Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Jan Sadkiewicz  25 sierpnia 2018

„Jestem germanofilem polskim”. O Władysławie Studnickim

Jan Sadkiewicz  25 sierpnia 2018
przeczytanie zajmie 19 min

W koncepcji Studnickiego Polska nie powinna zaczynać od budowania struktury federacyjnej w regionie dla wzmocnienia swej pozycji wobec potężnych sąsiadów, ale przeciwnie. Przez porozumienie z jednym z tych sąsiadów należało wzmocnić swą pozycję wobec państw małych i średnich i dopiero wtedy kreować się na ich lidera. Wiosną 1939 roku podjął ostatnią próbę odwrócenia katastrofy wydając własnym sumptem broszurę Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej. Sformułowana przez niego diagnoza sytuacji międzynarodowej odbiegała całkowicie od panującego w kraju nastroju. Gdy obok upajano się świeżej daty braterstwem broni z Anglikami i szykowano Niemcom nowy Grunwald, Studnicki kwestionował hipotezę o agresywnych planach Hitlera wobec Polski, przestrzegał przed niebezpieczeństwem sowieckim i sojuszem z występującym rzekomo w obronie zagrożonej Polski Zachodem. Przewidywał przebieg i finał wojny. Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej właśnie doczekało się wznowienia.

Stanisław Mackiewicz wspomina, jak to za studenckich czasów, zaszedłszy w listopadowy dzień na uniwersytet, dowiedział się przypadkiem, ku swemu ogromnemu zaskoczeniu, że nazajutrz na Zamku Królewskim w Warszawie ma być ogłoszona niepodległość Polski. „Muszę przyznać – pisze – że się rozpłakałem z wrażenia”. Zorganizowana następnego dnia ceremonia nie rzucała już jednak na kolana. Zaproszenia rozdawano na chybił trafił, wesoły nastrój zgromadzonych w pobliżu wejścia studentów nie licował z powagą chwili. Po półtorej godziny oczekiwania otworzyły się wreszcie drzwi na balkonie, „dwaj żołnierze niemieccy z uśmiechniętymi gębami wynieśli dwie biało-czerwone chorągwie i zawiesili je po dwóch stronach balkonu”. Z okien doszły dźwięki Boże, coś Polskę… Na znak wychodzącej z zamku delegacji studenci wznieśli okrzyki na cześć niepodległej Polski, przyszłego króla, sejmu, Piłsudskiego.

Mało okazała ceremonia nie wzbudziła wielkiego entuzjazmu w samej Warszawie. Za to wrażenie, jakie powstało w Europie, „można było porównać z wrażeniem tłumu, który nagle ujrzał człowieka wstającego z grobu – zapisał Michał Bobrzyński – Rosja, która od wieku trzymała straż nad grobem Polski, (…) podniosła krzyk, aby kamień grobowy najrychlej przywalić a wtórowali jej wszyscy jej sprzymierzeńcy. Francja, Anglia, Włochy (…)”.

Proklamacja Aktu 5 listopada 1916 roku uchodzi za szczytowy moment kariery politycznej Władysława Studnickiego.

„Lepiej się zgermanizować, niż iść na nawóz dla mongołów”

Studnicki urodził się w Dyneburgu 15 listopada 1867 roku. Był rówieśnikiem Piłsudskiego, a jego życie długo toczyło się tymi samymi koleinami, co losy przyszłego marszałka. Dzieciństwo i młodość przypadły na okres popowstaniowej depresji; pociągał za to socjalizm, postrzegany jako sposób kontestacji istniejącego porządku. Dwudziestoletni Studnicki zaczyna od organizacji kółka samokształceniowego w Warszawie (1887–1888) i sięgnięcia po książki legalnych ekonomistów rosyjskich (pobudzone w ten sposób zainteresowanie ekonomią odciśnie znaczące piętno na jego myśli politycznej).

Po zaledwie kilkunastu miesiącach następuje aresztowanie i zesłanie. Szczęście w nieszczęściu – więzienie tamtych czasów, jak pisał Mackiewicz, mogło być dobrą szkołą dla młodego człowieka, hartując go, a nie miażdżąc, jak to czyniły więzienia XX-wiecznych państw totalistycznych. Na Syberii Studnicki wzmocnił się fizycznie, dużo czytał, po kilku latach zajął się adwokaturą, pisywał też artykuły do miejscowej prasy.

