Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Bartosz Brzyski  5 listopada 2018

Miasta kontra reszta świata. Gdzie PiS może przegrać… z Biedroniem?

Bartosz Brzyski  5 listopada 2018
przeczytanie zajmie 10 min

Wyniki wyborów samorządowych rzucają nowe światło na zmieniające się w Polsce linie podziałów politycznych. Oswojony podział na „konserwatywny wschód” i „liberalny zachód” uzupełnia równie wyraźna linia podziału na elektorat miejski i otaczającą go resztę. Najlepiej widać to, gdy przeanalizuje się województwa, w których PiS uzyskał najlepsze wyniki. Miasta tworzą samotne wyspy, gdzie kandydaci Zjednoczonej Prawicy byli właściwie z góry skazani na porażkę. Tak silna polaryzacja „miasta kontra peryferie” musi poskutkować nowymi strategiami politycznymi na prawicy. W przeciwnym razie skończy się pojawieniem nowych ruchów politycznych, które zmienią układ sił na polskiej scenie politycznej.

PiS przegrywa też „wschodnie miasta”

Na początek spójrzmy na zwycięskie dla Prawa i Sprawiedliwości województwa i ich stolice. W Białymstoku już w pierwszej turze zwyciężył popierany przez Koalicję Obywatelską Tadeusz Truskolaski, przy jednoczesnym zwycięstwie PiS w podlaskim sejmiku przewagą 7 mandatów. Na Podkarpaciu, gdzie PiS otrzymał rekordowe 25 mandatów przy jedynie 5 Koalicji Obywatelskiej, kandydat partii Kaczyńskiego na prezydenta Rzeszowa Wojciech Buczak nie otrzymał nawet 30%. W Małopolsce PiS, ze stosunkiem mandatów wobec KO 24:11 i samodzielnością w sejmiku, kolejny raz poległ w Krakowie. Małgorzata Wassermann ledwo przekroczyła 30% w pierwszej i 38% w drugiej turze.

Prawo i Sprawiedliwość będzie sprawować także rządy w województwie świętokrzyskim. Koalicja Obywatelska zdobyła tam tylko 3 mandaty wobec 16 PiS i 9 PSL. Mimo to Wojciech Lubawski – rządził Kielcami od 2002 roku, ale teraz formalnie przyjął poparcie PiS! – przegrał z Bogdanem Wentą.

Jeszcze ciekawsza sytuacja jest w województwie łódzkim, gdzie PiS zdobył samodzielną większość różnicą 5 mandatów nad KO i zaliczył spektakularny nokaut w mieście wojewódzkim, w którym Hanna Zdanowska zdobyła ponad 70% głosów przy 23% kandydata PiS. Również w Lublinie kandydat PiS nie wywalczył drugiej tury mimo zwycięstwa do sejmiku różnicą 9 mandatów. Podobnie jest na Mazowszu i na Dolnym Śląsku, gdzie chociaż PiS władzy nie przejmie, to jednak uzyskał tam najlepsze wyniki do sejmików.

Wyjątkiem w tym zestawieniu jest Śląsk i Katowice, gdzie w pierwszej turze zwyciężył wspierany przez PiS Marcin Krupa. Tam partia poparła urzędującego prezydenta nie decydując się na wystawianie własnego kandydata, ale Krupa – w przeciwieństwie do Lubawskiego – z tym poparciem się nie obnosił i np. nie pojawiał na partyjnych konwencjach.

Podsumowując – Prawo i Sprawiedliwość w żaden sposób nie potrafi przełożyć poparcia w województwach na największe miasta w tychże. Chociaż może nie dziwić, że dzieje się tak w Warszawie, Gorzowie Wielkopolskim, Zielonej Górze, Bydgoszczy czy Szczecinie, to jednak Kraków, Rzeszów, Lublin, Białystok, Kielce czy Łódź muszą zastanawiać.

Problem PiS to już nie tylko metropolie

Słabość PiS w miastach widać nie tylko w stolicach województw.

