Uwaga, nowy podział pokoleniowy! [KULTURA LIBERALNA]
W skrócie
Oto znaleźliśmy się na obszarze nieznanym – odpowiedniku białych plam na dawnych mapach. Po raz pierwszy od XVIII wieku dorosło pokolenie, które urodziło się i ukształtowało we własnym, suwerennym państwie. Jest to fakt nie tylko godny odnotowania czy celebracji, ale przede wszystkim gruntownego przemyślenia na przyszłość.
„Przeszłość odkreślamy grubą linią” – to pamiętne zdanie wypowiedział 24 sierpnia 1989 roku w końcowym fragmencie swojego exposé premier Tadeusz Mazowiecki. „Linia”, która zresztą w opiniach krytyków szybko zamieniła się w „kreskę”, miała oddzielać dwie epoki: komunistycznej niewoli od wolności i demokracji.
W tej chwili zarysowuje się kolejna, w pewnym sensie nie mniej ważna, a może nawet ważniejsza historycznie i politycznie cezura. Tym razem jednak nie jest nią pojedyncze zdanie czy wydarzenie, lecz proces o zasadniczym dla kultury polskiej znaczeniu. Przeszłość od przyszłości oddziela się w sposób mniej spektakularny, dyskretniej, zupełnie jakby tym razem granice pomiędzy epokami rysowały się „cienką linią” czy „cienką kreską”.
Mazowiecki w exposé symbolicznie próbował zamknąć okres 45 lat Polski Ludowej. „Cienka kreska” realnie zamyka blisko 200 lat kultury podległości, w której wychowywały się całe roczniki Polaków i które to lata stanowiły ramy dla rozumienia przez nich wolności. Co to oznacza?
Oto znaleźliśmy się na obszarze nieznanym – odpowiedniku białych plam na dawnych mapach. Po raz pierwszy od XVIII wieku dorosło pokolenie, które urodziło się i ukształtowało we własnym, suwerennym państwie. Jest to fakt nie tylko godny odnotowania czy celebracji, ale przede wszystkim gruntownego przemyślenia na przyszłość.
Rzecz jasna, refleksji tej nie sprzyja fakt, iż nasza debata publiczna (choć nie tylko nasza) zanurzona jest w doraźności i powodzi wielkich słów. Jednocześnie żąda się tu i teraz aplikowania najsilniejszych lekarstw oraz cudownych terapii, bez przeprowadzenia elementarnych badań na pacjencie. Istnieje pokusa, aby zmieniać wszystko, po to, aby ostatecznie nie zmienić nic. „Na skróty” i w pośpiechu odpowiedzi na nasze bolączki poszukuje się poza krajem.
W efekcie polskie problemy z utrzymaniem standardów liberalnej demokracji i rządów prawa chętnie wyjaśnia się kryzysem europeizacji, falą globalnego populizmu, rzekomo rosnącymi nierównościami czy wpływem nowych technologii na życie przeciętnego obywatela. Tymczasem te zjawiska, które na pewno warto wziąć pod uwagę, nie tylko padają na lokalny grunt, ulegają modyfikacji, ale też często się od naszej polskości „odbijają”. Zupełnie zasadniczą sprawą jest w tym kontekście to, że miliony Polaków mają kłopot z własnym państwem i jego instytucjami. Ich rozmaite lęki i niepokoje są właśnie z tym ściśle związane – co wielokrotnie ujawniały badania opinii publicznej [1].
Inna sprawa, że młodych Polaków, którzy w ogóle interesują się polityką, zdumiewa postępująca degradacja etosu dawnej antykomunistycznej opozycji politycznej [2], marginalizowanie w debacie publicznej języka niezbędnego do wspólnego rozwiązywania problemów, upartyjnianie instytucji Rzeczpospolitej rzekomo w imię „wyższych racji”, wzajemna pogarda czy zwykły brak kultury osobistej u części polityków starszego pokolenia [3]. Zjawisko wypalania się pokolenia Okrągłego Stołu, którego symptomy stały się zauważalne w 2015 roku [4], powinniśmy spróbować obejrzeć z historycznej perspektywy. Będzie ono bowiem mniej zaskakiwać, jeśli zostanie poddane analizie w szerszym kontekście polskiej kultury, którą będę nazywać dalej „kulturą czasów podległości”.
Kultura podległości
Jeśli nie spróbujemy oświetlić wpływu kultury podległości, zanalizować go i zrozumieć, nadal będziemy zachowywać się w sposób dla siebie samych, jak sądzę, niezrozumiały i frustrujący. Co gorsza, wzory kultury, według których trudno postępować, wziąwszy pod uwagę fakt, że po dwustu latach mamy wreszcie własne państwo, będą przechodzić na następne pokolenia nawet w oderwaniu od rzeczywistości. Z pewnością nie będzie to pomocą we wspólnym, racjonalnym rozwiązywaniu problemów właściwych już dla naszych czasów.
