Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Andrzej Kohut  23 lipca 2018

Ostrzejszy kurs na prawo. Co znaczy zmiana w amerykańskim Sądzie Najwyższym?

Andrzej Kohut  23 lipca 2018
przeczytanie zajmie 8 min

Donald Trump wskazał swojego kandydata do Sądu Najwyższego. 53-letni Brett Kavanaugh to absolwent prestiżowego uniwersytetu Yale i przedstawiciel waszyngtońskiej palestry, a także sędzia sądu apelacyjnego. W przeszłości doradzał prezydentowi George’owi W. Bushowi i współpracował z sędzią Anthonym Kennedym, którego najprawdopodobniej zastąpi. Analiza wcześniejszych wyroków sądowych Kavanaugha, jego publicznych wypowiedzi i napisanych artykułów to obecnie jeden z dominujących tematów w amerykańskich mediach. Osobiste poglądy sędziego wkrótce mogą decydować o losach milionów Amerykanów.

W cieniu polskiej wojny o sądownictwo ze strony polskich polityków pojawiły się również komentarze do amerykańskich zmian w Sądzie Najwyższym. Przedstawiciele obu stron barykady nie zawiedli w wyszukiwaniu „błyskotliwych” analogii. Jedni z wyraźną satysfakcją wskazywali, że oto władza wykonawcza wybiera najwyższych przedstawicieli sądowniczej. Drudzy podkreślali wiek sędziów (nawet 85 lat!), których nikt na emeryturę nie wysyła.

Sąd Najwyższy w USA to jednak zupełnie inna instytucja, niż ta, o którą toczy się krajowy spór. Warto spojrzeć na sprawę szerzej, niż tylko przez pryzmat aktualnych wydarzeń, bo odejście Anthony’ego Kennedy’ego może na wiele lat odmienić Stany Zjednoczone. Nie da się wykluczyć, że będzie to zmiana o głębszych konsekwencjach, niż wybór Donalda Trumpa na prezydenta. By to zrozumieć trzeba przyjrzeć się roli, jaką dziewięciu najważniejszych sędziów pełni w amerykańskim systemie prawnym.

Sąd, który stanowi prawo

Fundamentem potęgi Sądu Najwyższego USA jest obowiązujący w tym kraju system prawa precedensowego. Inaczej niż w Polsce, sędzia nie musi kierować się artykułami konkretnego kodeksu czy ustawą, ale może się powołać na wyrok wydany przez innego sędziego w podobnej sprawie. Może nawet podjąć decyzję w oparciu o własne przekonanie. Ta sytuacja, zwana precedensem, jest jednak ryzykowna dla sędziego – taki wyrok zawsze może zostać zakwestionowany przez sąd wyższej instancji. W praktyce więc sędziowie najczęściej polegają na rozstrzygnięciach płynących z samej góry: od sądu, który już żadnego innego nad sobą nie ma.

W ten sposób każdy wyrok Sądu Najwyższego jest właściwie obowiązującą normą prawną, której w dodatku ustawodawca nie jest w stanie zmienić. Taka ustawa szybko zostałaby bowiem skierowana do sądu, a sędziowie… orzekaliby zgodnie z decyzją Sądu Najwyższego. Jeśli dodamy do tego fakt, że sędziowie najważniejszego prawniczego gremium są wybierani na dożywotnią kadencję (mogą, jak Kennedy, złożyć rezygnację), okazuje się, że w samym sercu amerykańskiej demokracji zasiada dziewięcioro ludzi niepodlegających żadnej kontroli ze strony obywateli, którzy mogą kształtować prawo wedle własnego uznania.

Trzeba podkreślić, że Sąd Najwyższy nie może z własnej inicjatywy zmieniać dowolnych przepisów. Nie może nawet wyrokować o konkretnej ustawie. Wszystko opiera się o system precedensowy: konkretna sprawa przechodzi przez kolejne instancje, aż trafia do Sądu Najwyższego. Sędziowie muszą podjąć decyzję, że tą konkretną sprawą chcą się zająć (w ciągu roku dotyczy to zaledwie kilku procent spraw) i wydają wyrok, który odtąd będzie wiążący dla całej Ameryki. Do czasu, aż ten sam sąd, może już w innym składzie, rozstrzygnie inaczej.

