Dziś to Zieloni trzymają „rząd dusz” w Niemczech
W skrócie
Jak żadna inna partia w Niemczech, Zieloni przeszli metamorfozę wewnętrzną i zewnętrzną. Od ekscentrycznych ekologów i maoistów do partii, która najlepiej odzwierciedla współczesną mentalność przeważającej części społeczeństwa, także większości wyborców chadeków, socjaldemokratów oraz liberałów. Długofalowa strategia dążenia do stworzenia nowej tożsamości i wykreowanie wizerunku partii mieszczaństwa oraz liberalnej inteligencji przyniosła skutek, a Zieloni już wkrótce mogą być najważniejszą siłą polityczną w Niemczech.
W latach 80. ubiegłego wieku zza kulis obrad parlamentarnych w Niemczech usłyszeć można było brzęk drutów dziewiarskich dokańczających najnowszą robótkę. Modą wśród posłanek, a czasem i posłów w nowo powstałej frakcji Zielonych było ostentacyjne dzierganie szalików i wełnianych swetrów. Również wygląd odróżniał ich od pozostałych niemieckich polityków: długie brody, dżinsy, wspomniane swetry oraz inne części garderoby, wyglądające, jak gdyby zostały znalezione na pchlim targu. Pierwszy minister Zielonych, Joschka Fischer, na swoje zaprzysiężenie w 1985 r. przyszedł w… trampkach.
Kilka lat później Fischer został ministrem spraw zagranicznym oraz wicekanclerzem Niemiec, prezentując się już dużo bardziej profesjonalnie. Zieloni rządzili od 1998 do 2005 r. w koalicji z socjaldemokracją Gerharda Schrödera. Dziś już właściwie tylko niuanse różną ich wizualnie od pozostałych partii, może z wyjątkiem Alternatywy dla Niemiec, których nowy styl polityczny wydaje się podobnie buntowniczy jak Zielonych w latach 80.
Jak żadna inna partia w Niemczech, Zieloni przeszli metamorfozę wewnętrzną i zewnętrzną. I jak żadna inna partia odzwierciedlają współczesną mentalność przeważającej części społeczeństwa, także większości wyborców chadeków, socjaldemokratów oraz liberałów.
Niemiecka polityka jak awokado
Franz Josef Strauß, „grand old man” niemieckiego konserwatyzmu, w słynnej metaforze porównywał początki partii Zielonych do arbuza – na zewnątrz zielony, wewnątrz czerwony. Nie było to bezpodstawne. Wielu z założycieli partii było jeszcze kilka lat wcześniej aktywnych w radykalnie lewicowych ugrupowaniach, potocznie zwanych „K-Gruppen”, czyli skrajnych mikropartii wzorujących się przeważnie na maoizmie i stawiających sobie za cel obalenie kapitalistycznego porządku. Niektórzy z nich zajmują do dzisiaj wysokie pozycje, tak jak np. Winfried Kretschmann, prezydent Badenii-Wirtembergii albo Jürgen Trittin, były minister ochrony środowiska oraz współprzewodniczący partii.
Owo polemiczne określenie „Melonenpartei” towarzyszyło Zielonym przez wiele lat. Prawicowa krytyka punktowała mniemany lub rzeczywisty radykalizm gospodarczy partii, mniej lub bardziej skutecznie odstraszając wyborców o umiarkowanych poglądach, którzy preferowali przewidywalność CDU lub chociażby coraz bardziej centrowej SPD.
Z tego względu długofalową strategią Zielonych stało się dążenie do stworzenia nowej tożsamości i wykreowanie wizerunku partii mieszczaństwa oraz liberalnej inteligencji. Trampki oraz długie brody zostały zastąpione przez krawaty i garnitury. Bardziej kierowano się ku elektoratowi CDU niż klasycznie lewicowemu.
Dzisiejsze Niemcy dużo trafniej porównać do awokado – na zewnątrz czarny, wewnątrz zielony. Władza CDU od 2005 r. wydawała się praktycznie niekwestionowana. Niemcy żyli przeważnie w błogości nieciekawych czasów końca historii. W felietonach rozpisywano się o nowym „Biedermeier”, czyli okresie politycznej stagnacji, ale zarazem też przyjemnej nudy takiej jak w postnapoleońskich czasach XIX wieku.