Największe znaczenie dla jego światopoglądowej ewolucji miało jednak bezpośrednie spotkanie z poddanymi Imperium, członkami różnych warstw społecznych i stronnictw politycznych, których dotąd uważał za sojuszników w walce z caratem.

Doświadczenie to nie tylko wyleczyło go gwałtownie z wszelkiej fascynacji rosyjskimi rewolucjonistami, ale wzbudziło w nim niegasnącą już nienawiść i pogardę do Rosji oraz jej mieszkańców, chociaż sam, jak przyznawał, nie doznał od nich żadnej osobistej krzywdy. „Oto dzicz, oto barbarzyńcy, na karm których ma iść naród polski (…) lepiej zginąć narodowi naszemu, lepiej się zgermanizować, niż iść na nawóz dla mongołów” – emocje, jak widać, nie opadły, gdy po przeszło 30 latach zapisywał wrażenia z podróży na miejsce zsyłki.

W listopadzie 1896 roku Studnicki wraca z zesłania i wraca do działalności w ruchu socjalistycznym (jako „towarzysz Veto”), podejmuje też przerwane uwięzieniem studia. Na Uniwersytecie w Heidelbergu słucha m.in. wykładów Georga Jellinka i Maxa Webera. W tym okresie pojawia się pierwsza refleksja na temat zbieżności polskiego i niemieckiego interesu narodowego. Jednocześnie w szeregu pism atakuje program ugody z Rosją, identyfikując ją jako głównego wroga sprawy polskiej, kwestionuje potrzebę zachowania międzynarodowej solidarności proletariatu i uzasadnia konieczność powołania niepodległego państwa.

„Jest jasnowidzem w polityce zagranicznej”

„Potem Studnicki zrywa z socjalizmem – oddajmy znowu głos Mackiewiczowi – zbliża się do narodowców, staje się nacjonalistą. Wypowiada szereg proroctw, przepowiada wojnę japońską, klęskę Rosji na Dalekim Wschodzie, jest jasnowidzem w polityce zagranicznej. W czasie pierwszej rewolucji rosyjskiej jest zdecydowanym przeciwnikiem włączania Polski do nurtu tej rewolucji”. Dodać warto, że między PPS a endecją Studnicki zalicza jeszcze członkostwo w Stronnictwie Ludowym, a po skłóceniu się ze wszystkimi trzema podejmuje w 1905 roku nieudaną próbę założenia własnego ugrupowania – Partii Państwowości Polskiej.

Większe od partyjnych perypetii znaczenie mają wykłady historyczne prowadzone przez prof. Szymona Askenazego, na które Studnicki trafia we Lwowie w roku 1901. Z czasem uzna go za najwybitniejszego polskiego historyka, a jego wpływom przypisze szereg elementów własnej publicystyki, m.in. przekonanie o trwałości interesu narodowego uwarunkowanego położeniem geograficznym, przekonanie o sile zbrojnej jako czynniku decydującym dla powstania państwa, wreszcie dostrzeganie tendencji i powtarzalności zjawisk w historii.

Niezmordowany w działalności publicystycznej, z hasłem walki z Rosją Studnicki wybija się na czoło irredenty polskiej w Galicji. W książce Sprawa polska (Aleksander Bocheński nazwie ją „elementarzem historyczno-politycznym” obozu legionowego) wzywa naród do psychicznej i militarnej gotowości, aby w przewidywanym konflikcie europejskim Polacy dysponowali realną siłą, zdolną zaważyć w odpowiednim momencie na szali wypadków.

„Na sympatie ludów nie rachujemy – pisze Studnicki. – Wiemy tylko, że antagoniści naszych antagonistów będą naszymi sprzymierzeńcami”. Liczy przede wszystkim na Austro-Węgry, ale i Niemcy zaczyna postrzegać jako potencjalnego sojusznika – stąd protestuje ostro przeciw krakowskim obchodom 500. rocznicy zwycięstwa grunwaldzkiego, uważając podsycanie antagonizmu polsko-niemieckiego za „błazeństwo”.