Przyjrzymy się sytuacji w największych miastach Małopolski. W drugim co do wielkości Tarnowie kandydat PiS przegrał w pierwsze turze z kontrkandydatem Koalicji Obywatelskiej. W Nowym Sączu w pierwszej turze wygrała Iwona Mularczyk z wynikiem nieco powyżej 28%, ale w drugiej – przegrała z bezpartyjnym Ludomirem Handzelem. W czwartym mieście Małopolski, czyli Oświęcimiu, kandydat Koalicji Obywatelskiej zdobył blisko 70% głosów pokonując konkurenta z PiS. Analogicznie sytuacja wygląda w Chrzanowie, piątym mieście Małopolski.

Niewiele lepiej dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego sytuacja rysuje się na Podkarpaciu. Na pięć miast PiS będzie rządzić tylko w Stalowej Woli. W Przemyślu, drugim po Rzeszowie mieście regionu, poseł Kukiz’15 Wojciech Bakun pokonał w drugiej turze kandydata PiS. W Tarnobrzegu już w pierwszej turze wygrał Dariusz Bożek z KO. W Mielcu, gdzie w drugiej turze szanse kandydata PiS wydawały się znaczne, Fryderyk Kapinos przegrał z Jackiem Wiśniewskim z post-SLDowskiego komitetu „Razem dla Ziemi Mieleckiej”.

Skoro więc na Podkarpaciu, bastionie Prawa i Sprawiedliwości, kandydaci tej partii tylko w jednym z pięciu największych miast zdobywają władzę w pierwszej turze, przegrywając cztery pozostałe, to można mówić o strukturalnym problemie tej partii.

Bez miejskiej tożsamości nie będzie miejskiego konserwatyzmu

Oczywiście powyższe zestawienie nie usprawiedliwia hurraoptymizmu, z jakim do wyników drugiej tury wyborów podeszło wiele środowisk opozycyjnych. Prawo i Sprawiedliwość, co nie było możliwe do uchwycenia na bazie sondaży exit poll, skutecznie odebrało dużą część elektoratu Polskiemu Stronnictwu Ludowemu, a także ich wpływy w województwach.

Prawo i Sprawiedliwość wygrało w 147 na 314 rad powiatów ziemskich. To przyrost o 80% w stosunku do 2014 roku. Polskie Stronnictwo Ludowe wygrało zaledwie w 40 powiatach, co oznacza spadek o 107, czyli o 73%! Z tej perspektywy kilkuletnia strategia PiS okazała się niebywale skuteczna, a wzrost ich poparcia w niemal całej Polsce odbył się właśnie kosztem ludowców.

Jednocześnie Prawo i Sprawiedliwość – wbrew temu, co zapowiadał w omawianym przeze mnie w grudniu 2017 roku exposé Mateusz Morawiecki – nie potrafi przemówić do mieszkańców miast. PiS zwyciężył na wsiach i miastach poniżej 50 tys. mieszkańców. Najwyraźniej centralizm PiS uniemożliwia w dużej mierze przekonanie miejskiego wyborcy, że partia ma dla niego konkretną ofertę.

Kampania samorządowa pokazała też dobitnie, że partia Kaczyńskiego posługuje się konsekwentnie narracją ogólnopolską, wizją państwa jako całościowego projektu. To w mniejszym stopniu trafia do elektoratu miejskiego, który czuje się często ofiarą ogólnokrajowej polityki i nie daje się porwać modernizacyjnym planom PiS opowiadanym „językiem korzyści” polskiej prowincji. Przykładem mogą być obawy mieszkańców Krakowa, że po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości w sejmiku małopolskim radni cofną uchwałę antysmogową i pozwolą na palenie węglem w mieście.

Zasadniczy, metapolityczny problem, jaki ma nie tylko PiS, ale w ogóle konserwatyści w Polsce, to generalna tendencja liberalizacji mieszkańców miast. Ta, bez odpowiedniej refleksji po prawej stronie, będzie się tylko pogłębiać.

