O cywilizowaniu wojny polsko-polskiej. Gwarantowane 30% miejsc dla opozycji
W skrócie
Musimy szukać wszelkich sposobów na załagodzenie obecnej wojny na wyniszczenie, która z politycznej „góry” coraz mocniej rozlewa się również na społeczne „doły”. Kluczowe znaczenie ma odejście od całkowitej delegitymizacji drugiej strony i znalezienie obszarów życia publicznego, gdzie będzie obowiązywał Treuga Dei (Pokój i Rozejm Boży). Takim mechanizmem może być swoista „polityczna polisa ubezpieczeniowa” – gwarantowane 30% miejsc w instytucjach publicznych dla dzisiejszej i jutrzejszej opozycji.
Klub Jagielloński poprosił mnie o zabranie głosu w sprawie wojny polsko-polskiej. To gest pięknie ekumeniczny, bowiem na co dzień pozostajemy w sporze dotyczącym reformy szkolnictwa wyższego. Zdolność oddzielania tego co dzieli na rzecz tego nad czym możemy wspólnie pracować to postawa, do której wspólnie powinniśmy się wychowywać.
Zależało mi na przedstawieniu perspektywy osoby starającej się utrzymać pragmatyczny stosunek do polityki. Jestem działaczem społecznym próbującym wpłynąć na ustawodawstwo, artykułującym rozpoznania i interesy części środowiska naukowego. Kluczowe dla powodzenia moich starań jest przekonanie polityków do tego, aby się stali rzecznikami tych rozpoznań. Dysfunkcjonalny charakter konfliktu politycznego sprawia jednak, że tego typu relacja „rzecznicza” staje się dla polityków coraz mniej interesująca.
Może być inaczej. Wezwania do przebudowy sfery publicznej, ucywilizowania konfliktu nie są sentymentalizmem lub moralizmem. W tym celu okazuję przykład organizacji, w której działam jako sfery zawieszonego konfliktu, społecznego działania na rzecz dobra wspólnego. Pozwalam też sobie pokusić się o zarys mechanizmu mogącego łagodzić wzajemne resentymenty wojujących stron naszej polskiej wojny domowej.
Pokój i Rozejm Boży
Chciałbym, aby polska prawica była silna i wpływowa, aby polska lewica była silna i wpływowa, aby polscy liberałowie byli silni i wpływowi. By wybory nie były grą o wszystko, by nie spychano przeciwników do podziemia. Żeby przegrana strona traciła dużo, ale nie wszystko. Żeby krytyków dzisiejszej władzy nie wyzywano od lewaków, a wczorajszej od krypto-pisowców. Żeby nie zwalniano ich z pracy jako lewaków lub krypto-pisowców. Żeby nie budowano kordonów ochronnych wokół jednych partii, i żeby po przerwaniu kordonu partie nie budowały kordonu wokół instytucji państwa. Żeby politycy, dziennikarze i rozgrzani partyjnie profesorowie nie brali nas wszystkich w roli zakładników swoich symbolicznych interesów.
Nikt nie zmiecie przeciwników do morza. Karmienie się tą fantazją jest powszechne. Obydwie strony pieszczą swoje wyobrażenia o sanacji sfery publicznej i trwałej delegitymizacji przeciwników.
Część prawicy oskarża obowiązująca ustawę zasadniczą, że jest owocem zgniłego rzekomo kompromisu, nie zauważając przy tym, że przecież porządek konstytucyjny sam w sobie musi być ufundowany na społecznym i politycznym konsensusie. Część liberałów uważa, że Prawo i Sprawiedliwość powinno na zawsze zostać zamknięte w kordonie sanitarnym, razem ze środowiskami związanymi z prawicą, nie chcąc wyobrazić sobie realnych skutków takiej sanacji.
Dlaczego chciałbym silnej prawicy, lewicy i liberałów? Dlatego, że jako obywatel chciałbym móc utrzymać „użytkowy” stosunek do polityków i sporu politycznego, chciałbym być lepiej obsługiwany. Niestety, co najmniej od 15 lat żyjemy w permanentnych „czasach nadzwyczajnych” z góry dyskwalifikujących takie oczekiwania. Obydwie strony sporu używają społeczeństwa w roli zakładnika swoich własnych frustracji i historycznie uzasadnionych resentymentów. Sfrustrowane elity z lewa i prawa są bardzo niebezpieczne, najczęściej znacznie bardziej niebezpieczne niż sfrustrowany elektorat.