Główny wróg jest oczywisty i już się nie zmieni. „Rosja zabrała Polskę – pisze Studnicki – Prusy i Austria posiadają tylko jej prowincje”.

Po wybuchu upragnionej wojny Studnicki rusza do Królestwa dla prowadzenia akcji werbunkowej do oddziałów strzeleckich. Powołanie polskiej siły zbrojnej, którą uważał za podstawowy czynnik odbudowy własnej państwowości, pozostanie jego głównym celem w kolejnych latach.

Tymczasem niepowodzenia armii austriackiej, pierwsze zetknięcia z niemiecką machiną wojenną, wreszcie wrażenie, jakie robią na nim groby poległych żołnierzy niemieckich dają impuls do politycznej reorientacji. Studnicki bez sentymentów żegna się z Habsburgami, uznając stopniowo II Rzeszę za siłę, na której można oprzeć polskie nadzieje – tym bardziej po wizycie w Berlinie (listopad 1914), gdzie Niemcy pokazują mu mapę państwa polskiego z wymarzonymi przez Studnickiego granicami na Dźwinie i Berezynie. Odwdzięcza się wkrótce agitacją antyrosyjską w różnych stolicach europejskich i memoriałami kierowanymi do władz państw centralnych, w których między innymi wskazuje bolszewików jako czynnik sprzyjający wojennej klęsce Rosji.

W sierpniu 1915 roku przybywa do zajętej właśnie przez Niemców Warszawy z postanowieniem przekonania ich o celowości budowy państwa i armii polskiej (uważa zresztą, że zwycięska Rzesza powinna we własnym interesie oddzielić się możliwie dużym buforem od Rosji). Bodaj trudniejszym jeszcze zadaniem jest przekonanie Polaków do rezygnacji z ziem zaboru pruskiego (co Studnicki uważał za cenę nieuniknioną).

Przełom w tych zabiegach pozwala osiągnąć 125. rocz­nica uchwalenia Konstytucji 3 maja. Studnicki pisze okolicznościowy artykuł, w którym (wpływ Askenazego!) broni koncepcji sojuszu polsko-pruskiego z 1790 roku i wzywa do budowy własnej siły zbrojnej. Jednocześnie organizuje wielką manifestację, mającą skłonić Niemców do współpracy, a Polaków natchnąć uczuciami anty­rosyjskimi. Sukces demonstracji otwiera przed nim drzwi generała-gubernatora Hansa von Beselera, któremu tydzień później przedstawia swoje postulaty i koncepcje. „Człowiek pozbawiony wszelkiego znaczenia politycznego (…) – skwitował tę wizytę jeden z niemieckich polityków – przekonał Beselera o konieczności ogłoszenia niepodległości Polski”.

Studnicki umiejętnie podsyca niemieckie nadzieje na pozyskanie Polaków (za największy atut uważa milion niezmobilizowanych mężczyzn z Królestwa, którzy, ujęci w karby wojskowe, mogliby odciążyć armie Dwuprzymierza na froncie wschodnim), a i wśród społeczeństwa polskiego, z reguły chłodno przyjmującego proniemiecką agitację, idea porozumienia z zachodnim sąsiadem ma wówczas stosunkowo dobrą prasę. Ukoronowaniem tego okresu jest ogłoszenie proklamacji cesarzy o powołaniu Królestwa Polskiego 5 listopada 1916 roku – a Studnicki może się czuć tego wydarzenia pełnoprawnym ojcem (tak zresztą nazywają go sami Niemcy).

„Germanofilstwo (…) było dążnością do wyzwolenia politycznego Polski”

Zbyt proniemiecka, jak na gust rodaków, postawa szybko przynosi jednak Studnickiemu izolację. W Tymczasowej Radzie Stanu, do której włączono go pod naciskiem Niemców, toczy ciągłe spory, utyskując na opieszałość w tworzeniu armii. Prowodyrów kryzysu przysięgowego uważa za szkodników i swych osobistych wrogów. „Ach, panie – zwierza się młodemu Mackiewiczowi – jak ja nienawidzę teraz tego Piłsudskiego, mordę bym mu pobił”.