Pomijając krótki kryzys gospodarczy i odległe wojny w Libii lub Syrii, niewiele wydarzeń przyspieszało puls przeciętnego niemieckiego wyborcy. Wrażenie rzeczowości oraz umiarkowania niemieckich mediów bierze się także z tych czasów. W okresie, kiedy coraz bardziej pogłębiały się podziały plemienne w Polsce, w Niemczech ekscytujący wydawał się problem: „Czy powinno się wprowadzić żeński odpowiednik ludzika wskazującego ruch drogowy na światłach?”
Praktycznie od początku rządów kanclerz Merkel partia Zielonych przechodziła kryzys polityczny. Niektórzy wieszczyli rychły koniec ugrupowania, które według nich traciło rację bytu. Kolejne skręty CDU w lewicowo-liberalną stronę zawłaszczały elektorat wszystkich partii znajdujących się blisko centrum – liberałów, socjaldemokratów oraz Zielonych.
Zieloni przegrywają wybory, ale trzymają „rząd dusz”
Zarazem jednak wyborcze klęski partii ekologów przysłaniały prawdziwe zwycięstwo metapolityczne. Współcześni Niemcy mówią i myślą dzisiaj językiem Zielonych.
I nie chodzi wcale o prymat ekologii. Gdyby nie nazwa, to czasami można by zapomnieć, że pierwotnym celem Zielonych była ochrona środowiska. Dużo bardziej kojarzą się dziś ze społecznym liberalizmem oraz progresywnymi wartościami. Słynny slogan wyborczy z 1990 proklamował: „Wszyscy mówią dziś o Niemczech. My mówimy o pogodzie”. Niestety dla Zielonych, w dobie zjednoczenia Niemcy woleli jednak mówić o Niemczech i skwitowali to wyborczą porażką partii. Liderzy partii odrobili jednak lekcję i daleko poszerzyli zakres swoich działań.
Odzwierciedlają to po części skrzydła w partii, która od początku dzieliła się na frakcje „Fundis” oraz „Realos”, czyli fundamentalistów oraz realistów. Jest to podział na zideologizowany beton Zielonych oraz na tych, którzy widzą w tej formacji potencjał wielkiej partii, współpracującej z innymi w parlamencie. Od lat 90. wyraźnie przeważają pragmatycy.
Będąc koalicjantem SPD w latach 1998-2005, Zieloni eksperymentowali z różnymi tożsamościami. Nowy realizm przejawiał się choćby w kontrowersyjnej decyzji poparcia niemieckiego zaangażowania w działaniach NATO w Kosowie albo w koalicyjnych kompromisach. I jedno i drugie okazało się głęboko niepopularne wśród elektoratu i wywołało ponowną zmianę kursu. Sprzeciw wobec wojen w Iraku i Afganistanie pozwolił partii odzyskać wiele głosów. Zieloni realizowali także liberalne postulaty jak np. związki partnerskie dla par jednopłciowych oraz walczyli o ułatwienia w systemie imigracji. W 2005 r. przeszli do opozycji, choć ich notowania wciąż wyraźnie wzrastały. W wyborach do parlamentu 2009 roku osiągnęli swój dotychczas najlepszy wynik zdobywając 10,7% poparcia. W następnych latach udało im się również zdobyć władzę kilku landach.
Kolejne wybory ogólnokrajowe przyniosły jednak rozczarowanie. Wyniki Zielonych bywały niższe niż wskazywały to przedwyborcze sondaże oraz przede wszystkim ekspozycja w ogólnokrajowych mediach. Tam Zieloni robią prawdziwą furorę już od wielu lat.
Ulubionym projektem politycznym niemieckich mediów jest dziś czarno-zielona koalicja. Medialny mainstream tak długo tego chciał, aż w końcu i wyborcy zaczęli myśleć w podobny sposób.