Kultura podległości, wbrew marzeniom niektórych intelektualistów, pozostanie z nami na dobre i na złe, będzie na nas oddziaływać przez długie lata, a w pewnym sensie zawsze, czy tego chcemy, czy nie. Ważne jest jednak nie tyle jej trwanie, ile to, co z nią zrobimy w przyszłości, jak zinterpretujemy jej dorobek. Interpretacja ta powinna odpowiadać życiu już we własnym państwie i być skierowana do pokoleń wychowanych w warunkach niepodległości.
Zasadniczym pytaniem dla współczesnego liberalizmu w Polsce pozostaje zatem to o wpływ kultury podległości na wyobrażenia o państwie. Nie można prowadzić rozważań o wolności jednostki bez postawienia tego problemu w centrum, ponieważ nasze doświadczenia jako zbiorowości, właśnie z powodu utraty państwa, istotnie różnią się od doświadczeń wielu państw Zachodu. Gdy w amerykańskich podręcznikach pisze się, że żadne państwo nie może istnieć bez terytorium, Polak natychmiast powie, że przecież podczas II wojny światowej istniało państwo podziemne. Możemy oczywiście wyliczać kryteria, według których współcześnie definiuje się państwo (na przykład suwerenność terytorialną, zorganizowaną przemoc, konstytucyjną prawomocność, prawa obywatelskie, zarządzanie fiskalne, racjonalną biurokrację) [5]. Jednak zanurzenie w konkretnych przykładach z przeszłości naszego „narodu bez państwa”, jak wspomniane państwo podziemne, przekonuje, że w polskiej kulturze „państwo, jest w pełnym rozumienia tego słowa, ideą” [6]. Teorię liberalizmu należy zatem na nasze potrzeby uczciwie przeanalizować.
Polski liberalizm może inspirować się dokonaniami myślicieli zza granicy. Jednak, co do zasady, musi być także wyprowadzany z naszego przeżywania wolności, a przynajmniej otwarcie z nim konfrontowany. Zresztą, wbrew obiegowym opiniom rozmaitych krytyków, klasycy liberalizmu również byli mocno zakorzenieni we własnej kulturze i z niej wyprowadzali postulaty na przyszłość. W przywiązaniu do wspólnej kultury niejeden z nich widział warunek podtrzymania liberalnego porządku politycznego.
Oswajanie państwa
W momencie, w którym pokolenie urodzone w latach 90. osiągnęło dojrzałość, wyczerpał się w Polsce postkomunistyczny mit Zachodu, a wraz z nim zniknęło niezmącenie entuzjastyczne podejście do Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, które po 1989 roku nadawało kierunek naszej modernizacji. Zresztą nie tylko Polacy gorączkowo poszukują nowych punktów odniesienia. Wyczerpanie się owego mitu w naszym regionie przynosi paradoksalne rezultaty. Jedną z konsekwencji, widoczną gołym okiem na naszym podwórku, okazuje się silniejsze oddziaływanie kultury czasów podległości.
Nie nawołuję do bagatelizowania, dekonstruowania czy wyrzucenia za burtę dorobku kultury czasów podległości, a więc tej, która powstała w XIX i XX wieku. Wręcz przeciwnie. Namawiam do jego przemyślenia – z nowej perspektywy, to jest przez pryzmat doświadczenia czasów wolności i niebywale długo trwającego w porównaniu z ubiegłym stuleciem pokoju. Namawiam do nieulegania automatyzmowi kodów kulturowych, które były jak najbardziej adekwatne do czasów niewoli. Krótko mówiąc, chodziłoby raczej o to, aby kultura podległości była przez nas formowana, a nie my przez nią – niestety to ostatnie wciąż ma w dużej mierze miejsce. Wielu polskich naukowców szczęśliwie próbuje podejmować tę tematykę. Szkoda, że rodacy jeszcze niewiele, czy zgoła nic o tym nie wiedzą.
Odziedziczone po czasach podległości potoczne myślenie o państwie, cokolwiek byśmy o tym nie sądzili, osobliwie bliskie jest dziewiętnastowiecznej, nieliberalnej metafizyce państwa. Państwo niepodległe jawi się w niej jako cel ostateczny, alfa i omega. Nie formułuje się przy tym konkretnych celów czy zadań, które miałoby ono wypełniać z myślą o obywatelach, lecz tylko ogólne założenia. Takie abstrakcyjne państwo rozpada się w dłoniach, gdy tę abstrakcję sprowadzić na ziemię. Zawsze stanowi źródło rozczarowań. W ostatecznym rozrachunku to państwo jako źródło cierpień.