Klęska państw centralnych zaskakuje go i zmusza do czasowego wycofania się z działalności publicznej, ale nie do zmiany poglądów. Swoje stanowisko z pierwszych lat niepodległości, ukształtowane jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej, po latach sformułował następująco: tak jak Kresy Wschodnie będą zawsze przedmiotem sporu polsko-rosyjskiego, tak Ziemie Zachodnie będą stale wywoływały konflikt polsko-niemiecki. Pozbawiona i jednych, i drugich, Polska będzie zbyt słaba, by istnieć jako państwo. Z drugiej strony stosunek sił względem sąsiadów nie pozwala Polsce utrzymywać antagonizmu na obu granicach, grożącego porozumieniem niemiecko-rosyjskim i nowym rozbiorem. Z analizy tej wynika wniosek, że samo istnienie i rozwój Polski będą możliwe tylko wtedy, jeżeli Niemcy uznają je za ekonomicznie i politycznie korzystne dla siebie.

Koniunktura dla idei współpracy polsko-niemieckiej poprawia się w drugiej połowie lat 20. Pod wpływem Studnickiego podejmuje ją jego najwierniejszy uczeń, Stanisław Mackiewicz, czyniąc z wileńskiego „Słowa” sztandarowe pismo „germanofilów”. W tym samym okresie publicystyczną działalność rozpoczyna Adolf Bocheński, którego Studnicki także zaliczał do swej „szkoły politycznej”. Gdy wreszcie przychodzi odprężenie relacji Warszawa–Berlin, ukoronowane podpisaniem zaskakującej dla całej Europy Deklaracji o niestosowaniu przemocy (26 stycznia 1934 roku), Studnicki przystępuje do publicystycznej ofensywy.

„Mówię z podniesionym czołem: »Jestem germanofilem polskim« – pisze wiosną 1934 roku. – Czy znajdzie się polityk, który będąc moskalofilem, powie to o sobie? Moskalofilstwo bowiem, to przystosowanie się do niewoli, do jarzma rosyjskiego; germanofilstwo natomiast u Polaka, pochodzącego z zaboru rosyjskiego, który obejmował 80% naszego terytorium historycznego, było dążnością do wyzwolenia politycznego Polski, do bytu samodzielnego. Kto realnie ujmował sprawę polską, ten rozumiał, że tylko opancerzona pięść niemiecka zdolna była do rozbicia Rosji, do oderwania od niej tak olbrzymich połaci kraju polskiego, że o wcieleniu, o asymilacji nie mogło być mowy, że więc musiała nastąpić prawno-państwowa odrębność Polski”.

Swoje poglądy, częściowo eksponowane wcześniej na łamach „Słowa”, usystematyzował w głośnej, wydanej w 1935 roku książce System polityczny Europy a Polska. Zbieżność polskiej i niemieckiej racji stanu uważał za tak dojmującą, że narzucającą wręcz polityczną współpracę. W interesie Rzeszy – przekonywał – leży odtworzenie sprzymierzeńca, który mógłby zastąpić dawną monarchię habsburską i pomóc w politycznej oraz gospodarczej reorganizacji Europy Środkowej, co było dla Berlina lepszym rozwiązaniem niż rozbiór tego obszaru do spółki z Moskwą, wpychający Niemcy z powrotem w kleszcze francusko-rosyjskie. O postawie Polski z kolei powinno decydować zagrożenie rosyjskie, zabezpieczenia przed którym mogła szukać wyłącznie w oparciu o zachodniego sąsiada.

Studnicki zdecydowanie odrzucał koncepcję sojuszu z Francją i Wielką Brytanią, nie uważając więzów politycznych i – przede wszystkim – gospodarczych z Zachodem za wystarczająco silne. Za to polsko-niemieckie stosunki gospodarcze, rozwinięte nawet w czasach konfliktu politycznego, stanowiły doskonałą podstawę trwałej współpracy. Nestor polskich „germanofilów” reprezentował pogląd, że więzy ekonomiczne spajają państwa silniej niż sojusze polityczne.