W landach Hesji oraz Badenii-Wirtembergii powstały pierwsze sojusze chadeków z Zielonymi. Liczba publicystów wypatrujących z entuzjazmem powstanie czarno-zielonej koalicji jest imponująca. Po ostatnich wyborach w Bawarii i Hesji wydaje się, że sprawa jest przesądzona i zapowiada się długi okres rządów najbardziej niemieckiej z koalicji. Takiej która chyba najlepiej odzwierciedla nową progresywną tożsamość Niemców w połączeniu ze swojską „Biederkeit”, czyli etosem umiarkowanej we wszystkim klasy mieszczańskiej. Ale sytuacja nie jest bez precedensu, jak wspomniano powyżej: już raz w 2011 r., po katastrofie elektrowni atomowej w Fukushimie, Zieloni wydawali się nie do zatrzymania, a jednak ostateczny wynik 8,4% w wyborach w 2013 r. znów zawiódł oczekiwania.
Wtedy to CDU przyspieszyło wchłanianie programów politycznych rywalizujących partii. Już w 2011, ledwie parę dni po katastrofie w Fukushimie, Merkel ogłosiła nagły zwrot od dotychczasowej polityki atomowej, zaskakując niemalże wszystkich. Spełniła tym marzenie całej generacji Zielonych, którzy walczyli o to praktycznie od momentu powstania partii. To również w czasie rządów Merkel została zniesiona służba wojskowa oraz wprowadzono ślub cywilny dla par jednopłciowych. W dobie wewnętrznej stabilności skupiano się na wartościach postmaterialnych, dyskusji o parytetach oraz treści podręczników szkolnych. Otwarcie kraju na masową imigrację w 2015 r. także wpisywało się w strategię zawłaszczania zielonego elektoratu.
Niemieckie chrześcijaństwo jest zielone
Arcyciekawy jest stosunek Zielonych do chrześcijaństwa w Niemczech. Niemcy są jednym z najszybciej sekularyzujących się społeczeństw w Europie. Za jeden z wielu powodów uznać można upolitycznienie protestanckich Kościołów, wcale nie mniejsze niż w Polsce. W krytycznych komentarzach pod internetowymi artykułami o tematyce kościelnej można wielokrotnie przeczytać, że dana osoba dystansowała się od danego wyznania, bo nie zgadzała się na jego polityczną stronniczość.
Regularnie odbywające się tzw. Kirchetage, czyli Ewangelickie Dni Kościoła są porównywane do zjazdów partii lewicowo-liberalnych. Przedstawiciele Zielonych są mile widzianymi gośćmi oraz mówcami na tych wydarzeniach.
Na ewangelickim zjeździe w Stuttgarcie w 2015 r. swoje poglądy prezentowało wielu popularnych polityków: Renate Künast przekonywała do wegetarianizmu, Cem Özdemir głosił błogosławieństwo migracji, Anton Hofreiter referował o segregacji śmieci, Volker Beck o Gender, a Sven Giegold o sprzeciwie wobec TTIP oraz CETA.
Naukowcy z Uniwersytetu w Lipsku stwierdzili w analizie socjologicznej, że około połowa uczestników Kirchentage głosowałoby na Zielonych. Jedna z głównych autorek tego sukcesu, Katrin Göring-Eckardt, półżartem wspomniała, że teraz już tylko należy nawrócić drugą połowę. To właśnie ona jest aktualnie najbardziej rozpoznawalną twarzą „zielonego chrześcijaństwa” w Niemczech. W latach 2009-2013 przewodniczyła synodowi Kościoła ewangelickiego. Później otworzyła partię na przeróżne zgrupowania liberalnych chrześcijan. Jednocześnie w gremiach kościelnych zasiadają coraz częściej sympatycy Zielonych.