Prawica nie wymyśli sobie innej liberalnej Polski niż ta, która istnieje, a nie-prawica nie wynajdzie sobie innej prawicy. Nikt ostatecznie nie przegra i nie zniknie. A zatem trzeba cywilizować konflikt, oddzielać od siebie różne teatry działań wojennych, dogadywać się co do miejsc, które znajdą się poza strefą „politycznego bombardowania”.
W związku z tym, że na rozejm nie ma szans, bo spór wewnątrzpolski wydaje się być po prostu formą unarodowienia, wprowadzenia w polskość (i chyba nie jest to tylko nasz przypadek), należy starać się o to, by używano w nim broni tylko konwencjonalnej. Po to, aby strony na różnych poziomach wypracowały reguły Treuga Dei (Pokój i Rozejm Boży), zgodnie z którymi nie zabijamy się przy brodach, studniach, w kościołach, młynach, siedzibach sądów, nie zabijamy dzieci, nie zabijamy się w Wigilię i poniedziałek rano i inne tym podobne.
A na początek – by zaprzestać piętnowania jako zdrajców i niepewnych żołnierzy tych, którzy zastanawiają się nad regułami pozwalającymi na zmniejszenie intensywności walki. To wszystko jest możliwe. W Komitecie Kryzysowym Humanistyki Polskiej udało się stworzyć taki teren wydzielony.
1. Miejsca schronienia
Bardzo ważne jest budowanie sfer, w których mogą rozmawiać różne środowiska, w których inteligenci prawicowi, lewicowi i liberalni mogą pragmatycznie ze sobą współpracować, dla dobra wspólnej instytucji. Potrzebne nam są takie miejsca, w których uczymy się chwilowo zawieszać poważną część naszych poglądów na prawdę, piękno i dobro – na rzecz budowy wspólnej instytucji. Potrzebne nam są miejsca, gdzie uczymy się, że zawieszenie części poglądów w obrębie sfery wspólnego działania – wbrew popularnemu poglądowi – nie jest cynizmem.
Przyjrzyjmy się temu fikołkowi moralnemu. Cynizmem, z punktu widzenia moralności wojennej, jest posługiwanie się kategoriami dobra wspólnego i dobra własnego instytucji. Polityczni żołnierze mówią nam, że będziemy mogli myśleć w tych kategoriach dopiero wtedy, gdy pokonamy wroga. Bardzo trudne jest odejście od tego schematu moralnego. Wymaga to dużej środowiskowej pracy samokształceniowej. Od tej pracy nie wolno nam się uchylić.
Moim pragnieniem było i jest, by powstawały miejsca debaty, w których uczymy się ze sobą nie zgadzać w sposób nie agresywny i nie krzykliwy. By istniały przestrzenie, gdzie uczymy się nawzajem tolerować, a czasem i po ludzku lubić, mimo odmiennych poglądów. By powstawały miejsca uczące kompromisów jako codziennej praktyki społecznej. By istniały przestrzenie, w których ludzie nauczą się lubić kompromisy, a nawet cieszyć z ich powodu. By pojawiało się coraz więcej miejsc, gdzie ludzie nie będą umierać za słówka, lecz raczej bić się o wspólne interesy. By powstawały instytucje społeczne, w ramach których ludzie nie będą wstydzić się zbiorowych interesów, lecz je negocjować.
U początków zawiązywania Komitetu Kryzysowego Humanistyki Polskiej znalazła się wiadomość o planowanej likwidacji filozofii w Białymstoku. W 2013 r. List otwarty w obronie filozofii protestujący przeciw polityce edukacyjnej państwa podpisali intelektualiści ze skłóconych obozów: prof. Andrzej Zybertowicz i Aleksander Smolar, prof. Michał Głowiński i prof. Andrzej Nowak, i inni. Tak ekumeniczne wystąpienie nie miało w ostatnim 25-leciu żadnego precedensu. Te pierwsze kroki określiły nasze organizacyjne DNA. Dzisiaj jesteśmy jedyną lub jedną z niewielu organizacji, w której współpracują ze sobą naukowcy związani ze związkami zawodowymi („S”, OPZZ, ZNP, IP), członkowie KOD-u, sympatycy SLD i Razem, członkowie Akademickiego Komitetu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego i słuchacze Radia Maryja.