Antagonizm polsko-niemiecki uważał za wygenerowany sztucznie, pozbawiony obiektywnych podstaw, a tym samym łatwy do zlikwidowania. Nieprzychylne porozumieniu nastroje społeczeństwa bagatelizował w przekonaniu, że nie powinny one decydować o działaniach rządu, ale właśnie być kształtowane przez władzę odpowiedzialną za zgodną z racją stanu politykę zagraniczną. Nie negował bynajmniej samego faktu zagrożenia niemieckiego, liczył jednak na to, że zbliżenie z zachodnim sąsiadem zniesie jego napór na Polskę.

Opierając się na istniejących na kontynencie zależnościach i antagonizmach, Studnicki zaproponował szereg działań wymagających współdziałania Berlina i Warszawy, które oddalałyby niebezpieczeństwo wzajemnego konfliktu i jednocześnie pozwoliły obu państwom na wyciągnięcie korzyści. Realizacja tej koncepcji wymagała przekreślenia ładu wersalskiego, a jej efektem miało być stworzenie bloku środkowoeuropejskiego, skupiającego państwa o wspólnych interesach politycznych i ekonomicznych.

W stronę regionalnego bloku

Pierwszym krokiem miał być Anschluss, stanowiący nieunikniony finał naturalnego procesu zjednoczenia Niemiec. Jako zapłaty za polską przychylność dla przyłączenia Austrii Studnicki spodziewał się désintéressement Berlina dla „unormowania” relacji polsko-litewskich.

O powodzeniu koncepcji zadecydować miał jednak etap następny, czyli częściowy rozbiór Czechosłowacji (którą Studnicki uważał za klamrę spinającą szkodliwy dla Polski sojusz francusko-rosyjski oraz przeszkodę dla zintegrowania regionu). W okrojeniu południowego sąsiada Studnicki dostrzegał szansę utrzymania pewnej równowagi, naruszonej ekspansją terytorialną Rzeszy, oraz „komunię” współpracy polsko-węgiersko-niemieckiej. Celem Warszawy powinno być nie tylko odzyskanie Śląska Zaolziańskiego, ale przede wszystkim przyłączenie Słowacji do Węgier, co dałoby Polsce pewnego sprzymierzeńca i bezpieczną granicę. Oddalenie Czechów od Rumunii miałoby też wzmocnić w tej ostatniej wpływy polskie, zwiększając szanse na wyciszanie antagonizmu węgiersko-rumuńskiego i uzgadnianie polityki Budapesztu i Bukaresztu, co miało zasadnicze znaczenie dla pozycji Polski wobec Niemiec.

Po takich zmianach terytorialnych państwa regionu będą gotowe – uważał Studnicki – na sformowanie bloku gospodarczego. Jego zwornikiem musiały być Niemcy, jako państwo utrzymujące stosunki handlowe z wszystkimi potencjalnymi członkami. Obok Polski miały się w nim znaleźć państwa bałtyckie, Węgry, Rumunia, Czechosłowacja (ale po okrojeniu), Jugosławia, w dalszej kolejności Grecja, Bułgaria i Turcja, a w końcu także Włochy i Francja.

Niemcom blok dałby mocarstwowość, zbliżyłby je do samowystarczalności gospodarczej, otworzył drogę do ekspansji w kierunku Azji Mniejszej, zapewnił ogromny rynek zbytu dla ich przemysłu, a także dostawy żywności z rolniczych państw regionu. Dzięki zjednoczeniu z państwami Europy Środkowej Rzesza mogłaby dorównać pozycji Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Rosji. Z kolei państwom małym i średnim zblokowanie dawało możliwość zbytu surowców oraz produktów własnego rolnictwa i hodowli na chłonnym rynku niemieckim, a jednocześnie szansę na szybszy rozwój gospodarczy w oparciu o niemieckie inwestycje.