Bardziej skomplikowany jest stosunek partii wobec Kościoła katolickiego. Co nie zmienia faktu, iż polityka nie omija także katolickich świątyń. Autor tego tekstu, spędzając większość życia w Niemczech, nieraz słyszał na kazaniach krytykę konserwatyzmu oraz agitację na rzecz masowej imigracji. Nie brak także odmawiania wrogom lub krytykom Merkel chrześcijańskiej tożsamości. Treści kazań do złudzenia przypominają zresztą główną tematykę polityczną Zielonych. Upartyjnienie Kościołów w Niemczech to głębszy temat, ale wyraźny jest ,,rząd dusz” Zielonych w głównym nurcie chrześcijaństwa.
Widmo niemieckiej wolty w prawo
To nie sojusz z Rosją oraz rewizja granic wschodnich marzy się dziś niemieckiemu zjadaczowi chleba. Trend idzie w dokładnie drugą stronę niż kilka dekad temu. Rosja jest utożsamiana nie z możliwością ,,polityki mocarstwowej” dla Niemiec, a z gnębieniem liberalizmu. A nacjonalizm niemiecki wbrew niektórym obawom prawdopodobnie nie jest i nie będzie rewizjonistyczny. Niemiecki soft power woli naciskać na kwestie obyczajowo-liberalne, niż promować wciąż wstydliwą nieco mocarstwowość silnego kraju w środku Europy.
Rewizjonizm przeważnie zamyka się w ramach trollowania internetowych artykułów, w najgorszym przypadku jest przekornym przejawem „wolności słowa”. Stereotypowe powiedzenie prawicowców w Niemczech brzmi „Das wird man ja noch sagen dürfen”, czyli w niedosłownym tłumaczeniu „Kto mi zabroni wyrazić własną opinię?”
Odzwierciedla się w tym przekora, ale też i niemalże obawa przed własną brawurą, strach, że odważyło się powiedzieć coś o czym nie wolno nawet pomyśleć. Wynika to w dużej mierze z uczucia nadmiernego kneblowania myśli i wypowiedzi, które w końcu doprowadziło do zerwania z kulturą tabu. Ten fenomen jest podobny do zjawiska alt-right w Stanach Zjednoczonych, gdzie zradykalizowana mniejszość także rości sobie prawa do wypowiadania choćby najgłupszych frazesów.
Kwestionowanie granicy wschodniej po trzecim piwie może psychicznie usatysfakcjonuje kilka ekstremistów, którzy dotychczas czuli, że nawet niewinne wypowiedzi z prawej strony są odrzucane przez główny nurt, ale nie wpłynie na decyzje poważnych graczy politycznych. Nawet lider Alternatywy dla Niemiec, Alexander Gauland, przyznał w wywiadzie, że czasami go męczy powyżej wspomniana mentalność bezproduktywnej przekory dla przekory w jego partii.
Zresztą wieloletnia pedagogika wstydu przyczyniła się do pewnego obrzydzenia tradycyjnym patriotyzmem w Niemczech (ale przez to i za granicą). Przy okazji każdego mundialu dyskutowana jest stosowność wywieszania czarno-czerwono-żółtej flagi oraz świętowania zwycięstw. Można zaryzykować tezę, że brak zdrowego patriotyzmu doprowadził do powstania ugrupowań nacjonalistycznych, przede wszystkim w formie nowej partii Alternatywy dla Niemiec. Paradoksalnie, jest ona Zielonym bardzo na rękę, bo nacjonaliści z jednej strony osłabiają rządzącą chadecję, ale z drugiej sprawiają, że medialne zastraszanie widmem nazizmu mobilizuje elektorat lewicowo-liberalny. I inaczej niż w poprzednich latach wybiera on coraz częściej opcję wyraźnie anty-prawicową.
Pogłębianie się wpływu Zielonych tendencyjnie alienuje Niemcy od Polski, ale też zwiększa rzeszę niezadowolonych, wyrażających sympatię dla Rosji i wrogość wobec Ameryki i Polaków. Obecnie wpływ narodowców w Niemczech jest wyolbrzymiany, ale przecież nigdy nie można wykluczyć, że w niedalekiej przyszłości jakiś nowy przewodniczący CDU zwietrzy możliwość odbicia się od sondażowych dołków przez woltę w prawą stronę, w kierunku niekorzystnym dla Polski. A Merkel, jak ostatnio już wiadomo, nie jest wieczna.