Polityczna wojna o sędziów

Tak dochodzimy do kluczowej sprawy: składu sądu. Wspomnieliśmy już, że sędziów jest dziewięcioro i nikt nie ma prawa odwołać ich z urzędu. Kiedy któryś umiera albo rezygnuje z piastowanego stanowiska, prezydent wskazuje następcę. Później Senat musi zatwierdzić ten wybór, co często prowadzi do politycznego konfliktu. Trudno bowiem o ważniejszą decyzję w amerykańskiej polityce niż wybór sędziego, który później przez wiele lat będzie rozstrzygał o najważniejszych sprawach w państwie. Dlatego każda z partii stara się, żeby to sędziowie przez nią popierani, o zbliżonym światopoglądzie, dominowali w tej instytucji.

Dla nikogo w USA nie jest tajemnicą jaki światopogląd prezentują poszczególni sędziowie. Nominowani przez Clintona i Obamę Ruth Bader Ginsburg, Stephen Breyer, Sonia Sotomayor i Elena Kagan reprezentują skrzydło lewicowo-liberalne. Przewodzący John Roberts oraz Clarence Thomas, Samuel Alito i najmłodszy w składzie Neil Gorsuch orzekają zgodnie z konserwatywnym światopoglądem.

Ciekawym przypadkiem był odchodzący właśnie sędzia Anthony Kennedy, nominowany jeszcze przez Ronalda Reagana. Choć często klasyfikowano go do grona sędziów konserwatywnych, to w sprawach obyczajowych – jak na przykład prawa mniejszości seksualnych – często głosował ramię w ramię z liberałami. Dzięki temu ten skład sądu często zaskakiwał, bo przy czterech sędziach liberalnych i czterech konserwatywnych, głos Kennedy’ego najczęściej przeważał szalę.

To właśnie dlatego jego decyzja o przejściu na emeryturę wywołała falę niepokoju wśród amerykańskich liberałów. Już nominacja sędziego Gorsucha była dla nich poważnym ciosem. Teraz, zastępując „niepewnego” Kennedy’ego kimś o zdecydowanie konserwatywnym światopoglądzie, Trump ma szansę odmienić oblicze sądu najwyższego na kilka nadchodzących lat. Lewa strona sceny politycznej obawia się, że zmiany mogą pójść jeszcze dalej – na przykład gdyby 85-letnia Ruth Bader Ginsburg była zmuszona odejść ze względów zdrowotnych.

Nowy konserwatysta

A jeszcze nie tak dawno temu wydawało się, że będzie zupełnie inaczej. Obamie udało się obsadzić dwa stanowiska sędziowskie. Kiedy przed samym końcem jego drugiej kadencji zmarł konserwatywny sędzia Scalia, wydawało się, że dominacja liberałów jest przesądzona. Ale wtedy zdarzyło się coś, czego nikt nie przewidział: republikańska większość w senacie odrzuciła kandydata Obamy. Tłumaczyła, że wybory tuż tuż, a w wyborach to Amerykanie wskażą kto, ich zdaniem, powinien wybrać nowego sędziego. Dalszy ciąg jest już znany: wygrał Trump, a do składu sędziowskiego dołączył niemający jeszcze pięćdziesięciu lat Neil Gorsuch.

Obecnie to Demokraci starają się szermować podobnym argumentem: na jesieni będą wybory do Kongresu i zgodnie z amerykańskim prawem zmieni się część senatorów (kadencja w Senacie trwa sześć lat, ale co dwa lata zmienia się 1/3 senatorów), a Demokraci mogą wówczas uzyskać większość. Logika jest co prawda podobna, ale w tym wypadku siła wciąż jest po stronie Republikanów. Trudno więc spodziewać się niespodzianki.

Donald Trump swojego kandydata już wskazał: to 53-letni Brett Kavanaugh. Absolwent prestiżowego uniwersytetu Yale, przedstawiciel waszyngtońskiej palestry, sędzia sądu apelacyjnego. W przeszłości doradzał prezydentowi George’owi W. Bushowi, miał też okazję współpracować z sędzią Kennedym. Ten ostatni fakt zdaje się potwierdzać prasowe spekulacje o tym, że Donald Trump przez długi czas przekonywał Kennedy’ego do odejścia, zapewniając, że zastąpi go kimś sprawdzonym, kogo weteran Sądu Najwyższego zaakceptuje.