Rzeczpospolita, jako drugie po Rzeszy państwo bloku, miałaby w nim uprzywilejowaną pozycję, stanowiąc oparcie dla państw mniejszych, a jednocześnie mając możliwość oparcia się na nich dla uniknięcia zdominowania przez Niemcy. Zdaniem Studnickiego Polska, zagrożona ze wschodu i z zachodu, nie była atrakcyjnym partnerem ani dla państw pogranicza ZSRR, ani dla Japonii. Istota porozumienia z Niemcami polegała na wykorzystaniu Rzeszy jako instrumentu podniesienia własnego znaczenia. Rzeczpospolita w sojuszu z Niemcami, o zabezpieczonej granicy zachodniej, o dużych, dzięki współpracy gospodarczej, możliwościach rozwoju, mogłaby stać się solidnym gwarantem niepodległości państw bałtyckich oraz pożądanym sojusznikiem dla Japonii, zyskiwałaby siły dla niesienia misji cywilizacyjnej na wschód i obrony Europy przed zagrożeniem sowieckim.

W koncepcji Studnickiego Polska nie powinna zaczynać od budowania struktury federacyjnej w regionie dla wzmocnienia swej pozycji wobec potężnych sąsiadów, ponieważ była na to za słaba i przedsięwzięcie takie skazane było na niepowodzenie – ale przeciwnie, przez porozumienie z jednym z tych sąsiadów należało wzmocnić swą pozycję wobec państw małych i średnich i dopiero wtedy kreować się na ich lidera.

„Do potęgi państwa drugorzędne dochodzą przez satelictwo”

Rok 1938 przyniósł jednak „germanofilom” bolesne rozczarowanie. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Kownem uznali za mizerną rekompensatę Anschlussu, a nieuzyskanie granicy polsko-węgierskiej wręcz za katastrofę, na domiar złego propagandowo przykrywaną rzekomym sukcesem w postaci odzyskania Zaolzia.

Studnicki, który właściwemu naświetleniu problemu poświęcił opublikowaną w lecie 1938 roku książkę Kwestia Czechosłowacji a racja stanu Polski, przyczyn niepowodzenia upatrywał w błędach popełnionych zarówno przez Polaków, jak i Niemców. Pierwszym zarzucał opieszałość, drugim zbytnią agresywność, popychającą potencjalnych sojuszników ku obozowi antyniemieckiemu. Apelował do Berlina o podjęcie działań na rzecz odzyskania nadszarpniętego zaufania państw regionu. Przestrzegał, by rozkołysane emocje nie pchnęły do konfliktu, który może być na rękę tylko Rosji.

Pod koniec lutego 1939 roku przewidywał wybuch konfliktu między państwami „sytymi” i „głodnymi”. Polskę widział oczywiście wśród tych drugich, nie mając zresztą złudzeń, by mogła zachować pełną niepodległość. Jeden z ostatnich artykułów opublikowanych na łamach wileńskiego dziennika zamknął słowami: „5 potęg [Wielka Brytania, USA, ZSRR, Niemcy i Japonia – przyp. JS] występuje do walki o hegemonię nad światem. Los tej walki nie jest obojętny dla innych państw; w charakterze satelitów mogą one dużo zdobyć lub dużo stracić. Do potęgi państwa drugorzędne dochodzą przez satelictwo państwa pierwszorzędnego”.

Wiosną 1939 roku, gdy Mackiewicz złamany został Berezą, gdy ideę sojuszu polsko-niemieckiego porzucili bracia Bocheńscy, Studnicki został sam. Ostatnią próbę odwrócenia katastrofy podjął, wydając własnym sumptem broszurę Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej.

Sformułowana przez niego diagnoza sytuacji międzynarodowej odbiegała całkowicie od panującego w kraju nastroju. Gdy obok upajano się świeżej daty braterstwem broni z Anglikami i szykowano Niemcom nowy Grunwald, Studnicki kwestionował hipotezę o agresywnych planach Hitlera wobec Polski, przestrzegał przed niebezpieczeństwem sowieckim i sojuszem z występującym rzekomo w obronie zagrożonej Polski Zachodem, przewidywał przebieg i finał wojny.

„Zadaniem polityki nie jest podżeganie do zemsty, lecz poprawianie sytuacji narodu”

Okupacyjnej rzeczywistości Studnicki stawił czoła z odwagą osobistą i – co u nas może bardziej warte uwagi – odwagą cywilną. Miał nadzieję, że Hitler zdecyduje się zachować okrojone państwo polskie, a nieuchronny konflikt niemiecko-sowiecki przyniesie poprawę koniunktury i skłoni Niemców do odbudowania armii polskiej z myślą o wykorzystaniu jej na froncie wschodnim. Występował z memoriałami do władz okupacyjnych i jeździł do samego Berlina, domagając się zaniechania barbarzyńskiej polityki niemieckiej w Polsce, interweniował w obronie prześladowanych rodaków, starał się wynegocjować neutralność polskiego podziemia wobec wojny z ZSRR. Przypłacił te zabiegi najpierw internowaniem, później rocznym pobytem na Pawiaku, gdzie osobiście doświadczył niemieckiej brutalności.

