Witamy na stronie Klubu Jagiellońskiego. Jesteśmy niepartyjnym, chadeckim środowiskiem politycznym, które szuka rozwiązań ustrojowych, gospodarczych i społecznych służących integralnemu rozwojowi człowieka. Portal klubjagiellonski.pl rozwija ideę Nowej Chadecji, której filarami są: republikanizm, konserwatyzm, katolicka nauka społeczna.

Zachęcamy do regularnych odwiedzin naszej strony. Informujemy, że korzystamy z cookies.
Andrzej Kohut  30 czerwca 2018

Lewicowy populista czy mąż opatrznościowy? Przed wyborami w Meksyku

Andrzej Kohut  30 czerwca 2018
przeczytanie zajmie 8 min

Prezydent, 500 członków Izby Deputowanych, 128 senatorów, 8 gubernatorów prowincji, 16 burmistrzów i wielu innych. W sumie ponad 3000 osób zostanie wybranych na najważniejsze stanowiska w Meksyku już w tę niedzielę. Ze względu na obowiązujące w tym państwie przepisy ubiegać się o reelekcję nie może ani obecny prezydent Enrique Peña Nieto, ani parlamentarzyści, których kadencja dobiega końca w tym roku. Na szczycie meksykańskiej władzy dojdzie więc do personalnej rewolucji. A to wcale nie musi być największa z nadchodzących zmian. Meksykańskie społeczeństwo liczyć dziś na coś więcej, niż tylko wymianę ludzi na kluczowych stanowiskach.

Fala przemocy

W  czwartek 21 czerwca Fernando Angeles Juarez, który miał kandydować na burmistrza Ocampo w meksykańskim stanie Michoacan, został zastrzelony przez nieznanego sprawcę. Kilka dni później globalne media obiegła informacja o niezwykłej sytuacji: federalny wymiar sprawiedliwości zadecydował o aresztowaniu całej lokalnej policji – 27 funkcjonariuszy – pod zarzutem współudziału w zabójstwie polityka. Należy dodać, że aresztowano ich dopiero za drugim podejściem, bo przy pierwszym zbuntowani policjanci nie wpuścili agentów federalnych do miasta. Impas został przełamany dopiero po przybyciu posiłków.

Gdyby do takiej sytuacji doszło w Pabianicach albo Legionowie, polskie media żyłyby tym tematem przez kilka kolejnych tygodni, jeśli nie miesięcy. Tymczasem istnieje spora szansa, że w Meksyku ten incydent szybko zostanie zapomniany. I to bynajmniej nie za sprawą dobrego występu reprezentacji na mundialu.

Okres kampanii wyborczej był wyjątkowo krwawy. Oprócz kandydata na burmistrza Ocampo, zginęło jeszcze ponad 130 polityków, a na kolejnych 400 przeprowadzono nieudane ataki.

Te szokujące liczby to i tak nic w porównaniu z pełnym obrazem panującej w kraju przemocy. Od 2007 roku  w Meksyku zamordowano ponad 200 tys. osób. Najgorszy był zeszły rok, który przyniósł prawie 30 tys. ofiar. Wiele wskazuje na to, że obecny będzie jeszcze gorszy.

Tylko w maju zabójstw było tak dużo, że na każdą godzinę przypadały aż cztery morderstwa. Skąd tak dramatyczna sytuacja?

Rządy karteli

Każdy, kto oglądał serial „Narcos” pamięta, że światowym centrum produkcji kokainy jest Kolumbia. Nikogo nie zdziwi, że największym odbiorcą tego narkotyku są Stany Zjednoczone. Jedyną granicą lądową z USA od strony Ameryki Łacińskiej dysponuje oczywiście Meksyk. Tak w największym skrócie można przedstawić przyczyny gigantycznego rozwoju przestępczości w tym kraju.

Rozwój narkobiznesu Pablo Escobara i jego kolegów spowodował powstanie potężnych karteli kontrolujących szlaki transportowe do USA. W 2006 roku nowo wybrany prezydent Felipe Calderón postanowił zaprowadzić porządek w państwie angażując do walki z narkotykowymi baronami nie tylko wymiar sprawiedliwości, ale także regularną armię. Nie zabrakło sukcesów – udało się złapać wielu przywódców przestępczego podziemia (nawet do Polski dotarły echa obławy na słynnego „El Chapo” Guzmána).

