Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Paweł Rzewuski  12 grudnia 2018

Skazani na papugizm. Stracone szanse zaborów

Paweł Rzewuski  12 grudnia 2018
przeczytanie zajmie 4 min

Jednym z największych paradoksów, jakie w historii dotknęły Polskę, jest fakt, że straciła niepodległość właśnie w 1795 roku – a nie wcześniej. Ci, którzy chcą w naszych dziejach upatrywać opatrznościowego planu mogliby doszukiwać się tu przejawu boskiej interwencji. „Szczęśliwie” rozbiory wypadły już po Szkole Rycerskiej, po Stanisławie Konarskim i Hugo Kołłątaju, po Konstytucji Trzeciego Maja, a wreszcie – po Kościuszce, który przełamał stare schematy myślenia. Po całej tej specyficznej pracy, którą włożono, aby stworzyć Polskę nowoczesną lub przynajmniej położyć jej fundament.

Polskie szczęście w nieszczęściu

Nie mówi się, że Polska miała szczęście w nieszczęściu w swoim upadku – a przecież miała. Gdyby rozbiór Polski nastąpił tuż przed konfederacją barską albo jeszcze wcześniej, w latach tuż po wojnach północnych, nie byłoby mowy o późniejszym odrodzeniu Rzeczypospolitej. Lata 30. i 40. XVIII w. to czas apogeum sarmackiej bezsilności. Jedyne, czego oczekiwali Polacy, to świętego spokoju i pozostawienia ich w stanie „tak, jak jest”.

Nawet samotny sprawiedliwy Stanisław Konarski nie był w stanie przełamać samozadowolenia z siebie panów szlachty i towarzyszącej temu nienawiści do wszelkich reform. Gdyby wtedy państwa ościenne już wówczas postanowiły rozwiązać problem Polski i Litwy, teraz pewnie pisalibyśmy w innym języku.

„Szczęśliwie” rozbiory dopełniły się już po Szkole Rycerskiej, po Stanisławie Konarskim i Hugo Kołłątaju, po Konstytucji Trzeciego Maja, a wreszcie – także po Kościuszce, który przełamał stare schematy myślenia. Po całej tej specyficznej pracy, którą włożono, aby stworzyć Polskę nowoczesną lub przynajmniej położyć jej fundament. Z wielkich planów zrealizowano niewiele, ale okazało się to jednak wystarczająco dużo, żeby stworzyć podwaliny pod przyszłe długie trwanie Polski. Pomimo tego fundamentu, cenę za czas bez państwa płacimy do dziś.

Mit zaborczego postępu

Swego czasu Jan Sowa starał się szokować stwierdzeniem, że ostateczny bilans zaborów był dla Polaków korzystny. Straciliśmy co prawda swoją państwowość, ale zarazem mogliśmy dzięki temu unowocześnić się, zrównać do europejskich standardów i wreszcie przywitać postęp. Twierdzenie takie ma jednak w sobie więcej z życzeń, niż Jan Sowa jest w stanie przyznać. Dla wszystkich trzech zaborców wyznacznikowe były zdania z Ubu Króla – „w Polsce, czyli nigdzie”. Większość zmian, które skłonni bylibyśmy uznać za rzeczywisty postęp, wprowadzona była zaś nie przez zaborców, ale przez przedsiębiorczych Polaków wbrew zaborcom.

Trudno bowiem mówić o uprzemysłowieniu Galicji i jej rozwoju cywilizacyjnym, skoro jeszcze na początku XX wieku była ona synonimem biedy. Najlepsza sytuacja była w zaborze pruskim, chociaż i Wielkopolska wyraźnie odbiegała nawet od Śląska, nie mówiąc już o wysoko uprzemysłowionych terenach II Rzeszy. Wystarczy spojrzeć na zagęszczenie trakcji kolejowych na terenach dawnej Polski i porównać je z innymi landami niemieckimi, aby zrozumieć, że Polska nie była priorytetem. O zaborze rosyjskim lepiej nie wspominać, jeżeli bowiem miał to być przykład postępu, to chyba jedynie w dziedzinie budowy fortyfikacji. Warszawa do dnia dzisiejszego cierpi z powodu zatrzymanej industrializacji i ciasnego gorsetu narzuconego przez istnienie twierdzy Warszawa.

Nie ma co jednak skupiać się na dawnych rozważaniach Sowy i jego wierze w postęp czyniony rękami zaborców. Ważnym jest skupienie się na tym, co nam odebrano.

Fundament zaledwie symboliczny

„Państwo jest niejako dźwigarem, za pomocą którego naród jest w stanie utrzymać się i rozszerzyć swój stan posiadania. W ogólnej walce o byt walczą bezpośrednio nie narody, lecz państwa. Im który naród posiada silniejsze państwo, tym wyższe stanowisko zajmuje w ogólnej hierarchii narodów i tym łatwiej potrafi się obronić” – komentował wszak już po odzyskaniu niepodległości na łamach „Myśl mocarstwowej” Adolf Bocheński.