„Zgodnie z tradycją ustanowioną przez Reagana, nie pytam o przekonania kandydata, którego nominowałem” – zapewniał prezydent Trump ogłaszając nominację. Mimo to nikt nie ma wątpliwości, po której stronie zasiądzie Kavanugh. Analiza jego wcześniejszych wyroków sądowych, publicznych wypowiedzi i napisanych artykułów to obecnie jeden z dominujących tematów w amerykańskich mediach. Osobiste poglądy sędziego wkrótce mogą decydować o losach milionów Amerykanów.

Wyroki na dziesięciolecia

W 1896 roku do Sądu Najwyższego trafiła sprawa Homera Plessy’ego, który został aresztowany po tym, jak odmówił opuszczenia wagonu dla białych i zajęcia miejsca w przedziale dla kolorowych. W świetle ówczesnych praw Luizjany było to przestępstwo. Sprawa Plessy’ego była zaaranżowana: miała obalić liczne przepisy prawa wymierzone w czarnych. Choć po zakończeniu wojny secesyjnej konstytucyjne równouprawnienie rasowe stało się faktem, to wiele stanów na Południu stawiało opór tej decyzji licznymi regulacjami ograniczającymi nowych obywateli o innym kolorze skóry.

Intryga się nie powiodła. Sąd Najwyższy w sprawie Plessy kontra Ferguson ogłosił wyrok, który zapisał się w historii pod nazwą „Równi, ale oddzieleni”. Sędziowie wskazywali w nim, że segregacjonistyczne przepisy nie naruszają konstytucji. Czarni mają te same prawa co biali, ale „mają je osobno”. Mogą jeździć pociągami, jeśli usiądą w wagonie dla czarnych. Mogą korzystać z edukacji, jeśli będą uczęszczać do placówek dla czarnych. Mogą skorzystać z pralni, byle nie z pralek dla białych. Mogą napić się wody z kranu –tylko nie z tego samego, z którego wcześniej pili biali współobywatele. Rasowy podział społeczeństwa stał się niepodważalnym prawem obowiązującym w USA i trzeba było kilkudziesięciu lat oraz zupełnie innego składu sędziowskiego, żeby je zmienić.

Przewaga konserwatystów w amerykańskim Sądzie Najwyższym, która stanie się faktem, jeśli kandydatura Kavanaugha zostanie zaakceptowana przez Senat, może przynieść podobne zmiany, jak przełomowa sprawa Brown kontra Board of Education. To ona w 1954 roku zakończyła prawną segregację rasową. Wśród rozstrzygnięć, które mogą ulec zmianie wymienia się m.in. wyrok legalizujący małżeństwa homoseksualne sprzed trzech lat. Przeważył wówczas głos sędziego Kennedy’ego, który też napisał jego uzasadnienie w imieniu większości. Jeszcze więcej kontrowersji budzi możliwość ponownego rozpatrzenia sprawy aborcji, która została rozstrzygnięta w 1973 roku w sprawie Roe kontra Wade.

W tym drugim przypadku zwrot o 180 stopni wydaje się mało realny. Po pierwsze, sąd, choć wolny od wyborczej weryfikacji, stara się jednak odzwierciedlać społeczne nastroje, a większość amerykańskiego społeczeństwa popiera legalność aborcji. Po drugie, w sprawach o dużej wadze sąd najczęściej woli orzekać zdecydowaną większością głosów, żeby pojedyncze zmiany personalne nie mogły zachwiać orzeczeniem (sprawa Roe kontra Wade rozstrzygnęła się stosunkiem głosów 7:2). Oczywiście od każdej reguły są wyjątki, co dobrze pokazuje wspomniana kwestia małżeństw homoseksualnych rozstrzygnięta stosunkiem głosów 5:4 i przy braku poparcia większości społeczeństwa.

***

Odejście Anthony’ego Kennedy’ego stworzyło niezwykłą sytuację w Stanach Zjednoczonych. Donald Trump dostał okazję, o której bezskutecznie marzyło wielu jego poprzedników: może nominować nowego sędziego, który realnie zmieni układ sił w Sądzie Najwyższym. Przewaga konserwatystów może oznaczać, że na najbliższe kilka czy kilkanaście lat zmieni się oblicze Ameryki. Lewicowo-liberalne zmiany w amerykańskim prawie ulegną zahamowaniu, a może nawet odwróceniu. Trudno jednak założyć, że będziemy mieli do czynienia z gwałtownym zwrotem w kluczowych kwestiach światopoglądowych. Wydaje się, że nowy skład bardziej niż gwałtowne i wielkie przełomy będzie oznaczał powolny, ale konsekwentny marsz na prawo.