Z tego rozumowania wzięła się choćby metafora „słabego państwa”. Ukazuje ona poszczególne niedociągnięcia jako wadę całego mechanizmu. Osoby myślące w jej ramach, zamiast naprawiać poszczególne defekty, pragną wymienić bez mała wszystko. W połączeniu z odpowiednią interpretacją historii najnowszej, metafora ta pełniła w Polsce ostatnich lat rolę politycznego paliwa. Oswojenie państwa oznaczałoby porzucenie bajania o państwie słabym czy mocnym w ogóle i przejście do dyskusji o konkretnych zjawiskach, które wymagają naprawy.
Dalej – to, że zaczniemy, bez popadania w przesadę, zauważać zbiorowe sukcesy. Wreszcie, że włączymy perspektywę wielu pokoleń do największych wyzwań, które przed nami stoją. Takim kwestiom, jak nasz system emerytalny czy nasza służba zdrowia, nie da się sprostać inaczej, niż sposób myślenia dostosowując do czasów niepodległości [7].
Być może zaczniemy sobie wówczas zadawać pytania, które wprawdzie prowadzą do konfliktów doktrynalnych, ale nie blokują rozsądnego działania: „co powinniśmy rzeczywiście zrobić w danych okolicznościach?”. Być może też z czasem więcej osób będzie prowadzić konstruktywną krytykę wedle formuły liberała Raymonda Arona: „co bym zrobił, będąc na miejscu ministra?” [8].
Rzeczywiste odzyskiwanie niepodległości
Już dziś wiemy, że odzyskiwanie niepodległości – czyli ram dla realizacji naszej wolności – można opowiadać na różne sposoby. Wśród nich nawet na takie, które zajmowały niewiele miejsca w wyobraźni pokoleń podległości. Oto obok odgórnej, w nieskończoność kontrowersyjnej dla aktorów ówczesnych wydarzeń opowieści (Okrągły Stół, rząd Mazowieckiego, rząd Olszewskiego, dekomunizacja), możemy snuć również inną. To opowieść o niepodległości oddolnej, którą od 30 lat odzyskuje się mozolnie, codziennie. To opowieść o wychodzeniu z nierzeczywistości każdego i każdej z nas. Zaczyna się ona choćby od dbania o najmłodszych Polaków. Oto żłobki i przedszkola należą do najlepiej prowadzonych i wyremontowanych placówek w kraju. Oto część szpitali położniczych czy oddziałów dla dzieci okazuje się, bez przesady, na światowym poziomie.
Niewykluczone, że rzeczywiste odzyskiwanie niepodległości, stopniowe banalizowanie przeżywania państwa odbywa się do pewnego stopnia niepostrzeżenie, zgodnie z narodzinami kolejnych pokoleń. Może to być pewne zaskoczenie dla narracji o polskości. Być może realne „oswajanie państwa” rozpoczęliśmy od najmłodszych. Może – to już optymistyczne założenie – stopniowo idziemy z owym likwidowaniem nierzeczywistości w górę metryki.
Ale to nie wszystko. Dla wielu osób oswajanie się z niepodległością to oswajanie przestrzeni. Rozpoczęło się od wykupywania mieszkań w blokach. Po kilku latach ich mieszkańcy przeszli do zainteresowania stanem klatek schodowych, otoczenia budynków. Szkoła demokracji we wspólnotach mieszkaniowych bywa różna, także nieprzyjemna, ale to właśnie demokracja prawdziwa, oddolna, nasza. Patrzenie na mapę państwa w wielkiej skali odwraca uwagę od tej niepodległości, którą przeżywamy jako prawdziwą, niepozbawioną ciężaru.
Ktoś może powiedzieć, że powyższe rozważania są oderwane od rzeczywistości, że nie ma w nich stosownego do okoliczności dramatyzmu. Fundamentalnie się z tym nie zgadzam. Zbyt często wołanie o doraźne recepty, natychmiastowe cudowne rozwiązania, prowadzi do tego, że zmienia się niewiele lub zgoła nic. Tymczasem to właśnie rozważania o naszym stosunku do państwa są rzeczywistym punktem wyjścia dla dalszych dyskusji na temat ram wolności jednostki, pozostawania Polski w Unii Europejskiej, polityki redystrybucji, budowania systemu emerytalnego czy nowoczesnej obronności. Doraźne zaprzeczanie temu sposobowi myślenia prowadzi wyłącznie do tego, by ani w wyobrażeniach o nas samych, ani w relacjach między nami nic się nie zmieniało. Zatem żeby nic nie zmieniało się w polskości.