Ostatnie beznadziejne działania podejmował jeszcze w marcu 1945 roku, proponując powołanie polskiej formacji wojskowej do walki z Armią Czerwoną, co w jego zamyśle miało też przyczynić się do łagodzenia narosłej w czasie wojny wrogości i stanowić wstęp do współpracy w przyszłości. Nic z tego oczywiście nie wyszło, a Studnicki wkrótce potem, uciekając przed „wyzwoleniem”, udał się emigrację.

Nigdy nie porzucił idei współpracy polsko-niemieckiej. „Chciałem przytłumić poczucie doznanych krzywd i ugasić pragnienie zemsty – pisał. – Zadaniem polityki nie jest podżeganie do zemsty, lecz poprawianie sytuacji narodu”. Nie wierzył w możliwość utrzymania przez Polskę nowych nabytków, z których utratą – przekonywał – zachodni sąsiad nigdy się nie pogodzi. Postulował powiązanie zwrotu Ziem Zachodnich z hasłem odzyskania przez Polskę Kresów Wschodnich, kluczowych dla przetrwania i rozwoju narodu. Realizacja tej koncepcji, jego zdaniem, wymagała zwycięskiej wojny Zachodu z ZSRR, o której rychłym wybuchu był przekonany, w związku z czym, podobnie jak 30 lat wcześniej, wzywał do psychicznej gotowości i organizacji sił zbrojnych. Za absurd uważał natomiast pomysły odzyskania Kresów Wschodnich przy jednoczesnym utrzymaniu status quo na zachodzie, wierny głoszonej od czasów pierwszej wojny zasadzie, że antagonizm z oboma wielkimi sąsiadami będzie dla Polski zgubny.

Publikował na łamach Mackiewiczowego „Lwowa i Wilna”. Do końca życia miał nadzieję, że kolejny konflikt pozwoli na przywrócenie przedwojennej konfiguracji politycznej, a także realizację jego idei integracji państw europejskich. Polsce przeznaczał miejsce w bloku z Węgrami i Rumunią, sceptycznie oceniał szanse kooperacji polsko-litewskiej, odrzucał zdecydowanie współpracę z Czechami, a także z Ukrainą, co ściągnęło na niego krytykę paryskiej „Kultury”. Zarówno ze środowiskami emigracyjnymi, jak i Polakami w kraju poróżniło go kwestionowanie powojennych granic Polski. W 1948 roku po raz kolejny zszokował rodaków, zgłaszając się na świadka obrony w procesie feldmarszałka Ericha von Mansteina.

Zmarł 10 stycznia 1953 roku w Londynie.

Kasandra polska

Polityki Polski i Niemiec z okresu drugiej wojny światowej nie sposób uznać za argument przeciwko koncepcjom Studnickiego. Oba narody, chociaż rozpoczęły ją w przeciwnych obozach, zakończyły w jednym – obozie przegranych, co można przyjąć za przewrotny dowód słuszności tezy o ich głęboko uwarunkowanej wspólnocie interesów. Studnickiemu przypadła rola Kasandry, której ani jedni, ani drudzy, na swoją zgubę, nie chcieli słuchać.

Mackiewicz przytacza w Historii Polski… anegdotę z jednego z procesów Studnickiego (o zniesławienie pozywali go wojewoda Grażyński i prezydent Starzyński), jak to sala sądowa zatrzęsła się od śmiechu, słysząc porównanie tego rozczochranego staruszka w potarganym ubraniu z samym marszałkiem Piłsudskim. Tak szybko zapomniano o roli, jaką Studnicki odegrał w latach pierwszej wojny światowej i okresie ją poprzedzającym, tak szybko stał się postacią anonimową („jest to stary mężczyzna z Krzyżem Niepodległości” – opisano go czytelnikom w relacji prasowej).

