Kościelny „niedasizm” uderza w dobro wspólne. Wokół kościelnych parków i ogrodów
W skrócie
Wiele polskich miast skrywa zakazane owoce – niedostępne na co dzień ogrody lub parki kościelne. Jedne zadbane i starannie pielęgnowane, drugie zarośnięte i od wielu lat pozostawione same sobie. W czasach powszechnego betonowania polskich miast i kultu „maksymalizacji” powierzchni mieszkalnej przez deweloperów mieszkańcy przez kraty lub wysokie mury z zazdrością spoglądają na „zielone enklawy”, które niewielkim kosztem mogłyby stać się miejscem zabawy i odpoczynku od miejskiego zgiełku. Niestety z kościelnym „niedasizmem” i dziwną zaborczością trudno wygrać. A szkoda, bo w ten sposób Kościół pokazuje, że niespecjalnie interesuje go dobro wspólne mieszkańców miast, w których funkcjonuje.
Symbolicznym przykładem tego typu podejścia jest park Jalu Kurka w Krakowie. Położony „o rzut beretem” od Dworca Głównego kilkuhektarowy teren kilkanaście lat temu decyzją Komisji Majątkowej został zwrócony zakonowi salwatorianów, którzy zamknęli park, tłumacząc się brakiem funduszy na jego utrzymanie oraz oświetlenie.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze
Historia tego parku sięga XV w., kiedy to wraz z budową pałacyku włoska rodzina Montelupich założyła ogród, który potem przez dziesiątki lat przechodził z rąk do rąk (zarówno świeckich, jak i kościelnych). W czasach Monarchii Austro-Węgierskiej zarówno pałacyk, jak i park były własnością rodziny Tarnawskich, która udostępniła go mieszkańcom Krakowa. Po odzyskaniu niepodległości nastąpiło pierwsze wywłaszczenie – urzędnicy odebrali nieruchomość rodzinie Tarnawskich i przekazali go zakonowi Salwatorianów, którzy jednak własnością nie cieszyli się zbyt długo. W 1946 r. teren ponownie wywłaszczono. Pałacyk, zwany już wtedy Pałacem na Szlaku, został siedzibą Radia Kraków, a park stał się ogólnodostępnym terenem rekreacji. Po 1989 r. salwatorianie zwrócili się o zwrot pałacu i ogrodu, na co zgodę wydała Komisja Majątkowa. Wkrótce po tym teren, który przez lata był zieloną enklawą w sercu Krakowa, zamknięto na cztery spusty.
Obecnie park jest zarośnięty i coraz bardziej dziki, nielicznym udaje się do niego dostać, gdyż potrzebna jest do tego dobra orientacja w dziurach w płocie. Całe szczęście, teren parku jest prawnie chroniony – skrawek działki, który takiej ochrony nie posiadał, został już wiele lat temu sprzedany przez zakon i zabudowany. Próba zabudowy parku również miała już miejsce – salwatorianie na miejscu drzew chcieli wybudować swój ośrodek formacji – na szczęście decyzję zablokował konserwator zabytków.
Miejscy urzędnicy od wielu lat próbują przejąć ten teren – czy to poprzez wykup, dzierżawę czy nawet w ramach umowy na udostępnianie w zamian za utrzymanie parku. Niestety, władze zakonu nie są łatwym negocjatorem. Początkowo żądano 14 mln zł, w ostatnich latach cena spadła do 11,5 mln. Władze miasta są gotowe wydać na ten park pieniądze, ale oczekiwana przez zakon kwota znacząco odbiega od operatów szacunkowych, które wykonano na zlecenie miasta i według których park jest wart około 4 mln zł.
O porozumieniu mówi się od wielu lat, jednak końca negocjacji wciąż nie widać – salwatorianom można oczywiście gratulować biznesowego kunsztu, ciężko jednak spotkać mieszkańca okolicznych kamienic, który o ich postawie wypowiadałby się z uznaniem lub zrozumieniem.
Nie dziwi również, że w mieście pojawiły się pomysły wywłaszczenia parku pod cel publiczny, na co pozwalają przepisy (o wysokości odszkodowania zdecyduje wtedy sąd) – warto zauważyć, że zwolennikami tej opcji są tylko nie przedstawiciele partii Razem czy miejscy aktywiści kojarzeni z lewicą, ale również radni Platformy Obywatelskiej. Głosów sprzeciwu ze strony mieszkańców Krakowa również nie odnotowano.