Historia III Rzeczpospolitej to cmentarzysko wielkich projektów, z których po kolejnych wyborach, gdy władzę przejmowali przeciwnicy, nie pozostawało nic. Warto przemyśleć głębsze źródła tego stanu rzeczy. Już choćby z tego powodu cenne na przyszłość wydaje się, aby przynajmniej część przedstawicieli pokolenia niepodległości stała się samoświadoma własnego doświadczenia historycznego.
Cóż można innego zrobić niż – na dobry początek – pewne zjawiska spróbować wspólnie nazwać? Świadomie „wskoczyć na następny poziom” wolności we własnym państwie?
Dobijamy do trzeciej dekady III Rzeczpospolitej. Zdarzyła nam się dziejowa niespodzianka – mamy pierwsze od 1795 roku pokolenie niepodległości.
Przypisy:
[1] „Podstawowe znaczenie ma problem prawa i praworządności. […] Obywatele muszą mieć poczucie wolności, bezpieczeństwa i współuczestnictwa” – 30 lat temu stwierdzał w cytowanym już exposé Mazowiecki. Trudno dziś utrzymywać, że ten ostatni cel udało się w ciągu trzech dekad w pełni zrealizować. Prawdopodobnie to proces rozpisany na pokolenia. Z badań z 2016 roku wynikało, iż zaufanie do „odległych” instytucji międzynarodowych, których Polska jest członkiem NATO (62 procent), ONZ (57 procent) oraz Unii Europejskiej (56 procent) jest znacząco wyższe niż na przykład do polskiego Sejmu i Senatu (30 procent) [CBOS. Komunikat z badań, nr 18/2016]. Demokracja w praktyce także nie satysfakcjonuje obywateli. Aktualne badania opinii publicznej budzą kontrowersje, jednak już w badaniach z 2013 roku alarmowano, że: „w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosło niezadowolenie ze sposobu funkcjonowania demokracji w naszym kraju. Obecnie blisko trzy piąte Polaków (58 procent, od listopada 2011 roku wzrost o 11 punktów) ocenia je negatywnie”. Z badań wynikało także, iż „dla niemal dwóch piątych obywateli (37 procent) nie ma w gruncie rzeczy znaczenia, czy rządy są demokratyczne, czy też niedemokratyczne” [CBOS. komunikat z badań, nr BS/125/2013].
[2] O hipokryzji w zwalczaniu antykomunizmu, na przykład: „Walka z postkomunizmem?”, „Rzeczpospolita” 4 lipca 2018 roku. Publicystyka na temat degradacji etosu dawnej antykomunistycznej opozycji politycznej jest pokaźna, jedynie tytułem przykładu z ostatnich publikacji: G. Sroczyński, „Akcja Frasyniuka jest jak nieudany stand-up”, „Gazeta.pl” z 14 lutego 2018 roku [dostępny online]; R. Woś, „Wojna PiS-u z anty-PiS-em nie ma przyszłości”, „Gazeta.pl” z 14 maja 2018 roku [dostępny online]; Ł. Pawłowski, „Nie każdy powinien być Klementyną Suchanow”, „Kultura Liberalna”, nr 498 z 27 lipca 2018 roku [dostępny online]. Ponadto o nieadekwatności języka antykomunizmu do aktualnych sporów politycznych: J. Kuisz, „Kaczyński i Wałęsa, czyli fascynacja i nienawiść”, „Rzeczpospolita” z 29 sierpnia 2017 roku.
[3] T. Sawczuk, „Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP”, Wydawnictwo Kultura Liberalna, Warszawa 2018; S. Sękowski, „Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku”, Wydawnictwo Trzecia Strona, Warszawa 2017.
[4] K. Wigura, „Ani «bunt dzieci», ani «prekariuszy»”, „Gazeta Wyborcza” z 19 maja 2015 roku; K. Wigura, „Wypalone pokolenie Okrągłego Stołu”, „Kultura Liberalna”, nr 332 z 19 maja 2015 roku; polemika: A. Szostkiewicz, „Jacy wkurzeni? Jaki bałagan?”, „Gazeta Wyborcza” z 19 czerwca 2015 roku; J. Kuisz, „Wypaleni politycy Okrągłego Stołu”, „Rzeczpospolita” z 30 czerwca 2015 roku.
[5] Za: J. Scott, „Władza”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2006, s. 46.
[6] G. Burdeau, „L’État”, Wydawnictwo Seuil, Paris 2009, s. 10.
[7] J. Kuisz, „Romantyzm kontra system emerytalny”, „Kultura Liberalna”, nr 460 z 31 października 2017 roku. Patrz: „Dodatek”, s. 167.