interesie. Stąd Polska może sobie pozwolić na bardziej asertywną grę” – podsumowywał na antenie Radia Kraków konferencję bliskowschodnią dr Marcin Kędzierski. 

„Konferencja bliskowschodnia była przełomowa z perspektywy międzynarodowej z jednego powodu. Przy jednym stole usiedli przedstawiciele części państw arabskich i przedstawiciele Izraela. To stanowi o jej doniosłości o charakterze międzynarodowym. Pojawiło się wielu liderów państw bliskowschodnich włącznie z ogromną delegacją Izraela, ale też trudno się dziwić, bo szczyt w dużej mierze realizował oczekiwania i interesy tego państwa” – komentował ekspert KJ.

„Ważne jednak z perspektywy Polski było to, kogo nie było. Mowa o przedstawicielach unijnej dyplomacji z Federicą Mogherini na czele, która już wcześniej miała zaplanowaną wizytę w Afryce. To dla Polski o tyle istotne, że ta konferencja mogłaby stanowić pewną próbą łagodzenia napięć między Brukselą i Berlinem a Waszyngtonem. Z drugiej strony nie było na konferencji reprezentacji Rosji, Turcji i Iranu, czyli przedstawicieli państw, od których dziś zależy stabilizacja lub destabilizacja Bliskiego Wschodu, co już pokazywało, że szanse na osiągnięcie jakiegoś wiążącego porozumienia w Warszawie są raczej marginalne”– analizował Kędzierski.

„Pierwszą swoją zagraniczną podróż Donald Trump odbył do Arabii Saudyjskiej, ustanawiając ją jako swojego głównego sojusznika na Bliskim Wschodzie, co oczywiście budziło niepokój w Izraelu. Natomiast teraz Arabia Saudyjska znajduje się w fazie konfliktu zastępczego (proxy war) w Jemenie, gdzie trwa rywalizacja o wpływy na Bliskim Wschodzie między Arabią Saudyjską a Iranem. I trudno się dziwić, że Izrael, szukając gwarancji bezpieczeństwa dla swojego państwa, zwraca się w stronę Arabii Saudyjskiej, która to Arabia kupuje zresztą sporo amerykańskiej broni. Ten szczyt miał w dużej mierze „przyklepać” ten taktyczny sojusz izraelsko-saudyjski przeciwko Iranowi” – tłumaczył były dyrektor programowy Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

„Wypowiedź wiceprezydenta Pence była z polskiej perspektywy bardzo niezręczna i to na dwóch poziomach. Po pierwsze Polska zrobiła wszystko, aby ten szczyt nie zyskał opinii antyirańskiego. I Mike Pence mówiący o tym, że szykujemy się do konfrontacji z Iranem nam w tym nie pomógł. Po drugie w jednym z wystąpień Pence powiedział, że ze względu na narastające napięcie oczekuje od sojuszników z Niemiec i Francji bardzo wyraźnej decyzji co do tego, co chcą dalej zrobić z Iranem. I to także nie było Polsce na rękę, ponieważ staraliśmy się pokazywać, że te różnice są mniejsze, a nie większe. Natomiast to jest ta warstwa deklaratywna, która pojawiała się w medialnych przekazach. Kiedy jednak spojrzymy na konkluzje tego szczytu to jest to, przy wszystkich jego wpadkach, w jakiejś części sukces polskiej dyplomacji. W konkluzjach szczytu nie ma bowiem nic z wcześniejszych wypowiedzi o konfrontacji z Iranem. Polska dyplomacja starała się robić wiele, aby tego szczytu nie sprowadzić do takiego prostego przekazu wojny świata zachodniego z Iranem”– mówił dr Kędzierski.

„Za chwile o konferencji bliskowschodniej nikt nie będzie pamiętał, więc jej koszt nie jest, aż tak duży, jak mogłoby się wydawać. Pytanie, czy poniosła jakieś korzyści. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Polska poniosła spore koszty wizerunkowe i mogła domagać się od amerykańskiego partnera czegoś, aby uspokoić opinię publiczną w Polsce. Czegoś takiego nie uzyskaliśmy. To może oznaczać, że na końcowym rachunku nie widnieje to, co organizując konferencję chcieliśmy zobaczyć, a koszt, jaki ponieśliśmy okazał się wyższy od zysku” – tłumaczył ekspert.

„Z tych wypowiedzi, które usłyszeliśmy, możemy spodziewać się przeniesienia większej liczby żołnierzy do Polski, ale prawda jest taka, że to nie jest żadna jakościowa zmiana. Gdyby w Polsce były elementy infrastruktury, wreszcie gdyby Polska uzyskała jakąś technologię, na przykład obsługi rakiet, które dopiero co kupiliśmy – a zrobiliśmy to »z półki«, co oznacza, że jeżeli coś się zepsuje nawet w ciężarówkach, które te rakiety przewożą, to musimy wysyłać je za ocean. Amerykanie nie stacjonują u nas dlatego, że nas kochają, ale dlatego że jest to w ich interesie. Stąd Polska może sobie pozwolić na bardziej asertywną grę względem Waszyngtonu” – zakończył członek Klubu Jagiellońskiego.