To bardzo trudna rzecz – łączyć zdecydowane, drapieżne i możliwie pragmatyczne działania polityczne na rzecz uniwersytetu z ekumenizmem samego ruchu. Nie wszyscy odczytują, że ten wybór nie ma charakteru taktycznego, czy nawet strategicznego, lecz że jest to wybór cywilizacyjny; nie „sposób działania” lecz „idea”. Wierzę, że jedne organizacje uczą się od innych organizacji. Jestem pewien, że już pokazaliśmy lepsze możliwości zaangażowania i że wychowamy swoim przykładem niejednego naukowca i działaczkę (i sami się udoskonalimy).
Utrzymanie pluralizmu wymaga bardzo dużo pracy, ale nagroda jest wielka. Sądzę, że takie poletko eksperymentalne, jak KKHP jest szkołą dla Polski, jest ćwiczeniem myślenia propaństwowego w praktyce. Oby takich przestrzeni współdziałania, a zarazem ostrego czasem sporu było jak najwięcej.
Dlaczego to ważne? Dlatego, że rewolucjonizm moralny – liberalny, prawicowy, lewicowy infantylizuje wyobraźnię. Zrewolucjonizowani inteligenci mają w nosie instytucje, mają w nosie grupowe interesy – ważny jest dla nich plan całościowy, zniszczenie Wielkiego Szatana, oraz interes osobisty.
Potrafią udać się na wielką demonstrację przeciw Politycznemu Złu, ale nie potrafią postawić się swojemu pracodawcy, swojemu rektorowi, nie potrafią połączyć swojego indywidualnego losu z losem instytucji, z którą są związani.
2. Polityczna polisa ubezpieczeniowa
PiS i PO będą – z fluktuacjami – wieczne (może wyłoni się trzeci element, może nie). Innej normalności nie będziemy mieli, dlatego nie można karmić się taką fantazją. I nie można rządzić tak – a to dotyczy całych ostatnich 14 lat – żeby pozbawiać sprawczości i poczucia bycia u siebie w domu drugich 35% społeczeństwa. Konflikt w państwie jest w dużej mierze konfliktem na górze, konfliktem „establiszmentów” lub „elit”, konfliktem aktywów partyjnych, konfliktem redakcji, etc. To nie znaczy, że nie jest realny, przeciwnie. Poczucie całkowitej alienacji w państwie, wojny o wszystko, wojny o podstawowe zasoby skutkuje tym, co obserwujemy w ostatnich 15 latach.
Można pomyśleć rozwiązania, które ten resentyment załagodzą. Musiałoby to być rozwiązanie, które opłacalne jest dla wszystkich stron – a co najważniejsze, opłacalne dla strony wygrywającej. Musiałoby to być rozwiązanie będące „polityczną polisą ubezpieczeniową”. Podstawowym celem byłoby więc zachowanie – dla opozycji – możliwości kształcenia kadr, utrzymywanie podstawowej ciągłości zaplecza środowiskowego, dostęp do informacji, ułatwiłoby proces przejmowania władzy.
Opozycja dzisiejsza i jutrzejsza musi mieć gwarantowane 30% miejsc w ciałach zarządzających instytucjami (lub doradczo-eksperckich), takich jak spółki Skarbu Państwa, telewizja publiczna, Narodowa Rada Rozwoju, czy inne (wszelkie) ciała ekspercko-doradcze. Rozdzielenie 30% aktywów przypadających na opozycję powinno zachowywać proporcjonalność w stosunku do wyniku wyborczego, aby uniknąć nadmiernego wzmocnienia tendencji w stronę systemu dwupartyjnego.
Zapewnienie 30% miejsc w ciałach zarządzających i eksperckich utrudniłoby wzajemną delegitymizację aktualnej opozycji i aktualnego rządu, oraz zmniejszyłoby resentyment i głód kadr po zmianie władzy. Wreszcie – dostęp do informacji na temat różnych sektorów polityki państwowej łagodziłaby zjawisko „krótkiej ławki” kadrowej i eksperckiej, na który cierpią wszystkie partie przechodzące z opozycji do władzy.
Czy taka korekta miałaby szans na realizację? Wydaje się, że logika „polisy ubezpieczeniowej” korygującej dzisiejszy i wczorajszy klientelizm mogłaby – zwłaszcza w sytuacji niepewności politycznej – przekonać część decydentów.