Najbardziej prozaicznym powodem dla którego ludzie się liberalizują, są zmieniające się warunki zewnętrzne, często wynikające z migracji. Po przeprowadzce z małej miejscowości do większego miasta poznaje się nowych ludzi, przebywa nieustannie w zmieniających się przestrzeniach, ma się do czynienia z różnymi modelami życia. Silne przekonania ulegają „zmiękczeniu”. Mówiąc nieco przerysowanym przykładem – trudniej być homofobem, kiedy regularnie trafia się na wspólne imprezy z homoseksualistami.

PiS zdezerterowało wobec wyzwania, jakim jest próba twórczej odpowiedzi na światopoglądowe zmiany wynikające z braku zakorzenienia. W mijającej kampanii kandydaci PiS w żaden sposób nie zdołali też przedstawić spójnej wizji miasta: tego komu i czemu ma służyć, jak powinno wyglądać, w którą stronę powinno się rozwijać. Raczej bili światłem odbitym, popadając w liczne sprzeczności. Z jednej strony, tak jak Małgorzata Wassermann, chcieli walczyć ze smogiem. Z drugiej – proponowali ukłon w stronę kierowców, postulując zwiększanie ilości parkingów w centrach miast. Albo jak Patryk Jaki – łapali się kosmicznych projektów dzielnic przyszłości próbując ucieczki do przodu i równolegle sięgali po tony tożsamościowe w nie do końca delikatny sposób, jak w przypadku sięgnięcia po porównanie kampanijnego wyścigu do Powstania Warszawskiego.

Zamiast myśleć nad tworzeniem spójnej opowieści o mieście kandydaci PiS próbowali bazować na czymś, czego nie mieli – wiarygodności w miejskim elektoracie. To nie mogło się udać bez własnej, miejskiej tożsamości. Bez tożsamości tymczasem nie ma konserwatyzmu.

Widmo „biedronizmu” krąży nad prowincją

„Perspektywa Warszawy wypacza. Obserwuję ze zdziwieniem próbę podziału Polski na tę, która jest taka wielkomiejska i która się obroniła przed atakiem barbarzyńców, i tych głupich, zahukanych Polaków, którzy nie zrozumieli, że przecież trzeba bronić się przed barbarzyńcami. To jest fałszywa diagnoza. (…) Według mnie mieszkańcy tych miejscowości chcą pokazać swoją frustrację na to jak są traktowani przez pewną część elit (…). Widzą, że odcina im się stopniowo tlen. Byłem na spotkaniu w małej miejscowości i podczas dyskusji o Trybunale Konstytucyjnym jedna z osób podniosła: »Pan próbuje z nami dyskutować o potrzebie obrony Trybunały, kiedy w czasie rządów Platformy Obywatelskiej zlikwidowano nam lokalną szkołę. I to była nasza demokracja. Broniliśmy jej, a nikt z posłów do nas nie przyjechał. My nie spotykamy na co dzień sędziów Trybunału, ale zwolnionych nauczycieli. W tej szkole odbywały się także rady sołeckie, mogliśmy tam pożyczać książki. Teraz jedynym takim miejscem jest kościół.«”

Pewnie postronnemu słuchaczowi trudno byłoby wskazać autora tych słów. To komentarz powyborczy Roberta Biedronia, który w radiu TOK FM kreśli nieoczywisty jak na establishmentowego polityka obraz wyborów samorządowych.

Były już prezydenta Słupska swoją narrację kontynuuje także na Facebooku, gdzie przedstawia mapę i opisuje ją: „Te dwie mapy obrazują podział naszego kraju. Pierwsza pokazuje wyniki niedawnych wyborów samorządowych z podziałem na powiaty (niebieski oznacza zwycięstwo PiS). Druga pokazuje gęstość sieci połączeń kolejowych. Niemal idealnie się na siebie nakładają. Wnioski nasuwają się same. Na PiS najczęściej głosują m.in. osoby zamieszkujące regiony, które często omija modernizacja i rozwój. Takie, o których zapominali dotychczas politycy. Minęło prawie 30 lat od transformacji, a nadal żaden rząd nie zajął się na poważnie wyrównywaniem szans regionalnych. Nasze państwo jest podzielone jak nigdy – gospodarczo, administracyjnie i, co za tym idzie, także politycznie. By to zmienić potrzebujemy zrównoważonego rozwoju całego kraju, nie tylko wybranych fragmentów. Sprawmy, by każda i każdy miał równe szanse. Czas na zmianę!”