Dorobek polskiego Oświecenia był tylko fundamentem, a nie konstrukcją. Prawdą jest, że zostało z niego tyle samo, co z kamienia węgielnego Świątyni Opatrzności Bożej w Łazienkach. Pozostał ten fundament jedynie symbolem, do którego można było się odwołać, gdy tymczasem odebrano nam wiek XIX, jeden z najważniejszych w historii Europy. Wiek pary, nowoczesności i realizmu politycznego. Polacy pod koniec XVIII w. utracili bowiem swoje państwo – w znaczeniu administracyjnym, bo nie państwo jako wspólnotę. Jednak nie do państw w rozumieniu wspólnoty politycznej, a właśnie do tych nowożytnych należał wiek XIX i wciąż należy także i nasza epoka.

Hegel w swojej apoteozie nowoczesnego państwa odczytywał je jako realizację ducha absolutnego, a w uproszczonej formie pogląd ten przejęli także inni myśliciele tamtych czasów. W myśl tego przekonania państwo nadawało realną formę dla rozwoju rozumianego jako droga do emancypacji jednostek i utworzenia wspólnoty samoświadomych, wolnych i etycznych obywateli.

Zaborcze piętno

Utrata państwowości odbija się na Polakach do tej pory. Niemożliwy był zdrowy rozwój społeczny, bo wszystko było wymuszone i pachniało dyktatem. Fundamentalną krzywdą, jaką zrobili zaborcy polskiej duszy, jest odseparowania państwa od narodu. W XX w. proces ten pogłębiła wpierw okupacja niemiecka, a potem okres PRL.

Dla współczesnego Polaka, w jego najnaturalniejszym instynkcie wyssanym z mlekiem matki, państwo jawi się wrogiem. Czyha na jego pieniądze, na jego zdrowie, ma ciągle wobec niego złe zamiary. Naturalną strategią przetrwania Polaka i postawą w stosunku do państwa jest wykorzystanie go w jak największym stopniu i ucieczka. Urzędnik za okienkiem staje się wrogiem. To scheda XIX wieku i zaborów, które zaszczepiły wrogość wobec przedstawicieli władzy.

Ta „obcość we własnym domu” okaże się jeszcze dotkliwsza, gdy przypomnimy sobie, wiek XIX był też czasem przymusowych branek do wojska. Wspomniany już Jan Sowa wskazywał między innymi, że na terenie Królestwa Kongresowego powstały liczne partie socjalistyczne. Przyczyną ich zawiązywania się były jednak warunki panujące w państwie carów, na co później wskazywał w swoich pismach Józef Piłsudski.

Chłop w Rosji uzyskał bowiem wolność dopiero w 1864 r. Do tego czasu mógł zostać sprzedany i rozdzielony z rodziną. Branka z 15 stycznia 1863 r. była wydarzeniem traumatycznym i na długo przetrąciła odruchy patriotyczne, ale i wcześniejsze tego typu działania administracji carskiej były niemniej złowieszcze w skutkach.

Do dnia dzisiejszego nie wiadomo, ilu dokładnie w latach 1832-1915 Polaków służyło w carskim wojsku. Rokrocznie rekruci z ziem Królestwa Polskiego stanowili średnio 12% armii carskiej. Aby zdać sobie w pełni sprawę z tego, czym była ta służba, starczy powiedzieć, że trwała 25 lat. Pobór dla wielu ludzi był najzwyczajniej w świecie wyrokiem śmierci.

Rekruci mimo woli byli często wysyłani tam, gdzie Imperium tłumiło powstania ludów, które – tak samo, jak Polacy – też chcieli wolności, na przykład na Kaukaz. Świadomość służby w takiej armii tworzyła wrogość względem armii, która była narzędziem opresji.

Protezy nie zastąpią straconego stulecia

Pozbawienie Polaków własnego państwa wytrąciło nas z rozwoju europejskiego, przede wszystkim pozbawiając możliwości stworzenia własnej formy państwowości. Nie tylko na poziomie materialnym jako instytucji, ale własnego indywidualnego charakteru państwa. Skazani zostaliśmy tym samym na papugizm, który obecny był i po końcu I Wojny Światowej, i po 1989 r., kiedy szukaliśmy po omacku właściwej dla siebie formuły urządzenia politycznego domu.

Temu była poświęcona wielka XIX-wieczna dyskusja między Dmowskim a Piłsudskim. Tego tyczyły się spory między konserwatystami, nacjonalistami i socjalistami. Z różnych powodów obieraliśmy wzorce czy to wzorce francuskie, czy niemieckie. Szukaliśmy siebie w francuskim modelu laickim, niemieckim państwie kanclerskim albo w brytyjskim parlamentaryzmie. Wszystkie okazywały się formą protezy, która ostatecznie nie sprawdzała się.