Okazało się jednak, że jak w przypadku mitycznej hydry – odcięte głowy szybko odrastają. Kartele podzieliły się na mniejsze, do władzy doszli nowi bossowie, a walka o władzę nad narkotykowym rynkiem przybrała niespotykane dotąd rozmiary. Zabójstwa polityków to pokłosie tej sytuacji: kartele nie chcą by na ich „terytoriach” doszły do władzy osoby nie sprzyjające ich interesom.

Kandydat idealny?

Może więc szokować, że kandydat, który aktualnie prowadzi w sondażach i dosyć pewnie zmierza po wyborczy sukces, jako remedium zaproponował… amnestię dla ludzi uwikłanych w handel narkotykami. Przekonuje, że w obliczu klęski dotychczasowej strategii widać jasno, że przemocą nie da się zakończyć fali przemocy. „Nie usuniesz ognia za pomocą ognia” – mówi Andrés Manuel López Obrador, znany wśród wyborców jako AMLO.

Ten niemal biblijny przekaz mocno kontrastuje z propozycjami innych kandydatów. Jeden z nich sugeruje nawet obcinanie rąk jako karę dla skorumpowanych polityków i zmilitaryzowane szkoły, w których żołnierze zaprowadzą dyscyplinę wśród uczniów. A jednak to właśnie bardziej pokojowo nastawiony AMLO przekonał do siebie według sondażdy ok. 40% wyborców. Może dlatego, że właściwie we wszystkich innych kwestiach López Obrador jest już o wiele bardziej radykalny.

64-latek nie jest nową postacią w meksykańskiej polityce. Przez pięć lat pełnił urząd burmistrza miasta Meksyk. Później dwukrotnie kandydował na stanowisko prezydenta kraju.

W 2006 roku przegrał o włos. Jeszcze długo po wyborach przekonywał, że został okradziony ze zwycięstwa. Zorganizował wielotygodniowe demonstracje w stolicy, w czasie których nawet… ogłosił się prezydentem podczas fikcyjnej ceremonii.

12 lat później ma ogromną szansę, by uczestniczyć w prawdziwej wersji tego wydarzenia. Okoliczności sprzyjają mu jak nigdy wcześniej.

W Meksyku przyszedł czas na zmiany

Wysoki poziom przestępczości i kłopoty gospodarcze trwają od lat, a rządzącym nie udało się znaleźć dobrego rozwiązania dręczących Meksyk problemów. Po ostatnich skandach korupcyjnych prezydent Peña Nieto jest wyjątkowo niepopularny. Wskaźnik poparcia dla prezydenta jest obecnie na najniższym poziomie w meksykańskiej historii, a rządząca partia ma niewielkie szanse na utrzymanie władzy.

To dla Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI) nietypowa sytuacja, bo w ciągu ostatnich stu lat rządziła Meksykiem przez prawie 80, na krótko dzieląc się władzą z Partią Akcji Narodowej (PAN). Tak długie rządy jednej partii przyniosły skutek w postaci nieprawdopodobnie rozbudowanej sieci klientelizmu i nieformalnych powiązań, a także wszechobecnej korupcji. Odsunięcie rządzącej „mafia of power” od władzy to jeden z motywów przewodnich kampanii Lópeza Obradora. I nie pomyli się wiele ten, kto usłyszy tutaj nie tak odległe echo nawoływań prezydenta Trumpa, by osuszyć waszyngtońskie bagno.