Kilkanaście hektarów czeka na wykorzystanie
Analizując mapy Krakowa, łatwo dostrzec, że zdecydowana większość kościelnych ogrodów znajduje się w obrębie drugiej obwodnicy miasta. Wynika to przede wszystkim z uwarunkowań historycznych, ale również z faktu, że większość terenów kościelnych w mieście została już dawno sprywatyzowana i zabudowana. Pomimo tego szacuje się, że w samym centrum Krakowa powierzchnia zamkniętych parków i ogrodów to jakieś 15 hektarów.
Nie każdy z nich jest tak smutnym przypadkiem jak park Jalu Kurka. Co najmniej kilka ma jednak podobny potencjał do wykorzystania ich dla dobra wspólnego mieszkańców. Oczywiście nie wszystkie – niektóre z ogrodów to niewielkie, kilkuarowe działki, a część jest własnością zakonów klauzurowych (w okolicach centrum Krakowa są zlokalizowane trzy takie zamknięte ogrody należące do żeńskich zakonów klauzurowych).
Dwa oblicza krakowskiego Kościoła
Szanując prawo zgromadzeń do kontemplacji, warto jednak pamiętać, że w wypadku zdecydowanej większości z nich (w której nie ma klauzury) zamykanie ogrodów wynika jedynie z niezrozumiałej niechęci do mieszkańców. Pokazały to Światowe Dni Młodzieży, w czasie których część klasztorów otwarła swoje posiadłości dla pielgrzymów (ale dopiero po naciskach ze strony kurii i mediów).
W trakcie tygodnia, w którym miasto (a de facto cała archidiecezja) gościło setki tysięcy młodych ludzi z całego świata, klasztorne ogrody zostały otwarte oraz zorganizowano w nich nie tylko czuwania, ale również miejsca odpoczynku i polowe jadłodajnie. Krakowskie zakony rywalizowały między sobą o to, kto wykaże się większą pomysłowością w uatrakcyjnieniu swoich terenów, a duchowni z zachwytem opowiadali w mediach o dobrym duchu, jakiego tchnęli w ich ogrody zagraniczni pielgrzymi. Prym wiedli oczywiście dominikanie i franciszkanie, ale pielgrzymów zaprosili również dysponujący sporymi terenami zielonymi karmelici. Jeżeli więc obecność świeckich nie jest wcale tak wielkim problemem, to czemu by nie wpuścić do parków także okolicznych mieszkańców?
Jak trudne, o dziwo, jest to dla Kościoła, doskonale obrazuje kuriozalna sytuacja z jednego z większych polskich miast, gdzie zgromadzenie sióstr zakonnych po latach przekonywań udostępniło swój ogród i plac zabaw sąsiadującym z nim przedszkolakom z niewielkiej placówki. Współpraca wydawała się wzorowa, więc pełni nadziei rodzicie udali się na rozmowę do przeoryszy, aby ogród udostępniać nie tylko w godzinach pracy przedszkola, ale również w weekendy i w godzinach popołudniowych. Niestety nie dość, że prośba rodziców nie spotkała się ze zrozumieniem, to jeszcze kilka dni później zakon bez podania przyczyn zakończył udostępnianie swojego ogrodu przedszkolakom.
Miasto płaci, Kościół udostępnia, mieszkańcy korzystają
Udostępnienie ogrodów i parków kościelnych wcale nie musi się wiązać ze zbyciem tych nieruchomości na rzecz miast. Wystarczy jedynie otworzyć furtkę, zadbać o małą infrastrukturę oraz zawiesić kartkę z godzinami otwarcia.
Niech będzie to nawet kilka popołudniowych godzin oraz weekendy. Co więcej, jestem przekonany, że miasta będą zainteresowane wzięciem na siebie kosztów utrzymania takich ogrodów. Mieszkańcy coraz głośniej domagają się bowiem nowych terenów zielonych, a przeznaczenie drobnych kwot na wyposażenie i pielęgnację kościelnych terenów będzie dużo łatwiejsze do przełknięcia niż wydanie setek milionów na wykup prywatnych gruntów.
W czasach, kiedy włodarze miast w imię zasady, że miasto musi na siebie zarabiać, wyprzedają rokrocznie hektary terenów zielonych, przesądzając o ich „betonowym losie”, Kościół mógłby niewielkim kosztem udowodnić, że los mieszkańców dużych polskich miast nie jest mu obojętny. Na razie to tylko dobra wola, ale głosy o tym, żeby kościelne nieużytki w centrach miast wywłaszczyć pojawiają się coraz częściej – jeżeli podejście kościelnych instytucji się nie zmieni, nie trudno przewidzieć, że niestety masa krytyczna zostanie przekroczona raczej szybciej niż później.