Nie mniej szokujące wydaje się zapomnienie, w jakie popadło Wobec nadchodzącej II-ej wojny światowej. W 1939 roku nikt nie dorównał Studnickiemu w trafności przewidywań – ani jego uczniowie, którym przecież też nie zbywało na politycznej przenikliwości, ani zadowoleni z „wciągnięcia” Zachodu do wojny sanatorzy. Gdyby była to jedyna warta wzmianki karta jego biografii, i tak powinna mu zapewnić trwałe miejsce w pamięci rodaków. Ale przed wojną „zbrodnią było przewidywać, że poniesiemy klęskę (…) gdyż godziłoby [to] w kanon optymizmu obowiązującego powszechnie”. Kondemnata do dziś nie została zdjęta, gdyż godziłoby to w mit, że przewidzieć się nie dało.

„Elementarna uczciwość ludzka nie pozwala mi o tej książce zamilczeć – pisał Mackiewicz wiosną 1948 roku, gdy po raz pierwszy trafiła w jego ręce. – Była ona wydana latem 1939 roku! Zwróć czytelniku uwagę na datę: latem 1939. Apelując do czytelnika nie zwracam się do młodzieży, która tych czasów nie pamięta lub źle pamięta. Zwracam się tylko do tych, którzy je dobrze pamiętają i uczciwie zechcą sobie przypomnieć całą tę atmosferę »silni, zwarci, gotowi« i przeciwstawić jej tę osamotnioną, proroczą wizję, którą wtedy wypowiadał ten najstarszy z naszych publicystów. Książka była oczywiście przez rząd gen. Składkowskiego w całości skonfiskowana. Nie wolno było przewidywać… słusznie”.

„Był to chyba najcięższy okres w moim życiu – wspominał Studnicki. – Gdy nocą docierał do mnie odgłos maszerujących oddziałów, ściskało mi się serce, gdyż boleśnie odczuwałem zbliżającą się katastrofę. W mojej wyobraźni przesuwały się obrazy oczekującej nas klęski, muszę jednak przyznać, że rzeczywistość przerosła wszystko, co mogła sugerować najbujniejsza wyobraźnia”.

Być może w popowstaniowej depresji, syberyjskim zesłaniu i beznadziei początków działalności niepodległościowej można doszukiwać się źródeł hartu ducha, który pozwala wytrwać w obronie własnej idei w takim osamotnieniu.

Henryk Sienkiewicz porównał Studnickiego do Podbipięty, składając hołd jego charakterowi i poświęceniu. „Dla mnie Studnicki to nie ekonomista, nie polityk, to po prostu »jakiś polski święty«” – zapisał Mackiewicz.

„Tak się awanturowałem – pisał Cat po pogrzebie przyjaciela – że dali mu Wielką Wstęgę Odrodzenia po śmierci. To już moja zasługa. (…) Kiedy żył i kiedy był chory, a ja chciałem, aby mu ją dali, to mi się nie udało. Teraz żądałem tego wprost histerycznie (…). W ten sposób jednak Studnicki ma o jeden stopień wyżej od Grażyńskiego i równy stopień Odrodzenia Polski z Bohdanem Czapskim, który póki Polska się odradzała uważał się za Niemca i nawet do Lubomirskiego w Warszawie zwrócił się po niemiecku, jak z wojskami niemieckimi wszedł do Warszawy”.

Studnicki, który całe życie poświęcił sprawie Polski, we wrześniu 1939 roku wjeżdżał do Krakowa z wojskami niemieckimi. Życie polityczne nie jest proste i to jest jeszcze jedna z jego biografii nauka.

Tekst niniejszy to zredagowana i pozbawiona przypisów wersja artykułu wstępnego pt. „Kasandra polska”, który otwiera wydaną właśnie nakładem Wydawnictwa Universitas edycję „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”. Tytuł, śródtytuły, lead i „w skrócie” pochodzą od redakcji klubjagiellonski.pl. Niniejszy przedruk jest możliwy dzięki uprzejmości Autora. Zachęcamy do zakupu książki bezpośrednio u Wydawcy.