AMLO, podobnie jak Trump, również jest kandydatem ludowego gniewu. Lubuje się w mocnych słowach i jaskrawych deklaracjach. Proponuje obciąć wynagrodzenia rządzących o połowę albo sprzedaż prezydenckiego samolotu, by wspomóc ubogich. Walka z biedą to zresztą jeden z filarów jego wyborczego planu. Obrador zapowiada liczne programy socjalne, które zmniejszą nierówność społeczną w Meksyku i tym samym odetną jeden z głównych korzeni przestępczości. Co ciekawe, AMLO obiecuje jednocześnie, że nie będzie podnosił podatków. Pieniądze mają się znaleźć dzięki walce z korupcją. Niektórzy komentatorzy wskazują, że ten populizm przypomina deklaracje innego przywódcy z tego regionu, nieżyjącego już Hugo Chaveza.

Sąsiad ma powody do obaw

Przedwyborcze sondaże dają Lópezowi Obradorowi prawie 40% poparcia, czyli o kilkanaście więcej od Ricardo Anayi – kandydata silnie popieranego przez meksykański biznes, który jest przerażony perspektywą populistycznych rządów. Można więc z dużym prawdopodobieństwem przewidywać sukces Obradora. Jego zwycięstwo z pewnością nie ucieszy sąsiadów zza północnej granicy.

Podobieństwo do Trumpa, jeśli chodzi o styl prowadzonej kampanii, nie oznacza, że panowie łatwiej znajdą wspólny język. Może być wręcz przeciwnie. „Trump i jego doradcy wypowiadają się o Meksyku w sposób, w jaki Hitler i naziści wypowiadali się o Żydach” – powiedział Obrador w jednym z wystąpień publicznych.

Może to sugerować o wiele bardziej konfrontacyjny sposób prowadzenia dialogu z USA niż ten, do którego przyzwyczaił nas obecny meksykański prezydent. A to może się odbić na przykład na renegocjacjach porozumienia NAFTA, kwestii powstrzymywania fali uchodźców i imigrantów z krajów Ameryki Środkowej i Południowej zmierzających do USA przez Meksyk czy wspólnej walce z przemytem narkotyków.

Wśród obietnic Obradora groźnie dla Amerykanów brzmi również ta związana z ropą naftową. Meksyk od lat eksportuje ten surowiec do USA, a kupuje stamtąd przetworzone produkty na bazie ropy. Obrador zapowiada zredukowanie eksportu ropy do USA oraz budowę meksykańskich rafinerii, które nie dość, że z powodzeniem zaspokoją krajowe potrzeby, to jeszcze poprawią wyniki gospodarki.

***

Meksyk dojrzał do zmiany. Wieloletnie rządy polityków tych samych ugrupowań pozwoliły na powstanie alternatywnej dla instytucji państwowych struktury władzy i korupcji na wielką skalę. W 2017 Transparency International sklasyfikowała Meksyk na 135 miejscu na 180 państw analizowanych pod kątem skorumpowania sektora publicznego (na czele rankingu są państwa najbardziej wolne od korupcji). Wieloletnie rządy karteli i przeciągająca się wojna z nimi, urastająca niemal do rangi wojny domowej, doprowadziła do niespotykanej wcześniej eskalacji przemocy. Sondaże pokazują, że społeczeństwo widzi szansę na zmianę sytuacji w wyborze kandydata, który nie waha się obiecywać. Należy jednak pamiętać, że i wybór poprzednich prezydentów wiązał się z ogromnymi nadziejami, które okazały się płonne.

Rezultat wyborów może się również okazać istotny dla Amerykanów. Jeśli López Obrador zostanie prezydentem, to rządowi Donalda Trumpa może być trudniej doprowadzić do podpisania nowych umów handlowych czy rozwiązania kwestii nielegalnych imigrantów z Ameryki Południowej. Problemy, jakie USA mają ze swoim południowym sąsiadem, mogą jeszcze urosnąć.

Okres gospodarczego zjednoczenia kontynentu północnoamerykańskiego, którego symbolem była NAFTA, powoli dobiega końca. Do zapędów amerykańskiego prezydenta, chcącego rewizji dotychczasowego porządku i bardziej protekcjonistycznych reguł gry, może wkrótce dołączyć meksykański bliźniak. Jednak nawet jeśli Obrador zwycięży w niedzielę, na efekty przyjdzie nam jeszcze poczekać. Zgodnie z meksykańskim prawem, nowy prezydent obejmie urząd dopiero w grudniu.