Pod wpisem najlepiej „punktowany” komentarz pisze Aleksandra Wla: „Nareszcie! Panie Biedroń, coraz bardziej w Pana wierzę. Nareszcie ktoś, kto przestaje nas szczuć na siebie wzajemnie, tylko szuka przyczyn. Wygrana PiS nie wzięła się z powietrza. Poniżanie wyborców PiS, że są głupi, biedni i chciwi i dali się kupić za 500+ nie jest żadnym rozwiązaniem. Niech Pan zakłada tę partię jak najszybciej, bo cholery można dostać z tym chorym duopolem!”. Takie postrzeganie rzeczywistości przez byłego prezydenta Słupska nie jest jednorazowym „błędem w systemie”, ale elementem spójnej narracji. Świadczyć może o tym nie tylko zespół doradców, na którego czele stoi autor raportu „o Miastku” Maciej Gdula. To też sukces, jaki osiągnęła firmowana przez Biedronia inicjatywa „sieci miast progresywnych”. To grupa prezydentów głównie średnich miast z całej Polski, która miała za cel wymieniać się doświadczeniami z rządzenia.

Prześledźmy ich wyniki. Prezydent małopolskich Gorlic Rafał Kukla wygrał w pierwszej turze z kandydatem PiS, który zdobył 18% poparcia. W 2014 r. obejmujący funkcję jako najmłodszy prezydent Starachowic Marek Materek wygrał w pierwszej turze z poparciem niemal 85%. W Ustce Jacek Graczyk zdobył ponad 77%. W Ostrowie Wielkopolskim Beata Klimek zdobyła zdobyła 65%. W Świdnicy Beata Moskal-Słaniewska otrzymała niecałe 70%. Oczywiście są też porażki – jak Mateusz Klinowski w Wadowicach czy Grzegorz Sapiński w Kaliszu, ale jest ich wyraźnie mniej, niż sukcesów.

Biedroń ma intuicję polityczną, że jeżeli chce na poważnie wejść do gry, to musi nie tylko zawalczyć o progresywny elektorat miejski, ale przede wszystkim wejść na prowincję. Jego narracja paradoksalnie jest dziś bliska PiS i odwołuje się do spraw godnościowych. Wygląda więc na to, że jeśli nie okaże się jedynie celebrytą, ale politykiem z krwi i kości, to jego inicjatywa może być kłopotem nie tylko dla Koalicji Obywatelskiej, ale też polskiej prawicy.

***

Przed obozem konserwatywnym stoi zatem ogromne wyzwanie: jak stworzyć „nowego mieszczanina”. Takiego, który zamieszkując w dużym mieście nie czuje się zmuszony do porzucenia własnej tożsamości, ale znajduje w nim miejsce do jej pielęgnowania. Polski konserwatyzm AD 2018 w powszechnym mniemaniu wydaje się być nieimplementowalny do sposobu życia, problemów i życia współczesnego mieszkańca dużego miasta.

Jedynym sposobem, aby prawica zaczęła na poważnie walczyć o miasta, jest głęboka refleksja nad jej ideowymi fundamentami, które bywają bezrefleksyjną kalką np. amerykańskich podziałów światopoglądowych. Świetnym przykładem jest tu podejście do środowiska naturalnego, które bywa sceptyczne jedynie w imię „odmrażania sobie uszu” na złość globalnej lewicy. Trudno nie mieć wrażenia, że książki takie jak Zielona filozofia Scrutona pozostały na polskiej prawicy nieprzepracowane. Zamiast – jak Scruton – postawić na tożsamości lokalne, konserwatyzm małych ojczyzn i rodzinnych miast, polska prawica cały czas dąży do centralizmu odbierając kompetencje samorządom, centralizując środki i decentralizując problemy. To zaś może się odbić czkawką wyjątkowo niemiłej konserwatystom zmiany kulturowej.